Jimmy otarł krew z warg. Fakt, nie można w Glasgow ciągle uciekać przed wpierdolem, który ewidentnie goni cię przez cały dzień. Cóż, dobrze że skończyło się na tym jednym razie od "dzieciaczka" w kilcie, który widocznie sądząc po sile ciosu, sam musiał mieć jakąś formę mocy (i być może sobie nie zdawał sprawy, np. mógł mieć kryształ na plecach, lub w...)
- No wreszcie mówisz szczerze jak człowiek, a nie jak jakiś przytulny hipis. I tak trzymać - skomentował tyradę Duncana - A tak poza tym... - Deep roześmiał się cynicznie - Jeśli kurwa sądzisz, że wystarczy że pogadasz z bracikiem, a mi wystarczą informacje, to niezły z ciebie optymista! Myślisz że ja od wczoraj tkwię w tym gównie? Stary, ja się w tej mafii wychowałem! I nie ma pierdolonego dnia, bym mógł przestać oglądać się za siebie od kiedy postanowiłem zerwać relacje. Jeśli spróbujesz wyrwać brata, to oni znajdą ciebie i jego, a potem zrobią wam brzydkie rzeczy. Także jak mniemam, jesteś już ich celem. Jedyną szansą jest zniszczenie ich. I ja to zamierzam właśnie zrobić, z tobą lub bez ciebie... - ostatnie słowa wypowiedział z nieukrywaną agresją, której ziarno z dnia na dzień co raz bardziej rozrastało się w jego sercu.
Musiało minąć parę sekund nim znowu stonował emocje. Zaczął się zbierać do kupy, by przygotować się do najścia Sugara.
- Dobra, dość mam tej pogawędki. Trzeba działać, nim ktoś z konkurencyjnych gangów postanowi pozbyć się naszego słodkiego dilera, albo gliny dobiorą się mu do tyłka. Aha, a i właśnie. Moja moc to moja sprawa, ale twoja chyba też działa krótko, skoro gość dał ci i mi przy okazji po mordzie, a ja też się w tobie specjalnie nie lubuję. Twego bracika nie tknę bez potrzeby, masz to jak w banku - Deep na odchodne uśmiechnął się, i pstryknął palcem w stronę Duncana. Ten jednak nie poczuł niczego, nie musiał niczego powtórzyć, ani nie było żadnego dejavu.
Zanim zjawił się pod drzwiami, wrócił na kilka chwil do swojego mieszkania. Zjadł z lodówki resztki wczorajszej kolacji, ogarnął się w kiblu (m. in. zajął się obitą mordą), a potem zabrawszy puszkę z gazem pieprzowym (drugi raz nie zamierzał dać się podejść) i nóż sprężynowy, udał się pod umówiony adres. Przez moment naszła go ochota by zaprosić też swojego najlepszego kumpla, ale stwierdził że nie ma sensu dla jednego bachora angażować w kłopoty człowieka, który sam wystarczająco je ściągał na siebie...
__________________ Something is coming... |