Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 02-07-2016, 17:38   #38
-2-
 
Reputacja: 1 -2- jest jak niezastąpione światło przewodnie-2- jest jak niezastąpione światło przewodnie-2- jest jak niezastąpione światło przewodnie-2- jest jak niezastąpione światło przewodnie-2- jest jak niezastąpione światło przewodnie-2- jest jak niezastąpione światło przewodnie-2- jest jak niezastąpione światło przewodnie-2- jest jak niezastąpione światło przewodnie-2- jest jak niezastąpione światło przewodnie-2- jest jak niezastąpione światło przewodnie-2- jest jak niezastąpione światło przewodnie
Wszyscy


- Cóżem takiego uczynił? - skald spytał spokojnie. Jego głos choć jeszcze słaby nabrał mocy. Śpiewnym tonem krążył wokół aftergangerów i ludzi motając ich i oczarowując. Choć może nie w takiej chwili? Może to co wydarzyło się, nie miało szans zmienić nic mimo hipnotycznego i niczym zakletego przez Freyę głosu? - Einar, Sigrun, Eggnir, Thora, całe Ribe. - Skald powoli zblizył się do jarla choć niedużo, biorąc pod uwagę, że i tak niewielka odległość ich dzieliła. - Dziesiątki, setki ludzi i sług krwi twymi szczerymi towarzyszami. Miłość i szacunek okazujący zawsze z serca, nie chwilowego omotania. Zarzuciłeś drogę ojca w krwi naszego, co może jak i ja sam na Rusi, czy w kraju Gotów, czy na północnej drodze teraz sam, albo z jakim sługą krwi krąży. Osiadłeś, do władzy serc doszedłeś. Szczęśliwyś. - Zerknął na chlipiącą Frankę i Bjarkiego, bladego strasznie, ale wciąż stojącego przy wozie. - Ja… Ja mam tylko ich - wpił wzrok w oczy Agvindura, a w jego głosie zabrzmiały lekkie nuty żalu i być może tęsknoty. - Podróżując po bezdrożach tylko tych dwoje. I masz mi za złe, że bronię najbliższych mi, by samotnym nie ostać? Gdy Pogrobiec jawny gwałt na najbliższej mi czynił? Gwałt na myślach, wspomnieniach i drzemiącym w nich bólu stukroć gorszy niż zwykłe pohańbienie jakie dziewce zwykle zadawać się zdarza? - Jego wzrok stał się bardziej miekki. - Mimo to, z początku jedynie wsciekły przestrzec chciałem. Cóż Ty byś zrobił, gdyby kto Sigrunn poczynił choćby mniejsza sromotę? Ty, który jednym spojrzeniem jakie z radością dążyliśmy spełnić, na smierć żeś wydał tego co jedynie słowem Ci uchybił. Dwie temu noce w Ribe. Pytam tedy. Cożem Ci uczynił, że tymi słowy do mnie przemawiasz.
Agvindur stał wciąż zdenerwowany jednak bez śladów Bestii czającej się na obliczu czy pozie.
Wysłuchiwał słów wychowanka. Jego postawa nie zmieniała się, zacięcie malujące się na twarzy też nie, jednak w oczach… w oczach jego Freyvind dostrzegał błysk czegoś, co znaleźć chciał tak bardzo. Spojrzenie jarla szczególnie miękkim się stało, gdy skald Sigrunn wspomniał. Wzrok mu uciekł na chwilę do wtulonej w bok pana Franki, co ni to bronić ni wspierać chciała.
- Szansę Ci dałem… kolejną. By sprawdzić jak sobie poradzisz gdybyś władzę… prawdziwą władzę miał w ręku. O swoich i ich spokój dbać trzeba, jeno nie narażając życie innych. W głuszy. Gdzieśmy wystawieni na wiele oczu i uszu. Ty tymczasem nie tylko siebie narażasz, ale uszczuplasz siły naszej wyprawy. Z Volundem sprawę załatwić można było po wyprawie. Ty jako wódz winieneś wstrzymać swą niecierpliwość, boć nie o siebie jeno w ten czas się troszczysz. Te nauki znane są każdemu młodzikowi. A Tobie… Tobie szczególnie… boć tłukłem do głowy lata całe.
- Jak mam zaufać, że Aros się zatroszczysz skoro skaczesz jak pasikonik od jednej bijatyki do drugiej? Mówisz, że sam nic nie masz… Starałeś się o coś kiedyś? O coś większego niźli ty sam? - Agvindur mówił coraz bardziej i bardziej zmęczonym i rozgoryczonym tonem. - Czy tę dwójkę używasz jako wymówki dla siebie samego?

- Razem z berserkerem, miast skupiać się na walce przed nami, wprowadziłeś zamęt i niepokój do obozu. Rzeknij mi… jak mam mężowi wiekowemu ufać co jak dziecko się zachowuje? - ostatnie zdanie cichym i zrezygnowanym tonem wypowiedział.
- Nauczałeś… nauczałeś wiele, żeby starać się urazy przekładać i na wazniejszym się skupiać miast to co w nas drzemie na wierzch nie wypuścić. Nie wtedy gdy nie trzeba, ale później. Nauczałeś długo Agvindurze. Tak jak i nauczałes tego - skald znów spojrzał jarlowi w oczy- … że my krwi Eyjolfa przeklęci rzadko gniew poskromić możemy. Dobregom miał nauczyciela. Poskromiłem gniew. Rzeknij, czy wodza hird do boju prowadzącego chcesz we mnie widzieć, czy opiekuna...
- Jednym i drugim zaś dla Aros najprzedniej by był.
Najmniej spodziewany z głosów… nie tak donośny, ale również widno onegdaj przemawiający, zwrócił uwagę, gdy skald na chwilę zamyślił się… zawiesił słowa w pauzie.
Volund zstępywał ze swego wozu, od krwi rany jego mieczem zadane zaleczyły się, nawet jeśli gardło jego na powrót otwarte. Ku dwóm jarlom kroczył, temu z Ribe, i temu z Bezdroży, i krocząc mówił:
- Albowiem, Agvindurze… Jarl Bezdroży, gdyby Aros jego było, jako swoje by chronił. Tak jak przybocznego swego, który na to oddanie i strachu wobec afterganger nie okaże, i całe swe męstwo służbie jeno oddaje. I Frankę… która w mocy jakiejś, której świadomi nie jesteście, a którą poznać chciałem by pomóc, po wcześniejszym okrucieństwie z mej strony…
Stanął przy jarlach… i przyklęknął przy nich.
Lecz obliczem, pochylonym teraz, do Freyvinda.
- Jarl Bezdroży jest gwałtownikiem i gniewnikiem. Gwałtowność i gniew jego… nie znikąd, jak u niektórych wojowników… i nie z księżyca, jako u lupinów.
- Lecz gdy swoich bronić mu przychodzi. I tako chroniłby Aros. Bez zawahania. Bez zwątpienia. Bez pytań, które mogłyby pomóc dać, ale zarazem bez pytań, co przed intrygą mogłoby ocalić. Nie bacząc co inni Einherjar by o nim sądzili. Do ostatniego tchu. - ciągnął, głowę podniósłszy, i w oczy aftergangera patrząc, gdy mówił.
- A mieszkańcy Aros, jeśli do najgorszego doszło… jeśli miałby nad nimi pieczę sprawować i im przewodzić… Einara w sercach pochowawszy… jak Bjarki, dla niego, nie czuliby przed nikim innym lęku. Jak Chlo, bezgraniczną miłość, choćby życiem gardzili, jedynie by znali. Może nie jak mędrzec lub filozof Greczynów, czy książęta przeklętych Karolingów by knuł i przemyśliwał. Lecz siłę inną, serc bijących i nie, po swej stronie wieczyście by miał.
Pogrobiec, z kolan się nie podnosząc, jedynie na jednym powstając, by obrócić się nieco, całkiem bokiem nie być do Agvindura, a tak jedynie, by skruchę okazywać, w jak gdyby domniemanej bojaźni przed jarlem Ribe, do sedna przeszedł, zaczynając od imion wymienienia, powtarzając sposobem przez skalda użytym, klamrą wywód spinając z jego słowy:
- Dlatego dla Ciebie, jarlu, dla wszystkich tu zebranych odważnych wojowników, dla Elin Widzącej, dla Danii… proszę cię. Ja nikt, on brat twój, tego łatwiej ku niemu surowym i niecierpliwym być. Lecz my z innych światów, i mniej jak noc na dotarcie i wygładzenie dekad innych obyczajów, jedynie wspólnie w zadawanie śmierci bogatych, mieliśmy. Jeśli potrzeba winnego i kary… mimo umowy naszej, mimo hirdu… mię ukaraj choćby za obydwu, nie jego.
Oczy kamiennego oblicza na jarla się uniosły, twarz ku niemu obróciła.
- Na mojej karze jedynie mnie przybędzie cierpienia… nie od dziś mi znane, jak przyjaciel ramię w ramię. Lecz na jego odprawieniu jedynie stracić może… wielu.
Po tych słowach, Pogrobiec ze schowanymi dawno szponami obniżył głowę, oczekując werdyktu.
- Nie. Obu karaj, lub żadnego - Frey uniósł głowę kryjąc zadziwienie słowami berserkera, którego nie rozumiał, ale z szacunkiem zaczął nań patrzeć.
Jarl na volvę spojrzał z namysłem i jakby zagubieniem. To ostatnie jednak znikło niemal błyskawicznie.
- Co rzeczą runy? - spytał cicho, szukając honorowego wyjścia z sytuacji.
Elin przemowom przysłuchiwała się z mieszaniną lęku, smutku i nadziei, jednak gdy Agvindur pojrzał na nią, twarz jej się wygładziła wszelkie uczucia przeganiając. Skinęła jeno głową i kości wyciągnęła, by do brata jarla pierw podejść i umoczyc je w krwi jego. Na mgnienie oka spojrzenie jego złapała, by zaraz wrócić wzrokiem do run. Następnie do berserkera podeszła i również nic nie mówiąc kości przytkneła do rany. Znów spojrzenie na moment przykuła i chwilę potem oddalała się juz, by kośćmi w spokoju rzucić. Przystanęła za jednym z wozów i przyklękła, a runy z jej dłoni wypuszczone potoczyły się po śniegu znacząc go krwią.
Volva słowa ciche poczęła wypowiadać i nachyliła się nad kościmi.
Oczy otworzyła, odetchnęła cicho i powstała, by powrócić do Agvindura. Szła spokojnie, ciągle bez śladu emocji na bladej twarzy.
- Runy przypomniały o poprzedniej przepowiedni. - Rzekła spokojnie patrząc wprost na jarla, choć słowa kierowała do wszystkich, jej głos choć cichy dobrze był słyszany. - W sile i jedności nasza siła, by trudności wszelkie pokonać. Oni jednością zachwiali ale szansę mają, by to odwrócić. - Błękitne spojrzenie powędrowało na Freyvinda i Volunda. - Niech braterstwo krwi przysięgną jako wojowie w boju to czynią, by żaden drugiemu więcej do gardła się nie rzucał i hańby nie czynił. Niech przysięgną, że razem o dobro wspólne walczyć będą. Wtedy szansa jest… - Zakończyła.
Skald az cofnął sie odruchowo niemalże wpadając na Chlo co u tuż za nim stała i spojrzał prosto w oczy volvy. Patrzył długo nie odwracając spojrzenia, a znać w nim było ból, bunt, bezsilną złość… póki jakiś przebłysk niejakiego zrozumienia pomieszanego z nadzieją nie zastapił poprzednich uczuć.
- Przysięga na krew? Braterstwo krwi na słowo pieczetowane? - chciał się upewnić aby odgonić myśli jakie przez chwilę buszowały mu w głowie.
Elin wzroku nie odwróciła wytrzymując spojrzenie skalda i przytaknęła spokojnie.
- Słowo zawodne bywa… lecz we krwi prawda tkwi. - powiedział Pogrobiec, by uwagę volvy przywrócić. - Przez gniew, lęk, rozpacz, kłam, omylność, szał słowo zapomniane może zostać. Lecz… - spojrzenie na Freyvinda przeniósł - Krew afterganger zawsze zna prawdę.
Wieszczka na Gangrela spojrzała i zdało się, że lekko oko przymrużyła na słowa jego. Nie rzekła nic jednak, czekając na wypowiedź Freyvinda i Agvindura.
- Na krew poprzysiągłem co Volundowi. Teraz mam na krew przysięgac, że nie tknę go. Wiesz, że w ten sposób jedynie Volundowi honor i moc mego słowa bym zawierzył? Bo jak przysięgnę, a Pogrobiec znów uczyni to samo, co niniej nim ku lasu dziewczyna pobiezyła, to co bym nie zrobił honor stracę jedną z przysiąg łamiąc. - Skald popatrzył najpierw na Elin, potem przelotnie na Agvindura, w końcu na Volunda wzrok przeniósł z nieruchomą twarzą.
- Prawda to. - odparł Pogrobiec - Rzeknij volvo… czy być nie może, by przysięga nas wiązała nie w słowach, gdyż Jarlowi Bezdroży nie można winić przezorności w honoru obronie… lecz we krwi?
- Będzie to pewniejsza rękojmia. - Zgodziła się wieszczka. - Lepiej przez Bogów widziana niż słowo zwykłe, acz Wasza to decyzja, którą z dróg wybierzecie.
Freyem jakby tapnęło.
Cofnął się raz jeszcze, znowu Franke prawie obalając. W oczach miał ponownie to, co gdy pierwszy raz spojrzał na Volvę gdy słowa o “krwi braterstwie” rzekła. Przez myśl przechodziło mu kilka rzeczy w tym wyzwanie Agvindura na holmgang by uniknąć dobrowolnego poddawania się więzom. I to z aftergangerem, który zdawał mu się więcej szalony niźli był nieodgadniony. Który do ukrzyżowanego modły rzekł, który już dwa razy swą zimną nieobecnością w rozmowie doprowadzał go na skraj szału.
I nie była to myśl najgłupsza. Lecz i inne przechodziły mu do głowy. Wzrok na Agvindura znów uniósł i zarzucił go poczuciem krzywdy, rozpaczy zmieszanej ze wściekłością i nikłą nutką pogardy.
- Zgadzam się, ale pod dwoma warunkami. Jeden to taki, że Volund na swą krew przyrzeknie, że wierny naszym bogom, nie Zachłannemu. Drugi… - przeniósł wzrok na volvę. - Strażniczką tego braterstwa w krwi zostaniesz. Pogrobca krwi juz smakowałaś… niechaj w trójkę nas to zwiąże.
Pogrobiec obejrzał się na volvę, która mogłaby ze swą przenikliwością przysiąc, jak gdyby pod kamienną maską było jakieś drugie, bardziej złowieszcze oblicze o okrutnym uśmiechu z przemyślności skalda, wyczekujące słów jej.
Elin zastygła na moment słysząc propozycję. Kolejna więź, o której tak naprawdę do końca pojęcia nie miała. Uśmiechnęła się jednak leciutko, śmiejąc się w duchu z Freya, który sam nie wiedział co na siebie przy okazji sprowadzał.
- Zgoda. - Odparła patrząc prosto w oczy skaldowi. - Niechaj tak będzie, Strażniczką więzi ostanę. - Wzrok na Agvindura przeniosła pytający.
Chlo pociągnęła Freya za mały palec dłoni nieśmiało, chcąc na siebie uwagę jego zwrócić, lecz on chwilowo na to nie reagował. Agvindur zaś przyglądał się całej scenie nieco zdumiony. Widać też było, że ocenijącym spojrzeniem omiata całą trójkę, lecz słowa nie wtrącił czekając na dopełnienie się przysięgi.
Pogrobiec zaś widząc jego spojrzenie skinął głową, i krok ku volvie i Freyvindowi postąpił. Oczyma powiódł po zebranych i wojownikach, po czym jeszcze, jak jaka mara we mgle co nie wiadomo co planuje, zaszedł był tam, gdzie legł z Freyem w boju, a później i on przez Agvindura obalon.
Podniósł stylet, który raził pierś jego, obrócił zręcznie w dłoni i po śladach własnych, skrwawione ostrze niosąc powrócił przed dwójkę afterganger, jak gdyby jedynie oni się teraz liczyli.
Przedramię przed sie wyciągnął i przegub zręcznym, czystym niezmiernie ruchem jak kto nawykł ciała umarłych otwierać - widzianym już raz przez Agvindura - stworzył zagłębienie, z chwili bladę, po sekundzie już szkarłatem wzbierające i z obydwu przedramienia stron równomiernie broczące.
Oczy ku skaldowi powędrowały.
- W wielem krajów zawędrował, nie na wiking. Wiele znam mów. Wiele znam wiedzy. - oczy przed siebie prosto pokierował, pomiędzy obydwoje wampiry.
- Słyszałem słowa chrystusowych sług… nie raz. Nigdy im posłuchu nie dawałem… a powinienem. - odrzekł, brwi jak gdyby uniosłszy.
- Albowiem wówczas… - kły aftergangera, na wspomnienie jakieś bolesne, i klątwą volvy wywiedzione - Wówczas zawczasu dostrzegłbym truciznę… która zatruwała wielu, którzy w życiu byli mi mili, tak jak teraz do Hedeby się wlała. - Pogrobiec przymknął oczy na chwilę, usta zwarł. Był znów w innym świecie i w wizycie tej uspokoił się.
- Lecz i do Hedeby może zawitamy, razem zgładzić niejednego z uczniów uczniów chrystusa. Przebiegły musiał być, uczniów swych krwią i ciałem częstując, tak silnie a tak plugawie szerząc swe słowa.
Oczy wreszcie się otworzyły. Przez chwilę na wprost wpatrzone, znowu źrenice, znowu skupione, znowu tak badzo w tej chwili jak wcześniej Pogrobca nie widzieli, prosto w oczy skalda wpatrzone były.
- O Azach i Wanach zaś wiem niewiele z sag… Lecz wiem, czego nie ma w sagach. Znam ich potęgę. Lecz czci im nie oddaję. - powiedział miękko.
- Jedynie śmierci nie znam. W śmierć wierzę, dlategoż właśnie. Widzę ją… Doznałem jej. Lecz nic o niej nie wiem.
- Mamli nadzieję skaldzie, że starcza to po twemu warunkowi. Tobie jedynie rzecz… Czy starcza to dla dobra wielu? - jak już wcześniej, powtórzył słowa, tym razem własne, z przemowy, która wiarę jego w skalda, nie za słowa a czyny obrońcy, najwyraźniej berserkerowi bliskie, wobec Agvindura i hirdu utwardziła.
Krople krwi skapywały na martwą trawę, spod śniegu po zimie… nie o czasie jak nagie truchło wynurzoną.
Skald wyglądał na zadziwionego.
- Nie oddajesz czci Odynowi, mimo iz dziećmi jego jesteśmy? Mimo iz bóg najwyższy stworzył Canarla byśmy wszyscy starli się z Jotunami w Ragnarok?
- Czy Odyn chciałby mojej służby? - uśmiechnął się krzywo afterganger - Ty ofiarę składałaś najwyższemu, volvo… - odwrócił twarz do Elin teraz - Rzeknij, wróżbę złóż. Śmiertelnym i umarłym mi służyć… jako tu zebrani, czy Odynowi? Które z dwóch on by wolał? Modły… czy śmierci zadawanie?
- Z krwią i przebudzeniem nasza służba… - skald zszokowany patrzył na Pogrobca. - Potośmy przecież przebudzeni zostali. Dlatego Canarl… - Przerzucił wzrok na Agvindura lecz zanim jarl zdążył się odezwać padły kolejne słowa:
- Och, oddaję cześć Odynowi niewątpliwie. Zabijając wrogów jego potomków, i tych, którzy w holmgang byli szli z dawnymi mymi panami, i tych, którzy ukrzyżowanego w sercu noszą. Niewiele jednak myślę o modłach do Najwyższego… - powiedział Pogrobiec - Ten, który pieczę nad śmiercią sprawuje, tylko śmiercią może być usatysfakcjonowany. I wiele śmierci stąd do Ragnarok. - wyjaśnił radykalny pogląd Gangrel.
Frey rozluźnił się nieco, jednak słowa Volunda spokoju mu nie dawały do końca. Obejrzał się na Chlotchild, mimochodem starając się sprawdzić czego od niego chce szalone dziewcze.
- My też pić mamy z innych? A Ødger? - dopytywała ze zmarszczonymi brwiami, chyba się pogubiwszy.
- Nie - rozbroiła go tym totalnie, tym bardziej sie rozluźnił. Pokręcił głową sam do siebie z usmiechem na twarzy.
Wyciągnął kły i rozerwał skórę na przedramieniu.
- Wszyscy od Canarla pochodzimy, a on stworzony przez Odyna - powiedział zbliżając się do Pogrobca. - Uczcisz Odyna słowem i myślą ten raz gdy płyn życia przez niego dany i nieśmiertelnością nas czyniący, miedzy nami przepłynie. Nie mi rozsądzać co Asowie i Vanowie sądzą o Twej bucie względem nich i czemu czci im nie oddajesz jak tradycja każe i to do czego nas powołano przebudzeniem.
Volund oczekiwał spokojnie chwilę i również z ramieniem krwią cieknącym wyszedł naprzeciw bratu Agvindura. Gdy byli już naprzeciw siebie, swoją ranę zaoferował, samemu twarz ku krwi cieknącej Freyvinda przybliżając, oczy przymykając gdy woń umarłych, nieczujących raczej innych zapachów nozdrzy doszła. Delikatnie wargi rozdziawił, przez nie drżące dobyło się bezgłośnie westchnienie.
- Słowem i myślą - przypomniał skald swe słowa oddalając swą ręke od Volunda.
Wampir przez chwilę zadrżał wszystkimi mięśniami szyi i barków, gdy ręka cofnięta została. Kły wysunięte w bezruchu zamarły i chwilę trwało nim zdołał na tyle Volund się rozluźnić, nim wyraźna, zwierzęca Bestia z powrotem schowała się w najciemniejsze zakamarki duszy. Oczy pięknego, nieruchomego oblicza powoli się otworzyły, jakoś wilgotne i w innym stanie percepcji - nie przez typowe jego myślą uciekanie daleko, lecz przez głód… nie, nie głód. Pożądanie, inne niż znane jakiemukolwiek śmiertelnemu… Lecz niejednemu drapieżcy dobrze znane.
- Odyn, Najwyższy, jedynym stwórcą Canarla, najwyższym panem wszystkich jego potomków. Kruki jego trybut od śmiertelnych zbierają, od Skandynawii, bo wszystkie świata brzegi.
Po tych słowach chwilę był brwi zmrużył, nie w jakiejś wrogości, ale zniecierpliwieniu, i niewątpliwie walce z tym, jak volva duszę jego wykrzywiła.
- Teraz słowa twe, czci twej dla Najwyższego… z mocą przysięgi krwi naszej, nie zwykłej mowy, skaldzie. - jeszcze Pogrobiec na moment się wyprostował i oczekiwał kamiennie, choć widać było, iż o krok jest od łapczywego krwi spicia.
- Rozdawca zwycięstw panem naszym, stwórcą Canarla i nas jako potomków jego. Płyn życia swój przelewamy, jako przelewać będziemy w bitwie końca świata w walce z mieszkancami utgardu i wszelkim Asgardu wrogiem. Dziś niech nie przeleje się ona w walce a w mocy więzi, co by chwały przyspożyć temu co na Yggdrasil zawisł i Gungnir się przebił.
Gdy usta jak pocałunkiem bratu lub panu złożonym w jakimś kraju odległym, i bardzo dawno temu, lub jeszcze nigdzie w świecie, tknęły skórę skalda, w tak delikatnym geście jak tylko jest możliwy dla bezdennej łapczywości, która za nim stała - walce z sobą o kontrolę nad rozkoszą w każdej sekundzie. Frey za to wpił kły w przedramie Volunda przymykając oczy, ekstaza była tak wielka, że aż zadrżał i pociemniało mu w oczach. Z jednej strony targający nim głód gasł a w ustach rozleał sie tak słodki posmak krwi. Nie smiertelnika, a aftergangera tak bliskiego Canarlowi. Różnica była tak wielka jak między krwią szczura, a śmiertelniczki rozpalonej uprzednio pożądaniem ‘podgrzewającym’ płyn życia w jej żyłach.
Z drugiej strony czuł ekstazę “pocałunku aftergangera” jaki doprowadzał śmiertelników na skraj przepaści
Przepaści wypełnionej ekstatyczną rozkoszą. Przepaści w jaką rzucał się każdy z ochotą. Wcześniej gdy pił z niego Swen, Freyowi udało się jeszcze opanować, teraz już nie.
Skald nie chciał przestawać i zachłannie ssał krew berserkera drżąc z przyjemności.
Elin przypatrywała się obojgu zdawałoby sie nieporuszona, jeno mocniej zaciśnięte wargi wskazywały, iż aromat krwi i na nią działa.
Agvindur obnażył kły, syknął głucho i skinął na Bjarkiego. Skokiem jednym rzucił się ku Volundowi, Bjarki zaś jakby w myślach mu czytając dopadł skalda. We dwóch pociągnęli w strony przeciwne by rozerwać sczepionych ze sobą niedawnych przeciwnków obecnie ekstazą objętych.
Freyvind bronił się rozpaczliwie nie chcąc oderwać się od przedramienia Volunda. W szeroko otwartych oczach błyszczała mu rozpacz utraty. Zabierali mu taką przyjemność… Nie miał jednak większych szans z dwakroć silniejszym od niego Grimem. Dar krwi napełniający go siłą godną Thora przeminął, a do tego był osłabiony po strasznych ranach zadanych mu przez berserkera.
Z Volundem nie było łatwo nawet skaldowi - pomimo mniejszej postury, siła jego dorównywała lub przerastała nawet tę jarla, lecz przyssany do ręki, gdy od tyłu był potężny Agvindur przedramię wprawnie jak hak wykorzystał by głowę jego odciągnąć, decydowała nie siła jedynie mięśni, a pewne od pradawności znane prawidła, jakiej ciała części siła zwycięży inną.
Pogrobiec prawie zasyczał wściekle, oblicze jego przybrało przerażając dla widzących je obraz, gdy wszystkie mięśnie drapieżnie ściągnęły twarz, gdy kły wysunięte były w całej swej nienaturalnej okazałości. Jak zwykle gdy opanować się zamierzał, po chwili milczącego szamotania z odciągającym go Agvindurem, przymknął oczy i twarz jego stała się marsowa a spokojna. Po chwili jak gdyby bez dechu wydał z siebie tchnienie i znów opanował Bestię…
Ledwie.
Volva zafascynowa przyglądała się rozdzielaniu aftergangerów i krok ku nim uczyniła, gdy już się uspokoili.
- Rozumiem, że teraz moja kolej? - Zapytała spokojnie.
Bjarki wciąż nie puszczał Freyvinda obawiając się jeszcze o jego reakcję.
- Panie? - chrapliwym szeptem zapytał skalda.
Agvindur wciąż trzymając berserkera podobne pytanie i jemu zadał:
- Powstrzymasz się już?
Volund, wciąż dla pewności trzymany, wszystkie mięśnie miał pulsujące. Z zwartymi cienko jak kreska ustami, jak gdyby kontrolować je chciał, i oczyma wciąż zamkniętymi, pokiwajał twierdząco głową… Po jeszcze chwili.
- Tak… - powiedział po jeszcze kilku chwilach powątpiewania jarla - Władam już sobą.
Ekstaza przemijała, choć wspomnienie rozkoszy wciąż tłukło sie w głowie skalda. Bezwiednie napinał mięśnie i jeszcze sie szarpał choć już słabiej. Kiwnął tylko ciężko i powoli głową na pytanie swego sługi w krwi.
- Niechaj się dokona… - powiedział patrząc na volvę i odpowiadając jej przy tym na pytanie jakie zadała. Zbliżył się do niej cięzkim i chwiejnym krokiem. Wyciągnął przedramie i wysunął kły.
Bjarki jako cień krok za nim postąpił by pieczę nad swym panem sprawować.
Wieszczka podciągnęła rękaw koszuli i rozerwała zębami nadgarstek.
- Niech losy trzech się splotą. - Powiedziała ujmując rękę Freyvinda i przykładając usta do wciąż krwiawiącej rany.
Wpił się w jej przegub i znów zatracił. Znów głód, znów ekstaza wampirzego pocałunku gdy Elin również wpiła kły w jego skóre. Znów smak krwi aftergangera, choć nie tak bliskiej Canarlowi jak u Volunda, a także wiele ustępującej łykowi z “daru Gudrunn”. To jednak wystarczyło by znów się zatracił. Ssał plyn życia z zamknietymi oczami przeżywając ponownie nieopisaną rozkosz. Oderwać się od volvy nie mógł, nie potrafił.
Smak krwi skalda był nieporównywalny z czyimkolwiek innym. Głęboki, mocny a jednocześnie słodki, godny Bogów. Wieszczka mogłaby tak pić bez końca. Dodatkowo odczuwała przyjemność rozlewająca się od ręki, w którą wgryzł się Frey. Uczucie tak znane i tak utęsknione, iż Elin była zadziwiona jak mogła nie pamiętać. Chciała tak trwać i roztopić się w tej przyjemności.
Ponownie nieodzowną stała się pomoc Bjarkiego i jarla. Ten ostatni schwycił volvę by odciągnąć ją od swego wychowanka. Bjarki zacisnął mocarne ramiona wokół Freya. Tego też dopadła Chlo, wtulając się ciasno w jego pierś. Elin zaś poczuła otaczające ją ramiona Agvindura, któren do ucha szeptał cicho słowa niezrozumiałe, co przez mgłę ekscytacji przebić się nie mogły. Tulił dziewczynę do siebie czekając aż dojdzie do zmysłów, do siebie.
Wieszczka powoli dochodziła do siebie, a wraz z powrotem przytomności na jej twarzy pojawiały się kolejno przerażenie, rozpacz i… żal.
- Co myśmy zrobili…. - Szepnęła drżąc cała i jakby dopiero wtedy zdając sobie sprawę, w czyich objęciach się znajduje. Zamarła zawstydzona niczym przestraszone zwierzątko i spuściła głowę. Nie miała odwagi spojrzeć Agvindurowi w twarz, a już z całą pewnością, nie wtedy gdy byli tak blisko siebie. - Wybacz mi… - Szepnęła… - Kuląc się. - Nie powinien… on nie powienien pić mojej krwi… Wybaczcie mi…
Jarl nic nie rzekł na te słowa. Jego potężne ciało stanowiło opokę dla Elin. Na skroni volvy złożył lekki pocałunek co chłodem ją przejał. Nie pospieszał jej, nie odzywał się. Ramiona jedynie mocniej wokół niej zacisnął na znak, że jest blisko.
Ułożyła głowę na ramieniu jarla czerpiąc pociechę z jego bliskości, choć serce ciągle łkało na myśl o tym co się wydarzyło i co jeszcze będzie musiało się stać. Nie kłów Złotoustego i Gładkolicego pragnęła wbijających się w jej ciało. Jeszcze chwilę temu nawet nie wiedziała, że może tego chcieć ale teraz całe ciało tętniło tęsknotą. A Agvindur ciągle ją obejmował… Odważyła się w końcu unieść głowę i spojrzeć na jarla.
Napotkała spojrzenie jego. Bez oceny, bez sądu. Pełne za to troski i zaniepokojenia. Pogładził policzek volvy szorstką dłonią, z wolna, niespiesznie.
- Jestem tu, a to niczego nie zmienia. - odwrócił Elin do siebie. Drugą dłoń dołożył i twarzyczkę jej zamknąć pomiędzy swymi dłońmi. Lekko przyciągnąwszy dziewczynę do siebie przytulił nieco mocniej. Twarz Elin musnęła przy tym jedną z run wszytych jej ręką w koszulę Agvindura.
Ostrożnie sama go objęła wtulając się w męską pierś.
- Jeszcze… jeszcze Volund… - Zadrżała lekko mocniej przywierając do jarla.
- Jeszcze Volund - zgodził się z nią. Lecz mimo tych słów ramionami mocniej oplótł jej kibić. Pogrobiec, pewniej już stojący, z niemym niewypowiedzianym wyrazem przyglądał się im obydwojgu gdy nań nie patrzyli. Po długiej chwili pełnej słów niewypowiedzianych Agvindur powoli uścisk rozluźnił. Włosy jej pogładził by w końcu całkiem dać jej możliwość odejścia.
Nieśmiało pogładziła go po policzku i uśmiechnęła się ze smutkiem, choć w ślepku jej mógł dostrzec pojawiający się łagodny spokój, jakby siłę od niego czerpała. Odetchnęła głębiej, by ponownie się wyprostować i odwrócić ku berserkerowi ze spokojnym już obliczem.

Gdy volva i jarl szeptali do siebie Frey poczuł dłonie Chlo na sobie, badające, sprawdzające naprędce, nerwowo. Czuł jej szybko bijące serce, ciepło i zapach jej ciała. Zaschnięte łzy zostawiły płytkie żłobienia na jej umorusanej twarzyczce. Skald popatrzył na nią wciąż czując głód. Pił z Volunda, pił z Elin, lecz i oni wysysali z niego płyn życia.
- Głodnym… - szepnął i pocałował ją w usta. Zazwyczaj gdy z niej pił kochali się. Ona lubiła to i zawsze dążyła do bliskości fizycznej swego pana, a akt ten był bodaj największym z motywów bliskości wśród śmiertelników. Do tego była śmiertelną kobietą, potrzebowała tego jak każdy od czasu do czasu. Wampir nie miał takich potrzeb, ale o ileż lepiej smakowała krew rozbudzona pożądaniem i rozkoszą…
Tu nie czas ni miejsce na to było, więc gdy przymknęła oczy po pocałunku, skald oderwał się od jej ust i dał jej drugi… w szyję. Jakże inny od poprzedniego ale obdarzający rozkoszą. Freyvind spojrzał przy tym na Bjarkiego z niemą sugestią, aby wielkolud odciągnął go gdyby skald znów, po raz trzeci się zatracił.
Franka zajęczała z rozkoszy, a w głowie skalda znów odezwała się przyjemność zaspokajanego głodu. Krew smiertelniczki, nie aftergangera. Bez rozkoszy odczuwanego równolegle pocałunku innego einherjar… ale ciężko było się oderwać.
Bjarki pomógł, był doswiadczony, wiedział kiedy zareagować na wszelki wypadek.
Frey z niechęcią oderwał się od jej szyi gdy wielki Duńczyk rozdzielił ich. Dziewczyna z zamglonym wzrokiem wisiała na rękach skalda łapczywie chwytając powietrze, echo przeciągłego jęku ekstazy wciąż brzmiało w uszach
- Zabierz ją i zaopiekuj się. Niedługo do was dołączę - rzucił do Grima.
Bjarki ponownie uniósł dziewczynę w ramionach. Od paru dni nie robił dużo więcej jak dbał o blondynkę. Mimo “brzydaków” i mimo frankońskich przekleństw jakimi go czasem obdarzała.
Ruszył ku wozowi, z jakiego jeszcze niedawno dziewczyna probowała rozdzielać walczących swym śpiewem.

Gdzieś w tle, daleko, daleko od nich, jakby w innym czasie i innym miejscu, Rudowłosy obózowe życie zaczął ogarniać. Ludzi na wartę rozstawiać, rozpraszać niewielki tłumek co do tej pory zamarł w zdumieniu i niedowierzaniu. Do Volunda podeszło dwóch hirdmanów by poprowadzić Pogrobca do wozu by mógł zlec ponownie i odpoczynku nabrać. Jednak ten miał jeszcze jedną rzecz do dokończenia.
- Niechaj się dokona. - Rzekła volva wyciągając ramię w kierunku berserkera.
- Lecz tobie już nie ze mnie pić. - odparł Pogrobiec, do wozu swojego, z którego niedawno powstał, w którym ruba jego leżała, o połę jakowejś tkaniny krew zacierając. Gdy tkaninę puścił, rana jego już krwią nie ociekała. Iść ku volvie począł.
Podszedł do volvy blisko, bardzo blisko, by nikt poza może innymi afterganger go nie słyszał, i niekomfortowo może, a z drugiej stronie przyjemnie, jak poza bestialską stroną przyjemna była obecność pięknego gładkolicego i natchnionych słów jego, tak jak gdy do Freyvinda przemawiał.
- Każdy kolejny raz, gdy afterganger krew tego samego wypijają, pogłębia się jak środek świata zaczyna krew dający stanowić, ponad wszystko inne, i posłuszeństwo z emocyj daje.
Elin bardzo wyraźnie niepewna się robiła z każdym krokiem Volunda bliżej niej ale gdy spojrzała na niego po słowach jego dominowało w jej oku zaskoczenie.
- Będę pamiętać. - Odparła wzrok spuszczając i mamrocząc cicho. - Dziękuję. - Widać było, iż rzec coś jeszcze pragnie ale w końcu jedynie dodała z prośbą w głosie. - Miejmy, to już za sobą.
- Nie pozwól im wiedzieć… żeś nie wiedziała. - na chwilę twarz obrócił, uważnie Elin w oczy patrząc, cały czas szepcząc. Po tem wzrok jego powędrował na Freyvinda, na Oedgera… na Agvindura jakoś łagodniej.
- Jam morderca. Im, choć bracia… jedynie by panować zależy. - dokończył, po czym jak gdyby życzenie volvy chcąc spełnić… o krok się cofnął, i dłoń po jej dłoń wyciągnął, przyklękając na kolano jedno, również naturalnie, jak gdyby nie pierwszy raz był coś takiego czynił.
- Dlaczego? - Wyszeptała, a w jej pytaniu nie jedno się kryło, a więcej. Dlaczego udziela jej tej wiedzy? Dlaczego zgadza się na to by samemu wypić krew jej? I być może kilka innych ale wszyscy patrzyli… więc podała mu dłoń z ciągle krwawiącym nadgarstkiem.
Volund delikatnie przyjął dłoń volvy, w obie własne ją ujmując. Delikatnym gestem, klęcząc, nachylił twarz do rany jej, i równie delikatnie usta do rany przyłożył. Oczy Pogrobca zamknęły się, gdy zabijająca myśli i człowieczeństwo rozkosz przepełniła aftergangera, lecz z boku gest, w porónaniu z bardziej animalistycznym czy wojowniczym wzajemnym z Freyvinda piciem, był możliwie delikatnym ze strony klęczącego jak gdyby zapewnieniem o lojalności, czy oddaniu.
Moc krwi sprawić miała, że tak właśnie było…
Nie minęło kilkanaście sekund, jak Volund twarz z zamkniętymi powiekami i bez wypisanej choćby jednej emocji cofnął od jak gdyby pocałunku poddanego złożonego na krwawiące przedramię volvy, i tylko wąska strużka krwi, która zaciek z kącika ust mu uczyniła, świadczyła, że właśnie miejsce miało coś nieludzkiego, nienaturalnego.
Elin wargi zagryzła gdy Volund krew z niej pić począł, by nie dać wszystkim poznać jak wielką rozkosz odczuwa. I znów wrażenie, iż doskonale zna to uczucie, ją opanowało, tym silniejsze teraz iż nie rozpraszane żadną inną przyjemnością. Już, już nogi zaczynały się pod nią uginać, gdy berserker odstąpił, a ona cichutkie westchnięcie z siebie wydała, ni to żalu, ni ulgi. Volundowi znak dała, by powstał, a ten w oczach jej mógł smutek głęboki dostrzec i ku Agvindurowi się zwróciła.
- Dokonało się. - rzekła ciągle drżącym jeszcze głosem. - Wola kości spełniona została. Los trzech splątany Nornom na złość, gdyż wzór ich zepsuty. - Skinęła głową berserkowi, skaldowi i do jarla lekko chwiejnym krokiem podeszła.
Berserker był obserwował ją czas czas cały, już wzrokiem… jakby innym… na skinienie jej zmrużył własne oczy, a w bezruchu twarzy widać było gniew jego na samego siebie. Powstał wreszcie, dopiero, ale słowa żadnego nie rzekł.
Jarl ponownie dziewczynę przygarnął i samym sobą od reszty obozu odgrodził by dać jej chwilę wytchnienia.
- Odpocząć winnaś. Póki Sighvarta nie ma, spocznij. Krwi potrzebujesz?
Wtuliła się w niego i delikatnie głową pokręciła.
- Nie trzeba… Dziękuję, Agvindurze. - Uśmiechnęła się ciepło do niego i… na palcach się wspinając pocałunek na jego policzku złożyła niczym tchnienie motyla. Poczuć mogła jak wielkie dłonie jarla na jej tunice się mocno zaciskają… by po chwili wypuścić ją z ramion.
- Sprawdzę obóz. Odpocznij. - rzucił szorstkim głosem i ruszył by uczynić to co rzekł.
 
__________________
Nikt nie traktuje mnie poważnie!

Ostatnio edytowane przez -2- : 02-07-2016 o 20:04.
-2- jest offline