Portner wysiadł z Challengera i przeciągnął się. Lewa ręka już instynktownie przejechała po wygolonym skrawku na jego potylicy. Szorując po odrastających włosach. Jakby szukając potwierdzenia, że nadal tam jest.
- To twoja wina - stwierdził wpatrując się w latawce, po czym odwrócił się do chemiczki - Znacznie lepiej wychodzi ci ratowanie mojej dupy, niż na odwrót.
W zasadzie uważał, że i Monika i Hope miały rację. Wszystko wskazywało na to, że odbywa się tam zwyczajna trybalska biba. Z drugiej strony naprawdę nie zaszkodzi mieć kogoś za sobą w odwodzie. Tym bardziej, mając w pamięci, że niedawna Ostatnia Wieczerza, omal nie zmieniła się w wigilię armageddonu.
- Nie marudź. Zawołamy was przez radio od razu jak dotrzemy na miejsce.
***
Celebrującym trybalom, Portner przyglądał się przez krótką tylko chwilę wyłapując same ekstatyczne i w większości równie ujarane spojrzenia, jakimi błyskali w świetle ognisk. Potem już nie poświęcał im uwagi. Gdy minęli zabudowy zupełnie przez nikogo nie zaczepiani, uruchomił krótkofalówkę.
- W porządku. Przyjeżdżajcie.
Po czym rozłączył się i spojrzał na Dahlię i Eddiego.
- Miejsce na nocleg zdaje się lepsze niż noc na pustkowiach. Zostaniemy tu. Bobbi nie ucieknie. A teraz pora na dobre wieści. Ile mamy fantów na wymianę Eddi? Tylko te suchary? Nie mamy niczego z wozów Setha?
Choć pytanie skierował do Posterunkowego, jego wzrok zatrzymał się na wysokim stosie i jego lokatorce - I pośpieszmy się jeśli chcemy tu coś zjeść...
__________________ "Beer is proof that God loves us and wants us to be happy"
Benjamin Franklin |