Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 25-06-2016, 23:11   #45
Cai
 
Cai's Avatar
 
Reputacja: 1 Cai ma wspaniałą reputacjęCai ma wspaniałą reputacjęCai ma wspaniałą reputacjęCai ma wspaniałą reputacjęCai ma wspaniałą reputacjęCai ma wspaniałą reputacjęCai ma wspaniałą reputacjęCai ma wspaniałą reputacjęCai ma wspaniałą reputacjęCai ma wspaniałą reputacjęCai ma wspaniałą reputację
Nightfall instynktownie odepchnął się nogami, szorując po podłodze plecami, byle dalej od potwora, chcąc złapać nieco dystansu. Choćby tyle by unieść karabin, błądząc po omacku po obudowie broni, odszukać kciukiem przełącznik autofire i posłać skoncentrowane wiązki energii we wpatrzone w niego, świecące żółcią ślepie.

Zaryczały karabiny, potwór… a nawet Night. Doc strzelił raz w ślepie robala, jego towarzysz pociągnął serią, rozpętując małe piekło. Robal został oślepiony już przy pierwszym strzale, a później to z jego pyska powstało istne sito, padł jednak prosto na strzelca, przygniatając go swym cielskiem, i zalewając mężczyznę swą żrącą juchą.
Bullitowi nie pozostało nic innego tylko posłać w stwora dodatkową serię plazmy w nadziei, że zdąży ona zniszczyć bestię na tyle szybko by nie zdołała się wykrwawić na Nighta.

Strzelec próbował za wszelką cenę się wyszarpnąć spod wielkiego cielska, nie wdychać oparów. Wyciągnął dłoń w stronę Doc'a.
- Pomóż - wykrztusił zachrypiały. Kwas mimo wszystko podrażnił jego krtań i powoli przeżerał się przez pancerz.

Bullit odrzucił broń i zabrał się za ściąganie stwora unikając przy tym dotykania jego ran, co by uniknąć poparzeń. Na niewiele się to jednak zdało, cielsko było zbyt ciężkie, by je zsunąć z Nighta… w końcu więc Doc chwycił za desperacko wyciągniętą dłoń towarzysza i po chwili jakoś go wyciągnął, lekko dymiącego, bladego, ze zżeranym właśnie kwasem lekkim pancerzem. Ale adrenalina działała, i to nie było w tej chwili najważniejsze dla strzelca, nawet nie poczuł owego kwasu… Isabell.

Nightfall stanął chwiejnie na nogach. Łapiąc równowagę, próbował biec do dziewczyny, jednak każdy krok zdawał się trwać całą wieczność. W drodze odpinał trawione kwasem części pancerza. Opadały ze stukiem na podłogę, gdy pokonywał kolejne metry. Przyciskał przedramię do ust i nosa, chcąc odgonić unoszące się w powietrzu opary.
- Isabell, Isabell! - wołał, walcząc z pieczeniem w krtani, które sprawiało, że głos który się z niego wydobywał być przyćmiony, niewyraźny. - Nigdy cię nie zostawię! Słyszysz!

- To… już drugi… raz... - Szepnęła dziewczyna, z nie pasującym do sytuacji uśmieszkiem czającym się w kącikach ust. Ust z których wypłynęła krew, podobnie jak z nosa. Wywróciła oczami, ukazując białka, a jej ciało zwiotczało w dłoniach Nighta.

- Hej, nie rób mi tego - najemnik klęczał, trzymając dziewczynę w ramionach i potrząsając, jakby chciał wybudzić ze snu. - Chyba nie chcesz mi tu umrzeć? Co? Iss? Isabell - głos mu się łamał, gdy wypowiadał jej imię. - Nie staniemy przecież na dwóch? No chodź, obudź się, pozwól uratować jeszcze kilka razy. Ile tylko będziesz chciała. Koniec żartów. Miałaś mi pokazać swoją planetę. Pamiętasz? Miejsce, gdzie można żyć w pokoju. Chce żyć w pokoju. Z tobą. Chce... - brakowało oddechu, nie wyczuwał tętna, przechodziła na drugą stronę. Rozbieganym wzrokiem spojrzał na doktora z bolesną świadomością, że ją traci.


- Odsuń się… pozwól cudotwórcy działać - stwierdził Doc, gdy już uznał że Night zbyt długo zajmuje się dziewczyną. Teraz była jego kolej. Musiał użyć swych umiejętności i sprzętu by zdiagnozować i uleczyć Isabell. Za dużo czasu spędzili w tej dziurze, by wyjść z niej z niczym. Miała paskudną ranę kłutą w okolicach prawej piersi, z której krwawiła wyjątkowo obficie, do tego masa mniejszych ran, zadrapań oraz poparzone ogniem nogi…

Zatamowanie krwawienia i wstrzyknięcie mieszanki nanitów leczniczych i chemikaliów pobudzających krążenie, było pierwszym co Bullit zastosował. Po czym zajął się masażem serca i przywróceniem oddechu za pomocą maski tlenowej. Potem zajął się opatrywaniem tych poważniejszych z ran, pozostawiając białkowym robotom naprawę wewnętrznych struktur tkanek Isabell.

Strzelec stał patrząc z nadzieją na zabiegi Dave'a, choć widział już podobne obrażenia i wiedział, że nie rokują dobrze. Nie bez specjalistycznej aparatury, nie w takich warunkach. Pocieszał się, że Isabell długo zachowała świadomość, że jest silna. W końcu nie mogąc znieść bezczynności, ruszył w stronę magazynu, z którego tu przyszli. Pomagając sobie w marszu wsparciem o ścianę korytarza. Znajdowały się tam skrzynie i pudła, materiał z którego mógł zmontować nosze.

Złapała oddech! Nabrała powietrza w płuca… żyła. Doc ją uratował. Oczu co prawda nie otwarła, i wciąż pozostawała nieprzytomna, jednak Isabell żyła, uratował ją, uratował!. Kosmiczny kowboj zajął się więc czym prędzej ustabilizowaniem pacjentki, oraz dalszym opatrywaniem licznych ran. Najgorsze więc było za nimi.

- No to ruszamy z powrotem - krzyknął Bullit, załadował nieprzytomną dziewczynę na plecy i przewiesił przez ramię karabin plazmowy. - Gdzie żeś do cholery polazł?

Nightfall wyłonił się z ciemności taskając swoją prowizoryczną konstrukcję z kompozytowego wieka skrzyni zaopatrzeniowej z dorobionymi uchwytami i pasami do unieruchomienia poszkodowanej, wcześniej wykorzystywanymi do stabilizacji ładunku. Zatrzymał się widząc Doc'a, niosącego dziewczynę.
- Nie powinieneś tak... - nie dokończył. Regularny, choć cichy i bardzo słaby oddech dobiegający z ust Isabell wstrzymał na chwilę jego własny. Nie potrafił ukryć wzruszenia. Zanurzył dłoń w jej włosach i pogładził po poliku, szczęśliwy, jakby faktycznie doświadczył cudu - Połóżmy ją... - nie mógł oderwać wzroku od umorusanej krwią twarzy uratowanej. - Wcześniej chciałem cię zabić za ten granat, teraz chce postawić tyle wódy, żebyś nie trzeźwiał przez tydzień, albo chuj, miesiąc.

- Nie dramatyzuj jak primadonna mydlanej opery - podsumował jego wywód Dave sceptycznym tonem głosu. - Rzucanie po ciemku granatami, to było szaleństwo samo w sobie. Ruszamy zanim kolejny potworek nas odwiedzi.

- Zaraz jeszcze mi powiesz, że ogniem chciałeś rozjaśnić teren, by kolejnym łatwiej trafić - nawet się zaśmiał, miał powody. Zbierał fragmenty przeżartego pancerza. Kwas kontra odbudowa molekularna. Nie wiedział, które wygra, ale może jeszcze dało się go uratować. - A wiesz, że zawsze chciałem w takiej zagrać? Etat na całe życie, proste dialogi, niezłe aktorki. Do tego formuła każdy z każdym. Masa psychofanek wysyłających bieliznę. Praca marzenie.
Zgadzał się co do konieczności szybkiego opuszczenia tego miejsca.

- Cóż.. każdy ma swoje marzenia - ocenił ironicznie Doc, pomijając fakt jak na rodzinnej planecie nazywano aktorów takich produkcji. Zresztą wszelakich aktorów tam nie poważano. - Mnie jakoś nie kusiło.

- Cóż mi po nich. Przeznaczenie wiedziało lepiej, urodziłem się by żuć gwoździe i pluć napalmem - urwał wszelkie insynuacje. Spojrzał raz jeszcze na Isabell, poprawił pasy. - W drogę - dźwignął nosze, zaciskając zęby z bólu rozchodzącego się impulsem po nerwach rannej ręki.

- W drogę… - mruknął Doc biorąc nosze z drugiej strony i zdając się na wzrok Nighta. Ruszyli przed siebie.
 
Cai jest offline