Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 30-06-2016, 02:16   #14
Zombianna
Elitarystyczny Nowotwór
 
Zombianna's Avatar
 
Reputacja: 1 Zombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputację
Lars ze stoickim niemalże spokojem, przyglądał się jej działaniom. Będąc jednak tak blisko jak była, nie mogła nie zauważyć, że mają one dość znaczny wpływ na przeciwnika. Jego dłoń uniosła się powoli i wylądowała na karku Irlandki. Kciuk przesunął się w górę szyi i wspiąwszy się nieco wyżej, musnął jej usta. Druga ręka powędrowała do pasa i podobnie jak pierwsza, podjęła wędrówkę wyżej, sunąc leniwie bokiem.
- Jestem pewien, że dam radę załatwić coś, co cię zadowoli - odpowiedział, cofając kciuk i na jego miejsce umieszczając wargi, jednak nie na tyle żeby te złączyły się z jej ustami. Jego oddech był przyspieszony, jednak bez wątpienia facet miał nerwy ze stali i samokontrolę świętego, bowiem dalej już się nie posunął.
- Masz swój ulubiony model, czy też dowolny, znajdujący się pod ręka ci wystarczy? - Zapytał niemal poważnie, jednak sądząc po błyskach w jego oczach powaga ta była tylko częściowa.
- A masz coś… pod ręką, do demonstracji? Jesteś bardzo pewny siebie. Ciekawe jak ci idzie z improwizacją. Słuchasz rozkazów… a może wolisz je wolisz je wykonywać? - odparowała bezczelnie, testując granice jego opanowania. Również oddychała szybciej, płytko i ciężko. Temperatura w pokoju z miejsca skoczyła o kilkanaście stopni, albo to obce ręce na ciele tak grzały? Przysunęła się bliżej, chłonąc ciepło niczym gąbka - Zaskocz mnie.
- Nie wzbraniam się ani przed jednym, ani tym bardziej przed drugim - mruknął nieco chrapliwym głosek, wciąż jednak pozostając na miejscu. Jedyne co się ruszyło to jego dłoń, która wodziła po szyi Irlandki. Ta bowiem wycofała się po to, by złapać lewy nadgarstek kobiety i przesunąć go w stronę pasa. Nacisk był stanowczy, jednak nie sprawiający bólu. Kierowana przez niego dłoń wsunięta została pod podkoszulek, a następnie przekierowana w stronę pleców. Tam to napotkała na twardą przeszkodę, którą dane jej było dotknąć, jednak nie wyjąć. Zaraz też dłoń Lauren została wycofana i skierowana na przód, a następnie pozostawiona w dość blisko newralgicznego miejsca, które bez wątpienia także stanowiło twardą przeszkodę.
- To wystarczy, czy też masz ochotę na pełniejszą demonstrację?
Irlandka samodzielnie dokończyła badanie terenu, kładąc dłoń zaraz pod sprzączką od paska. Zacisnęła nieznacznie palce, obejmując wybrzuszenie pod materiałem, a na jej wargach rozlał się cyniczny uśmieszek. Szybko jednak zniknął, gdy mniejsza głowa wystrzeliła do przodu. Zaatakowała dolną wargę żołnierza, chwytając ją zębami. Po chwili, nie czekając na zaproszenie, przywarła do miękkich ust całkowicie, zatapiając się w ich smaku, obcym, drażniącym. Pobudzającym zmysły.
Łóżko wydało się nagle wyjątkowo daleko, dywan zaś pod ręką. Czekał wręcz aby się na nim rozłożyć.
Łóżko, dywan, komoda, stolik… Thompsona. Znajdowali się w sypialni upierdliwego gliny, zaraz pod jego nosem. Gdyby posunęli się dalej, mógłby zacząć się niepotrzebny dym i kwas.
Z trudem, ale odkleiła się do Andersona, wracając na planetę Ziemia.
- Wystarczy - chrypnęła, dysząc przy tym jakby właśnie przebiegła dziesięć mil. Policzki miała zaróżowione, w oczach lśniło szaleństwo. Czuła jak pojedyncze kosmyki włosów łaskoczą jej czoło - Ktoś może wejść, nie wypada. Nie tu, nie teraz. Wystarczy - powtórzyła, być może mając na myśli ostatnie pytanie. Sama do końca nie wiedziała czemu, jednak nie chciała sprawiać gospodarzowi przykrości i problemów. Kolejnych.
Lars, który w międzyczasie także nie próżnował, przywierając dłonią do wypukłości kryjących się pod materiałem koszulki, nie wydawał się szczególnie zainteresowany tym, by przestać. Jego palce nieco mocniej zacisnęły się na karku kobiety, gdzie wylądowały gdy ta przepuściła atak na jego usta. Oddech jednak powoli się normował, a ten nie wykonał kolejnego ruchu. Powoli, nawet bardzo powoli, zwolnił uścisk i wycofał dłoń. Zsunął także drugą, przy okazji musnąwszy kciukiem sutek, na pożegnanie.
- Rozumiem - odpowiedział jej głosem, w którym prócz wyraźnego pragnienia brzmiał także zawód. - Daj jednak znać gdy zmienisz zdanie.
Po tym zdaniu cofnął się, przysiadając na piętach. Jego spojrzenie wodziło po ciele Lauren, zupełnie jakby to że jest ubrana, nie stanowiło dla je oczu żadnego problemu by dostrzec skryte pod materiałem kształty. Paw, niemy świadek owej sceny, przydreptał do swojego pana i szturchnął go w ramię nosem.
- Już, już, stary - mruknął pod nosem Lars, przenosząc uwagę na wyraźnie się jej domagającego czworonoga. - Widzisz, kobiety to same kłopoty. No już, leć na dół sprawdzić czy Fatima nie ma dla ciebie jakiegoś smacznego kąska.
Lekkie poklepanie po grzbiecie i wskazanie na drzwi wystarczyło, by zwierzak zrobił to, co mu kazano. Jego pan z kolei wstał i wyciągnął pomocną dłoń.
- Też powinnaś coś zjeść zanim ruszymy - odezwał się już niemal całkiem normalnie brzmiącym głosem.
Minęło dobre pól minuty, nim się odezwała. Siedziała na podłodze, to zaciskając pięści, to je rozluźniając. Popisała się, bez dwóch zdań. Wokół panował totalny burdel, a jej się zebrało na amory… i to na dodatek z kolesiem, którego widziała bodajże drugi raz na oczy, zaś pierwszy raz rozmawiała. Rok postu robił swoje, pobudzony organizm ni cholery nie chciał wrócić do spokojnego, miarowego rytmu pracy. I jak niby teraz miała się skupić na zadaniu, mając go w najbliższej okolicy? Głupi przejazd motorem nabierał całkiem nowego wyrazu. Dwa ciała przyciśnięte do siebie. Jej dłonie ściskające go kurczowo w pasie…
Potrząsnęła głową, nim potok myśli zawędrował w rejony nieodpowiednie na chwilę obecną. Sama sobie narobiła kłopotów, publiczność klaszcze na stojąco.
- Ostatni posiłek skazańca? - wysiliła się na dowcip, przyjmując pomoc. Dopiero teraz zorientowała się jak ciepła ma dłonie. Silne, o chropowatej skórze kogoś, kto nie boi się fizycznej pracy. Przy tym zestawie jej własna łapa prezentowała sie mizernie i miękko. Zacisnęła ją z całej siły nie chcąc wyjść na słabeusza. Jednym szarpnięciem poderwała się do pionu, stając tuż obok problematycznego kompana.
- To… pójdę pogadać z Thompsonem - wymamrotała, ale wciąż stała w miejscu, nie puszczając uścisku. - Przygotujesz motor i ogarniesz mi spluwę?
- Ogarnę ci spluwę - powtórzył za nią, jednocześnie wyrażając zgodę. Sam także nigdzie się najwyraźniej nie wybierał, przesuwając palcami po skórze jej nadgarstka, wyraźnie przy tym czerpiąc z owego dotyku przyjemność.
- Thompson z pewnością ma w lodówce coś porządnego, czego nie możemy zabrać. Korzystaj póki jest cicho i w miarę bezpiecznie - po tych słowach wycofał dłoń jako pierwszy, delikatnie wyswobadzając ją z jej uścisku. - Zejdę pierwszy i dam mu znać o naszych planach. Puści pierwszą falę wkurwienia na mnie to nie będzie warczał na ciebie. Jesteś pewna, że utrzymasz się na motorze? Nie mam w planach przestrzegania ograniczeń prędkości więc lepiej przemyśl tą sprawę - ostrzegł.
Alkohol… cholera, ale by się napiła czegoś porządnego. Z drugiej strony alkohol i broń nie były dobrym połączeniem nawet w formie teorii.
- Będę się mocno trzymać, słowo skauta - obiecała, cofając się o krok do tyłu. Im większa odległość ich dzieliła, tym sprawniej przychodziło myślenie. Jak dobrze, że wcale nie wybierali się na wspólną wycieczkę…
- Zająć się laską Thompsona? Zagadam, niech mu umili czas do naszego powrotu - wbiła dłonie w kieszenie spodni, przyjmując pozę “mam wszystko gdzieś” - Ale wpierw spróbuję się dodzwonić gdzieś. Szczęśliwie nie zgubiłam w tym zamieszaniu telefonu - minęła mężczyznę, trącając go ramieniem sugerującym aby również ruszył cztery litery.
- Alice zginęła dwa lata temu - poinformował ją kierując się, wedle jej życzenia w stronę drzwi. - Lepiej przy nim o niej nie wspominać.
Ponownie przybrał pozę niechętnego i niezbyt zadowolonego. Gdy jednak wspomniał o kobiecie swojego przyjaciela, jego głos wyraźnie zmiękł. Była to jednak tylko krótka chwila.
- Wątpię żeby ci się udało, ale nikt ci próbować nie broni. Zejdź jak będziesz gotowa tylko nie guzdraj się bardziej niż to absolutnie konieczne - obdarowawszy ją ostatnią radą, rzucił jeszcze szybkie, czujne spojrzenie, po czym zostawił ją samą.
Kobieta rzuciła się na łóżko ledwo zamknął za sobą drzwi z drugiej strony. Szybko złapała telefon, z kieszeni wyjęła kartę sim. Pół minuty później wpatrywała się już w lśniący ekran, gratulując sobie w duchu taktu oraz wyczucia. Gdyby walnęła podobny tekst przy gliniarzu… mógł dłużej nie chcieć jej chronić.
Złapała się na tym, że myśli o nim, ale nie współczuje. Rozumiała co znaczy strata najbliższej osoby - w takich chwilach czyjeś współczucie było ostatnim, na co miało się ochotę. I gówno prawda z kawałkiem o zbawiennej właściwości czasu na leczenie wszelkich ran. Z niektórymi faktami nie szło się pogodzić do końca życia. Dało się udawać, próbować zapomnieć, bo trzeba jakoś żyć. Lecz widmo utraconej części serca i duszy towarzyszyło człowiekowi do samego grobu.
- Rrrrrrwa! - zaklęła pod nosem, widząc zmorę XXI wieku. Ikonkę braku zasięgu. Stuknęła w ekran raz i drugi, bez skutku. Nie działały nawet numery alarmowe. Wydziergała krótkiego smsa do Daniela z nadzieją, że wiadomość się wyśle, gdy cudem natrafi na miejsce z siecią. Może wysokościowiec? Cholera raczyła wiedzieć.
Niechętnie schowała zawodne ustrojstwa do kieszeni i podniósłszy cztery litery z miękkiego materaca, ruszyła do drzwi. W sumie patrzenie jak Thompson drze koty z Andersonem musiało być dobrą rozrywką. Twarz Irlandki przeciął szeroki, zębaty uśmiech. Nie chciała tego przegapić.
Przegapić zaś nie miała szansy, głównie z tego powodu, że już po przekroczeniu progu sypialni, miała okazję usłyszeć podniesione głosy, które ewidentnie świadczyły o tym, że fala wkurwienia zdążyła napłynąć i póki co nigdzie się nie wybierała. Podążając za owym dźwiękiem, Lauren udało się dotrzeć do przestronnej kuchni.
Po prawej stronie od wejścia znajdował się salon, obecnie pusty. Nigdzie nie widać było ani Fatimy, ani też synka Thompsona, jednak nie trudno było się domyślić, że kobieta zabrała dziecko co by nie było świadkiem tego jak jego ojciec i “wujek” skaczą sobie do gardeł. Jedynym świadkiem rozgrywającej się w kuchni sceny był Paw, który z wielkim zainteresowaniem przyglądał się mężczyznom. A może po prostu liczył na to, że któryś z nich się opamięta, otworzy lodówkę i podrzuci jakiś smakowity kąsek?
- Powiedziałem nie i koniec - kontynuował Andrew, wbijając w Larsa wściekłe spojrzenie.
- Nie jest twoim więźniem. Poza tym lepiej żeby pojechała ze mną niż żeby jej odwaliło i zdecydowała się na samotną wycieczkę. Widziałeś do cholery co się tam dzieje. Chcesz ryzykować? - Widać było, że Anderson powoli traci nerwy, jednak daleko mu było do stanu, w którym znajdował się jego przyjaciel.
- Właśnie dlatego mówię nie - Thompson uparcie obstawał przy swoim. - Nie po to pilnuję jej od rana, żeby pozwolić na samobójstwo przed południem. Ruszamy zgodnie z planem i przestań pierdolić Lars. Co ci tak nagle zaczęło zależeć czego ona chce, a czego nie? Jeszcze chwilę temu byłeś gotowy zostawić ją na tym cholernym posterunku, a teraz odpierdalasz szopkę!
- To się nazywa negocjowanie warunków i mniejsze zło, nie uczyli cię tego? - Sarkastyczne słowa były wypowiedziane nieco spokojniejszym głosem niż te poprzednie. Wyraźnie także powiało chłodem.
- Nie martw się, zaopiekuję się tą twoją małą i dostarczę ją bez zadrapania na ustalone miejsce - dodał, odrywając plecy od lodówki i ruszając w stronę Lauren. - Jest twój. Paw idziemy - dorzucił. Psiak posłusznie wstał i poczłapał za nim.
“Twoją małą”... wypowiedziane do Thompsona brzmiało dziwnie w ustach kogoś, z kimś przed chwilą się przelizała i obmacała, cudem nie dochodząc do momentu pospiesznego zrzucania ciuchów. Gorąco uderzyło w szyję Irlandki, znacząc dekolt czerwonymi plamami. Nigdy nie czerwieniła się na twarzy - piekła buraka poniżej głowy.
Gdy obaj z psem minęli ją w drzwiach wstrzymała oddech. Byle nie czuć Armani Code ze zbyt bliskiej odległości. Odczekała aż się oddalą i zostanie sama z ciskającym gromy, wściekłym gliniarzem.
I czego się tak pieklił? Ledwo się znali, zamienili może łącznie ze sto zdań przez rok i nagle poczuł się w obowiązku stać się… jak to Lars określił, Rycerzem W Lśniącej Zbroi?
Dobra, stare ideały i wartości wciąż jakiś tam promil facetów kultywował, pojęcie gentlemana nie umarło do końca.
- Ładna kuchnia - zaczęła kompletnie z dupy, podchodząc do niego lekkim krokiem - Jasna, przestronna. Widziałeś moją… klitka w piwnicy w porównaniu z tym cudeńkiem.
Thompson sprawiał wrażenie jakby w ogóle jej nie widział, wpatrując się w ślad za plecami Andersona i odrywając spojrzenie dopiero, gdy te zniknęły za załomem ściany.
- Dzięki - mruknął, odwracając się w stronę okna. Jego dłonie wylądowały na brzegu zlewu, zaś spojrzenie wbiło się w ogród. Widać było po jego postawie, że ma ochotę rzucić czymś ciężkim, względnie walnąć pięścią w coś twardego. Kto wie, może nawet to i to.
- Widzę, że udało ci się namówić Larsa - podjął po chwili, próbując panować nad gniewem przez co zdecydowanie nie udało się mu zatuszować wyrzutu jaki pojawił się w jego głosie. - Potrafisz chociaż prowadzić motocykl? Masz jakiś plan co do zebrania tych twoich zwierząt? Czy zdajesz sobie sprawę jakie cholerne ryzyko podejmujesz? - Ostatnie pytanie zadał odwracając się i wbijając w nią zmęczone spojrzenie.
- Nie prosiłam, aby ktokolwiek ze mną lazł, ale Lars się uparł. Próbowałam mu to wyperswadować, jednak prócz mniejszego zła jest też inna prawda uniwersalna. Nie negocjuje się ponoć z terrorystami. Posłuchaj… naprawdę nie chciałam nikogo mieszać, tylko zmyć się przez okno i tyle w temacie. Dość już zła wyrządziłam, narażanie twoich przyjaciół i rodziny nie leży na szczycie aktywności wysoce dla mnie miłych. Mam transportówki, plecako-klatkę i słoik. Nie umiem prowadzić, za kierownicę wsiadłam dwa razy w życiu i dwa auta skasowałam - odpowiedziała zgodnie z prawdą i tym, co siedziało na dnie irlandzkiej duszy. Nim zdążyła się dwa razy zastanowić, znowu gadała. I znów przy Thompsonie, jakby jedno jego spojrzenie potrafiło rozwiązać uparty język skuteczniej, niż butla dobrej whisky. Widać niektórzy mundur nosili w sercu, nie tylko na pokaz… tak sobie to tłumaczyła. Logiczne, prawda?
- Znam ryzyko, nie jestem głupia - burknęła średnio przyjaźnie, przyjmując pozycję obronną i splatając ramiona na piersi. Chwilę milczała, aż wyrzuciła z siebie - Czemu cię aż obchodzi moja skóra? Dotarłeś do syna, jesteście chwilowo bezpieczni. Masz przy boku sprawdzonego przyjaciela, broń, zapasy medyczne, jedzenie i wodę, a także plan działania. Poradzicie sobie, ja będę tylko zawadzać. Przyciągam albo generuję kłopoty, taki mój parszywy urok. Przepraszam, jest mi kurewsko przykro, że musiałeś mnie targać i że nie pomogłam ci się tu dostać, choć obiecałam. Ja nie… - ugryzła się w język, wąska broda automatycznie uniosła się dumnie ku górze - To bez znaczenia. Nie cofnę czasu. Mogę was jednak już… jest szansa na coś do zjedzenia? - zakończyła, uciekając wzrokiem ku lodówce.
- Widzę, że ten wstrząs elektryczny spalił nie tylko końcówki włosów ale też w cholerę szarych komórek - sarknął, nie spuszczając z niej wzroku. - Zostajesz z nami i koniec dyskusji. Bądź też tak dobra i przestań ciągle nawijać o robieniu kłopotów. Nie sprawiasz ich wcale. Poza tym zawdzięczamy ci zapasy z magazynu, który otworzyłaś. Ja nawet o nim nie pomyślałem - przyznał, przywołując uśmiech na twarz. - Myśl sobie co chcesz, jednak nie zmienia to faktu że jesteś nam potrzebna. Nawet jeżeli będę musiał przymknąć oko i pozwolić Larsowi na zabranie cię do mieszkania po te twoje zwierzaki. Przynajmniej wrócisz cała - zasępił się nieco i odbiwszy od zlewu, podszedł do lodówki. - Fatima przyniosła trochę jedzenia z jakiejś imprezy rodzinnej więc jest w czym wybierać. I tak nie możemy tego zabrać więc korzystaj.
W lodówce faktycznie nie brakowało pojemników z jedzeniem, w większości wyglądającym na typowo indyjskie. Curry w paru wydaniach, rogan josh, tandoori kurczak i nawet trochę imarti i papierowa taca z dhokla. Oczywiście był także sam ryż i sterta naan’ów. Nic tylko przebierać i wybierać.
- Prąd jeszcze jest więc wystarczy wrzucić do mikrofali - poinformował ją, sam łapiąc samosę z talerza. - I przestań przepraszać. Jesteś teraz członkiem tej wypaczonej rodziny więc po prostu - wzruszył ramionami - przywyknij.
Wpierw zacisnęła szczęki i zmrużyła oczy, posyłając w pierś Andrew serię widmowych sztyletów. Po chwili drgnęła, przekrzywiła łepetynę aby móc spojrzeć na problem pod innym kątem. Dosłownie.
- Bo czasem żeby dostać co chcesz lub gdzie chcesz, musisz złamać prawo. Andrew… chodzisz jak glina, myślisz jak glina. Jesteś gliną, więc respektujesz prawo jakby z automatu, a ja… hm, nie zawsze pracowałam w mundurach - odpowiedziała po sekundzie wahania, zawczasu gryząc mielący szaleńczo ozór. Złapała pierwszy wolny talerz z brzegu suszarki, ładując na niego kurczaka, ryż, placki i stertę intensywnie pachnących warzyw. Potrawy kolorytem dorównywały strojowy Arabki, pobudzając ślinianki do szybszej pracy. Milczała przy tym uparcie, budując na porcelanowej skorupie pokaźną wieżę. Od mikrofali trzymała się z daleka, przygód z elektrycznością starczyło jej na najbliższą wieczność.
Miał rację, głupi dupek. Ale dla niego rodzina stanowiła coś naturalnego. Dla Lauren była wynaturzeniem. Zamiast w kółko zwalać winę na siebie, musiała iść do przodu i to na przyszłości się skupić. Poza tym tak skupiła się na wyjeździe do domu, że zapomniała o najważniejszym.
Talerz wylądował na stole, nogi same poniosły ją ku mężczyźnie. Stanęła tuż przed nim i nagle, bez ostrzeżenia, pochyliła się do przodu, przyciskając wargi do policzka zaraz za prawym kącikiem ust.
- Dziękuje że mnie uratowałeś - szczerość po raz kolejny tego dnia. Głupia, bezsensowna… potrzebna i pożądana. Odsunęła się krok do tyłu, gotowa na reprymendę, śmiech, szyderstwa. Wszystko, byle nie milczenie.
Nienawidziła milczenia.
A jednak to właśnie milczenie dostała. Andrew wpatrywał się w nią z twarzą bez wyrazu, zupełnie jakby mięśnie odpowiadające za mimikę zostały zmrożone przez ten pocałunek. Nie wszystkie jednak zostały, bowiem bez wątpienia te, które odpowiadały za ruch rąk, działały nader sprawnie. Podobnie te, które obudziły do życia nogi mężczyzny. Krok do przodu wystarczył by dzieląca go od niej odległość została niemalże całkiem zlikwidowana. Dłonie wylądowały na jej twarzy, kciuki zaś spoczęły pod żuchwą, lekkim naciskiem zmuszając by uniosła głowę. Gdy zaś tak się stało, jej wargi zostały zaatakowane przez wygłodniałe usta Thompsona, które przylgnęły do nich, smakując je i zagarniając na własność.
- Dziękować też nie musisz. - Słowa wypowiedziane były przez zaciśnięte gardło, przez co głos zabrzmiał niemalże jak pomruk dzikiego zwierzęcia, które zamknięte w klatce, nagle znalazło sposób na odzyskanie wolności.
Więc o to chodziło przez cały czas? Owa nienaturalna, nagła troska, prowadzenie za rączkę i sapanie o bezpieczeństwo. MacReswell próbowała przypomnieć sobie ile razy mijali się na korytarzach, nie zamieniając nawet słowa. Czy dopiero w obliczu zagłady zobaczył w niej kogoś wartego uwagi? A może po prostu do tej pory szanował jej prywatność i brak chęci na zawieranie bliższych kontaktów?
- Nie muszę, ale tu przylazłam, no nie? - mruknęła, wykorzystując moment kiedy się od niej oderwał. Gwałtowna reakcja średnio pasowała do opanowanego, skrojonego pod linijkę gogusia. Ile tak naprawdę o sobie wiedzieli?
Odpowiedź brzmiała: bardzo, ale to bardzo niewiele. Mimo tego trafili na kolizyjną. I zostali na niej - Ty mnie nie pytałeś, czy życzę sobie wyniesienia z piwnicy, więc teraz nie marudź.
- Nie marudzę - odpowiedział, gładząc ją opuszkami prawej dłoni po twarzy. Lewa zsunęła się na kark, zagłębiając we włosy. Wyraźnie nie miał ochoty przerywać tego dotyku, a wręcz przeciwnie - jego pieszczoty stały się intensywniejsze.
- Zostawienie cię tam nie wchodziło w grę, Lauro - zmiękczył jej imię, przez co zabrzmiało jakoś tak inaczej, czule. - Jesteś nam potrzebna.
Nie dało się ukryć, że “nam” można było równie dobrze zastąpić “mi”. Można było, jednak nie zostało zastąpione. Zamiast tego gliniarz cofnął się o krok, korzystając z blatu, który posłużył mu za oparcie. Wycofał także dłonie, na powrót zwracając jej wolność.
- Im wcześniej wyruszysz, tym większe szanse, że obejdzie się bez kłopotów. Jak znam Larsa to już na ciebie czeka przed domem. Obiecaj mi jednak coś - lekki uśmiech i pełny uczucia wyraz twarzy zastąpiony został powagą. - Będziesz na siebie uważać.
Kobieta przewróciła oczami, nie wspominając jak skończyła się ostatnia podobna obietnica. Uważała na siebie i… dobra, skoro miało mu to poprawić humor:
- Dobrze tato, będę ostrożna. Nie wsiądę z obcymi do samochodu, ani nie pójdę z grubym wąsatym panem oglądać kotki do piwnicy. Nie przyjmę poczęstunków, nie dam zaciągnąć do toalety w zbereźnym celu i wrócę przed dwunastą - z ulgą zwiększyła odległość pomiędzy nimi i łapiąc w przelocie talerz, skierowała się ku drzwiom na przedpokój. Jedzenie w biegu opanowała do perfekcji, a czas gonił.
- Coś jeszcze? - rzuciła przez ramię - Gdzie moja torba?
Skrzywił się w odpowiedzi na jej słowa i ponownie przyoblekł twarz w maskę profesjonalnej uprzejmości.
- Przy drzwiach - odpowiedział, odwracając się do niej plecami. - Smacznego - dorzucił jeszcze i były to jego ostatnie słowa.
Opuściła kuchnię, z zamiarem zgarnięcia narzędzi do ułatwiania wszelkich włamów, nim wyjdzie na ulicę. Żując zapamiętale kolejne kęsy, układała w głowie plan na najbliższe godziny, lecz skupienie przychodziło z trudem, gdy w głowie pobrzmiewała melodyjka z “Mody na Sukces”. Pomijając czynniki zewnętrzne, nieźle się wkopała.
Świat i tak stanął na głowie. A nóż ostre zęby i pazury ludzkich bestii załatwią sprawę za nią, razem z życiem zabierając nieznane od wieków rozterki?
W końcu jak wylatywać w powietrze, to na bogato.
 
__________________
Jeśli w sesji strony tematu sesji przybywają w postępie arytmetycznym a strony komentarzy w postępie geometrycznym, prawdopodobieństwo że sesja spadnie z rowerka wynosi ponad 99% - I prawo PBFowania Leminkainena

Ostatnio edytowane przez Zombianna : 30-06-2016 o 02:21.
Zombianna jest offline