Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 27-06-2016, 22:48   #93
Lechu
 
Lechu's Avatar
 
Reputacja: 1 Lechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputację
Kiedy Moritz wraz z całym pochodem zawitał w Weisslagerbergu odnióśł niepohamowane wrażenie, że zrobiło się jakby tłoczno. Czeladnik widział jakieś poczerniałe ruiny, przytulną tawernę, całkiem okazały bank oraz tamtejsze posiadłości i domostwa. Wagner zdawał się urosnąć niczym gigant kiedy Magdalena krzyczała o bohaterskich czynach jego i pozostałych Stirlandczyków. Tłum się radował, a były gawędziarz nie mógł sobie odmówić kilku uprzejmych uśmiechów w kierunku co piękniejszych panienek. Kiedy Volter poprosił rannych do swojej rezydencji okazało się, że potrafi on opatrywać rany. Zajął się najpierw nowym stróżem prawa, aby zaraz potem przejść do ran Wagnera.

- Wiesz, mieszka u nas rodzina Wagnerów. Krewni to może twoi Herr Moritz?

- Niestety nie, chociaż zapewne mili to ludzie jak wszyscy Wagnerowie. - powiedział z przyjemnym uśmiechem Moritz. - Dziękuję za opatrzenie rany. Robota pierwsza klasa. Daleko mi do takiej wprawy. - dodał czeladnik podziwiając robotę gospodarza.

- Ależ proszę bardzo. Drobiazg. - uśmiechnął się Volter dobrodusznie.

Opatrywanie bolało, ale jak tu nie zgrywać twardziela kiedy Magda była tuż obok? Wagner bez problemu zniósł ból pamiętając, że nie z takich ran wychodził obronną ręką. Rozmowa między Magdą, a dobrym gospodarzem przykuła uwagę Moritza czego chłopak nie dał po sobie poznać. Ostatni stróż prawa zniknął pięć lat temu? Ciekawe. Każde zaginięcie może wymagać śledztwa, któremu sam szeryf mógłby nie sprostać. Czasem potrzeba się zwrócić do fachowców takich jak Stirlandczycy. Chociaż ich ostatnie zlecenie nie świadczyło najlepiej o ich renomie...

Ekipa nie dość, że załapała się na nocleg to jeszcze została honorowymi gośćmi na festynie upamiętniającym założenie Wisslagerberg. Wagnerowi aż ciekła ślinka, a na język cisnęły się nie przypominane od dawna opowieści. Dusza gawędziarza, której nie potrafił się pozbyć ożyła, a jej nosiciel czuł, że nie tak łatwo będzie ją stłamsić.


Na szczycie wzgórza, przy marmurowym stole podróżnicy zostali przedstawieni starszyźnie, nieopodal której zajęli też miejsca. Stoły pełne były niesamowitych potraw i napitków, które były marzeniem każdego doświadczonego obieżyświata. Taka przerwa od podróży jak ta była zesłaniem niebios, za który - kto jak kto - ale Moritz gorliwie dziękował. Mógł się napić, porozmawiać z innymi ludźmi i pobawić z chętnymi dziewkami.


Kiedy Volter wznosił toast Wagner niemal się zarumienił. Wiedział, że zrobili dla Magdy wiele, ale jakoś nie przywykł do przesadnego chwalenia. Tutejszy gospodarz był przeciwieństwem świętej pamięci Herr Heintza, który pochwałami nie rzucał niemal wcale. Kiedy kapelusze poszybował w górę i Volter zaczął przedstawiać kolejnych ludzi Wagner nie mógł nie popisać się wyuczoną etykietą oraz wysoce postawioną kulturą osobistą. Był on na tyle taktowny aby nie przesadzać, ale dać rozmówcy poczucie, że rzeczywiście go słuchał i był zainteresowany całym festiwalem i jego gośćmi.

Jedna rzecz która rzuciła się Moritzowi w oko i ucho to zaginięcie Herr Wagnera - małżonka Pani Elizy Wagner. Kolejne zaginięcie, które - mimo iż wydarzyło się lata po ostatnim - budziło żywe zainteresowanie wśród wszystkich obecnych. Czeladnikowi żal było kobiety, ale nie mógł nie zauważyć powtarzającego się wypadku jakim było zaginięcie. Z rozmyślań wybiła go gorliwa modlitwa Voltera. Ciekawe ile jeszcze tajemnic kryła ta okolica? Być może uda mu się tego dowiedzieć, ale to dopiero po festiwalu...


Konwersacje przy stole należały do dość wyszukanych. Śmierć starego młynarza, zaraza oraz dzwoneczki alarmujące o pochowanym żywcem człowieku. Festyn miał zostać ogłoszony wesołym, ale to zaraz po rozmowie która miała się odbyć. Zanim jednak ta nastąpiła Moritz musiał podjąć rękawicę i opowiedzieć coś ciekawego.

- Oczywiście nie damy się prosić i jeżeli koledzy pozwolą opowiem zebranym jakąś ciekawą anegdotkę z naszych licznych przygód. - odpowiedział były gawędziarz z błyskiem w oku.

Wagner nie miał na myśli jakiejkolwiek opowieści, którą można by powiązać z nimi. Co prawda była to ich przygoda, ale tak przerobiona i ubarwiona, że nikt nigdy by się nie połapał. W sumie miał ich cały wachlarz, ale na takiej uroczystości chciałby zabłysnąć czymś prostym i z jasnym przekazem. Czymś jak ratowanie z opresji biednego, porwanego dziecka…

Opowieść przypadła do gustu wszystkim przy stole. Nawet skupiony najbardziej na jedzeniu Bolster zawiesił widelec z nadzianym ziemniakiem owiniętym w plaster boczku, w połowie drogi do ust, gdy Wagner opisywał walkę z porywaczami w tajemniczym domu.

- Niesamowita przygoda. - zauważył Volter przeżuwszy kęsa wołowiny w śliwkach. - A jakie losy dalsze były owego dziecka, no i jakże… - upił wina… - niebanalnego detektywa?

- Chłopiec żyje szczęśliwie po dziś dzień chociaż nie mieliśmy okazji go odwiedzić. - powiedział Wagner z uśmiechem. - Pan detektyw natomiast, jak zawsze tajemniczy, zniknął. Sam chciałbym go jeszcze kiedyś spotkać… Może teraz ktoś z was, moi mili, opowie nam jakąś lokalną legendę czy historyjkę? - zapytał Moritz ciekawy.

W tym czasie Eliza Wagnerowa wybuchnąwszy tłumionym płaczem natychmiast wstała od stołu.
- Przepraszam. - szlochając szybko oddaliła się.

Bolster i Pfulger posłali rozeźlone spojrzenia w kierunku Morryty, z którym kobieta przed chwilą konwersowała.

- Biedaczka. - westchnęła Klara Bolsterowa. - Jakież u nas legendy? Chyba najweselsze są anegdoty wynalazków Herr Voltera. - uśmiechnęła się.

- Pamiętam, jak zeszłego roku pewna szopa uczyła się latać. - wybuchnął śmiechem jej mąż.

- Tak, cóż, eksperymenty z natury swej są nieprzewidywalne czasami. - przytaknął rozweselony Volster. - Ale niektóre służą wspaniale, jak choćby ten słoneczny zegar podarowany Radzie Starszych?

- Nijak ma się zmyślnością do tego, który trzymasz pan w swoim domu. - zauważył Pfulger. - To dopiero urządzenie… Wodny zegar.

Volster uśmiechnął się nieznacznie.
- Praca przy tego typu zainteresowaniach trzyma mnie w doskonałej formie. Inaczej z bezużyteczności byłbym pękł lub zwariował z nudów.

- W Ogrodzie Morra straszy… - wtrąciła Bolsterowa patrząc na nowicjusza Morra. - Szkoda żeś nie kapłan boga umarłych. - westchnęła. - Jeszcze miesiąc czekać trzeba, aż zawita, nie wcześniej, aby egzorcyzma odprawić i porządek zrobić z ruinami aresztu…

- Moja droga, o tematach wesołych mieliśmy traktować. - sapnął Pfulger objedzony nie na żarty rozsiadając się wygodnie.

Bankier wypił już sporo, może nawet za dużo, bo głowa kiwała mu się na boki.
- Pamiętam, gdy za młodu, na polowaniu, ustrzeliłem dorodnego łosia. Oddalonym był od reszty… - popił wina - łowczych i… choć w róg dąłem, to niekt nie przychłodził… A że wilkom ostawiać łosia ani myślałem, tom… - upił z pucharu - ...tom wziął tą sarenkę za kopytkia… Jedna nóżka na jedno ramię… Druga na drugie ramię i... - wypił do dna i zapatrzył się mętnym wzrokiem w tańczących ludzi na festynie.

- Ciekawe te Pańskie eksperymenta. - powiedział z lekkim uśmiechem Wagner do Volstera. - Jak Państwo chcą możemy się przyjrzeć sprawie cmentarza po festynie. - zaproponował Moritz jak zawsze nie zostając obojętnym.

- Musimy, nie możemy. - rzucił nowicjusz Morra popijając łyk wina.

Co do "musimy" Kaspar miał pewne wątpliwości, ale nie sądził, by Detlef ot, tak sobie, odpuścił całą sprawę.
- Zobaczymy, co da się zrobić. - powiedział. - A nuż uda się coś odkryć. - dodał.
I będzie temat na kolejną opowieść, dodał w myślach.

- I było dalej co? - Arno zapytał bankiera podsuwając kolejne piwo i samemu napił się z drugiego kufla.

- Ymmm? - ocknął się zapytany. - A na czym to ja skończyłem?

- Na polowaniu. - przypomniał Khazad.

- Ach tak. Głowa tego dzika do dzisiaj wisi nad mym biurkiem… Przeokazały okaz! - pochwalił się.

- Najlepiej będzie, gdy zostawimy sprawę Ogrodu Morra kapłanowi - zauważył Bolster, na co jego żona pokiwała energicznie głową. - Nikt wam zasług w walce orężem odmówić nie może, lecz ten problem, a mam nadzieję, że tylko plotkę, lepiej zostawić fachowcowi innej dziedziny. Bezpieczniej. - uniósł brwi oczekując aprobaty wszystkich.

- Nie będziemy się pchali między uwięzione na tym świecie dusze zmarłych, oj nie. Jednak skąd pewność, że tu o duchy chodzi, nie o jakiegoś dowcipnisia? Jak się owo nawiedzenie przejawia, i czy w Ogrodach Morra jak i wspomnianych ruinach strażnicy dzieją się te same rzeczy? - spytał Sigmaryta. Może i nie pomogą bezpośrednio w rozwiązaniu sprawy, ale jeśli będzie to wyglądało na robotę człowieka, może wystarczy samo wskazanie takiej możliwość radzie miasteczka.

- Oczywiście na siłę pomagać nie będziemy, ale tak nas ładnie Państwo ugościli, że czuję się wręcz zobowiązany chociaż spróbować wam pomóc - rzucił Wagner.

- Co noc tam straszy? - spytał Kaspar. - Widział kto te duchy czy zjawy? Głosy jakieś dobiegają nocami, czy tez tylko rankiem szkody jakoweś na cmentarzu znaleźć można?

- Ludzie powiadają, że straszy od dawna w ruinach aresztu. Od czasu, gdy go ludzie puścili z dymem lat temu pięciu. - odrzekła Bolsterowa. - Dozorca Ogrodów Morra zaś zarzekał się, że dwa dni temu słyszał straszne jęki i zawodzenie między grobami.

- Ot, wiatr pewnikiem dzwoneczkiem rucha. - sapnął Pfulger. - Ludzka wyobraźnia strachem podlewana różne słyszy dziwa.

- By się dowiedzieć, trzeba zobaczyć. - powiedział Kaspar. - Nie w tej chwili oczywiście. Rankiem trzeba by ślady oglądać. Jeśli to człek jakiś, to pewnie jakieś zostawił. A jeśli nie zostawił, to i tak nie znaczy, że to nie człek, czy inna istota myśląca.

- Dlaczego areszt spłonął?
Być może gospodarze mówili to wcześniej, ale jakoś mu to umknęło.

- Hm… Poprzedni szeryf nie cieszył się miłością mieszkańców. Kiedy zniknął z miasta, to ludziom odwagi przybyło i spalili jego kwaterę z aresztem. - wyjaśnił Bolster.

Równie dobrze ktoś mógł go spalić razem z aresztem, ale cóż... To akurat nie była sprawa Kaspara.
- I te ruiny tak stoją i stoją? - spytał. - Nikomu nie przeszkadzają?

Alex głównie przysłuchiwał się rozmowom. Pytań oczywistych było kilka i jego towarzysze je zadali.
- Obejrzymy ruiny aresztu i cmentarz dokładnie. To najlepszy punkt wyjścia. Co zrobił szeryf, że zasłużył na pogardę?

- Z ludźmi porozmawiać musicie. Nam szeryf w niczym nie uchybiał. Podobno jednak krew zepsuta była. - odrzekł Bolster.

- Udręczone dusze, które pozostały na tym świecie mają jakieś niedokończone sprawy. - nowicjusz wypalił po chwili. - Czegoś poszukują. Szukają zemsty. Szukają odkupienia. Chciałbym chociaż spróbować mu pomóc, w miarę naszych możliwości, a jeżeli nam się nie uda, to rzeczywiście, będzie to zadanie dla waszego kapłana. - Morryta wskazał na Kaspara. - Jednak pewnikiem jest to jakiś kawalarz, albo co gorzej, jakaś gadzina społeczna, używająca świętego ogrodu do swoich niecnych celów. - stół starszyzny ucichł na chwilę, pozwalając Detlefowi dokończyć wino. - Ale dobrze prawicie herr Pfluger, temat ten do rozmowy jest wyjątkowo smutny, zwłaszcza przy tak radosnej okazji. - chłopak wstał i wyciągnął dłoń do frau Bolster. - Pani Klaro, czy uczyni mi pani ten zaszczyt i pozwoli się zaprosić do tańca?

- Mój drogi, czyżbyś ty się z powołaniem nie minął? - starsza pani wstała od stołu podając pulchną rączkę nalanemu Morrycie.

- Okiem na cmentarz rzucę. Później ruiny zoczę. Wybiera ktoś ze mną się? - zapytał towarzyszy Khazad, a gdyby żaden nie był chętny, to wyruszy sam.

- Teraz? W środku nocy? - spytał zaskoczony nieco Kaspar. - Co niby tam zobaczysz po ciemku? Sam najwyżej jakieś ślady zostawisz.

- Racja, rano poszukamy śladów, teraz już niczego pożytecznego tam nie wskórasz. Odpocznijmy. - Aldric w pełni zgadzał się z Kasparem. Może i Khazad jako jedyny z nich lepiej widział w ciemności, ale na znalezienie śladów największe szanse miał przepatrywacz. Poza tym, nie wiadomo jak tutejsza ludność odebrałaby tak nagłe opuszczenie imprezy przez honorowych gości.


Wagner miał już dość rozmów i jedzenia, którego kosztował niemal przesadnie. Miał już swoje w głowie dlatego jego zwykła odwaga nabrała niebotycznych rozmiarów. Przystojny czeladnik mający w okolicy sławę bohatera nie wahał się przed podejściem do najładniejszej dziewczyny jaką wypatrzył na festynie. Helga była drobną, delikatną białogłową z żywymi zielonymi oczami i długimi, rudymi włosami. Sukienka jaką nosiła była prosta, w kwiecisty wzór. Dziewczyna była nieco zaskoczona chociaż świadoma swojej urody i kilku młodych adoratorów.


Moritz bawił się, śmiał, tańczył i cieszył coraz mniej sięgając do kielicha. Chciał pamiętać ten wieczór i nie upić się aby nie zrobić niczego głupiego. Marzył aby ta dziewczyna zapamiętała go dobrze i nie pluła sobie w twarz za kilka miesięcy po wspólnie spędzonej nocy. Bohaterowie odprowadzali do domu, całowali w czoło i komplementowali, a nie zostawiali z problemem i krągłym brzuchem. Festiwal jednak dopiero się zaczął, a Moritz nie miał zamiaru zabierać się za cokolwiek wcześniej niż po jego zakończeniu.
 
Lechu jest offline