Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 30-06-2016, 17:20   #88
ObywatelGranit
 
ObywatelGranit's Avatar
 
Reputacja: 1 ObywatelGranit jest jak niezastąpione światło przewodnieObywatelGranit jest jak niezastąpione światło przewodnieObywatelGranit jest jak niezastąpione światło przewodnieObywatelGranit jest jak niezastąpione światło przewodnieObywatelGranit jest jak niezastąpione światło przewodnieObywatelGranit jest jak niezastąpione światło przewodnieObywatelGranit jest jak niezastąpione światło przewodnieObywatelGranit jest jak niezastąpione światło przewodnieObywatelGranit jest jak niezastąpione światło przewodnieObywatelGranit jest jak niezastąpione światło przewodnieObywatelGranit jest jak niezastąpione światło przewodnie
Popas w końcu dobiegł końca i rozpoczęliście ostatni etap wędrówki. Wczesnojesienne, południowe słońce grzał was w tył głowy i plecy, zaś wietrzyk spływający z turni osuszał pot na waszych stronach. W takiej scenerii niemal zapomnieliście o okrutnie porąbanych ciałach i korytarzu zalanym krwią, którymi już zdążyliście zaznaczyć swój szlak.

A Pielgrzymka dopiero co się rozpoczęła.

Około godziny czwartej zostawiliście za plecami ostatnie kępki kosodrzewiny i od teraz zaczęła dominować roślinność prawdziwie wysokogórska. Szliście w pełnej ekspozycji, zachowując między sobą niewielkie odstępy. Nevar instynktownie czuł silne prądy wznoszące, które z łatwością uniosłyby go wysoko w przestworza i pozwoliłyby szybować przez długie kwadranse. Wiedział jednak, że lot w pełnym, podróżnym ekwipunku, szybko wydrenowałby go z sił. Poza tym wolał trzymać się blisko swoich przewodników - szczególnie po ostatnich słowach przywódcy strażników.

-STAĆ!
Zamarliście w bezruchu. Kamienie wokół was o ż y ł y, a nim mrugnęliście żeby przegnać tę ułudę, w ich miejscu stali uzbrojeni po zęby elfowie. Chass i Kelven domyślali się, że właśnie zostali naocznymi świadkami działania słynnych elfich płaszczy. Kilkanaście lśniących grotów zostało wymierzonych w waszą stronę.
- Spokojnie bracia - rzekł Vaen w elfim i szeroko rozłożył ręce. - Ci N-Tel-Quessira oraz ten Ar-Tel-Quessir - wskazał na Immerala - podróżują z nami. Pomogli nam ująć rabusiów grobów, na których polowaliśmy od paru dni. Chcielibyśmy przedstawić ich Lordowi Ulthienowi

Na czoło oddziału zwiadowczego, wysunęła się piękna kobieta. Należała do szczepu księżycowego, miała jasną, lekko zaczerwienioną od promieni słońca cerę, oraz misternie splecione włosy, tak czarne, że aż wchodziły w odcienie fioletu. Jej srebrne oczy przeskakiwały od jednego pielgrzyma do następnego.
- Od kiedy to strażnicy potrzebują pomocy obcych, Vaenie? - gestem nakazała swoim towarzyszom opuszczenie broni.
- Odkąd próby grabieży stały się tak częste, że nie nadążamy z wybijaniem świętokradców. Nastały ciężkie czasy dla Evereski i wiesz dobrze, że każdy sojusznik jest na wagę złota. Ci tutaj udowodnili, że nie są wrogami Warownego Domu. Ponadto jest wśród nich uchodźca z Nowego Myth Drannor.
Kobieta przez chwilę w milczeniu ważyła słowa dowódcy strażników grobów. Najpierw zbliżyła się do Chassa, który wprost nie mógł powstrzymać się od dokładnego zlustrowania jej smukłego ciała.
- Owszem, czasy są niespokojne. Wiem też, że gdybyś nie miał ważnych powodów, nie ciągnąłbyś tych obcych prawie na szczyt Shaeradimmu. Wchodź więc, jednak pamiętaj - wprowadzasz ich na własną odpowiedzialność.

A więc ostatnie formalności zostały dopięte, droga do Evereski oficjalnie stanęła przed wami otworem. Kilkunastoosobowy oddział strażniczy zniknął wam z oczu prawie tak szybko, jak się pojawił. Zbrojni poruszali się po skalnym zboczu niewiele wolniej od kozic. Ruszyliście dalej, zastanawiając się co czeka was za gołymi graniami.

***

Akt II

"Biały Grób"

[media][/media]

Widok, który czekał na was na szczycie, zostanie w waszych wspomnieniach na zawsze.

Cały horyzont tonął w blasku zachodzącego słońca, które nadawało pejzażowi nieziemskich, bajecznych wręcz barw i cieni. Dostrzegliście rozległą dolinę, a ściślej rzecz ujmując kotlinę, strzeżoną przez dwanaście szczytów. Patrząc od środka, otaczająca Evereskę korona gór wyglądała niepozornie - raczej jak sielskie wzgórza. Tryskały z nich dziesiątki strumieni, które łączyły się przy krystalicznie czystym jeziorze. Samo miasto chowało się w koronach rozłożystych drzew. Choć nikt z was nie znał się zbytnio na botanice, wydawało wam się, że na takich wysokościach rośliny takie jak mallorny, dęby czy klony rosnąć po prostu nie mogą. Nie widzieliście też zwyczajnych kamienic, placów targowych, czy wieżyc świątyń. Zabudowania tonęły w leśnej gęstwinie, stanowiąc jej jak najbardziej naturalny element. Leśne ścieżki zastępowały ulice, a dziesiątki świetlików uliczne latarnie. Z okien domostw dochodziły was różnobarwne światła, mieniące się błękitem, żółcią czy różem.

Las otaczały pachnące winnice i... obozowisko. Wokół właściwego Warownego Domu porozstawiano setki namiotów, wśród których snuły się zmizerowane sylwetki uchodźców. Immeral westchnął głęboko spoglądając na trzepoczące wśród prowizorycznego miasteczka proporce.
- Rodacy.

***

Schodziliście zboczem jednego z dwunastu wzgórz otaczających miasto, kiedy nagle Nevar zatrzymał się i zamarł w bezruchu. Wskazał jedynie na coś w przestworzach. Wasze spojrzenia powędrowały za jego palcem. Dostrzegliście kilka potężnych, orlich sylwetek, które rozmiarami przypominały smoki. Nie mieliście pojęcia cóż to za behemoty, dopóki głosu nie zabrał Steven:
- Orły Wielkie. Nie wiedziałem, że żyją we Wzgórzach Szarego Płaszcza
- Tylko tutaj, na szczycie Shaeradimmu. Jeźdźcy orłów stanowią naszą forpocztę, naszą ciężką kawalerię! - rzucił Luvren, nie kryjąc dumy.

***

To. Nie. Był. Jego. Dzień.

Kiedy Chass zdobywał górski szczyt, myślał, że gorzej być już nie może. Teraz jednak, odkąd stąpał po wewnętrznej stronie Warownego Domu, z każdym krokiem czuł się bardziej przytłumiony. Nie wiedział o co chodzi - kaca już dawno wypocił, fajkowego ziela nie palił od dwóch godzin, a powietrze było tu ostre jak brzytwa. Pociągnął z manierki, ale woda miała nieprzyjemnie gorzki posmak. Głosy towarzyszy dochodziły jakby zza cienkiej ściany, a blask słońca przypominał żar piekła. W końcu musiał się zatrzymać.
- Będziesz rzygać? Pójdź w kucki, mocniej przyciśnie, ale szybciej puści - Zwierz skomentował ten widok tonem znawcy.

Chass czuł, że reakcja nie jest normalna. Inaczej, reakcja ta nie była n a t u r a l n a. Skup się! O co tu chodzi...

No tak.

Kompletnie zapomniał o Mythalu. Dawno, dawno temu, na Evereskę rzucono potężne zaklęcie ochronne, które miało liczne właściwości. Według jego wiedzy, jedną z owych barier, było osłabianie szeroko rozumianych czartów. Czyżby jego... dziedzictwo, stanowiło teraz przeszkodę?

Immeral podszedł do zgiętego w pół towarzysza. Położył dłoń na jego plecach i powiedział cicho - tak, że tylko Chass usłyszał jego słowa.
- Tylko nie zarzygaj mi butów. - chłodna, kojąca energia spłynęła po ciele czarnoksiężnika. Przyniosło to ulgę. Na jak długo?

- Możemy już iść dalej? - spytał niczego nie podejrzewający Vaen.

***

Siedziba strażników grobów znajdowała się w cichym gmachu, położonym na skraju miasta (niedaleko od miejsca, w którym przekroczyliście jego granice). Wykuto ją wprost w skale. Wkrótce okazało się, że przypominała górę lodową - to co widzieliście z zewnątrz, stanowiło jedynie okazały fronton. To co najważniejsze, wydrążono w skale. Wnętrze siedziby przypominało olbrzymią kryptę - co pasowało do głównego przedmiotu zainteresowania zajmującej ją organizacji. Sale były chłodne, bardzo wysokie - wręcz strzeliste - i dojmująco puste. Jedynie co jakiś czas mijaliście skrytego za chustą strażnika, który niczym gargulec czaił się przy smukłych kolumnach. Trójka waszych przewodników wręczyła wam po pochodni - elfowie takowych nie potrzebowali. Kroki całej waszej grupy niosły się szerokim echem po salach.

***

W końcu, dotarliście do podłużnej komnaty kolumnowej, w której oprócz waszych pochodni, światło dawały żeliwne kosze z rozżarzonymi węglami. Ogrzewały one nieco te lodowate wnętrze. Poza tym, na ścianach między kolumnami dostrzegliście płaskorzeźby przedstawiające posępnych wojowników, których oblicza - chociaż odsłonięte - wyglądały na nieobecne. Mogliście się domyślać, że przedstawiały one poprzedników Lorda Ulthiena.

Na samym końcu sali znajdował się wspaniały alabastrowy pomnik, który w miękkim blasku węgli wyglądał bardzo tajemniczo. Przedstawiał on jakąś zapatrzoną w dal kobietę, która w złożonych na podołku dłoniach trzymała półksiężyc.
- Sehanine Księżycowy Łuk - szepnął Immeral.

U stóp posągu stał samotny jegomość. Miał głębokie zakola, śnieżnobiałe włosy i twarz niewiele odstępującą od nich barwą. Głęboko zapadnięte oczy i policzki, zbyt wydatne kości policzkowe i orli nos nie nadawały mu zbyt pociągającego wyglądu. Miał na sobie szary płaszcz, opadający aż na posadzkę, spod którego dostrzegliście płyty pancerza. Kiedy doszliście do połowy sali, wasi przewodnicy z szacunkiem pochylili głowy, czekając aż głos zabierze ich mistrz.
- A więc to są wasi pomocnicy, Vaenie? - rzekł we wspólnej mowie. Głos miał ochrypły, suchy i równie odpychający jak aparycję.
- Wieści w Domu rozchodzą się lotem błyskawicy, panie. Spotkaliśmy ich...
Lord Ulthien uniósł dłoń, a strażnik z blizną na brwi zamilkł.
- Niech sami przemawiają w swoim imieniu. Kimże jesteście i co was sprowadza do Evereski, nieznajomi?
 
ObywatelGranit jest offline