Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Horror i Świat Mroku > Archiwum sesji RPG z działu Horror i Świat Mroku
Zarejestruj się Użytkownicy


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 29-06-2016, 11:39   #241
 
Armiel's Avatar
 
Reputacja: 1 Armiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputację
BEAR, CONNOR, FRANK, BRUCE

Bear tracił oddech a wraz z nim siły, przed oczami zaczynały mu wirować ciemne plamki i bał się, że za chwilę straci przytomność a wtedy ten obdarzony niespotykaną siłą psychola facio zadusi go na amen. I wtedy zadziałał Connor.

Chwycił tomahawk, chociaż zetknięcie z lepką rękojeścią upuszczonej przez mordercę broni było… czymś paskudnym. Jakimś doświadczeniem wykraczającym poza fizyczność. Jakby dotknął gęstej krwi, zanurzył dłoń w przedsionku piekła, w czymś co było miejscem, do którego spływały wszystkie zanieczyszczenia z rzeźni. I nie tylko te fizyczne – krew i szczątki ubitych zwierząt, lecz również te psychiczne – ich ból, agonia, gasnące pod siekierą życie. Jakby ów przedmiot zebrał w siebie całe zło, jakie za jego sprawą wyrządzono i teraz chciał część tego paskudztwa zostawić w Connorze. A jednak strażak uderzył. Ostrze wbiło się w plecy wroga, który stęknął bardziej zdziwiony, niż z bólu. Z rany popłynęła krew, ale w ilościach prawie niezauważalnych. I – co zauważył Connor, była to krew gęsta i czarna, jak u … trupa.

Napastnik ścisnął mocniej i Bear poczuł, że odpływa w mrok. Traci przytomność.

Connor wyszarpnął broń i wtedy obok niego niespodziewanie pojawił się Frank i Bruce. Obaj uzbrojeni. Bruce w nóż, Frank z gołymi rękami. Chwycił wroga za rogi, odciągnął. Dał szansę chłopakom. Bruce zadziałał szybko, wbijając ostrze w gardło napastnika, ciągnąc i prując ciało w dzikim, niemal szaleńczym zapamiętaniu. Connor wiedział, że nie ma wyjścia. Uderzył ponownie. Tym razem celując w bok czaszki.

Ostrze tomahawka przecięło osłonę i kość skroniową, weszło głęboko, sięgnęło mózgu. Przeciwnik zwalił się w bok, na ziemię. Z dziury w głowie wydobywała mu się ciemna wstęga dymu. Taka, jaką widzieli już wiele razy! Jakby ktoś wpuścił mu do czaszki dym z papierosa a ten umykał teraz przez dwa otwory, ten w gardle i ten w głowie.

Bear rzęził na ziemi, ale żył. Powoli odzyskiwał oddech i siły.
Frank, Bruce i Connor przyglądali się powalonemu przeciwnikowi. Z obrzydzeniem do samych siebie, ale i z dziką radością w sercu. Pokonali go! Teraz byli tego pewni! Załatwili skurwysyna!

Czy to od szarpaniny, czy z jakiś niewytłumaczalnych powodów maska rogatej bestii zsunęła się z mordercy i bez trudu rozpoznali jego twarz. To był zaginiony przed rokiem Bart Calgary, którego zdjęć naoglądali się w bazie wypadowej, od której zaczęła się ich mroczna przygoda.

Wyglądał teraz niegroźnie, lecz wiedzieli ile zła skrywało się pod maską.

- Załatwiliśmy go! – powiedział Frank i wtedy poczuł, jak jakiś ostry przedmiot przebija mu skórę. Tnie mięśnie, wbija się głęboko w pracy.

Upadł z krzykiem i ten krzyk zaalarmował Connora.

Ratownik odskoczył w bok i zobaczył Bruce’a. A raczej już nie Bruce’a lecz… zamaskowanego mordercę. Na twarzy brata Angie, w jednej chwili, na oczach zaskoczonych Beara, Franka i Connora pojawiła się upiorna maska – taka sama, jaka widniała na twarzy zabitego Calgary’ego. Oczy Bruce’a były … puste. Podobnie jak te Barta.

Tomahawk w rękach Connora znikł, zmienił się w pasma dymu, by po chwili zmaterializować się w ręce odmienionego Bruce’a. Morderca, bo inaczej nie dało się już nazwać dawnego kompana ze spływu, ruszył powoli w stronę rozbrojonego Connora ignorując ciężko rannego Franka, który mógł jedynie próbować walczyć z bólem i próbować odpełznąć gdzieś w bok, i podnoszącego się ciężko na nogi Beara. Nawet Bobby wiedział, że coś jest bardzo, ale to bardzo nie tak. Ze takie rzeczy nie miały prawa się dziać.

Bruce zamachał tomahawkiem i nożem z wprawą, którą na pewno wynikała z wielu lat doświadczenia na polu walki.

Zarówno Bear i Connor wiedzieli, że jeżeli tutaj zostaną – zginą. Że muszą uciekać. Byle dalej. Obaj widzieli, że w namiocie dziewczyn Arisa i Angelique już też się ocknęły i ze, kiedy zginą mężczyźni, one będą następne i nikt nie doczeka świtu.

Szum wiatru zwiastował burzę. Szum rzeki, łoskot toczącej się wody dawał szansę, czy raczej cień szansy. Ucieczka w las. Ucieczka kajakami. Wszystko wydawało się lepsze, niż pozostanie w miejscu, gdzie działały jakieś niepojęte, mordercze i mroczne siły.

Tomahawk zafurkotał i Bruce ruszył, podobnie jak wcześniej Bart Ontario, na Connora.


ARISA I ANGELIQUE

Próbując ocucić Angie, Arisa widziała, jak Bruce atakuje Franka. Jak wbija mu nóż w plecy, i jak zamaskowany rusza na Connora. Widziała Beara, który podnosi się z ziemi.

Angie nie widziała nic. Ale po chwili, jej oczy nabrały przytomnego wyrazu. Dziewczyna „powróciła na ziemię”. Gdziekolwiek była wcześniej teraz gotowa była podejmować działania. A Arisa wiedziała, że zostając tutaj, w obozie … zginą.
 

Ostatnio edytowane przez Armiel : 29-06-2016 o 12:38.
Armiel jest offline  
Stary 29-06-2016, 14:07   #242
Konto usunięte
 
Kenshi's Avatar
 
Reputacja: 1 Kenshi ma wspaniałą reputacjęKenshi ma wspaniałą reputacjęKenshi ma wspaniałą reputacjęKenshi ma wspaniałą reputacjęKenshi ma wspaniałą reputacjęKenshi ma wspaniałą reputacjęKenshi ma wspaniałą reputacjęKenshi ma wspaniałą reputacjęKenshi ma wspaniałą reputacjęKenshi ma wspaniałą reputacjęKenshi ma wspaniałą reputację
Udało im się. W końcu poradzili sobie z tym skurwielem! Mayfield jedynie na moment odetchnął z ulgą, przecierając spocone czoło, a widząc pod maską twarz niejakiego Calgary’ego, który był od dawna poszukiwany, aż uniósł brew. Nie zdążył się nawet odezwać, gdy chwilę później zabawa zaczęła się na nowo, a to coś, co zawładnęło poszukiwanym przewodnikiem szybko znalazło sobie nowego “nosiciela”.

Nim Conn połapał się, o co chodzi, paskudny tomahawk zdematerializował się w jego dłoni, zamieniając w dym i pojawił w dłoni Bruce'a. Czy raczej tego, co przejęło nad nim kontrolę. No i sytuacja zrobiła się nieciekawa, bo to coś obrało sobie Mayfielda za kolejny cel w swojej krwawej zabawie. Strażak nie zamierzał nawet podchodzić do "Bruce'a", bo skoro trzeba było aż trzech chłopa, żeby położyć "Calgary'ego", to bezbronny nie miał najmniejszych szans. Wycofywał się, zachowując odległość i obserwując zbliżającego się przeciwnika.

Niemal od razu również krzyknął.
- Bear, zbieraj się! Jeśli masz jeszcze race, ładuj w tego typa! To już nie jest Bruce i raczej nic nam go nie zwróci! - Przełknął ślinę i nawijał dalej. - Musimy się stąd wydostać, zabierz dziewczyny! Nie kajakami - w las, w górę rzeki, tak, jak ustalaliśmy na początku, gdy zginął Mount! Burza idzie, a to nam nie pomoże przedzierać się przez wodę. Poza tym, może jak się wyniesiemy z tego terenu, ten demon, czy co to jest, nie będzie mógł za nami podążyć!

Flara nie miała zabić przeciwnika, miała kupić im możliwie najwięcej czasu, by się stąd wynieść. Ta ziemia była jakaś zła. Przesiąknięta cierpieniem i krwią - sam nie wiedział, dlaczego mu się nagle udzieliły takie przemyślenia, ale to miało chyba związek z tym, że dotykał tego plugawego toporka, który był czymś więcej, niż tylko bronią. Starał się jednak o tym teraz nie myśleć. Wciąż miał na oku napastnika z tomahawkiem, gotów się uchylić, czy zrobić unik, gdyby tamten chciał w niego rzucić.

Cofając się i uważając pod nogi, Conn starał się odciągnąć zapatrzonego w niego jak w kolejne trofeum “Paqueta” jak najdalej od towarzyszy, by pozwolić im działać - ogarnąć Ange i Arisę, zabrać jakiś sprzęt, no i sprawdzić, czy Bear ma te pieprzone flary. Jeśli udałoby się strzelić do “Bruce’a”, Mayfield miał zamiar pomóc rannemu Frankowi, który nie wyglądał najlepiej, a potem dać nogę z obozu, obierając wraz z pozostałymi drogę powrotną do Echo Base. Przez las, który wydawał się być w obecnej sytuacji jedynym sensownym wyborem.
 
__________________
[i]Don't take life too seriously, nobody gets out alive anyway.[/i]
Kenshi jest offline  
Stary 01-07-2016, 16:21   #243
Majster Cziter
 
Pipboy79's Avatar
 
Reputacja: 1 Pipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputację
Frank Jackson - małomówny optymista.



Ataku w plecy nie spodziewał się zupełnie. Przed chwilą stał, ciężko dysząc i z nerwów, i ze strachu, i z niedowierzania stojąc nad powalonym monstrum a potem już klęczał na czworakach gdy siła ciosu ostrza złamała go i upadł.

~ A jednak... ~ myśl te była pierwszą sensowną jaka przebiła się do obolałego umysłu. A jednak nie udało się. Był trik. Haczyk. Przez chwilę gdy we czterech rzucili się na awatara sądził, że się uda. Bał się gdy najpierw biegł a potem chwycił a w końcu siłował się z potworem. Bał się, że mimo, że ich jest czterech a tamten sam to ich porozrzuca po krzakach jak piłki. A jednak pokonali go! Dali radę! Entuzjazm i radość na widok upadającego i nieruchomiejącego wroga przez chwilę przesłoniła wszystko inne! Jednak da się! Da się pokonać awatara! Da się... I właśnie wtedy otrzymał cios w plecy. Żadne draśniecię czy ścina po żebrach. Tylko potężne uderzenie ostrzem któe przebiło mu się do trzewi i momentalnie powaliło na ziemię. Stoper nie tylko ruszył. Teraz jeszcze przyśpieszył. Frank zdawał sobie sprawę, że nie pociągnie długo z takimi ranami. Najpierw osłabnie, potem straci przytomność a na końcu umrze. Zakładajac, że awatar nie wykończy go wcześniej oczywiście. Jednak nie. Nie dało się go pokonać. Był trik. Haczyk.

Leżał na mokrej ziemi. Wokół panowała ciemność. Nie widział co się dzieje zbyt dobrze. Byli w końcu w lesie po nocy. Albo to jemu ciemniało już w oczach. Szybciej niż się spodziewał. Czuł jak zimny pot rosi mu czoło, plecy, spływa pod ubraniem po żebrach i oblepia całe ciało. Oddychał ciężko jak po jakimś biegu. Odruchowo przytrzymywał się za plecy gdzie oberwał wciąż leżac na ziemi. Strał się zogniskować wzrok co się dzieje. Awatar opanował teraz Bruce'a. I dźgnął o tyłu Frank'a. Więc nagle z czterech sprawnych mężczyzn zrobiło się dwóch. Tylko Con i Bear trzymali się jeszcze na nogach. Nick też oberwał. Reszta nie wychodziła z namiotów. Albo nie zdołali się wybudzić albo... No nie było ich. Jak nie było to nie mogli im pomóc.

- S... Strzelaj! Strzelaj Bear! To nadal jest podatne na ogień! Strzelaj! - wrzasnął Frank przezwyciężając słabość. Nie mógł już ich wspomóc w walce. Był za wolny i za słaby. Mógł spróbować więc ich wesprzeć tylko pośrednio.

- Nie możemy go zabić! Bo przeskoczy na nastepnego z nas! Trzeba go unieruchomić! - krzyknął rozpaczliwie popierając pomysł Connora. Jakby mieli jeszcz racę to by mogło odmienić sytuację! Zyskaliby czas!

- Do totemu! Uciekajmy do totemu! -
krzyknął jeszcze łapiąc oddech. Zgadywał. Totem był ważny w tej sprawie. Mógł być tym czego szukali. Coś w czym nagrzebał Calgary nim się zaczęło to wszystko. I dalej... No nie wiedział. Ale był uznawany za dość spostrzegawczego faceta całkiem często. Może zauważyłby jakiś brakujący kawałek czy coś takiego? Może jakby to poprzestawiać jak było, wsadzić łapacz na miejsce czy co to by się to odkręciło? Odesłało tego złego maniotu z powrotem do krain snu? Przecież o tym mu mówił Śniący przy pierwszym spotkaniu! Że trzeba coś poprzestawiać na miejsce z tymi łapaczami! Może by się udało! I pozbyliby się tego czegoś! Nikt więcej nie musiałby ginąć!

W oczy wpadło mu ciało jakie do tej pory zajmował maniotu. Bart Calgary. Nieruchome ciało. To on coś nagrzebał. Może się czegoś dogrzebał? Przecież szukał jak to odkręcić. Może znalazł? Odetchnął głębiej i doczołgał się do nieruchomego ciała. Chłopaki byli zajęci awatarem. Nikogo więcej nie było w pobliżu. Ale Frank miał okazję. Jeszcze żył i mógł jeszcze trochę tu napsuć.

Ale coś było nie tak. Zawhał się i skrzywił gdy poczuł zapach bijący od zabitego przewodnika kajakarzy. Właściwie nie zapach tylko cholerny odór! Instynktownie kojarzył zapach śmierci, zgnilizny i rozkładu. Instynkt ostrzegał przed strefą śmierci. I wabił te istoty które śmiercią się żywiły. Żołądek podeszedł do gardła Frank'a. Nie chciał tego robić. Tak samo jak nie chciał walczyć ze Śniącym ani przy pierwszym spotkaniu ani w jaskini. I jak w ogóle nie chciał tu być. Nie. Nie zrobiłby tego. Wolał by ktoś inny to zrobił niż samemu się w zbliżyć do czegoś takiego. Ale chłopaki... I awatar... Przecież nie było tu nikogo innego. Tylko on, Frank Jackson, technik od obróbki dźwięku i obrazy z Baltimore. Wzdrygnął się ale pokonał ostatni krok do leżącego ciała. A z bliska było jeszcze gorzej.

Smród stał się właściwie nie do zniesienia. Usta i gardło Frank'a wykrzywił surcz odruchu wymiotnego. Gwałtownie przełknął gulę raz i drugi. Zmusił ręce by dotknęły i przeszukały trupa. Coś było nie tak. Śmierdziel walił jakby leżał w ziemi od dawna. Od roku czasu. A dopiero co się ruszał i to jak naspidowany sterydami i amfą olimpijczyk! Jakieś pieprzone zombiakowe voo doo!

Palce Franka wyczuwały chyba jeszcze gorsze rzeczy niż nozdrza. Wszystko czego dotykały było miękkie, śliskie, oblepiające i obrzydliwe w dotyku. To czego oczy nie były w stanie wyłapać dopowiedziała wyobraźnia. Jackson nie zdzierżył gdy zumysłowił sobie, że wyczuwa ruch. Drobny. Ruch drażnił jego skórę na dłoniach. Prychnął raz strząchając dłonią cokolwiek to było! Nie chciał wiedzieć co to było! I tak się już domyślał skoro ciało było w takim stanie. Nie zdzierżył gdy dłonią trafił chyba na całą kolonię "ruchów". Żołądek okazał się za słaby i ciałem Frank'a targnął jeden skurcz który zakończył się kleistą mazią na ziemi tuż pod jego twarzą. Ale miał to! Miał to co podejrzewał, że powinni być! Miał łapacz snów!

Ze wstrętem odturlał się od trupa trzymając łapacz jak trofeum. Miał! Nie pomylił się! Oby. Oby to był ten! Teraz trzeba było tylko zanieść go do totemu! Odłożyć na miejsce! Tam skąd wziął go kiedyś Calgary! I może się uda. Może ten koszmar się skońćzy! - Mam! Mam łapacz! Mam łapacz Calgary'ego! Trzeba go odnieść do totemu! - rozpaczliwie krzyknął Jackson próbując podnieść się na nogi. Jeszcze kawałek. Nie miał szans uciekać w tym stanie. Schować się przed tym czymś też nie dało. Ale totem był nie tak daleko. Tylko tam dotrzeć. Zawiesic te cholerne piórka na miejsce. I koniec. Jeśli nie podziała to i tak był dla niego koniec. Ale jeszcze mógł coś zrobić. Zwłaszcza jakby Bear miał ta racę i podziałała. Zyskalilby czas. Może nawet ktoś z chłopaków by pobiegł zawisić ten łapacz. Może by się udało zanim trafiony awatar się docuci. Może już nikt by nie musiał zginąć. Może... Zdeterminowany tą myślą Frank zaczął kuśtykać w stronę totemu. Connor miał rację z tym lasem ale skoro już mieli uciekać w ten las to mogli uciekać gdzieś konkretnie i z czymś.
 
__________________
MG pomaga chętniej tym Graczom którzy radzą sobie sami

Jeśli czytasz jakąś moją sesję i uważasz, że to coś dla Ciebie to daj znać na pw, zobaczymy co da się zrobić
Pipboy79 jest offline  
Stary 01-07-2016, 22:54   #244
 
abishai's Avatar
 
Reputacja: 1 abishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputację
Niech to... diabli.
Bobby wstał dość ociężale, z trudem łapiąc powietrze przez obolałe gardło. Ciężko mu było uwierzyć w to co cię stało. W to... czego był świadkiem. W potwora, którego nie było fizycznie.
Który istniał jako upiorny mglisty pasożyt. Babcia Barker powiedziałaby, że to jakiś demon opętujący ludzi, ale babcia Barker była zielonoświątkowcem. Osobą mocną w wierze, Bobby zaś... nie bardzo. Choć w tej chwili wierzył we wszystko, a najbardziej w to że zdoła uciec temu... czemuś.
No... bardziej miał nadzieję niż wierzył, więc argumenty Connora do niego docierały.
Raca?
To był dobry pomysł. Oczywiście że Barker miał racę. Nawet więcej niż jedną. Miał je w namiocie. Jeśli to nie był sen a rzeczywistość, to race spoczywały sobie grzecznie w jego plecaku.
Nie mógł jednak tego powiedzieć. Mógł jedynie wskazać namiot Connorowi. Namiot, który w tamtej rzeczywistości był w strzępach. A w tej był cały i nowy.
Więc Bear miał race i rakietnicę, ale te były poza jego zasięgiem. Coś innego zaś nie było.
Bobby kucnął i chwycił pierwszy z brzegu kamień, potem następny.
Przyglądał nacierającemu na Connora zamaskowanego Bruce'a i cisnął w niego kamieniem, a potem następnym i kolejnym. Silne zamachy, mocne rzuty. Nie był może Dallasem Keuchelem najlepszym miotaczem Major League Baseball, ale umiał mocno rzucić piłkę. A potworek jakim był teraz Bruce nie był trudnym celem. Bear zdawał sobie sprawę, że te kamyczki nie wiele zrobią, ale miały przyciągnąć uwagę potworka do Bobby'ego. Przykuć jego spojrzenie na tyle czasu by Bobby pokazał tajny znak dłonią.

Prosty gest i symbol: jeden palec z zaciśniętej dłoni wystawiony w górę, oznaka pogardy i wyzwanie. Prowokacja. Liczył że w Bruc'ie ostało się choć tyle człowieczeństwa, by pogonił za Bearem. Bo za kimś musiał pogonić i cóż... gdzieś w namiotach spały Ange i Arisa, Connor i Frank (zwłaszcza Frank), mieli jakiś pomysł na rozwiązanie tego problemu. Bear nie miał. Był za to obeznany z lasem i wytrzymały. Mógł więc się wystawić jako zwierzyna łowna i odciągnąć potwora od reszty. Mógł jedynie zdobyć czas, dla nich by rozwiązali problem. A jeśli nie, cóż... czasami trzeba się poświęcić.
 
__________________
I don't really care what you're going to do. I'm GM not your nanny.

Ostatnio edytowane przez abishai : 01-07-2016 o 23:04.
abishai jest offline  
Stary 03-07-2016, 19:49   #245
INNA
 
Nami's Avatar
 
Reputacja: 1 Nami ma wspaniałą reputacjęNami ma wspaniałą reputacjęNami ma wspaniałą reputacjęNami ma wspaniałą reputacjęNami ma wspaniałą reputacjęNami ma wspaniałą reputacjęNami ma wspaniałą reputacjęNami ma wspaniałą reputacjęNami ma wspaniałą reputacjęNami ma wspaniałą reputacjęNami ma wspaniałą reputację
Ocknęła się łapiąc nerwowo powietrze do płuc. Jej ciało niemalże automatycznie podniosło się do siadu, a niespokojny wzrok począł omiatać całe otoczenie. Namiot, Arisa, pobudka. Ale czy aby na pewno? Angelique niespokojnie poczęła obłapiać swoje ciało i ubranie, w poszukiwaniu przedmiotu, który znalazła podczas snu... Wciąż go miała. Amulet z pająkiem i rubinem na odwłoku spoczął w jej szczupłej dłoni. Przyglądała się mu w milczeniu, nie wiedząc co powiedzieć Arisie, nie mając pojęcia, co dzieje się poza namiotem. W końcu jednak zacisnęła amulet w piąstce i poczęła szybko się zbierać, wygrzebując się ze śpiwora i zakładając niezdarnie buty.
- Kiedyś, gdy żyli tutaj Indianie, dwójka z nich rozbiła głowę innemu, w którego wstąpił zły duch. Owy zły duch ulotnił się z wnętrza czaszki i został zamknięty w jednym z łapaczy snów, a ciało opętanego spoczęło w jaskini. Jeśli sytuacja się powtórzyła, musimy rozbić czaszkę temu, w którego dusze wstąpił zły duch i zamknąć go w talizmanie - Ange skończyła mówić jak i się ubierać, pokazała amulet Arisie
- Nie jest to łapacz snów, ale wierzę, że w tym też możemy to zamknąć - z tymi słowami odsunęła poły namiotu, a jej głowa wychyliła się zza materiału.
- Rozbijcie mu głowę, to coś jest w jego głowie! - krzyknęła, lecz szybko tego pożałowała. Te ruchy ciała, postura, ubiór... Bruce? Ale... Dlaczego Bruce?
- O nie... - wyszeptała prostując się i niemal ze łzami w oczach przyglądając się jak jej własny brat został opętany. Czy sytuacja z przeszłości zatoczyła koło? Ojciec i syn, brat i siostra. Nie mogła go zostawić, nawet jeśli miałby ją zabić.
Ścisnęła mocniej amulet i chwyciła swój harcerski nóż. Chciała wykorzystać fakt, że Bruce jest zajęty atakowaniem innych, może... Ale tylko może, gdyby odwrócony był do niej plecami, mogłaby na nie wskoczyć oplatając go nogami w pasie a potem wbić nóż prosto w czaszkę? Czy uwolniłaby go wtedy od tego, co go spotkało? Najpierw jednak, zamiast od razu wbijać nóż, wolała spróbować zdjąć mu maskę. Jeśli nie miałaby szans, to widziała również rozwiązanie w przebiciu nożem nadgarstka, w którym trzymał tomahawk. Któryś z tym pomysłów musiał się udać.
 
__________________
Discord podany w profilu
Nami jest offline  
Stary 03-07-2016, 20:33   #246
 
Armiel's Avatar
 
Reputacja: 1 Armiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputację
WSZYSCY

Connor miał problemy. To, co opętało Bruce’a było szybkie, a on był zmęczony. Zamaskowany topornik natarł na niego dziko, ale nie była to prymitywna furia lecz błyskawiczne ciosy – dwa szybkie jak myśl cięcia, które przecięły ubranie ratownika i ciało do krwi. Na szczęście nie zbyt głęboko. Na tyle jednak mocno, że Connor poczuł jak krew spływa mu pod ubranie. Wiedział, że jeszcze góra minuta i będzie martwy, ze któryś z ciosów tej bestii w ludzkim ciele rozłupie mu czaszkę, zgruchocze twarz lub przerąbie jakiś żywotny organ lub arterię. Nie miał szans. Nikt z nich nie miał.

I wtedy do akcji wkroczył Bear. Ciśnięty kamień trzasnął opętańca w tył głowy, odciągnął uwagę od Connora, który miał czas by odskoczyć w tył, złapać oddech.

Morderca natarł na Beara, który wcielił w życie swój plan i rozpoczął wycofywanie się w stronę lasu. Aby upewnić się, że wszystko pójdzie po jego myśli potężny jąkała nie przestawał bombardować wroga kamieniami z podziwu godną precyzją. Było pewne, że gdyby zamiast jakiegoś demona na miejscu mordercy znajdował by się zwykły człowiek, już dawno leżałby ogłuszony lub nawet martwy, z czaszką rozbitą kamieniem.

W tym czasie Frank ruszył do drzewa, z którego Bruce zdjął przed tym całym koszmarem wielką, rogatą czaszkę. Być może rozpoczynając to, co spotkało ich wszystkich. Martwego Aarona i Johnów, konającego Mikołaja i ciężko rannego samego Franka. Każdy krok był dla Franka walką z samym sobą. Czuł, że tracił wiele krwi. Dużo więcej, niż gdyby siadł gdzieś i pozwolił się opatrzyć. Ale nie dawał za wygraną. Szedł, chociaż przed oczami wirowały mu już strzępki ciemności. Doszedł pod rozłożyste drzewo, lecz wiedział, że ranny nie będzie w stanie wspiąć się na nie by zawiesić amulet tam, gdzie wisiała kiedyś rogata czaszka.

Kolejny kamień i Bear jeszcze bardziej odciągnął mordercę, gdy z namiotu wypadła Angie rzucając się na brata. Wskakując mu na plecy, próbowała zerwać z głowy Bruce’a rogatą maskę, ale jedyne co osiągnęła to to, że morderca chwycił ją za ubranie i zrzucił z siebie, ciskając na ziemię, niczym bezbronnego szczeniaka. Dziewczyna walnęła na plecy, krzyknęła z bólu, a mordercza siła w ciele brata pochyliła się nad nią unosząc tomahawk.

Ciśnięty przez Bear'a kamień przerwał jednak próbę dobicia. Bobby sięgnął po kolejny pocisk i wtedy morderca zastosował jego taktykę. Ciśnięty niespodziewania tomahawk przeciął powietrze i wbił się w prawe ramię gruchocząc obojczyk olbrzyma. Bear upadł, łapiąc się za ranę, a rogaty bandyta ruszył w jego stronę pozostawiając oszołomioną Angie na ziemi. Przynajmniej tyle. Niedźwiedź miał siłę, by uciekać, ale nie nadawał się już do walki, ani do ciskania pocisków.

Bruce uniósł rękę i tomahawk w ranie zamienił się w dym wracając do jego uniesionej w górę ręki.

Arisa, która miała zamiar wyjść z namiotu usłyszała, jak telefon z którego nadała wiadomość rozbrzmiewa jej ulubioną melodią.
 
Armiel jest offline  
Stary 04-07-2016, 09:48   #247
Konto usunięte
 
Kenshi's Avatar
 
Reputacja: 1 Kenshi ma wspaniałą reputacjęKenshi ma wspaniałą reputacjęKenshi ma wspaniałą reputacjęKenshi ma wspaniałą reputacjęKenshi ma wspaniałą reputacjęKenshi ma wspaniałą reputacjęKenshi ma wspaniałą reputacjęKenshi ma wspaniałą reputacjęKenshi ma wspaniałą reputacjęKenshi ma wspaniałą reputacjęKenshi ma wspaniałą reputację
Dwa cięcia i dwie rany. Piekące, krwawiące rany. Connor wiedział, że długo tak nie wytrzyma, odskakując i unikając, zwłaszcza, że zmęczenie zaczęło brać górę nad szybkością reakcji. Na szczęście z odsieczą przyszedł mu Bear, odciągając napastnika, by Mayfield mógł złapać oddech. Bobby wskazywał mu na namiot, co oznaczało, że rakietnica i race wciąż mogą tam być. Dlaczego survivalowiec nie odezwał się? Nie krzyknął? Tego Mayfield nawet nie chciał się domyślać.

Gdy ciężar walki przeniósł się w stronę Barkera, Conn zerwał się do biegu i w kilku krokach był przy namiocie kumpla. Wczołgał się tam, przeszukując błyskawicznie jego rzeczy i w końcu natrafił na rakietnicę oraz pociski do niej. Załadował na szybko broń i wyskoczył z namiotu - zobaczył leżącą na plecach Ange i rannego, trzymającego się za krwawiący obojczyk Beara. No i napastnika, w dłoni którego materializował się już tomahawk.

Nie było czasu do stracenia - Mayfield uniósł rakietnicę i wycelował w "Bruce'a", próbując trafić go w korpus. Miał nadzieję dać tym czas towarzyszom, którzy najwyraźniej mieli pomysł, jak zakończyć to szaleństwo. Jeśli "Paqueta" nie zatrzymałaby jedna raca, Conn miał zamiar walić do oporu, byleby pozwolić działać kumplom.
 
__________________
[i]Don't take life too seriously, nobody gets out alive anyway.[/i]
Kenshi jest offline  
Stary 05-07-2016, 22:38   #248
Majster Cziter
 
Pipboy79's Avatar
 
Reputacja: 1 Pipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputację
Frank Jackson - małomówny optymista.


Słabł. Słabł z każdym krokiem i każdą chwilą. Ale mimo to walczył. Walczył z własną słabością, łomotaniem serca i szumem w uszach. Walczył ale słabł. Wiedział, że ma co raz mniej czasu. Darowałby sobie. Normalnie by sobie darował. Ale nie. Nie teraz. Nie w tym momencie. Napędzany straczeńczą nadzieją przedzierał się chwiejnie przez ciemny las. Szedł tak naprawdę odpychając się od jednego drzewa i wpadając na nastepne. Zwłoka pomiędzy tymi dwoma ruchami też robiła się co raz dłuższa. Każde drzewo zdawało się co raz sympatyczniejszym miejscej na odpoczynek. Każdy odstęp pomiędzy drzewami zdawał się co raz dłuższy.

Miał dość. Chciał odpocząć. Usiąść, zamknąć oczy i dać sobie święty spokój. Chciał. Ale nie mógł. Jeszcze nie mógł. Nie teraz gdy zdawało się, że chyba zagadka została rozgryziona. Nie teraz gdy chyba mieli realną szansę wyjść z tego cało. Odkręcić to wszystko zagnać złego dżina z powrotem do jego butelki. Więc jeszcze nie. Napędzany tą rozpaczliwą nadzieją wciąż szedł. I wbrew wszelkim przeciwnościom dotarł. Dotarł do celu jaki sobie wyznaczył. I gdy tam dotarł z rozpaczą uświadomił sobie, że to daremne. Że dotarł tu na darmo.

Oparł się o chropawe drewno i z niedowierzaniem wpatrywał się wysoko w górę. ~ Nie dam rady. ~ ten prosty wniosek storpedował wszystko. Zdołał się tu dowlec sam, nie angażując uwagi reszty która walczyła w obozie. Była to dla niego droga przez mękę. Pewnie ostatnia jaką przebył nim go te rany wykończą. No i w powierzchni poziomej dotarł do linii mety. Ale w tym stanie nie miał sił wspiąć się by zdobyty z takim poświęceniem łapacz umieścić gdzie trzeba. W amoku strachu, bólu i nadziei jakoś zapomniał jakie to cholesrstwo jest wysokie. Jakoś tak szeł od drzewa do drzewa, krok za krokiem i doszedł. Ale wspiąć się już nie da rady. Plan może i był dobry. Ale on nie był w stanie wspiąć się na te cholerne drzewo by umieścić ten cholerny łapacz na miejscu!

Wysiłek dotarcia tutaj już kosztował go resztki sił. I dalej je tracił wraz z upływającą krwią. Ciężko dyszał jak po jakimś maratonie. Czuł gęste, zimne krople potu spływające mu po całym ciele, przyklejające włosy do czaszki i wysuszające usta. Ale to nic. Najbardziej dominujące było uczucie porażki. miał szansę. I spierdolił. Za późno połapał się co jest co. Za późno zorientował się, że nie trzeba zabijać Calgary'ego. Że to przeskoczy jak w tej inidańskiej wizji. Za późno zareagował i dał się zranić. A teraz nawet jak już miał ten amulet czy klucz co mógłby odkręcić to wszystko to przybył też za późno. Zbyt osłabł z sił by dokończyć zadanie. I teraz tamten awatar z siekierami ich wszystkich pozabija. Tak jak miał przykazane zabijac każdego kto skuma czaczę albo znajdzie się gdzie nie trzeba.

To uczucie klęski było zbyt dominujące. Oklapł z sił. Upadł na kolana przed totemem. Nie udało mu się. Ale... Ale jeszcze im sie mogło udać. Reszcie kajakarzy. Tak. Na pewno. Przecież przeszli pewnie to samo co on albo i gorzej. Musieli. Skoro byli w tym razem nawet jeśli na innych kaflach tego cube'a. Na pewno sobie poradzą. Przecież wystarczyłaby jedna sprawna osoba. By wspiąć się na te drzewo. Dokończyć jego robotę.

Stęknął gdzy zdejmował przemoczoną od wody i krwi kurtkę. Jeszcze nie mógł dać sobie spokoju. Jeszcze nie. Przecież mieli sztafetę. Mógł przekazać pałeczkę. Jeszcze chwila. Jeszcze miał parę chwil. Jeszcze oddychał i mógł conieco napsuć. Pociął na dwoje dzieląc ja na górę i dół. Z dołu ucisnął pakół i przystawił go sobie do plerów jak wielgachny sączek. Górną połową obwiązał się próbując utrzymać cholerstwo na miejscu. Pewnie nie był to bandaż ani z niego nie był paramedyk jak z Connor'a. Ale nic innego nie miał. Miał nadzieję, że się opóźni moment gdy utraci przytomność. Oparł się o pień plecami siadając na ziemi. No i ostatnie co chyba mógł zrobić w takim stanie. Sięgnął po kilka ostatnich świecących pałeczek i potrząsnął. Zadziałały. Zaświeciły sie kolorwymi choć nieco bladymi kolorami. Miał nadzieję, że jeśli ktoś z nich by go szukał to zaoszczędzi mu to czasu. Poza tym pałeczkę można było zabrać ze sobą na górę by nie włazić po ciemku. Bo przecież jak walka potrwa dłużej to awatar i tak go znajdzie czy ze światłem czy bez. Tylko będąc w ruchu można było mieć szansę na zgubienie tropu a przecież nie był już w stanie być w ruchu. I chyba tyle. Nie przychodziło mu do głowy nic więcej co mógłby zrobic samodzielnie by wspomóc resztę w tej opłakanej sytuacji. Jak zwykle zostawała tylko nadzieja.
 
__________________
MG pomaga chętniej tym Graczom którzy radzą sobie sami

Jeśli czytasz jakąś moją sesję i uważasz, że to coś dla Ciebie to daj znać na pw, zobaczymy co da się zrobić
Pipboy79 jest offline  
Stary 06-07-2016, 19:36   #249
 
abishai's Avatar
 
Reputacja: 1 abishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputację
Gdyby Bobby oglądał kiedyś film “Monty Python i Święty Graal” to rozumiał absurdalność sytuacji. Był bezbronny. Adrenalina póki co zagłuszała potworny ból jaki powinien odczuwać, ale był niczym czarny rycerz z tego filmu. Mógł tylko kopać i się werbalnie odgryzać… chociaż zduszone piski jakie wychodziły z jego obolałego gardła trudno było nazwać słowami.
Ale nie oglądał. Angielskie filmy nie cieszyły się poważaniem w domu Barkerów. Zresztą sam Bear lubił amerykańskie kino akcji. Na takich filmach się wychował. Nic więc dziwnego, że wzorował się na ich bohaterach.
Najważniejsze jednak że jego plan działał, mimo że pozostali członkowie tej wyprawy próbowali pokonać demona utrudniając mu sytuację. Barker nie miał jednak wątpliwości. Skoro jemu się nie udało, to ani Connor ani Ange nie mieli szans. Musieli znaleźć inny sposób na pokonanie potwora, gdy Bear będzie się bawił w uciekającą przynętę. Tylko jak długo?

Toporek w dłoni Bruce’a okazał się niezwykle cenny, należało na niego uważać. Jeden celny rzut i… po Barkerze. Myśliwy zdawał sobie sprawę z tego jak śmiercionośna to broń. W dodatku wszelkie próby jej odebrania skazane były na porażkę. Barker był jednak myśliwym, wiedział w jaki sposób zwierzyna utrudnia łowcy trafienie. Należało zwiększyć dystans, zmieniać szybko kierunek biegu i zawsze poruszać się tak by jak najdłużej wszelkie przeszkody terenowe (głównie drzewa), znajdowały się pomiędzy nim a Brucem utrudniając mu celny rzut. No i oczywiście nie mógł oddalić się za bardzo od swego łowcy, gdyż Bruce mógłby przestać go ścigać.
Nie mogąc walczyć, walczył uciekając.
 
__________________
I don't really care what you're going to do. I'm GM not your nanny.
abishai jest offline  
Stary 07-07-2016, 15:43   #250
INNA
 
Nami's Avatar
 
Reputacja: 1 Nami ma wspaniałą reputacjęNami ma wspaniałą reputacjęNami ma wspaniałą reputacjęNami ma wspaniałą reputacjęNami ma wspaniałą reputacjęNami ma wspaniałą reputacjęNami ma wspaniałą reputacjęNami ma wspaniałą reputacjęNami ma wspaniałą reputacjęNami ma wspaniałą reputacjęNami ma wspaniałą reputację
Ange starała się jak mogła, miała kilka opcji i pomysłów, jednak nie wiedziała, który z nich będzie bardziej skuteczny, który zadziała. Nie chciała zabijać brata, nie wierzyła, że po usunięciu z jego umysłu złego ducha, ten to przeżyje. Prawdopodobnie utknął by na wieki w planie snu. Ona zaś chciała, aby wrócili razem do domu.

Zrzucona z jego grzbietu uderzyła w glebę, tracąc na chwilę dech. Wyginając ciało w łuk próbowała go odzyskać, co też udało się zrobić po paru sekundach. Nabrała brakującego tlenu w płuca i podniosła się do pozycji siedzącej. Ten plan, który teraz obrała, był trudny, a wyjścia były dwa. Zerwała się więc na równe nogi i pobiegła w stronę, w którą poszedł Frank, z nadzieją, że być może uda im się załatwić to razem. Musiała dopilnować, aby się udało, a potem? Potem musieliby sprawdzić, czy w ogóle zadziałało.
 
__________________
Discord podany w profilu
Nami jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 12:03.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172