Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 30-06-2016, 21:39   #81
abishai
 
abishai's Avatar
 
Reputacja: 1 abishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputację
Zofia rozejrzała się niepewnie po zgromadzonych.
– Zgaduje że… Mogłabym odwiedzić tego Haszko? – zasugerowała cicho. - … Skoro i tak nie spodziewamy się że uda nam się go przekonać…
- Nie lepiej byś odwiedziła kogoś mniej... - Węgier szukał delikatniejszego epitetu od tych cisnących się na usta - nieprzewidywalnego?
– A,ha ha. – dziewczyna zaśmiała się nerwowo. – Z p-pewnością nie jest z nim aż tak źle…? Matka Agnieszka nigdy nie pozwalała by jej… Klątwa… Przeszkadzała w pomaganiu innym. -
Mentorka Zofii przecież też była Malkavianką.
-Z tego co wspominała o nim Honorata, to szaleniec ale niegroźny. Nic jej w sumie nie grozi.- stwierdził Wilhelm spokojnie.-Ot pobełkocze i pokrzyczy, ale muchy nie skrzywdzi.-
- Nie każden potomek Malkava jest matką Agnieszką. Pamiętasz o tem? - Marta odepchnęła nogą zbyt nachalnie łaszącego się do niej psa i wychyliła się zza Węgra, by się lepiej twarzy Zofii przypatrzeć.
- Ale… Podobno leczy miejscowych? - zasugerowała niepewnie - To chyba taki zły nie jest?
- Weź Boruckiego - Milos dał za wygraną. - I nie ufaj wszystkim tak bezgranicznie. Pozory często mylą.
Zaszeleścił ciężki samodział Marcinej spódnicy, kiedy Gangrelka z jakiegoś zakamarka przyodziewy wydobyła małą buteleczkę i ku Zofii w dwóch palcach trzymając wyciągnęła.
- Masz. Źle z gołymi i pustymi ręcoma iść. Krew topców przeszłość pozwala zobaczyć. Smak ohydny, jak każda wiedza. Ale komuś, kto wieszczby stawia do gustu może przypaść.
Wampirzyca przytaknęła, i schowała buteleczkę.
- Dziękuje Pani Marto. I Panie Zach, ja… – zawahała się. - … Chyba lepiej będzie jak pójdę sama. Jakby coś poszło nie tak, to wezmę nogi za pas. Nie wydaje mi się.. Żeby pan Borucki mógł mi dotrzymać kroku, aha, ha ha. – uśmiechnęła się niezręcznie i uciekła wzrokiem.
Węgier podążył wzrokiem za buteleczką, która zmieniła właścicielkę.
- Skąd wiesz? - skinął tylko Zosi zwracając się do Marty. - Że przeszłość pozwala zobaczyć? Wcześniej mówiłaś by nie pić bo trująca jest dla nas.
- Od Swartki. Chcesz zapłacić szaleństwem za obejrzenie przeszłości bagna, na którym topce biliśmy? To kosztuj. Szaleńcowi krzywdy to nie zrobi - Rozbójniczka spojrzała twardo i wymownie.
Zach odwrócił głowę ewidentnie zawstydzony.
- Odwiedzę Salome i miejscowy dom uciech. Niewiastom chyba nie przystoi progów tych kalać swoją obecnością.
Marta na zdziwioną wyglądała faktem, że jej jakoby zamtuza odwiedzać nie przystoi.
- Niewiast to tam akuratnie jest bez liku… Ja do Olgi zajdę. Z Giacomem, jeśli zechce krajankę przywitać.
- Z chęcią odwiedzę ową kobietę. Ciekaw jestem czy aby pobożna.-
wtrącił Giacomo zgadzając się na propozycję Gangrelki.
- Kobiet. Nie niewiast - sprostował Zach z ustami skrzywionymi rozbawieniem. - To zostaje mości Jaksa i pani Sarnai. Dokąd wy?
Tatarka na Bożogrobca spojrzała i mruknęła:
- Gangrela spotkać, albo jego sługę. - czekała na potwierdzenie ze strony Toreadora.
Ten skinął jedynie w milczeniu głową.
Na stronie rozbójniczka szeptem upewniła się u Węgra, że iluminator to cuda wianki na pergaminach wyrysować potrafi, by po chwili zaproponować, że Popielski spróbuje odnaleźć i zapoznać się z Elimelechem.
- Na Swartkę - wypowiedziała się w imieniu nieobecnej wampirzycy - to przy takich terminach liczyć nie ma co…-
Milczała dłuższą chwilę, wisząc na Tyrolczyku nieruchomym spojrzeniem, jakby to miało reakcję jakąś wywołać.
- Skoro lada dzień rozbijamy się na grupy, by się mniejszym zagrożeniem zdawać, to już teraz kłamać trzeba - wypaliła w końcu. - Ino z sensem i spójnie. Kogo każde jedno z nas reprezentuje? Samych siebie? Dokleiliśmy się do ciebie dla bezpieczeństwa w podróży, ale związani na śmierć i życie nie jesteśmy? Będą pytać o ciebie. Wszyscy. Co gadać mamy.
- Nie ma co udawać. Obaj kniaziowie pewnikiem się domyślą żeśmy z Szafrańcowego nadania. Lepiej od razu ukazać się im jako potencjalny sojusznik w sporach… sojusznik, którego warto pozyskać, acz i szacunkiem darzyć trzeba.-
stwierdził zawadiacko Koenitz.
- Acz rozbity on jest na małe kawałeczki, więc niegroźny? - upewniła się Marta, bo sie jej nijak inne kawałeczki - planu Koenitza - w jedną całość nie układały.
- Tegom jeszcze nie dopracował. Niemniej wszyscy w jednym miejscu tkwić nie możemy. Za dużo tu koni i ludzi, by je tylko ziemie Honoraty wyżywiły.- wyjaśnił Wilhelm.
- Czyli nasze rozbicie jeno organizacyjne i aprowizacyjne, a nie za przedstawianie odrębnych partyji robić ma? - drążyła Marta na resztkach cierpliwości.
- Tak. Choć nie wątpię że takie próby rozbicia będą szykowane przez obu kniaziów to… nie ma co tworzyć odrębnych partyi, których szanować nie będą.- stwierdził spokojnie Koenitz.
Kiedy Marta skończyła rozmawiać z Lordem Wilhelmem, Zosia zabrała jeszcze głos.
– Um… Dlaczego Pan Jaksa nie jedzie odwiedzić swoich pobratymców? – zapytała skołowana. - … Nie będzie to nieuprzejme z jego strony, jeżeli ich zignoruje?
- Kiedy to sprytne jest - odparła szybko Marta - to może i być trochę nieuprzejme. Ci co do Żydów pójdą, opowiedzą, że możny rycerz Toreador zjechał. I niech Stary Testament sam przyjdzie do Nowego. Z ghulem owym Sarnai zaś by rozprawiła się bez trudu. Ale jego uhonorować podwójnie trzeba i podwójnie przytłoczyć. Choćby i gównem był, za nim stoi kniaź - wytłumaczyła z rozmysłem i przez cały stół ku Tatarzynce spojrzała, namacalnie niemal promieniejąc zamiarem wspierania obranej strategii. On ich nie zignoruje. On im pokaże w ten sposób, Zosiu, że się kniazia, co ich gnębi, nie stracha. Prawda, Jakso?
Rycerz na te słowa uśmiechnął się jeno półgębkiem.
- Na wszystko przyjdzie czas.
- … Skoro tak... – odparła bez przekonania Zosia, nie chcąc się jednak wykłócać.

SMOLEŃSK



Dojeżdżali do niego. Miasto wyglądało na bogate i ludne. Idealny kąsek dla krwiopijców wszelakiej maści.


Nic dziwnego że Rzeczpospolita Obojga Narodów i Moskwa walczyły o niego. Nic dziwnego, że o ten kąsek dwóch kniaziów wampirzych kąsało się nawzajem, choć po prawdzie.. dla tych dwóch każdy powód był dobry jak stwierdziła Honorata. Sam Smoleńsk miał ruski charakter, mury jak u każdego kremla wybudowanego na typowo ruską modłę. Most co prawda był drewniany, na łodziach osadzonych w nurcie, ale w tej okolicy była to zaleta. Wystarczyło most podpalić, łodzie spławić i wróg od strony rzeki nie miał już dostępu. Z najwyższego punktu miasta na okolicę patrzył Sobór Zaśnięcia Matki Bożej, ale poza nim były też inne cerkwie.Był też mały drewniany kościółek dla katolików. Przybywający małymi grupkami kainici przyciągali uwagę ciekawych spojrzeń straży, ale nie było problemów z przejściem bramy. Dobry znak. Ostatnie lata musiały być spokojne, skoro straż nie była zbyt czujna.


Każdy wiedział gdzie jest “Szkarłatna Lilijka”, każdy wiedział i każdy gotów był wskazać drogę wielmożnemu rycerzowi w zamian za nikłą nadzieję w postaci brzęczącej monety. Wszak szczodrość była jedną z cnót rycerskich, nieprawdaż?
Zach więc bez kłopotu dotarł pod ów osławiony przybytek. I stwierdził że jak na swą sławę Lilijka rozczarowywała. Była to zwykła mała karczma przycupnięta w cieniu murów miasta. Jakby kryjąca się przed blaskiem słońca i księżyca.
Także i wewnątrz zamtuz nie powalał luksusami. Ławy okryte futrami, stary kominek ubrudzony sadzą. Wiejskie dziewuchy w giezłach i spódnicach. Rozpuszczone włosy, wielkie biusty i zadki. Nic dla konesera, wszystko skrojone pod gusta okolicznych szlachetków. Na widok wchodzącego Zacha dziewczęta z piskiem obsiadły go niczym muchy garniec miodu. Każda się uśmiechała, każda wyginała ponętnie krągłości swego ciała. Każda chciała Zacha zaciągnąć na górę i poznać zarówno jego możliwości, jak i poznać zawartość jego sakiewki. Przy okazji wzbudzając oburzenie stałej klienteli, głównie mieszczan… toteż jedynie werbalnie wyrażali swój gniew krzykami i prośbami próbując znów przywabić do siebie dziewuchy.
Oczywiście ten rumor musiał przywabić właścicielkę, która miała swe komnaty ukryte za zasłoną z paciorków.


Toreadorka na widok Zacha zamarła, po czym przez chwilę mu się przyglądała. Wreszcie skarciła dziewczęta.- Moje drogie… nie wstyd wam wiernych waszych adoratorów porzucać? Wy nie mężatki, jakaś wierność was obowiązuję. Zresztą ów zacny rycerz przyszedł do mnie.-
Uśmiechnęła się ciepło i skinęła palcem na Milosa.- Tędy mój panie. Pomówmy w przyjemnej atmosferze.-


– A ów wróg twój... -
Potężny, z długimi ręcami. Tyle się wywiedziała. Marcel okazał się enigmatyczny w mówieniu o przeszłości. Wił się jak piskorz, mówił ogólnikami, a konkretów… tych się nie wywiedziała. No cóż, puzderko przynajmniej zyskała. Teraz Marta jechała z Giacomo uliczkami miasta kierując się do jedynej karczmy godnej przyjmować osoby o ciężkiej sakiewce i wyrafinowanych gustach.

“Carskie Sioło”, najlepsza i najdroższa karczma w Smoleńsku. Tam z pewnością Contessa była. Giacomo jednakże nie wydawał się specjalnie zachwycony pomysłem spotkania z Lasombra, nawet jeśli z jego rodzinnych stron się wywodziła.
Italczyk co prawda nie wyraził sprzeciwu by towarzyszyć Gangrelce, ale nie widział sensu spotykać się przejeżdżającą jedynie przez miasto Kainitką. Dziwne to było… czyżby nie radował się na możliwość pomówienia z krajanką w ojczystej mowie?
Najwyraźniej nie bardzo. Niewątpliwie jednak był uśmiechnięty i zadowolony z czegoś. Dla Giacomo ta wyprawa była bardziej przejażdżką i zapoznaniem się z miastem, niż negocjacjami z Contessą.

A samo “Carskie Sioło” robiło wrażenie. Duży przybytek z własną bramą i własnym dziedzińcem. Zwinne pacholiki przytrzymywały już konie, w kilka chwil po przybyciu Marty i Giacomo. Chwilę później rumaki Spokrewnionych i ich świty odpoczywały w stajni, a Marta i Giacomo weszli do środka.
Gwarno tam było, głośno, tłocznie. Pełno podgolonych głów, okoliczni szlachetkowie to właśnie miejsce upodobali sobie na zebrania. A prym wśród nich niemłody ale za to bardzo głośny szlachcic , stał na stole i wymachując orężem opowiadał o swoim zwycięskim pojedynku z jakimś… zbójem? Opowieść była chaotyczne i przerywana gromkimi brawami szlacheckiej braci. Dlatego też Marta i Giacomo weszli niezauważeni prawie przez nikogo. Prawie…
Gangrelkę dostrzegł jeden ze sług contessy i ruszył na górę, by powiadomić swą panią o przybyciu niespodziewanych gości.


Spóźniała się.


Jaksa stał na rozdrożach ze swymi przybocznymi. Czekał na Sarnai. Razem mieli sie udać, by znaleźć i rozmówić się z miejscowym ghulem. Imć Piesińskiego. Mieli się udać tam razem. Razem.
Jak to cudownie brzmiało. Jak rozgrzewało martwe serce. Myśli Jaksy wyrywały się do małej tatarki. Pamiętał każde słowo, każdy gest gdy umawiali się przy tych rozstajach spotkać.
Pamiętał każdy szczegół wspólnej nocy razem. Pamiętał smak je krwi. I teraz czuł narastający niepokój.
Sarnai… spóźniała się. Marta z Giacomem, Zach, Marcel z Wilhelmem, nawet młoda Zofia udała się do ruin monastyru.
Tylko on tkwił jak głupi na tych rozstajach czekając na tą jedyną i czuł wzrastający niepokój. Tak jak przedtem widział niepokój i u swych ludzi. Ta zażyłość z Sarnai niepokoiła ich.
Jaksa czekał cierpliwie, ale w końcu… musiał zdecydować. Czy zawróci do dóbr Honoraty by sprawdzić co z Sarnai. Czy też pogna do Smoleńska co koń wyskoczy i wypełni swój obowiązek.


Dlaczego, ach dlaczego, że odwiedzi tego Haszkę? Wtedy, w dworku pani Jasnorzewskiej wydawał się to taki dobry pomysł. Ale teraz… im bliżej była owego monastyru, tym bardziej lęk wkradał się w serce Zofii.
Bo wszak ten Haszko był szaleńcem. Czy oni nie są niebezpieczni?
I jak rozmówić się z taką osobą. Szalony prorok… wyobraźnia Zofii podpowiadała obraz brodatego starca podobnego Mojżeszowi, gromiącego słowami grzeszników jak proboszcz włościan z kościelnej ambony.
Jak rozmówić się z kimś takim, tym bardziej mieszkającym w tym… czymś.


Klasztor zachował się w lepszym stanie niż się spodziewała, ale to tylko dodawało upiorności sytuacji. Podobnie jak cisza… Nagły głośny pisk przeciął ową ciszę. Kobiecy pisk. Przeszył też piorunem strachu Zofię.
Jej przyboczni sięgnęli po broń i zobaczyli. Wieśniaczkę ostrożnie wymykającą się z klasztoru. Chichoczącą głośno. Na widok jeźdźców uciekła jednak do środka. A Borucki sięgnął po oręż i ruszył za ową młódką z jednym z ludzi, Zofię zostawiając z tyłu wraz dwójką przybocznych.
Ledwo jednak weszli w mury klasztoru, a ryk można posłyszeć.
- Wynocha… sługi czarowników! Chodzące trupy... wynocha stąd!- i przyboczny Boruckiego wyfrunął wyrzucony przez okno. Sam Borutek nie zamierzał podzielić jego losu i pierwszy dał dyla. W drzwiach klasztoru pojawił się ów jurodiwy Haszko. pospolite chłopskie oblicze, dzikie wejrzenie, kudły na brodzie i twarzy. Suknia plugawa. I ponad dwa metry wzrostu! Całkiem spory jak na niegroźnego ponoć proroka.
- Ha! Malutka zagłada…- jęknął głośno łapiąc się za głowę, podczas gdy Borucki z wyciągniętą bronią oddalał się od wampira mając go na oku. Podobnie jak ten, który przez okno wyleciał. Poobijany ale żywy.
- Nadchodzisz drobniutki aniołku, ale w krwi twoje skrzydła… zdradza i piekło kroczy za twymi plecami, a śmierć wyciąga po nas ręce. Klątwa... ona się zbliża. Najgorszy i najlepszy przywiedzie.- zawył głośno Haszko. - I ani jeźdźcy anielscy nie pomogą, ani obrona najświętszej panienki. Zło! Zło nadchodzi.-
-Pójdźmy stąd. Prawdę prawiła Jasnorzewska. To szaleniec bardziej szalony niż inni jego rodzaju.- syknął gniewnie Borutek.
 
__________________
I don't really care what you're going to do. I'm GM not your nanny.

Ostatnio edytowane przez abishai : 30-06-2016 o 21:50.
abishai jest offline