Partridge zawsze posiadał największą jasność umysłu właśnie podczas biegu. Lubił kiedy jego myśli ograniczały się tylko do paniki. Nie roztrząsał wtedy problemów egzystencjalnych, głodu czy bólu. Czyste, zdrowe przerażenie!
Zawrócił w lewo, gdzie miała też skończyć się jego gonitwa. Lucyna wylądowała na wilgotnym kamulcu, a elf wpadł tuż w objęcia jej pośladków. Jak dobrze że przed śmiercią mógł dotknąć choć paru miejsc intymnych i zrzucić to na karb przypadku.
Za plecami usłyszał kolejny ryk. Facet zdecydowanie minął się z powołaniem. Zamiast czynić raban w kopalniach zielonych pokurczów powinien zapisać się do chóru. Pewnie że istniałyby pewne problemy, choćby logistyczne. Bo jak znaleźć tak duży i wytrzymały podest dla zespołu? Może wykuć go z kamienia. Albo przenieść się do amfiteatru. I co gratyfikacją? Czy bogowi wojny wystarczy garść dekli? A może woli kamienie.
Tak czy inaczej, byli w dupie. Chwycił Lucynę za rąb szaty i szepnął jej do ucha:
- Odwrócę jego uwagę. Lepiej żebyś miała magiczny as w rękawie. Nie chcę skończyć jak naleśnik. Jakby wyglądało moje epitafium? Tu leży Silverballs co płaską głowę miał? To już wolałem jak się śmieli z moich uszu.
Stanął twarzą w twarz z oponentem. A przynajmniej tak sądził. To byłoby mocno kompromitujące - skonać, mówiąc do stalaktytu.
- Wyzywam cię na pojedynek. Jak mężczyzna mężczyznę! - nie wierzył że to mówi - Stawaj do walki!
Podniósł obie pięści do góry. Nie bardzo wiedział co robić dalej. Nigdy nie doszedł tak daleko w żadnym starciu. Miał nadzieję, że odcinek czasu między odpowiedzą Boga Wojny a zaklęciem Świergotki nie miał zawierać wkomponowania strzelca w grunt.