| BEAR, CONNOR, FRANK, BRUCE
Bear tracił oddech a wraz z nim siły, przed oczami zaczynały mu wirować ciemne plamki i bał się, że za chwilę straci przytomność a wtedy ten obdarzony niespotykaną siłą psychola facio zadusi go na amen. I wtedy zadziałał Connor.
Chwycił tomahawk, chociaż zetknięcie z lepką rękojeścią upuszczonej przez mordercę broni było… czymś paskudnym. Jakimś doświadczeniem wykraczającym poza fizyczność. Jakby dotknął gęstej krwi, zanurzył dłoń w przedsionku piekła, w czymś co było miejscem, do którego spływały wszystkie zanieczyszczenia z rzeźni. I nie tylko te fizyczne – krew i szczątki ubitych zwierząt, lecz również te psychiczne – ich ból, agonia, gasnące pod siekierą życie. Jakby ów przedmiot zebrał w siebie całe zło, jakie za jego sprawą wyrządzono i teraz chciał część tego paskudztwa zostawić w Connorze. A jednak strażak uderzył. Ostrze wbiło się w plecy wroga, który stęknął bardziej zdziwiony, niż z bólu. Z rany popłynęła krew, ale w ilościach prawie niezauważalnych. I – co zauważył Connor, była to krew gęsta i czarna, jak u … trupa.
Napastnik ścisnął mocniej i Bear poczuł, że odpływa w mrok. Traci przytomność.
Connor wyszarpnął broń i wtedy obok niego niespodziewanie pojawił się Frank i Bruce. Obaj uzbrojeni. Bruce w nóż, Frank z gołymi rękami. Chwycił wroga za rogi, odciągnął. Dał szansę chłopakom. Bruce zadziałał szybko, wbijając ostrze w gardło napastnika, ciągnąc i prując ciało w dzikim, niemal szaleńczym zapamiętaniu. Connor wiedział, że nie ma wyjścia. Uderzył ponownie. Tym razem celując w bok czaszki.
Ostrze tomahawka przecięło osłonę i kość skroniową, weszło głęboko, sięgnęło mózgu. Przeciwnik zwalił się w bok, na ziemię. Z dziury w głowie wydobywała mu się ciemna wstęga dymu. Taka, jaką widzieli już wiele razy! Jakby ktoś wpuścił mu do czaszki dym z papierosa a ten umykał teraz przez dwa otwory, ten w gardle i ten w głowie.
Bear rzęził na ziemi, ale żył. Powoli odzyskiwał oddech i siły.
Frank, Bruce i Connor przyglądali się powalonemu przeciwnikowi. Z obrzydzeniem do samych siebie, ale i z dziką radością w sercu. Pokonali go! Teraz byli tego pewni! Załatwili skurwysyna!
Czy to od szarpaniny, czy z jakiś niewytłumaczalnych powodów maska rogatej bestii zsunęła się z mordercy i bez trudu rozpoznali jego twarz. To był zaginiony przed rokiem Bart Calgary, którego zdjęć naoglądali się w bazie wypadowej, od której zaczęła się ich mroczna przygoda.
Wyglądał teraz niegroźnie, lecz wiedzieli ile zła skrywało się pod maską.
- Załatwiliśmy go! – powiedział Frank i wtedy poczuł, jak jakiś ostry przedmiot przebija mu skórę. Tnie mięśnie, wbija się głęboko w pracy.
Upadł z krzykiem i ten krzyk zaalarmował Connora.
Ratownik odskoczył w bok i zobaczył Bruce’a. A raczej już nie Bruce’a lecz… zamaskowanego mordercę. Na twarzy brata Angie, w jednej chwili, na oczach zaskoczonych Beara, Franka i Connora pojawiła się upiorna maska – taka sama, jaka widniała na twarzy zabitego Calgary’ego. Oczy Bruce’a były … puste. Podobnie jak te Barta.
Tomahawk w rękach Connora znikł, zmienił się w pasma dymu, by po chwili zmaterializować się w ręce odmienionego Bruce’a. Morderca, bo inaczej nie dało się już nazwać dawnego kompana ze spływu, ruszył powoli w stronę rozbrojonego Connora ignorując ciężko rannego Franka, który mógł jedynie próbować walczyć z bólem i próbować odpełznąć gdzieś w bok, i podnoszącego się ciężko na nogi Beara. Nawet Bobby wiedział, że coś jest bardzo, ale to bardzo nie tak. Ze takie rzeczy nie miały prawa się dziać.
Bruce zamachał tomahawkiem i nożem z wprawą, którą na pewno wynikała z wielu lat doświadczenia na polu walki.
Zarówno Bear i Connor wiedzieli, że jeżeli tutaj zostaną – zginą. Że muszą uciekać. Byle dalej. Obaj widzieli, że w namiocie dziewczyn Arisa i Angelique już też się ocknęły i ze, kiedy zginą mężczyźni, one będą następne i nikt nie doczeka świtu.
Szum wiatru zwiastował burzę. Szum rzeki, łoskot toczącej się wody dawał szansę, czy raczej cień szansy. Ucieczka w las. Ucieczka kajakami. Wszystko wydawało się lepsze, niż pozostanie w miejscu, gdzie działały jakieś niepojęte, mordercze i mroczne siły.
Tomahawk zafurkotał i Bruce ruszył, podobnie jak wcześniej Bart Ontario, na Connora. ARISA I ANGELIQUE
Próbując ocucić Angie, Arisa widziała, jak Bruce atakuje Franka. Jak wbija mu nóż w plecy, i jak zamaskowany rusza na Connora. Widziała Beara, który podnosi się z ziemi.
Angie nie widziała nic. Ale po chwili, jej oczy nabrały przytomnego wyrazu. Dziewczyna „powróciła na ziemię”. Gdziekolwiek była wcześniej teraz gotowa była podejmować działania. A Arisa wiedziała, że zostając tutaj, w obozie … zginą.
Ostatnio edytowane przez Armiel : 29-06-2016 o 12:38.
|