Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 25-06-2016, 01:23   #32
Leoncoeur
 
Leoncoeur's Avatar
 
Reputacja: 1 Leoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputację


Kolejnej nocy Ribe żyło przygotowaniami do wyprawy Agvindura, któren na jej czele swego wychowanka postawił.
Zebrali się przy zwęglonych resztkach langhusu jarla, który czterech rosłych chłopa prowadził ze sobą. Bjarki panu swemu cicho szepnął, że jego rozkazu dopełnić nie zdołał, Chlotchild zaś ubrana w skórzane nogawice i tunikę do pół uda, z włosami gładko zaczesanymi z czoła, sprawiała wrażenie młodszej niż była. I jakiejś zalęknionej. Właśnie konie im podstawiali co Rune i Ljubow uspokajali, Thora zaś zapasy w tobołku Grimowi wciskała. Elin z zadowoleniem ujrzała, że Agvindur brązową koszulę na sobie miał, a włosy splecione i z twarzy ściągnięte w niezwykłej fryzurze. Trzy warkocze ciasno przy głowie, złączone w jeden gruby splot od karku, opleciony skórzanymi łatkami i srebrnymi obręczami. Dwóch zbrojnych przystąpiło i rzucili ciało wilkołaka zabitego podczas ataku na langhus jarla. Trup nijak nie dawał odróznić się od zwykłych zwłok, leżał na śniegu już nawet nie barwiąc go posoką.
Do grupki szykującej się przez osadę biegł młodziak, z wypiekami na twarzy i dech ledwie łapiący.
- Posłaniec - wydyszał kłaniając się jarlowi - z Varde… - uzupełnił dech łapiąc.
Jarl klepnął młodzika w plecy i gestem odprawił czujnie wyglądając zbliżającego się człeka z wieściami.
Niewiele czasu później w ślady młodego strażnika pojawił się i posłaniec.
Szedł piechotą, konia mimo prowadząc. Podchodził spokojnie i z przyjaznym obliczem. Agvindur również się rozpogodził, gdy go ujrzał:
- Sven! - rzekł niemal ucieszony. - Co Sighvart rzecze?
- Jarlu! - Mężczyzna pokłonił się z uśmiechem choć oko błysnęło mu na widok volvy. - Pan mój rzecze, że pomoc w drodze. Spotkają się z nami za dzień drogi przy Engelsholm Sø, wschodnim jego krańcu. Tam przedniować można, a następnego wieczora do Jelling ruszyć.

Volva ubrana również w skórzane, brązowe spodnie i tunikę, gotowa do jazdy była. W niewielkim bagażu swoim trzymała susz z ziół uspokajających, które zamierzała podać wojom już przy pierwszym postoju. Na Svena widok skinęła powitalnie głową jeno.
- A wozy? - spytał Freyvind podchodząc do Agvindura.
- Wozy? - zdziwił się jarl, spojrzenie odwracając od posłańca.
- Na wozach w wygodnych skrzyniach schować się przed słońcem można. Podwody na nieobciążone zwierzęta wymieniwszy, w dzień wędrówkę dalej czynić można - skald wyjaśnił cierpliwie. - Szybciej niźli na piechotę gdy przed Solem w ziemi w dzień zakopanym lub w kryjówce kryć się trzeba.
- Z taborem wozów dłużej nam zejdzie droga - wcisnął dwa grosze nowoprzybyły z lisim uśmiechem na twarzy.
- Dłużej niż na piechotę?
Nowoprzybyły usta zaciął by śmiechem nie parsknąć i na Agvindura spojrzał, po czym wzrokiem umknął ku France.
- Dobrze, wóz. Jeden. Reszta na konie. - Jarl nie zrobił nijakiej uwagi - Gdzie Volund? - spytał dosiadając konia. Rune zaś wdał się w szybką rozmowę z Bjarkim, doświadczonym w wymaganiach Freya.
- Po naszej rozmowie i po tym jak z Elin omówiłem sprawę ziół i dyktów - Freyvind nie patrzył na Agvindura lecz na Svena, a raczej na krtań jego oblizując lekko wargi. - Grima puściłem na poszukiwania Pogrobca. Pół nocy szukał, nie odnalazł. Jakby pod ziemię się zapadł. Jeden wóz nie zapewni schronienia wszystkim...
- Zamierzał z nami ruszyć, zatem zapewne zaraz się zjawi -
odezwała się Elin podchodząc do rozmawiających.
- ... w dzień przystanąć trzeba będzie. Szybciej pójdzie jak kilka wozów weźmiemy i po parogodzinnym odpoczynku zwierząt, oraz wymianie na luzaki, w dzień wozami dalej pociągniemy niżby jeno nocą konno jadąc. Przed zmierzchem może i w Jelling stanąć nam wtedy przyjdzie - dokończył po urwaniu gdy volva o Volundzie słowa swe wyrzekła.
- Na każdą wyprawę ruszasz z rzędem wozów czy jeno na tę? - spytał wesoło Sven, jaki zdawał się być tu u siebie. - Ludzie czasem odpoczywać muszą, jeśli potem bić się na śmierć i życie mają.
Agvindur lekko brwi zmarszczył ale się nie wtrącał, widno miejsca Freyowi jako dowódcy ustępując. Obserwował jeno, przerwawszy dosiadanie konia w pół ruchu.
- Nie na każdą. Czasem okrętem idzie wypłynąć. - Skald zbliżył się dwa kroki do przybyłego i wystawił kły. Nie w celu wywarcia przestrachu, raczej ku okazaniu irytacji.
- Ty śmiertelniku dosiadać możesz konia. A czasem może woła, psa, czy świni. - Patrzył mu w oczy. - Od nas zwierzęta stronią i więcej niźli ciężko nawet towarzystwo nasze znoszą. Przyuczyć je trzeba, a mi na to nigdy czasu nie stawało. Ludzie wypoczęci być muszą, konie czy woły nie. Mogą i paść w Jelling byle nas dociągnęły. Woźnice jeno muszą tomni być powożąc, reszta zamiennie w dzień czy w nocy spoczywać podczas drogi może. - Spojrzał na jarla lecz zaraz znów odwrócił wzrok ku Svenowi. - A wilcze ścierwa i tak jak najbliżej świtu atakować będziem gdy po nas się tego spodziewać nie staną. Jak dotrzemy do Jelling pod kolejny wieczór, to zbrojni będą mieli czas i na sen i odpoczynek jeszcze nim w bój ruszymy. Pytania jakieś masz jeszcze?
- A mam… -
Uśmiech nie schodził z twarzy posłańca. - Zawsze tak wiele jęzorem klepiesz? Może wilki zagadasz na śmierć… - Uniósł brwi w przedrzeźniającym geście uniżenia.
- Może zagadam. -
Skald jakby się namyślał. - Mój wóz ty pociągniesz zaprzężony razem z woły. - Freyvind minę miał poważną by nie dać pomyśleć iż tylko żartuje. - Przed nimi. Niechaj kto mu załatwi chomąto.
- Pod jednym warunkiem -
zgodził się Sven. - Ona… - wskazał na Chlo - nago przed nami będzie szła. Jako marchewka świecić i drogę uprzyjemniać. - Mrugnął do Franki wesoło.
- Warunków mieć nie będziesz. Nie zastosujesz się do polecenia, to jak psa ubije, chyba że wodza wyprawy na holmgang chcesz podjąć. Wtedy byle szybko, bo czas goni. - Freyvind położył dłoń na głowicy miecza i zbliżył się do Svena tak blisko, że twarz od twarzy na dłoń mieli.
- Usuń się z mych oczu i na zaprząg czekaj - wycedził patrząc mu w oczy.

Volva przyglądała się całej sytuacji z nieporuszonym obliczem, jeno na Agvindura zerknąwszy ciekawa jarla reakcji, by po chwili zająć się spinaniem rozczochranych do tej pory włosów w schludny kok. Agvindur bez słowa stał konia po karku poklepując, najwyraźniej wolną rękę pozostawiając wychowankowi. Sven zaś miał na ustach jakąś ripostę jednak bliskość skalda w popłoch go musiała wprawić bo zbladł i nagły pot go oblał wyraźnie widoczny nad górną wargą i czole. Wzrok odwrócił nagle i począł tyłem się odsuwać, zgięty w pół niemalże. Po trzech krokach w ten sposób, gdy potknął się dwa razy, konia złapał za uzdę gwałtownie i pociągnął by niemalże do biegu się ruszyć. W oczach widać było przemożny wpływ Freyvindowej woli. Głosu wydobyć nadal nie mógł jeno słychać było jak raptem powietrze wciąga jakby dusił się z niepokoju.
- Trzy wozy gotować, dwakroć zwierząt ku temu potrzebnych przysposobić. Co postój zmiana pociągowych. - Lenartsson patrzył na Svena i tylko chwilowym odwróceniem się ku Thorze zaznaczył, że nie do przybysza kierowane są te słowa. - Wziąć woźnice co do walki stawać nie będą i dwóch co zwierzęta zamienne w drodze opilnują. W noc zbrojni niech spoczną na wozach. Skrzynie przygotować i od wewnątrz płótnem obić. Za pół godziny wyruszamy - dokończył tocząc wzrokiem po hirdmanach i sługach. Coś go tknęło. Loki. Sukinsyn… - A i nagotujcie kilka zapasowych kół i inszych części by na popasach wymienić można było jak co się spieprzy. Bo że tak się stanie to pewne… - dodał ciszej.
Wieszczka uważnie przyglądała się skaldowi, gdy polecenia wydawał, słowa jednak żadnego nie rzekła, by w końcu wzrok przenieść na pozostałych uczestników wyprawy. Zdawała się oceniać wszystkich w swych myślach.



Z turkotem i klekotaniem Rune podstawił trzy wozy drewniane.
Wszystkie zdobione półrzeźbami, z porządnie zbitymi kołami i wymoszczone skórami. Każdy z nich prowadzony przez młodzika może 16 - 17 letniego. Elin poznała, że to chłopcy - nowodrużynnicy, co szkolenie u jarla odbywają. Czas był by pierwsze wyprawy poczęli.
Za wozami szła Ingeborg i Svend, co do jarla przyszli, prosić o odnalezienie Sigrun. Życzyli powodzenia i jemu i pozostałym w tej wyprawie po niewinność.
Pojawił się i Ødger, od którego Chlo trzymała się z dala, Frey zbliżył się do niej, rozglądając się ze zmarszczonymi brwiami.
- Tego przybysza nie widziałaś gdzie czmychnął? - spytał orientując się, że Svena nagle brakuje wśród ludzi gotujących się do wyjazdu.
- Ruszył w głąb wioski, tam gdzie stos był - mruknęła lekko zezując by Rudowłosego w zasięgu wzroku mieć.
- Czemu taka zalękniona się zjawiłaś z Bjarkim?
- Miałam się taką zdawać, toć nakaz wypełniam -
podniosła oczy na Freya. Iskierki humoru w nich błyszczały.
Prawie się roześmiał. Nie skomentował.
- Konno czy na wozie z nami wolisz, czyń jak zechcesz - rzucił.
Chlotchild w siodle radziła sobie średnio, ale lubiła to. Jeszcze zanim zamknięto ją w klasztorze miała ku temu okazje. Potem już nie. Skald rozejrzał się zali wszyscy są, prócz Svena jaki z oczu zdecydował się na razie zniknąć. Volunda jednak jak nie było wcześniej, tak nie było i teraz. Agvindur zbliżył się do Freya.
- Daj znak do wymarszu. A Thorze każ mówić Gangrelowi, żeby nasz szukał na szlaku. Z wozami ciężko śladów nie zostawić. My ruszać winniśmy. Już i tak dość czasu zmitrężone. - Wszystko mówił to niby mimo, poklepał wychowanka po ramieniu.
Skald wdrapał się na wóz.
- Trupa do wozu uwiązać - powiedział wskazując na zwłoki wilkołaka majace w tej kondycji całą drogę być ciągnietymi po zmarźniętym trakcie. - Thoro, rzeknij Pogrobcowi aby naszym tropem zdążał ku Jelling gdy się pokaże. Konno winien nas łacno dopędzić. - Potoczył wzrokiem po niewielkim konwoju i konnych.
- W drogę! - krzyknął sadowiąc się wygodnie na skrzyni w której miał spędzić dzień. Bjarki wdrapał się z drugiej strony.
Volva z zaciekawiem przyjrzała się Freyvindowi siedzącemu na wozie i jakby leciutki uśmieszek przez chwilę na jej ustach zagościł.
Chlo za to na karego konika wskoczyła. Z minką buńczuczną pierś wypięła i dumnie nosek zadarła. Na tle berserkerów posępnie wyglądających w swych skórzanych kurtach, wyglądała niczym kwiatuszek.
Bjarki zaś niewprawnym ruchem łapsko uniósł w niemym pozdrowieniu, patrząc gdzieś w dal.
Gdy karawana ruszyła, Agvindur na przód się wysforował.
Z tyłu dwóch wojów szło, po bokach wozów Rudy jechał ze swymi ghulami, Elin zaś koło jarla konia dumnie dosiadała.



Kończył się pierwszy z nocnych popasów uczyniony by zwierzętom wytchnienie poczynić i zmienić na nowe, aby świeże zastąpiły je przy wozach. Dzięki temu być może noc i dzień do Jelling bez przerwy zajechać by można.
Volva w trakcie posiłku przygotowała pierwszą dawkę naparu dla wojów, gdyż zioła zaczynały działać powoli i potrzebowały czasu na rozwinięcie swych możliwości.
Ludzie również zmieniali się, kilku miast na koniach by wypoczywając podróż kontynuować na wozach się pokładło. Freyvind z chomonto w ręku podszedł do Svena, jaki na koniec kawalkady jeszcze w Ribe dołączył.
- Zapomniałeś o czymś. - W oczach skalda przebłyskały figlarne iskierki, gdy do zbrojnego Sigvartha się zwracał.
Elin w tym czasie zaczęła wojownikom amulety przez siebie poczynione rozdawać, na koniec zostawiwszy naszyjniki, gdy jej uwagę głos Freyvinda przyciągnął i zerknęła w tamtym kierunku.
- Przemyślałem Twą szczodrą ofertę i postanowiłem jej nie przyjmować. - Sven rozpakowywał tobołek nie patrząc na Freyvinda. - Następnym razem może…
Skald pokiwał głową.
- Tak tedy stawaj. - Odrzucił chomąto i wyciągnął miecz.
Volva ruszyła w kierunku obu mężczyzn z niezgłębionym wyrazem na twarzy.
- Do bitki tak Ci śpieszno, Freywindzie? - zapytała z zaciekawieniem.
- Zawsze. - Skald uśmiechnął się. - Choć tu mniej. Żal ubijać woja, co przeciw wilkom pomóc może.
- Elin, jak zwykle piękna wieszczka. -
Sven skłonił się z uśmiechem wyciągając pakiecik niewielki i podając wampirzycy. - Ot, prezencik dla Ciebie. - Puścił oko z zadowoleniem.
Volva spojrzała na pakunek potem na mężczyznę, choć nie wydawała się zaskoczona.
- Dziękuję. - Skinęła lekko głową i ponownie zwróciła się do skalda. - Sighvart nie będzie zadowolon jeśli jego sługę krwi ubijesz - rzekła ostrzegając Freyvinda. - Poza tym… - Na twarzy wieszczki pojawił się leciutki uśmiech. - ...cóż to za wyzwanie dla Ciebie?
- Z Sighvartem to omówię, powinien zrozumieć, główszczyznę wypłacę. -
Skald pokiwał głową. - A wyzwanie żadne. Nie ma jednak wyboru. Albo polecenie spełni, albo go ubiję. Na Freya się klnę. Widziałaś Agvindura, co zapowiedział coś, a cofnął się bo kto spełnić jego woli nie chciał? - Odwrócił się do Svena rzecząc: - Chomąto wkładaj, lub miecz w rękę bierz inaczej nie Valhalla ci pisana.
- Do pierwszej krwi? Czy śmierć i życie? -
spytał wesoło zbrojny Sighvarta.
- Śmierć. To nie sprawdzenie się. To kara.
Elin oczy uniosła ku gwieździstemu niebu jakby tam czegoś szukała ale słowa już nie rzekła. Mężczyźni… Tak typowe dla nich… W dłoni poczuła paczuszkę i zerknęła na nią z zainteresowaniem. W środku na płótnie leżała zasuszona ludzka dłoń z wymalowanym na niej znakiem Algiz. Sven zaś miecz dobył odstawiając tobołek na bok, przy koniu.
Volva zamarła wpatrzona w dłoń, by ze zmarszczonymi brwiami spojrzeć na Svena.
- Cóż to ma znaczyć?
Posłaniec już jej nie słuchał stając na przeciw skalda. Reszta wojów się zeszła by krąg utworzyć.
Elin była wściekła. Nie mogła już teraz przerwać walki, Sven nie przeżyje i nie odpowie na jej pytania. Jedyne co pozostało to skorzystać ze swego Daru. Dotknęła dłoni swoją i przymknęła oczy.
- Na śmierć, nie na drugie życie. Nie licz na przebudzenie, choćby i Agvindur tego chciał. Ktokolwiek, chciałby uczynić cię Einherjar następny będzie na holmgang ze mną. - Frey zrobił mu miejsce w kręgu.
Sven skinął jeno głową. Miecz szykując, lekkiego młyńca nim zakręcił i do walki niczym łasica się zwinął.
Frey na to jedynie wściekle wykrzywił twarz i zamachnął się mieczem.



Elin zachwiała się i krok w tył uczyniła, by szepnąć.
- Nie… - Nie bacząc na to, że nie powinna. Wojów zaczęła roztrącać, by do kręgu się dostać. - NIE! - Wrzasnęła.

Lecz jej krzyk niewiele dał, bo Freyvind Svena zabił…
Jednym ciosem, bez finezji wraził szybkim pchnięciem sztych w jego żywot, a sługa Sigvartha jakby tego oczekiwał i choć postawę do walki przyjął to wręcz nabił się na ostrze.
Bąbelki krwi pojawiły się w kącikach ust, by zmienić się w cieniutką stróżkę posoki. Miecza swego nie puścił, jeno drugą dłonią ostrze broni Freyvinda uchwycił. Z leciutkim skrzywieniem niby uśmiechem spojrzał w oczy skalda:
- Dziękuję - szepnął nim zaczął konać.
Przez tłumek volva przebijająca się zgon posłańca ujrzała.
- Założysz to chomąto, choćbym miał gołymi rękoma Utgardu dobywać - warknął Freyvind przypadając do Svena. - Choćby potem drugi raz cię zabiję. Choćbym miał świniom rzucić. - Dossał się do jego szyi pijąc krew woja zachlannie. Po czym naciął przegub swój i przystawił do ust umierającego woja.
Ktoś jeszcze się przez krąg przepchnął.
Franka stanęła blisko całą rzecz obserwując. Pochyliła się lekko z wyrazem twarzy tak … diabolicznym, że gdyby skald dychać mógł, dech by mu odebrało. Tymczasem płyn błogosławieństwa Odyna spływał powoli w gardło posłańca. Elin przystanęła przyglądając się wszystkiemu z kompletnym zaskoczeniem malującym się na twarzy, by powolnym krokiem niczym zahipnotyzowana zbliżyć się do obu mężczyzn.

Cisza wokół zapadła jak makiem zasiał.

Nikt przerwać postępku skalda nie zamierzał. Widzieli co spotyka tych co mu sprzeciw dają.
Agvindur obserwował wychowanka również wśród zebranych stojąc.
Tak mocnym było błogosławieństwo Canarla płynące w żyłach Freya, że Sven po kilku chwilach rękoma drapać ziemię począł. Oczy wybałuszone w niebo wbite, rzężenie dobywające się z gardła, przyduszony stęk bólu, nogi kopiące niemal agonalnie.
- Wiąż go i do skrzyni. - Skald odwrócił się do Bjarkiego. - Jak myślał, że w śmierć przede mną ucieknie, to srodze się pomylił. - Minę miał zaciętą.
Więcej…
Wkurwiony był strasznie, balansował na granicy szału głównie przez to, że z niezrozumiałego powodu Sven sam śmierci szukał co widać było po tym jak do walki stanął. Zabicie go nie ocierało się tu nawet o karę na tak obcesowe podważanie autorytetu przywódcy wyprawy. - Wiąż mocno - dodał.
Wstał i potoczył spojrzeniem po wojach unikając jednak z jakiegoś powodu wzroku volvy. Jakby z winą wypisana na twarzy.
- Gotować się do drogi. Wyruszamy - warknął cicho, ale wyraz jego twarzy daleki był od tego jak głośno polecenie wydał.
Elin nic nie mówiąc podeszła do skalda i drewienko z wyrytą runą na rzemieniu mu podała, po czym odwróciła się i odeszła bez słowa w stronę jarla. Ten na wampirzycę spojrzał pytająco.

Bez słowa również kolejna postać przybyła do niewielkiego widnokręgu ognisk, szlakiem od strony Ribe, doganiając forsownym marszem hird w czasie postoju. Pogrobiec przybył, wychodząc z ciemności - przez sekundy ułamek dostrzec było można, jak szkarłat jego oczu ku bieli powraca, gdy w pobliże światła się przybliżał - w tej chwili, co Jarl Bezdroży wydawał rozkaz z mocą swego brata krwi jakoby.
Z dala sylwetka Pogrobca niewiele się poprzedniej nocy różniła, poza tym że na gieźle kryte skórą oczka jakiejś z wolna rdzewiejącej kolczugi niósł.Pod ramieniem prawym, luzem na przedramieniu spoczywała włócznia grotem przy ziemi jako szedł, nawet dłonią jej nie trzymając, a jedynie kciuk jej dziwnie za pas zatknięty mając - w drugiej zaś hełm letko trzymając.
Pierwsza Chlotchild dostrzegła czy też może posłyszała Gangrela i uradowana skaldowi rzekła:
- Volund dopędził nas, panie! - Paluszkiem wskazała nadchodzącego.
Frey wyszedł naprzeciw Pogrobca.
- Między Tobą a jarlem to co w chacie było. Mnie cieszy Twój widok - powiedział uciekając lekko wzrokiem na wspomnienie tego jak moc dana przez samego Odyna przykazała rozpętywać jatkę w schronieniu aftergangerów w Ribe.
- Moje słowo jest żelazne - odparł tylko Pogrobiec, jak gdyby wstrzymując inne słowa… Być może za klątwą volvy sprawione, być może czymś jeszcze innym. Pochylił jednak głowę, oczu nie przymykając, w powitaniu. - I nie sposób ukryć, żeś dopiął swego. Jeno odpoczynku mi było trzeba.
- Wozym wzieli tak by w dzień wędrówkę prowadzić i spoczywać. Nie zbraknie ci tego. Agvindur na czele wyprawy mnie postawił. Przyjąłem, choć nie chciałem. Więcej upatrywałbym tego by on nas prowadził. Wolałbym abyś jak walkę ramię w ramię to traktował.

Najdrobniejszy z uśmiechów zawitał znów na ustach Pogrobca tak krótko, że równie dobrze mógł być przywidzeniem.
- To więcej, niż bym liczyć mógł, Jarlu Bezdroży - odparł tylko, jak zawsze lakoniczny.
- Ruszajmy tedy. Czas goni, a do świtu niewiele. Skrzynia czeka. Po dwie na wozach, nikomu nie zbraknie gdy zbrojni wieźć nas będą.

Niedługo potem w dalszą drogę wyruszyli.


 
__________________
"Soft kitty, warm kitty, little ball of fur...
Happy kitty, creepy kitty, pur, pur, pur."

"za (...) działanie na szkodę forum, trzęsienie ziemi, gradobicie i koklusz!"

Ostatnio edytowane przez Leoncoeur : 25-06-2016 o 01:37.
Leoncoeur jest offline