Pomimo starań, Conn widział, jak z Nicka ulatuje życie i w żaden sposób nie mógł temu zapobiec. Tu nie chodziło już o to, żeby utrzymać go za wszelką cenę przytomnym, tylko o natychmiastową pomoc medyczną, na którą w obecnych warunkach nie mieli co liczyć. Nick gasł w oczach i właściwie nie było szans, by Mayfield dał radę utrzymać kumpla żywym aż do nadejścia pomocy. Zwłaszcza, że nawet nie wiedział, kiedy i czy nadejdzie. Może wszyscy tutaj zginą i inna wyprawa natknie się za kilkanaście lat na ich szczątki? Nie, nie mógł tak myśleć i szybko odrzucił czarny scenariusz.
Nick zakasłał, plując krwią, a potem rozluźnił uchwyt dłoni i osunął się, tracąc przytomność. Mayfield zacisnął zęby, zza których wyrwało się bezgłośne przekleństwo i czuł, jak przez jego ciało przebiega cały kolaż emocji - przez gniew, smutek, z bezsilnością na czele. Nie mógł już nic zrobić dla Nicka, teraz wszystko leżało w rękach Boga, jeśli jakikolwiek istniał, choć wszystko zdawało się być już przesądzone. Zerknął w stronę tarzających się po ziemi Beara i zamaskowanego mordercy - teraz, gdy było już pewne, że Nick i tak nie wyjdzie z tego cało, Conn mógł skupić się na pomocy Bobby'emu, który do pewnego momentu radził sobie dobrze, a potem role się odwróciły. Poklepał leżącego Nicka po ramieniu, uśmiechnął się do niego lekko, a przez umysł przeleciało mu tylko: "mam nadzieję, że tam, gdzie trafisz, będzie ci tylko lepiej", po czym wrzucił nóż za pas, odnalazł wzrokiem tomahawk zamaskowanego, chwycił go i ruszył w stronę walczących.
Skoro zamaskowany siedział na Barkerze, Conn miał zamiar zajść go od tyłu i spuścić na jego plecy ostrze toporka. Kilka razy, metodycznie, z całą siłą, jaką mógł włożyć w ten manewr. By ten skurwiel w końcu odpuścił. Nawet, jeśli i tak go nie pokonają, to przynajmniej dotkliwe zranienie pozwoli Bearowi na pozbieranie się w sobie. A potem, gdy Bobby będzie już na nogach, przekaże mu nóż i pomyślą, co zrobić dalej. Musiał być jakiś sposób, żeby wyrwać się z tego koszmaru... po prostu musiał...