Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 29-06-2016, 11:39   #241
Armiel
 
Armiel's Avatar
 
Reputacja: 1 Armiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputację
BEAR, CONNOR, FRANK, BRUCE

Bear tracił oddech a wraz z nim siły, przed oczami zaczynały mu wirować ciemne plamki i bał się, że za chwilę straci przytomność a wtedy ten obdarzony niespotykaną siłą psychola facio zadusi go na amen. I wtedy zadziałał Connor.

Chwycił tomahawk, chociaż zetknięcie z lepką rękojeścią upuszczonej przez mordercę broni było… czymś paskudnym. Jakimś doświadczeniem wykraczającym poza fizyczność. Jakby dotknął gęstej krwi, zanurzył dłoń w przedsionku piekła, w czymś co było miejscem, do którego spływały wszystkie zanieczyszczenia z rzeźni. I nie tylko te fizyczne – krew i szczątki ubitych zwierząt, lecz również te psychiczne – ich ból, agonia, gasnące pod siekierą życie. Jakby ów przedmiot zebrał w siebie całe zło, jakie za jego sprawą wyrządzono i teraz chciał część tego paskudztwa zostawić w Connorze. A jednak strażak uderzył. Ostrze wbiło się w plecy wroga, który stęknął bardziej zdziwiony, niż z bólu. Z rany popłynęła krew, ale w ilościach prawie niezauważalnych. I – co zauważył Connor, była to krew gęsta i czarna, jak u … trupa.

Napastnik ścisnął mocniej i Bear poczuł, że odpływa w mrok. Traci przytomność.

Connor wyszarpnął broń i wtedy obok niego niespodziewanie pojawił się Frank i Bruce. Obaj uzbrojeni. Bruce w nóż, Frank z gołymi rękami. Chwycił wroga za rogi, odciągnął. Dał szansę chłopakom. Bruce zadziałał szybko, wbijając ostrze w gardło napastnika, ciągnąc i prując ciało w dzikim, niemal szaleńczym zapamiętaniu. Connor wiedział, że nie ma wyjścia. Uderzył ponownie. Tym razem celując w bok czaszki.

Ostrze tomahawka przecięło osłonę i kość skroniową, weszło głęboko, sięgnęło mózgu. Przeciwnik zwalił się w bok, na ziemię. Z dziury w głowie wydobywała mu się ciemna wstęga dymu. Taka, jaką widzieli już wiele razy! Jakby ktoś wpuścił mu do czaszki dym z papierosa a ten umykał teraz przez dwa otwory, ten w gardle i ten w głowie.

Bear rzęził na ziemi, ale żył. Powoli odzyskiwał oddech i siły.
Frank, Bruce i Connor przyglądali się powalonemu przeciwnikowi. Z obrzydzeniem do samych siebie, ale i z dziką radością w sercu. Pokonali go! Teraz byli tego pewni! Załatwili skurwysyna!

Czy to od szarpaniny, czy z jakiś niewytłumaczalnych powodów maska rogatej bestii zsunęła się z mordercy i bez trudu rozpoznali jego twarz. To był zaginiony przed rokiem Bart Calgary, którego zdjęć naoglądali się w bazie wypadowej, od której zaczęła się ich mroczna przygoda.

Wyglądał teraz niegroźnie, lecz wiedzieli ile zła skrywało się pod maską.

- Załatwiliśmy go! – powiedział Frank i wtedy poczuł, jak jakiś ostry przedmiot przebija mu skórę. Tnie mięśnie, wbija się głęboko w pracy.

Upadł z krzykiem i ten krzyk zaalarmował Connora.

Ratownik odskoczył w bok i zobaczył Bruce’a. A raczej już nie Bruce’a lecz… zamaskowanego mordercę. Na twarzy brata Angie, w jednej chwili, na oczach zaskoczonych Beara, Franka i Connora pojawiła się upiorna maska – taka sama, jaka widniała na twarzy zabitego Calgary’ego. Oczy Bruce’a były … puste. Podobnie jak te Barta.

Tomahawk w rękach Connora znikł, zmienił się w pasma dymu, by po chwili zmaterializować się w ręce odmienionego Bruce’a. Morderca, bo inaczej nie dało się już nazwać dawnego kompana ze spływu, ruszył powoli w stronę rozbrojonego Connora ignorując ciężko rannego Franka, który mógł jedynie próbować walczyć z bólem i próbować odpełznąć gdzieś w bok, i podnoszącego się ciężko na nogi Beara. Nawet Bobby wiedział, że coś jest bardzo, ale to bardzo nie tak. Ze takie rzeczy nie miały prawa się dziać.

Bruce zamachał tomahawkiem i nożem z wprawą, którą na pewno wynikała z wielu lat doświadczenia na polu walki.

Zarówno Bear i Connor wiedzieli, że jeżeli tutaj zostaną – zginą. Że muszą uciekać. Byle dalej. Obaj widzieli, że w namiocie dziewczyn Arisa i Angelique już też się ocknęły i ze, kiedy zginą mężczyźni, one będą następne i nikt nie doczeka świtu.

Szum wiatru zwiastował burzę. Szum rzeki, łoskot toczącej się wody dawał szansę, czy raczej cień szansy. Ucieczka w las. Ucieczka kajakami. Wszystko wydawało się lepsze, niż pozostanie w miejscu, gdzie działały jakieś niepojęte, mordercze i mroczne siły.

Tomahawk zafurkotał i Bruce ruszył, podobnie jak wcześniej Bart Ontario, na Connora.


ARISA I ANGELIQUE

Próbując ocucić Angie, Arisa widziała, jak Bruce atakuje Franka. Jak wbija mu nóż w plecy, i jak zamaskowany rusza na Connora. Widziała Beara, który podnosi się z ziemi.

Angie nie widziała nic. Ale po chwili, jej oczy nabrały przytomnego wyrazu. Dziewczyna „powróciła na ziemię”. Gdziekolwiek była wcześniej teraz gotowa była podejmować działania. A Arisa wiedziała, że zostając tutaj, w obozie … zginą.
 

Ostatnio edytowane przez Armiel : 29-06-2016 o 12:38.
Armiel jest offline