Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 03-07-2016, 01:00   #24
Betterman
 
Betterman's Avatar
 
Reputacja: 1 Betterman jest jak niezastąpione światło przewodnieBetterman jest jak niezastąpione światło przewodnieBetterman jest jak niezastąpione światło przewodnieBetterman jest jak niezastąpione światło przewodnieBetterman jest jak niezastąpione światło przewodnieBetterman jest jak niezastąpione światło przewodnieBetterman jest jak niezastąpione światło przewodnieBetterman jest jak niezastąpione światło przewodnieBetterman jest jak niezastąpione światło przewodnieBetterman jest jak niezastąpione światło przewodnieBetterman jest jak niezastąpione światło przewodnie
z Mg Szanownym jako Paulette i okoliczności

Za progiem Kocura przeszedł kilka kroków, żeby mieć lepszy widok, i znów się zatrzymał. Przez chwilę spoglądał z namysłem w stronę sterczącej nad miasteczkiem siedziby maga.
Dziwna budowla, choć - jeśli zważyć, kto w niej mieszkał - może i nie tak bardzo. Trochę jak z całym tym jego zniknięciem: gdyby przepadł bez śladu piekarz albo kowal, Harl po prawdzie mocniej by się zdumiał. Ale w magowe sprawy dla własnego dobra nigdy specjalnie nie wnikał. W każdym razie nie bardziej, niż wymagał jego fach. Jak teraz.

- Rusz się, Vince, trzeba powęszyć na miejscu - rzucił do golema, kiedy uznał, że wypatrzył już wszystko, co było do wypatrzenia z placu przed karczmą. I zaraz, uświadomiwszy sobie, z kim ma do czynienia, dodał pośpiesznie:
- Znaczy: chodź za mną.

Golem drgnął i ruszył, ciężko stąpając przez błoto.
- Przyjął - dobyło się gdzieś z głębi jego cielska. Był masywny, bezkompromisowy, szedł jak czołg krasnoludzki - po wszystkim - i nie zadawał pytań… Czasem...
- Jak humor? Dopisuje? - zapytał. Ten, kto go tworzył, chciał, by Vince był nieco człowieczy i od czasu do czasu golem rzucał podobne pytanie. Odpowiedź nie miała większego znaczenia i tylko generowała następne. Lepiej więc było nic nie mówić.
Szli we dwóch wąską ścieżką na tyłach sklepików i Małego Jarmarku, aż doszli do domu panienek Leroux. Te trzy krasnoludzice były jak trzy odmiany czasowników albo trzy stany skupienia… Przynajmniej jakoś tak niegdyś mówił o nich Myken Odo. Cokolwiek mogło to znaczyć. Jedna z nich, najmłodsza Paulette, właśnie zbierała porozrzucaną pierzynę z mokrej ziemi i ostro sarkała.
W powietrzu szeryfowe nozdrza wyczuły swąd spalonej sierści.


- Paulette - zagadnął prawie szarmancko i przystanął, przyglądając się dziewczynie, ale wprost o huk na razie nie spytał, żeby niczego nie sugerować. To była jedna z prawdziwych policyjnych zasad, z której przestrzegania był bardzo dumny. Zawsze, kiedy o tym pamiętał.
- A.. cholera.. Walnęło i mi ta cała pościel z okna rymsła tu... w błoto... - powiedziała kobieta, kończąc zbieranie. Dźwignęła ostatnią poduchę, walnęła w nią kilka razy, aż poszło pierze. - A ty gdzie tak na spacery z tą cegłą? Sprawdź, co tak pierdzielnęło srogo... Znów u tego maga... - Wskazała palcem. - A na późny wieczór, jak już się tam... wiesz... oporządzisz i tę swoją “dziewczynę” odstawisz, to zapraszamy na karciochy. No, i może jaką okowitę, hmm?
Harl przygładził wąsiska i błysnął zębami.
- Ostatnia zimowa partia już nabrała mocy - wyznał nie bez dumy. - Hartowana lodem. Wypadałoby sprawdzić, czy dobra, zanim Miłogost całą ode mnie wydębi i sam wychleje. Ale najpierw robota. Właśnie szedłem zobaczyć, co tam się stało. Tylko walnęło, nic więcej?
- Wcześniej jakieś warkoty słyszałam... Jakby pies albo co.
- Stąd ten smród - mruknął, marszcząc brwi. - Coś przypiekło jakiegoś sierściucha… Sprawdzę to. - Bez ostentacji ściągnął z ramienia i wprawnie skontrolował bandolet. - A wy na razie nie chodźcie do sąsiada w gości.

Dom maga położony był na lekkim wzniesieniu. Stercząca, krzywa baszta była znana w całej okolicy i nawet utarło się, że “Basztą Maga” nazywano całe to miejsce. Każdy o wiele bardziej lubił ten dom za dnia… A jeszcze bardziej, gdy właściciel przebywał w środku i był żywy. Oznaczało to tyle, że bardzo rzadko ktokolwiek zbliżał się do tego miejsca.
Harl zdawał sobie sprawę, że nawet jeśli okolica była bezpieczna, to nieobecność maga i teraz ten wybuch będzie jak woda na młyn dla różnych plotek, strachów i zabobonów. On tymczasem powinien ustalić, jak było naprawdę. Ogromne ślady glinianych stóp wszędzie wokół na pewno by w tym nie pomogły.
- Vince, zostań, gdzie stoisz.

Smród spalonej sierści był coraz silniejszy. Widać krasnolud zbliżał się do celu. W świetle lampy olejowej dojrzał leżącego na ziemi psa. Właściwie jego tylną część. Zadnie nogi i ogon były w zasadzie całe. Przodu nie było, a rana wyglądała, jakby ktoś przeciął psinę na pół. Bardziej - przepalił.
Nikt do tej pory nie sprawdził domu, tak po prawdzie. Nie do końca było wiadomo, czy mag może zapadł w jakiś typowy dla tej profesji... sen wiosenny... Albo wyjechał... Albo co.
Wybuch zmieniał wszystko. W sumie nieważne było teraz, czy mag śpi, je czy jest w klozecie. Wybuch to poważna sprawa.
Gdy jednak krasnolud wpatrzył się dokładnie w powietrze, to mógł dostrzec między sobą a domem maga delikatne drganie. Niewielkie drobinki jakiegoś magicznego ustrojstwa wibrowały w powietrzu, gotowe sfajczyć najtrwalszy metal. Dalej widział coś, co kiedyś było pierwszą częścią psa, tą zacniejszą, a przed nim chyba leżało coś podobnego do szkieletu kota. Teraz już można było wydedukować, co się tu wydarzyło...
Harl wyprostował się i gdy poświecił mocniej, snop światła odsłonił ludzkie, białe czaszki nieopodal. Szeryf właśnie zdał sobie sprawę, że rodzina Lortier - złodziejaszków i szabrowników, którzy byli utrapieniem Szuwarów - wcale nie wyniosła się na północ. Szkielety leżały tam okopcone, a jeden z nich miał protezę nogi - taką, jaką nosił Théodore Lortier.
W sumie i tak nikt ich nie lubił.

Po oględzinach wrócił do golema, popatrzył z dołu w przygaszone teraz, ogniste oczy. W porę powstrzymał się przed zapytaniem, co o tym wszystkim myśli. Pytanie Vince'a o cokolwiek nie było dobrym pomysłem, a o takie rzeczy - szczególnie. Bywał jednak użyteczny na inne sposoby.
W pierwszym odruchu Harl zamierzał posłać go po Redgara Fresnela, który powinien pomóc w szukaniu śladów, i może jeszcze młodego Trottiera, żeby obejrzał półtrupa. Potem uznał, że sam zdołał dowiedzieć się dosyć i nie warto ciągnąć ich pod siedzibę maga po ciemku. Zwłaszcza że najciekawsze i tak kryło się pewnie w środku. Tak czy inaczej musiał wrócić rano, obejrzeć wszystko w świetle dnia i zdecydować, co dalej. Wtedy będzie czas na konsultacje, jeśli zajdzie potrzeba.
- Zostań tu i pilnuj, żeby nikt nie wlazł na tę barierę - nakazał golemowi. Różne rzeczy można im zarzucić, ale nocni stróże są z nich pierwszej klasy. Mimo to Manhattan byłby rad, że trafiło się zaproszenie siostrzyczek Leroux, nawet gdyby wszystkie trzy były irytujące jak środkowa. Wolał być na wszelki wypadek w pobliżu. No i nie co dzień można w ramach obowiązków poharatać z dziewuchami w karty przy kubku prawdziwej gorzałki.
Bez przesady rzecz jasna. Dla smaku, towarzystwa i z poszanowania tradycji. Stare najemnicze nawyki trudno wykorzenić, niektóre wręcz warto zachować. Ale za chlaniem bez opamiętania szeryf Szuwar wcale nie tęsknił.
 

Ostatnio edytowane przez Betterman : 03-07-2016 o 23:33. Powód: kosmetyka
Betterman jest offline