Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 01-07-2016, 16:21   #243
Pipboy79
Majster Cziter
 
Pipboy79's Avatar
 
Reputacja: 1 Pipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputację
Frank Jackson - małomówny optymista.



Ataku w plecy nie spodziewał się zupełnie. Przed chwilą stał, ciężko dysząc i z nerwów, i ze strachu, i z niedowierzania stojąc nad powalonym monstrum a potem już klęczał na czworakach gdy siła ciosu ostrza złamała go i upadł.

~ A jednak... ~ myśl te była pierwszą sensowną jaka przebiła się do obolałego umysłu. A jednak nie udało się. Był trik. Haczyk. Przez chwilę gdy we czterech rzucili się na awatara sądził, że się uda. Bał się gdy najpierw biegł a potem chwycił a w końcu siłował się z potworem. Bał się, że mimo, że ich jest czterech a tamten sam to ich porozrzuca po krzakach jak piłki. A jednak pokonali go! Dali radę! Entuzjazm i radość na widok upadającego i nieruchomiejącego wroga przez chwilę przesłoniła wszystko inne! Jednak da się! Da się pokonać awatara! Da się... I właśnie wtedy otrzymał cios w plecy. Żadne draśniecię czy ścina po żebrach. Tylko potężne uderzenie ostrzem któe przebiło mu się do trzewi i momentalnie powaliło na ziemię. Stoper nie tylko ruszył. Teraz jeszcze przyśpieszył. Frank zdawał sobie sprawę, że nie pociągnie długo z takimi ranami. Najpierw osłabnie, potem straci przytomność a na końcu umrze. Zakładajac, że awatar nie wykończy go wcześniej oczywiście. Jednak nie. Nie dało się go pokonać. Był trik. Haczyk.

Leżał na mokrej ziemi. Wokół panowała ciemność. Nie widział co się dzieje zbyt dobrze. Byli w końcu w lesie po nocy. Albo to jemu ciemniało już w oczach. Szybciej niż się spodziewał. Czuł jak zimny pot rosi mu czoło, plecy, spływa pod ubraniem po żebrach i oblepia całe ciało. Oddychał ciężko jak po jakimś biegu. Odruchowo przytrzymywał się za plecy gdzie oberwał wciąż leżac na ziemi. Strał się zogniskować wzrok co się dzieje. Awatar opanował teraz Bruce'a. I dźgnął o tyłu Frank'a. Więc nagle z czterech sprawnych mężczyzn zrobiło się dwóch. Tylko Con i Bear trzymali się jeszcze na nogach. Nick też oberwał. Reszta nie wychodziła z namiotów. Albo nie zdołali się wybudzić albo... No nie było ich. Jak nie było to nie mogli im pomóc.

- S... Strzelaj! Strzelaj Bear! To nadal jest podatne na ogień! Strzelaj! - wrzasnął Frank przezwyciężając słabość. Nie mógł już ich wspomóc w walce. Był za wolny i za słaby. Mógł spróbować więc ich wesprzeć tylko pośrednio.

- Nie możemy go zabić! Bo przeskoczy na nastepnego z nas! Trzeba go unieruchomić! - krzyknął rozpaczliwie popierając pomysł Connora. Jakby mieli jeszcz racę to by mogło odmienić sytuację! Zyskaliby czas!

- Do totemu! Uciekajmy do totemu! -
krzyknął jeszcze łapiąc oddech. Zgadywał. Totem był ważny w tej sprawie. Mógł być tym czego szukali. Coś w czym nagrzebał Calgary nim się zaczęło to wszystko. I dalej... No nie wiedział. Ale był uznawany za dość spostrzegawczego faceta całkiem często. Może zauważyłby jakiś brakujący kawałek czy coś takiego? Może jakby to poprzestawiać jak było, wsadzić łapacz na miejsce czy co to by się to odkręciło? Odesłało tego złego maniotu z powrotem do krain snu? Przecież o tym mu mówił Śniący przy pierwszym spotkaniu! Że trzeba coś poprzestawiać na miejsce z tymi łapaczami! Może by się udało! I pozbyliby się tego czegoś! Nikt więcej nie musiałby ginąć!

W oczy wpadło mu ciało jakie do tej pory zajmował maniotu. Bart Calgary. Nieruchome ciało. To on coś nagrzebał. Może się czegoś dogrzebał? Przecież szukał jak to odkręcić. Może znalazł? Odetchnął głębiej i doczołgał się do nieruchomego ciała. Chłopaki byli zajęci awatarem. Nikogo więcej nie było w pobliżu. Ale Frank miał okazję. Jeszcze żył i mógł jeszcze trochę tu napsuć.

Ale coś było nie tak. Zawhał się i skrzywił gdy poczuł zapach bijący od zabitego przewodnika kajakarzy. Właściwie nie zapach tylko cholerny odór! Instynktownie kojarzył zapach śmierci, zgnilizny i rozkładu. Instynkt ostrzegał przed strefą śmierci. I wabił te istoty które śmiercią się żywiły. Żołądek podeszedł do gardła Frank'a. Nie chciał tego robić. Tak samo jak nie chciał walczyć ze Śniącym ani przy pierwszym spotkaniu ani w jaskini. I jak w ogóle nie chciał tu być. Nie. Nie zrobiłby tego. Wolał by ktoś inny to zrobił niż samemu się w zbliżyć do czegoś takiego. Ale chłopaki... I awatar... Przecież nie było tu nikogo innego. Tylko on, Frank Jackson, technik od obróbki dźwięku i obrazy z Baltimore. Wzdrygnął się ale pokonał ostatni krok do leżącego ciała. A z bliska było jeszcze gorzej.

Smród stał się właściwie nie do zniesienia. Usta i gardło Frank'a wykrzywił surcz odruchu wymiotnego. Gwałtownie przełknął gulę raz i drugi. Zmusił ręce by dotknęły i przeszukały trupa. Coś było nie tak. Śmierdziel walił jakby leżał w ziemi od dawna. Od roku czasu. A dopiero co się ruszał i to jak naspidowany sterydami i amfą olimpijczyk! Jakieś pieprzone zombiakowe voo doo!

Palce Franka wyczuwały chyba jeszcze gorsze rzeczy niż nozdrza. Wszystko czego dotykały było miękkie, śliskie, oblepiające i obrzydliwe w dotyku. To czego oczy nie były w stanie wyłapać dopowiedziała wyobraźnia. Jackson nie zdzierżył gdy zumysłowił sobie, że wyczuwa ruch. Drobny. Ruch drażnił jego skórę na dłoniach. Prychnął raz strząchając dłonią cokolwiek to było! Nie chciał wiedzieć co to było! I tak się już domyślał skoro ciało było w takim stanie. Nie zdzierżył gdy dłonią trafił chyba na całą kolonię "ruchów". Żołądek okazał się za słaby i ciałem Frank'a targnął jeden skurcz który zakończył się kleistą mazią na ziemi tuż pod jego twarzą. Ale miał to! Miał to co podejrzewał, że powinni być! Miał łapacz snów!

Ze wstrętem odturlał się od trupa trzymając łapacz jak trofeum. Miał! Nie pomylił się! Oby. Oby to był ten! Teraz trzeba było tylko zanieść go do totemu! Odłożyć na miejsce! Tam skąd wziął go kiedyś Calgary! I może się uda. Może ten koszmar się skońćzy! - Mam! Mam łapacz! Mam łapacz Calgary'ego! Trzeba go odnieść do totemu! - rozpaczliwie krzyknął Jackson próbując podnieść się na nogi. Jeszcze kawałek. Nie miał szans uciekać w tym stanie. Schować się przed tym czymś też nie dało. Ale totem był nie tak daleko. Tylko tam dotrzeć. Zawiesic te cholerne piórka na miejsce. I koniec. Jeśli nie podziała to i tak był dla niego koniec. Ale jeszcze mógł coś zrobić. Zwłaszcza jakby Bear miał ta racę i podziałała. Zyskalilby czas. Może nawet ktoś z chłopaków by pobiegł zawisić ten łapacz. Może by się udało zanim trafiony awatar się docuci. Może już nikt by nie musiał zginąć. Może... Zdeterminowany tą myślą Frank zaczął kuśtykać w stronę totemu. Connor miał rację z tym lasem ale skoro już mieli uciekać w ten las to mogli uciekać gdzieś konkretnie i z czymś.
 
__________________
MG pomaga chętniej tym Graczom którzy radzą sobie sami

Jeśli czytasz jakąś moją sesję i uważasz, że to coś dla Ciebie to daj znać na pw, zobaczymy co da się zrobić
Pipboy79 jest offline