Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Fantasy > Archiwum sesji z działu Fantasy
Zarejestruj się Użytkownicy


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 02-07-2016, 19:35   #21
Wiedźma
 
Buka's Avatar
 
Reputacja: 1 Buka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputację
Jako Magdalene




Jak Elf powiedział, tak młoda dziewoja zrobiła, wchodząc do środka domostwa. Nie odzywała się jednak ani słowem, nieco blada, jedynie dziwnie mrugając co chwilę oczami. Czyżby bidulka doznała jakiegoś szoku, od mającej miejsce wyjątkowo blisko niej eksplozji?

Pracownia tonęła już w ciemnościach i tylko nieliczne kąty oświetlone były lampami. Pachniało gliną i czuć było wilgoć. Wielki piec do wypalania tych glinianych różności stygł właśnie ciężko stękając i grzejąc przyjemnie nagie łydki Magdaleny. Niebieskie oczęta dziewki wypełniały teraz stosy dzbanów i mis, garnków, kubków, kufli i flaszek oraz kilku nocników. Każde z nich zdobione misternie kwiatkiem, listkiem, pszczółką lub wzorkiem.
Elf zaszurał butami i wyłonił się gdzieś z głębi, z mroku i z za wielkiej rzeźby, przykrytej jakimś materiałem.
- Oto i woda - przyniósł ostrożnie w rękach i podał Magdalenie.


Rozglądając się z zaciekawieniem po pomieszczeniu, dziewczyna nie ruszyła się z miejsca ani o kroczek. Gdy zaś zjawił się Elf, wzięła od niego małą miskę i zamiast skorzystać z niej do obmycia twarzy… napiła się owej wody. Spojrzała na Liliana, znowu kilka razy mrugając oczkami. Minimalnie się nawet przy tym uśmiechnęła.

Elf patrzył badawczo na dziewczynę. Pal licho, że piła wodę z miski. Kim była i dlaczego huk ją przywiał pod drzwi garncarni?
- Panienka tutejsza? Kupić coś chciała z tych moich klamotów? - Zagaił Gauthier przekręcając głowę i marszcząc czoło

- Ja… bo... ja… - Zaczęła dosyć dziwnie - Bo tam huknęło!! A babcia mnie posłała po sprawunki, a ja w karczmie piwo piłam, i teraz mi na garnek nie starczy, i babcia będzie złaaaaaaa - Wciąż brudne na twarzy dziewczę było bliskie płaczu, nerwowo przygryzając swą dolną wargę.

- Ale spokojnie… spokojnie - Zaczął jąkać się garncarz i nerwowo podał panience kawałek brudnej szmatki, jaką zawsze ze sobą nosił - Nie ma co łez tu .. trwonić.. Toż nic się nie stało. Huk.. jakich wiele.. - palnął…
- Co tam Lilianie opowiadasz? Kogóż tam tak pocieszasz? - dał się słychać z daleka niski, powabny głos kobiety oraz rytmiczne i powolne uderzenia obcasów, gdy schodziła po drewnianych schodach z góry.
Lilian nerwowo obrócił się plecami do Magdaleny, gotów powitać swoją gospodynię, która dzierżawiła mu to miejsce i dała kąt do spania.
Oto z pomiędzy rzeźb wyłonił się najpierw światło i kaganek, a za nim Marie-Claire Poulin. Była to kobieta dostojna, powabna o cudownym głosie i niegdyś cudownej urodzie. Sunęła w swojej sukni ku mężczyźnie i dziewczynie niczym zjawa. Magdalena wyczuła już z daleka woń jej perfum.



Pomocnica wiedźmy, choć młoda, niedoświadczona i rzadko bywająca w miasteczku miała wrażenie przez chwilę, że jest małą myszą a ku niej pełznie właśnie jadowita kobra…
Marie-Claire zatrzymała się przed nimi, a na jej twarzy zagościł bardzo serdeczny uśmiech.
- Nie przedstawisz mnie Lilian swojej nowej przyjaciółce?

Elf chrząknął, kaszlnął nawet i zaczął wykonywać nerwowe ruchy.. Problem w tym że nie pamiętał, czy dziewczyna podawał mu swoje imię…
- Klientka.. przyszła.. Piwo piła i coś wybuchło… - odpowiedział..
Kobieta przeniosła wzrok na pannicę, znów przyjemnie się uśmiechnęła i podała jej swoją dłoń ozdobioną długą, koronkową rękawiczką.
- Nazywam się Marie-Claire Poulin, a ty?

Magdalene wzięła szmatkę od Elfa, po czym zaczęła jej w miarę czystym rąbkiem wycierać swoje policzki, co w sumie i tak jej nie bardzo wychodziło… i wtedy zjawiła się jakaś dojrzała piękność, schodząc z góry. Kobieta owa, swym wyglądem i manierami, zdawała się młodą dziewoję onieśmielać. Pomocnica wiedźmy głęboko wciągnęła powietrze, widząc wyciągniętą w jej kierunku dłoń na powitanie.
- Eeee… ja, znaczy się, zwę się Magdalene - Na drobny moment bardzo skromnie pochwyciła jej dłoń w swe palce, nieświadomie przy tym dygając przy powitaniu - Chciałam garnek kupić, a coś blisko mnie pie… wybuchło, mało mnie nie przewracając. Bo byłam w karczmie, i piwo piłam, i babcia będzie pewnie zła, teraz mi chyba na owy garnek nie starczy - Zrobiła smutną minkę.

- No właśnie - przytaknął elf wyczekująco patrząc na panią Poulin. Nastała chwilowa cisza, w której to Lilian zorientował się, że i garnek i kwestia zapłaty oraz obecność Magdalene tyczą się w znaczniej części jego garncarni.
- Ee.. To nic.. nie masz pieniędzy? Nic się nie stało, toż jeden garnek mnie nie zrujnuje - Zaśmiał się teatralnie wpatrując cały czas we Marie-Claire i od razu zrobiło mu się gorzko, więc odchrząknął - Ale jutro zapłacisz mi podwójnie?.... - Bąknął pytająco...
Poulin pokręciła głową
- Dziś zapłacisz mi podwójnie? - Wyjąkał niepewnie
- No nie masz ty daru do handlu jak do sztuki drogi Lilianie - Kobieta pocmokała z dezaprobatą - Dziewczyna jest w kłopocie, a ty chcesz na tym zarobić nędznego szylinga. Albo oddasz jej zaraz za darmo pozostawiając ją z nieciekawym uczuciem wdzięczności, który potrafi wzbudzić wiele nieporozumień i trawić niczym ogień drzewo salomonowe. Pozwól, że cię uwolnię od tego gbura, dziewczyno - Poulin sięgnęła po malutką sakiewkę z wyszywaną, kolczastą i trującą czarną różą i wyjęła całego szylinga. Wręczyła go oniemiałemu panu Gauthier i wskazała na pracownię - Wybierz sobie dziecko, który tylko zechcesz…
- Ależ… ależ pani
- Magdalene zamrugała oczkami, niby to protestując. Na jej licu zaś pojawiły się wyraźne rumieńce - Pięknie dziękuję pani, naprawdę… jeśli miałabym się jakoś odwdzięczyć… - Ostatnie słowa dodała już szeptem.
Marie-Claire mrugnęła tylko okiem do dziewczyny, widać tę niewinną przysługę miała zamiar wykorzystać w przyszłości.. chyba. Bo nie teraz. Magdalena dostrzegła drobny tik mimiczny, niewielką słabość.. być może ból na twarzy kobiety...
- Pomóż panience wybrać coś odpowiedniego - rzekła i odwróciła się do wyjścia - Jeszcze się spotkamy, młoda damo.
Pani Poulin ruszyła ku schodom nie oglądając się już za siebie.

Dziewoja uśmiechnęła się miło, patrząc za odchodzącą kobietą…
- Ten garneczek bym poprosiła - Wskazała paluszkiem interesujące ją naczynie. Szybko jednak zmieniła wszelkie zamiary i zainteresowanie. Nie bacząc na Elfa… ruszyła nagle szybkim krokiem za panią Paulin.

Minęła kilka rzeźb zostawiając gdzieś w tyle pana Gauthier i jego garnki i zastała panią Marie-Claire stojącą przy schodach. Trzymała w jednej ręce kaganek a w drugiej obolałe czoło. Gdy Magdalena wyhamowała, podniosła głowę.
- Coś jeszcze dziecko? - Zapytała
- Mogę pomóc - Dziewczyna spojrzała pani Marie-Claire prosto w zmęczone oczy - Bardzo boli?
- To migrena, dziewczyno. Nikt na to nie zna lekarstwa a ból.. owszem jest… obezwładniający..
- uśmiechnęła się przez zaciśnięte zęby - Ale dziękuję za chęci. Cyrulik już próbował mi naparów robić. Zmykaj. Późno już.
- Ciepłe lub zimne okłady, lekkie masowanie skroni, a próbowaliście naparów z kociej trawy?
- Uśmiechnęła się, po czym dygnęła, żegnając się z kobietą - Dobranoc.
- Dobranoc
- odrzekła Marie-Claire i wspięła się po schodach. Pomimo bólu, zachowywała wiele gracji w swoich ruchach.

Magdalene wróciła szybko do Elfa, którego tak perfidnie zostawiła samego. Uśmiechnęła się do mężczyzny wyjątkowo cieplutko, robiąc niewinną minę.
- Przepraszam bardzo, naprawdę przepraszam, ale musiałam jej co powiedzieć. No naprawdę musiałam, chyba się nie gniewasz? - Znów posłała Gauthirtowi milutki uśmiech - Wracając więc do garnka…
- No… Może ten?
- Wskazał na mniej więcej dwulitrowe, w oczywisty sposób ozdobione zawijanymi listkami brzozowymi naczynie - Solidny i dobrze wypalony na biskwit.. Od środka pociągnięty glazurką…
- No… zdam się na radę fachowca
- Zakręciła kokieteryjnie kosmyk włosów na palcu, z przyklejonym uśmiechem do słodkich usteczek - Pociągnięty glazurą powiadasz - Omiotła Elfa wzrokiem z góry do dołu.
- No bo za bardzo nie wiem do czego panience ten garnek.. - elf niepewnie uniósł ramiona..- Ale proszę.. oto on - Lilian podał kawał solidnej roboty naczynie. Chwyciła garnek, biorąc go od niego, jednak jej dłonie spoczęły na jego dłoniach, i młoda dziewoja nie miała najwyraźniej zamiaru puścić, po prostu obejmując jego silne, męskie łapy. Spojrzała Lilianowi prosto w oczy, i zastygli tak, w dosyć dziwacznej pozie, przekazywania sobie naczynia.
- Do gotowania - Szepnęła, z rumieńcami na licu - Na dużym ogniu - Dodała, z czającym się uśmiechem w kącikach ust.
- Eee.. - Jęknął elf, szukając wzrokiem jakiejś pomocy z tej niezręcznej sytuacji.. - Na małym też można.. a nawet bez ognia.. coś.. przechować.. - Postąpił kilka kroków w tył i potknął się o niewielki taborecik, stracił równowagę i poleciał w tył. Młoda Magdalene nie miała szans utrzymać chłopiska, więc rymsnął on głucho jak długi o podłogę. Ściskał mocno sprzedawana garnek ale własnym kręgosłupem uchronił go od uszkodzeń.
- Eeee.. - jęknął ponownie…


- Ajjjjjjjjć - Pomocnica wiedźmy przystawiła dłonie do ust, widząc co też się wydarzyło- To wszystko moja wina - Powiedziała, i czym prędzej doskoczyła do Elfa, podwijając minimalnie sukienkę, kucając za jego głową na obu kolanach.
- Nie ruszaj się, może masz co z plecami. Umiesz poruszyć nogami? - Pochwyciła delikatnie jego głowę, po czym… usadowiła ją sobie na swych mocno odsłoniętych udach. Spojrzała z góry w twarz Liliana.
- Tak lepiej? Poleż może chwilkę, mocno przywaliłeś… - Wychyliła się mocno w przód, odbierając w końcu garnek z jego dłoni. Przy owym wychylaniu zaś, jej brzuch na moment zakrył całkowicie twarz Elfa. Odstawiła garnek na ziemię, po czym znów spojrzała w jego twarz, odgarniając włosy mężczyzny z czoła. Uśmiechnęła się czule.

Lekko oszołomiony elf uśmiechnął się nieśmiało i choć spięty bólem, powoli rozluźnił się. Ostatni raz było mu tak dobrze na kolanach u mamusi.
- C.. Czyją ty jesteś wnuczką? - wybełkotał sennie.
- Nie, że jej wnuczką... - Powiedziała Magdalene spokojnym tonem - ...co jej uczennicą. Mowa zaś o babci z bagien.

Elf momentalnie przestał być senny, jego oczy zrobiły się wyjątkowo duże, a on sam zerwał się z wygodnego miejsca stękając (i chyba nawet ledwie słyszalnie przeklinając). Spojrzał na siedzącą wciąż na podłodze Magdalene z zaciętą miną.
- Weźmie panienka garnek, i... do widzenia - Powiedział, wskazując na drzwi.

Zaskoczona dziewoja spokojnie wstała, poprawiła sukienkę, wzięła owy garnek, i chciała coś powiedzieć, jednak Gauthier ponownie zdecydowanym, choć odrobinkę łamliwym tonem, zdradzającym targające nim emocje, powtórzył:
- Do widzenia panienko - Nadal wskazując na drzwi.

No cóż... nie bardzo wiedząc o co chodzi, i nie chcąc złościć mężczyzny jeszcze bardziej, Magdalene opuściła garncarnię ze skwaszoną miną.







.
 
__________________
"Nawet nie można umrzeć w spokoju..." - by Lechu xD
Buka jest offline  
Stary 02-07-2016, 19:49   #22
 
Proxy's Avatar
 
Reputacja: 1 Proxy ma wspaniałą reputacjęProxy ma wspaniałą reputacjęProxy ma wspaniałą reputacjęProxy ma wspaniałą reputacjęProxy ma wspaniałą reputacjęProxy ma wspaniałą reputacjęProxy ma wspaniałą reputacjęProxy ma wspaniałą reputacjęProxy ma wspaniałą reputacjęProxy ma wspaniałą reputacjęProxy ma wspaniałą reputację
- A będzie pan miał pokój na parterze...? - dopytała Laura, której możliwość pokoju na wyższym piętrze dość mocno komplikowały spore schody do pokonania. Sama też opierała się o blat jednego stołu, potrzebując chwili odpoczynku, po przejściu odcinka od krasnoludzkiego wozu.
Grubawy gospodarz trzymał w ręku kaganek i z zaspaną miną odparł: Tak….
- Że co? - wybudził się po chwili - Na parterze? Panienka chce w pokoju służby spać, czy jak? Ja nie mam pokoju na parterze! Mam tam kuchnię i pokoje własne oraz schowki i spiżarnię... No jak to tak... - Mina karczmarza coraz bliższa była łez i rozpaczy, która gdzieś pod spodem wspinała się od żołądka i natarła uszy i nawilżyła oczy. - Mogłem o tym pomyśleć, budując karczmę... - powiedział z wyrzutem. - Może pokój pokojówek...? - dodał po chwili.
- Pan się tak nie przejmuje. Nikt nie umiera - uspokoiła człeczynę, który już chciał błagalnie rozrywać swe szaty. - Miałam ciężką podróż więc to, czego potrzebuję, to miękkie łózko. Pańskie pokojówki mają takowe?
- Myślę, że tak... - podrapał się w łysawą głowę karczmarz. - Czy zawołać pokojówkę...?
- Sama nie wiem... - westchnęła ze zmęczenia nie mogąc dojść do szybkiej decyzji.
Milcząc zastanowiła się i przechodząc przez kwestie takie jak wtrynianie się w czyjeś prywatne przestrzenie i prywatny nieporządek i w prywatne łóżko, jeszcze o takiej godzinie, nie była to koncepcja przyjemna dla samopoczucia. Wbrew pozorom pokój gościnny byłby czysty i tylko dla niej.
- Nie chcę o takiej godzinie nikogo niepokoić. Jeśli pana pokoje gościnne mają miękkie łózka, to nie pozostanie mi nic innego jak wdrapać się na tą wielką basztę... - odpowiedziała ze zmęczonym uśmiechem.


Tym sposobem, wspomożona ramieniem jednego z pracowników gospody Laura doczłapała do swojego pokoju. Okazał się on pewnym kompromisem, po między ceną, wysokością położenia, miękkością łóżka i ilością drobniejszych, bezkręgowych współlokatorów. Tak oto Laura Breguet runęła na świeżo pościelone łoże i zapadła w głęboki przyjemny sen.
 
Proxy jest offline  
Stary 02-07-2016, 23:01   #23
 
Wila's Avatar
 
Reputacja: 1 Wila ma wspaniałą reputacjęWila ma wspaniałą reputacjęWila ma wspaniałą reputacjęWila ma wspaniałą reputacjęWila ma wspaniałą reputacjęWila ma wspaniałą reputacjęWila ma wspaniałą reputacjęWila ma wspaniałą reputacjęWila ma wspaniałą reputacjęWila ma wspaniałą reputacjęWila ma wspaniałą reputację
U Józefa... cd.

Wtem coś zaszeleściło wśród zarośli od strony lasu. Najpierw wyłonił się postawny Kowal, za nim zaś podążali Zdzich i... jakiś obcy jegomość. Mężczyzna miał na sobie poszarpane ubranie jakby go jaka bestia napadła. Poruszał się jednak swobodnie, a na jego ciele nie dało się zauważyć żadnych skaleczeń.



- Wielkie nieba! - zawołał bez specjalnego przejęcia Zbażyn cofając dłoń od butelki. - Co to za obszarpańca znaleźliście?
- Olaboga! Może to kapłana w drodze napadli! - załamała ręce Zbażynowa próbując dostrzec przybysza wychylając się przez ganek.
- Kapłana? - zapytał zdziwiony wymieniony mężczyzna - Nie, raczej nie… - tu spojrzał na krótki rapier u pasa i z powrotem na “gospodarzy”.
- Rzeknij zatem kim jesteś człecze i co ci się wydarzyło. - zapytał głośno młynarz przechylając się w bujanym fotelu.
- Z największą przyjemnością dobry człowieku rad byłbym rzec bez namysłu... - odpowiedział ocaleniec po czym wzruszył ramionami - ...gdybym tylko sam to wiedział. Nieszczęśliwie, moja pamięć sięga najdalej do mojego niedawnego przebudzenia.
Armand spojrzał na Józefa po czym wskazując kciukiem na nieznajomego pokręcił drugim palcem obok skroni, pokazując, że to prawdopodobnie wariat albo co innego. Po czym wzruszył ramionami. Z kieszeni wyjął resztki słoika i podał rolnikowi
- Spękł się.
- Uo, Dziadku, co to się działo! - Zdzich podbiegł do Młynarza i z wielkim przejęciem zaczął opisywać widmową poczwarę, którą widzieli nad Ocaleńcem. - To jaki duch był, albo ten... wąpierz! Dziadku, ty widział kiedy co takiego?

“Duch, wampir? W moim miasteczku?” - zdziwił się w duszy zielarz. To było nie do pomyślenia.
- Dzień dobry, nieznajomy. Jestem Rodolphe Trottier, mer tej mieściny. Opowiedz mi proszę co się wydarzyło. I wszystko co pamiętasz - rozkazał Rodolphe, zastanawiając się równocześnie czy intrakt z jesiennych liści miłorzębu nie pomógłby nieco na amnezję. Tylko czy został mu zapas tego paskudnego trunku?

- Mości Trottier… niewiele ma głowa mieści, a jest jak ul bez pszczół czy miodu. Jeno przed chwilą otworzyłem oczy jak po długim śnie spoczywając wtem na listowiu i igliwiu i żem spostrzegł tych dwoje jegomościów stojących nade mną. - odpowiedział ocaleniec - Nic więcej przeto ma pamięć nie nosi.

Hoe z niezadowoleniem zauważyła jak Józef cofnął rękę od butelki. Wielka szkoda, ale z drugiej strony wyłaniająca się zza krzaków trójca była dość ciekawym obiektem, na którym też spoczęła uwaga orczycy. To co mówili było jeszcze ciekawsze, chociaż w słowa chłopaczka jakoś nie od razu chciało się wierzyć.
- Zamiast mleć ozorem to go zbadaj. Mocno musiał dostać po głowie. - Zielonoskóra zwróciła się do zielarza, tylko na chwilę odrywając wzrok od ocaleńca. - Józef już wie co ma robić. My powinniśmy jeszcze pogadać z Jeanem i Marianną. Więc ino żwawo, zanim zapuścisz tu korzenie. - Ponagliła go dodatkowo ruchem dłoni.

Rodolphe skinął z uznaniem głową w stronę Hoe - jej uwaga była całkiem celna. Szkoda, że ciekawość wzięła górę i to rzeźnik musiała mu przypomnieć o konieczności wykonania badania. Podszedł do biedaka z amnezją.

- Daj mi chwilę i się nie ruszaj.

Następnie obejrzał dokładnie jego głowę i sprawdził, czy biedak gdzieś nie krwawi, dopytując o ból i dyskomfort. Jako że wszystko wydawało się w porządku, poprosił Józefa, by odprowadził ocaleńca do jego mieszkania, coby dokładnie go obejrzeć i przetestować teorię z miłorzębem.

- Chodźmy, Hoe.

- Dacie sobie z nim radę Józefie? Jak coś to mówcie, nie zostawimy przecież biedaka tak na lodzie. - Hoe nigdy nie było trzeba powtarzać dwa razy “chodźmy”. W tym wypadku jednak, wolała mieć pewność, że jakaś zagubiona nic nie pamiętająca duszyczka nie będzie musiała spać w krzaczorach.

- Kowalu bądź tak dobry i odpowadź chorego do Rudolfa, jak będziesz szedł - Józef zwrócił się do Armanda. - A ty Zdzisiu przejdź się zaraz po domach i powiedz, że jutro przyjeżdża kapłan i że każdy ma dać co może na poczęstunek. - przykazał pomocnikowi.
Na to jednak oburzyła się Zbażynowa. - Jak to tak od razu wyganiać gości?! Może krupniczku zjecie?
Było to oczywiście pytanie czysto retoryczne. Zaraz na stojącym na ganku stole pojawił się potężny gar zupy i odpowiednia ilość naczyń. Gospodyni zarządziła nieznoszącym sprzeciwu tonem:
- No siadajcie! Zupa stygnie!

Kowalowi nie trzeba było dwa razy powtarzać. Z rozmarzeniem spojrzał na talerz krupniku i zaczął pałaszować zupę, trzymając naczynie w ogromnej dłoni.
- Mmmmm, dźkuję - troll uśmiechnął się od ucha do ucha, zadowolony z dzisiejszego dnia. Ogórki były jak zwykle doskonale kwaśne, ognista woda Józefa nieco zbyt ognista, ale krupnik powodował, że kowal wpadł znów w kolejny napad melancholi.



*post wspólny: Ocaleniec, Armand, Zdzich (BN), Rodolphe, Hoe i Józef
 
__________________
To nie ja, to moja postać.

Ostatnio edytowane przez Wila : 03-07-2016 o 11:15.
Wila jest offline  
Stary 03-07-2016, 01:00   #24
 
Betterman's Avatar
 
Reputacja: 1 Betterman jest jak niezastąpione światło przewodnieBetterman jest jak niezastąpione światło przewodnieBetterman jest jak niezastąpione światło przewodnieBetterman jest jak niezastąpione światło przewodnieBetterman jest jak niezastąpione światło przewodnieBetterman jest jak niezastąpione światło przewodnieBetterman jest jak niezastąpione światło przewodnieBetterman jest jak niezastąpione światło przewodnieBetterman jest jak niezastąpione światło przewodnieBetterman jest jak niezastąpione światło przewodnieBetterman jest jak niezastąpione światło przewodnie
z Mg Szanownym jako Paulette i okoliczności

Za progiem Kocura przeszedł kilka kroków, żeby mieć lepszy widok, i znów się zatrzymał. Przez chwilę spoglądał z namysłem w stronę sterczącej nad miasteczkiem siedziby maga.
Dziwna budowla, choć - jeśli zważyć, kto w niej mieszkał - może i nie tak bardzo. Trochę jak z całym tym jego zniknięciem: gdyby przepadł bez śladu piekarz albo kowal, Harl po prawdzie mocniej by się zdumiał. Ale w magowe sprawy dla własnego dobra nigdy specjalnie nie wnikał. W każdym razie nie bardziej, niż wymagał jego fach. Jak teraz.

- Rusz się, Vince, trzeba powęszyć na miejscu - rzucił do golema, kiedy uznał, że wypatrzył już wszystko, co było do wypatrzenia z placu przed karczmą. I zaraz, uświadomiwszy sobie, z kim ma do czynienia, dodał pośpiesznie:
- Znaczy: chodź za mną.

Golem drgnął i ruszył, ciężko stąpając przez błoto.
- Przyjął - dobyło się gdzieś z głębi jego cielska. Był masywny, bezkompromisowy, szedł jak czołg krasnoludzki - po wszystkim - i nie zadawał pytań… Czasem...
- Jak humor? Dopisuje? - zapytał. Ten, kto go tworzył, chciał, by Vince był nieco człowieczy i od czasu do czasu golem rzucał podobne pytanie. Odpowiedź nie miała większego znaczenia i tylko generowała następne. Lepiej więc było nic nie mówić.
Szli we dwóch wąską ścieżką na tyłach sklepików i Małego Jarmarku, aż doszli do domu panienek Leroux. Te trzy krasnoludzice były jak trzy odmiany czasowników albo trzy stany skupienia… Przynajmniej jakoś tak niegdyś mówił o nich Myken Odo. Cokolwiek mogło to znaczyć. Jedna z nich, najmłodsza Paulette, właśnie zbierała porozrzucaną pierzynę z mokrej ziemi i ostro sarkała.
W powietrzu szeryfowe nozdrza wyczuły swąd spalonej sierści.


- Paulette - zagadnął prawie szarmancko i przystanął, przyglądając się dziewczynie, ale wprost o huk na razie nie spytał, żeby niczego nie sugerować. To była jedna z prawdziwych policyjnych zasad, z której przestrzegania był bardzo dumny. Zawsze, kiedy o tym pamiętał.
- A.. cholera.. Walnęło i mi ta cała pościel z okna rymsła tu... w błoto... - powiedziała kobieta, kończąc zbieranie. Dźwignęła ostatnią poduchę, walnęła w nią kilka razy, aż poszło pierze. - A ty gdzie tak na spacery z tą cegłą? Sprawdź, co tak pierdzielnęło srogo... Znów u tego maga... - Wskazała palcem. - A na późny wieczór, jak już się tam... wiesz... oporządzisz i tę swoją “dziewczynę” odstawisz, to zapraszamy na karciochy. No, i może jaką okowitę, hmm?
Harl przygładził wąsiska i błysnął zębami.
- Ostatnia zimowa partia już nabrała mocy - wyznał nie bez dumy. - Hartowana lodem. Wypadałoby sprawdzić, czy dobra, zanim Miłogost całą ode mnie wydębi i sam wychleje. Ale najpierw robota. Właśnie szedłem zobaczyć, co tam się stało. Tylko walnęło, nic więcej?
- Wcześniej jakieś warkoty słyszałam... Jakby pies albo co.
- Stąd ten smród - mruknął, marszcząc brwi. - Coś przypiekło jakiegoś sierściucha… Sprawdzę to. - Bez ostentacji ściągnął z ramienia i wprawnie skontrolował bandolet. - A wy na razie nie chodźcie do sąsiada w gości.

Dom maga położony był na lekkim wzniesieniu. Stercząca, krzywa baszta była znana w całej okolicy i nawet utarło się, że “Basztą Maga” nazywano całe to miejsce. Każdy o wiele bardziej lubił ten dom za dnia… A jeszcze bardziej, gdy właściciel przebywał w środku i był żywy. Oznaczało to tyle, że bardzo rzadko ktokolwiek zbliżał się do tego miejsca.
Harl zdawał sobie sprawę, że nawet jeśli okolica była bezpieczna, to nieobecność maga i teraz ten wybuch będzie jak woda na młyn dla różnych plotek, strachów i zabobonów. On tymczasem powinien ustalić, jak było naprawdę. Ogromne ślady glinianych stóp wszędzie wokół na pewno by w tym nie pomogły.
- Vince, zostań, gdzie stoisz.

Smród spalonej sierści był coraz silniejszy. Widać krasnolud zbliżał się do celu. W świetle lampy olejowej dojrzał leżącego na ziemi psa. Właściwie jego tylną część. Zadnie nogi i ogon były w zasadzie całe. Przodu nie było, a rana wyglądała, jakby ktoś przeciął psinę na pół. Bardziej - przepalił.
Nikt do tej pory nie sprawdził domu, tak po prawdzie. Nie do końca było wiadomo, czy mag może zapadł w jakiś typowy dla tej profesji... sen wiosenny... Albo wyjechał... Albo co.
Wybuch zmieniał wszystko. W sumie nieważne było teraz, czy mag śpi, je czy jest w klozecie. Wybuch to poważna sprawa.
Gdy jednak krasnolud wpatrzył się dokładnie w powietrze, to mógł dostrzec między sobą a domem maga delikatne drganie. Niewielkie drobinki jakiegoś magicznego ustrojstwa wibrowały w powietrzu, gotowe sfajczyć najtrwalszy metal. Dalej widział coś, co kiedyś było pierwszą częścią psa, tą zacniejszą, a przed nim chyba leżało coś podobnego do szkieletu kota. Teraz już można było wydedukować, co się tu wydarzyło...
Harl wyprostował się i gdy poświecił mocniej, snop światła odsłonił ludzkie, białe czaszki nieopodal. Szeryf właśnie zdał sobie sprawę, że rodzina Lortier - złodziejaszków i szabrowników, którzy byli utrapieniem Szuwarów - wcale nie wyniosła się na północ. Szkielety leżały tam okopcone, a jeden z nich miał protezę nogi - taką, jaką nosił Théodore Lortier.
W sumie i tak nikt ich nie lubił.

Po oględzinach wrócił do golema, popatrzył z dołu w przygaszone teraz, ogniste oczy. W porę powstrzymał się przed zapytaniem, co o tym wszystkim myśli. Pytanie Vince'a o cokolwiek nie było dobrym pomysłem, a o takie rzeczy - szczególnie. Bywał jednak użyteczny na inne sposoby.
W pierwszym odruchu Harl zamierzał posłać go po Redgara Fresnela, który powinien pomóc w szukaniu śladów, i może jeszcze młodego Trottiera, żeby obejrzał półtrupa. Potem uznał, że sam zdołał dowiedzieć się dosyć i nie warto ciągnąć ich pod siedzibę maga po ciemku. Zwłaszcza że najciekawsze i tak kryło się pewnie w środku. Tak czy inaczej musiał wrócić rano, obejrzeć wszystko w świetle dnia i zdecydować, co dalej. Wtedy będzie czas na konsultacje, jeśli zajdzie potrzeba.
- Zostań tu i pilnuj, żeby nikt nie wlazł na tę barierę - nakazał golemowi. Różne rzeczy można im zarzucić, ale nocni stróże są z nich pierwszej klasy. Mimo to Manhattan byłby rad, że trafiło się zaproszenie siostrzyczek Leroux, nawet gdyby wszystkie trzy były irytujące jak środkowa. Wolał być na wszelki wypadek w pobliżu. No i nie co dzień można w ramach obowiązków poharatać z dziewuchami w karty przy kubku prawdziwej gorzałki.
Bez przesady rzecz jasna. Dla smaku, towarzystwa i z poszanowania tradycji. Stare najemnicze nawyki trudno wykorzenić, niektóre wręcz warto zachować. Ale za chlaniem bez opamiętania szeryf Szuwar wcale nie tęsknił.
 

Ostatnio edytowane przez Betterman : 03-07-2016 o 23:33. Powód: kosmetyka
Betterman jest offline  
Stary 03-07-2016, 20:27   #25
Mag
 
Mag's Avatar
 
Reputacja: 1 Mag ma wspaniałą reputacjęMag ma wspaniałą reputacjęMag ma wspaniałą reputacjęMag ma wspaniałą reputacjęMag ma wspaniałą reputacjęMag ma wspaniałą reputacjęMag ma wspaniałą reputacjęMag ma wspaniałą reputacjęMag ma wspaniałą reputacjęMag ma wspaniałą reputacjęMag ma wspaniałą reputację
- Że do Szuwar? - Bąknął tłusty pomocnik oberżysty, który wdzięczył się przed drzwiami i zapraszał gości do środka. Wdzięczył się, to może za duże słowo. Jednak Chloe była prawie przekonana, że temu służył kolorowy strój chłopaka i janczarki.
- Dyliżans będzie jutro wczesnym wieczorem, ale na noc on tu staje. Dopiero rano odjeżdża tak.. o 8.00 gdzieś - informował grubasek - Tak więc polecam panu i szanownej panience pokój małżeński na ostatnim pięterku za jedyne $56,00 z widokiem na zegar. Jeden ręcznik w cenie - wyszczerzył zęby najpiękniej jak mógł.
- Dzięki - Powiedział Fabrice i odwrócił się na pięcie. Podszedł do siedzącej na koźle Chloe, chwycił za metalową ramę i wskoczył na powóz.
- Drogo - powiedział - Wiem, gdzie możesz mieć taniej pokój i to całkiem w miłym towarzystwie. Nieopodal, kilka domów dalej były pokoje do wynajęcia, kiedyś. Prowadziła to pani Krystyna Kłopot. Możemy tam zajrzeć jeśli chcesz - Spojrzał wyczekująco na dziewczynę.
- Myślę, że to będzie dobry pomysł - uśmiechnęła się do niego panna Vergest. - Szczególnie, że czekają nas tu dwie noce skoro dyliżans będzie jutro a wyruszy kolejnego ranka - dodała.
Lambert cmoknął na konia i pogonił go lejcami. Powóz ruszył, tocząc się po kocich łbach na ryneczku.
- No wiesz, ja zamierzam już jutro wyruszyć do Chane - Powiedział elf - Tylko niech koń wypocznie. Ale nie martw się, zostawię cię w dobrych rękach. Pani Kłopot to jakaś rodzina młynarza z Szuwarów. Wszystko ci o tej wsi opowie.
- Dziękuję za troskę - odparła mu dziewczyna ze szczerym uśmiechem. Choć ją ciekawiło to nie zapytała co za sprawy prowadzą go do Chane. Cały czas rozglądała się po mijanej okolicy i była tym bardzo zaabsorbowana.
Powóz zjechał w dół uliczki, gęsto zarośniętej klonami i już za chwilę zatrzymał się przy dawno nieużywanym podjeździe z napisem “Raban i Zbój”.
- Czy to na pewno to miejsce? - zapytała Chloe spoglądając bez przekonania na nazwę jaką nosiło to miejsce. - "Raban i Zbój" prowadzone przez panią Kłopot? - spojrzała pytająco na Lamberta. - Czy to aby odpowiednie miejsce dla mnie?

Fabrice wzruszył ramionami i uśmiechnął się.
- Jak nie zajrzysz to się nie dowiesz! - Zeskoczył z powozu - A tak naprawdę, to jak byłem tu pierwszy raz, to miałem podobne odczucia...
- Jak nikt nie zagląda?! - Skrzypnęła drewniana furtka, prychnął jakiś gruby kot i wyczłapała kobiecina w chuście na głowie, zgięta w krzyżu jak w pałąg. Ściskała laskę ozdobioną kolorowymi wstążkami, która rytmicznie wybijała “stuk” i “puk”.
- Nic się nie bój słoneczko i nie wierz we wszystko co ten przystojniak opowiada - Powiedziała sympatycznie kobieta zadzierając głowę- Raban to był mój mąż, a Zbój to był jego wierny pies. Nie mogłam starego uparciucha namówić do zmiany nazwy.
Lambert podszedł do babci i oboje przywitali się serdecznie. Widać, że się dobrze znali.
- Przywiozłem ci gościa Krystyno - wskazał ręką na Chloe i jednocześnie podał ją by pomóc jej zejść z powozu.
Staruszka miała niesamowicie dobry słuch i to nawet nie chodziło o jej wiek. Nie jeden młodzik mógłby jej pozazdrościć. Dziewczyna uśmiechnęła się do niej uprzejmie po czym, jak to nakazywało dobre wychowanie, przyjęła pomoc od elfiego towarzysza i lekko zeskoczyła z wozu. Poprawiła sukienkę i podeszła do gospodyni.
- Miło mi panią poznać, jestem Chloe Vergest - nieznacznie ukłoniła się jej. -Lambert mówił o pani same dobre rzeczy - dodała z miłym uśmiechem. - Czy znalazłby się u pani nocleg dla nas? - zapytała.
- Ależ oczywiście duszko - odparła babunia spoglądając głęboko dziewczynie w oczy - Lambert zajmie się rzeczami a ty choć ze mną, bo ciasto z marmoladą dochodzi w piecu. Opowiesz mi w między czasie co cię do nas sprowadza.
Pani Kłopot ujęła dłoń Chloe, drugą ręką podparła się na lasce i gotowa była do drogi. Fabrice skinął porozumiewawczo głową na towarzyszkę
- Zajmę się wszystkim - rzekł.
- Ciasto z marmoladą! - ucieszyła się panna Vergest niczym dziecko na słodycze. - Jak znajdzie się jeszcze trochę mleka to mogę panią uściskać? - dodała głosem pełnym entuzjazmu, powstrzymując się przed przytuleniem staruszki bez uzyskania jej zgody wpierw. - Oh, jak tak pani mnie tu będzie rozpieszczać to nigdy nie ruszę do Szuwar - dodała w żartobliwym tonie.

Obie przeszły przez ogródek, który dziko porośnięty był najróżniejszymi pnączami i kolczastymi krzakami. Gdzieniegdzie wystawał jakiś kolorowy kwiatek albo krzaczek. Aż dziwne, że pani Krystyna nie przedzierała się tędy z maczetą. Ganek to było królestwo dzikich winogron. Całe girlandy zieleni zwisały po bokach a wąsy tej rośliny rozciągały się po całym podwórku i wspinały po domu.
- Ech… no nie ma ogrodnika co by przycinał te chaszcze, moja droga - wspięła się po trzech schodkach i otworzyła ogromne drzwi.

W domu było chłodno i wilgotno. Pachniało też ciastem. Na górę, do pokoi prowadziły ładne, zdobione schody, a na ścianach widać było liczne obrazki z życia gospodyń.
Drzwi się zamknęły za Chloe oddzielając ją od zielonego ogródka. Parskanie koni też wydawało się nieco dalej.

Pani Kłopot wyprostowała się nieznacznie, przyspieszyła kroku i weszła do kuchni.
- No chodź, chodź - rzuciła za siebie. Nie potrzebowała już pomocy laski ani ramienia młodej dziewczyny. Uśmiech zniknął z twarzy Chloe, gdy zaczęła się uważnie przyglądać "ozdrowiałej" staruszce.
- Nie wiem ktoś ty, ale chyba bardzo cię tam lubią w Matrice - rzuciła energicznie i wspięła się na taborecik. Te słowa wzbudziły w pannie Vergest czujność i może nawet lekką nieufność. Wyraźnie się zawahała. Kątem oka wypatrzyła leżący nieopodal, na stole, nóż. Pani Kłopot natomiast otworzyła kredens z klucza i wyjęła pudełko z drzewa orzechowego o wyrzeźbionej serpentynie i dziwnych znakach.
- Obyś wiedziała co z tym zrobić, bo ja nie mam bladego pojęcia - zeszła niezdarnie z taboretu, podeszła do dziewczyny i wręczyła przedmiot zadzierając głowę.
- Zawiń w jakąś szmatkę.. Powiedzieli, żebyś użyła tego tylko w ostateczności.. No, a teraz lepiej spróbuj mojego ciasta - Znów zagościł ten przesympatyczny uśmiech na jej twarzy.
Chloe zamrugała oczami zdziwiona. Stała i z zaskoczoną miną przyglądała się temu co dała jej do ręki pani Kłopot. Jedną dłonią trzymała pudełko od spodu, a drugą pogładziła po żłobieniach na wieczku. Wnet zrozumiała o co chodziło.
Na twarz dziewczyny wrócił przyjazny uśmiech.
- Dziękuję za prezent - odparła wesoło po czym podeszła do stolika i postawiła na nim pakunek by sprawdzić jego zawartość. - Ciasto pachnie przepyszne. Poda mi pani przepis żebym mogła takie upiec dla mojego gospodarza? - dodała kontynuując tą luźną rozmowę
- Jasne słonko… - Pani Krystyna otrzepała ręce nad gorącą formą, którą właśnie postawiła na stole.
Z sieni doleciał dźwięk otwieranych drzwi i odgłosy otrzepywania butów.
- Konie odstawione, powóz też.. Ale coś pachnie.. - Lambert wszedł do kuchni z postawił kilka tobołków.
Chloe uchyliła wieczko i po rzuceniu krótkiego spojrzenia na zawartość pudełka zaraz je zamknęła. Zadowolona na ten podarek odstawiła go na stół i sięgnęła po nóż by pomóc gospodyni pokroić ciasto.

Co prawda słodkości powinno jeść się na podwieczorek, po jakimś porządnym obiedzie, ale wypiek pani Kłopot był tak przepyszny, że po zjedzeniu ostatniego kawałka panna Vergest nie mogła powstrzymać się przed oblizaniem paluszków.
W międzyczasie umilali sobie jedzenie ciasta rozmową. I tak to pani Kłopot, po tym jak Chloe pochwaliła się z jakimi zamiarami jedzie do Szuwar, wspomniała, że ma tam rodzinę. Co więcej, jej najstarszy siostrzeniec Zenon Zbażyn ledwo kilka dni wcześniej był u niej w odwiedzinach. Staruszka była wygadaną osobą, szczególnie gdy za słuchacza miała kogoś tak wdzięcznego jak wypytujące o szczegóły dziewczę, wyraźnie zainteresowane tematem. W ten sposób Chloe dowiedziała się powodu odwiedzin siostrzeńca pani Kłopot. Otóż był on w drodze do Chane by w wyższych instancjach z merem Chlupocic.
Chloe uniosła brwi w zdziwieniu czemuż to do tego doszło.
Staruszka pośpieszyła więc jej z odpowiedzią. Chodziło o rzekę, która wylewa w Szuwarach. Ale to nie był koniec. Temat mera Chlupocic był głęboki i szeroki. Wedle słów pani Kłopot owy mer był osobą do szpiku złą, skorumpowaną i dbającą tylko o własny interes. Ponoć miał w mieście różnych zabijaków, rządził się strasznie, a rada miejska razem z tutejszym klerykiem tańczyli jak im zagrał.

Było to smutne, ale cóż można by było zrobić?

Chloe by poprawić wszystkim humory postanowiła zmienić temat. Wspomniała gospodyni, że choć ogród miała zdziczały to nie mniej był on imponujący i piękny. Staruszka uśmiechnęła się wtedy i zaczęła opowiadać co za gatunki jej się tam wysiały i jaka fauna zagościła w nim. Panienka z rosnącym zainteresowaniem słuchała jej słów by na koniec poprosić czy mogłaby sobie pospacerować w nim jeszcze dziś, jak i jutro w ciągu dnia. Pani Kłopot nie widziała też problemu, gdy Chloe jeszcze poprosiła o to czy mogłaby zerwać kilka kwiatków do bukieciku.
Jednym z wielu istot szwendających się po ogrodzie był pan kot. Miał on na imię Klemens, a opowieść o nim i jego przygodach z ogrodową florą sprawiła, że Lambert i Chloe płakali ze śmiechu. Sierściuch zdecydowanie wydawał się być nieśmiertelny, a może tylko na wyczerpaniu już miał swoje dziewięć żywotów.

Po posiłku rozeszli się, Lambert rozniósł pakunki po pokojach i na koniec stwierdził, że jest zmęczony więc poszedł od razu spać. Za to dziewczyna najpierw udała się do pokoju by przebrać się i dokładnie obejrzeć swój prezent. Usiadła więc na łóżku i otworzyła pudełko. Wyciągnęła z niego znajdujący się tam srebrny drobiazg i liścik. Przeczytała go uważnie po czym zmięła i włożyła do pudelka. Prezent natomiast zawinęła w seledynową chustkę wyciągniętą z jej bagażu i włożyła go też tam.
Nie pozostawało nic innego jak wyjść na ogród. Ubrała się zatem odpowiednio i przechodząc po drodze przez kuchnię zabrała z niej nóż i małe słoiczki. Zaopatrzona w te narzędzia wybrała się na zwiedzanie ogrodu. Nie tylko znalazła tam piękne rośliny, ale również kota Klemensa, który inteligencją co prawda nie grzeszył, gruby był tak, że ledwo chodził, ale łasił się do Chloe wzorowo, nawet gdy ta przypadkiem na niego nadepnęła kiedy kocur bezmyślnie położył się jej pod nogami.

Do domu wróciła gdy zaczęło się zmierzchać. Miała ze sobą wiele ciekawych okazów, a kot za swój wkład w to, jak i dzielne dotrzymywanie jej kroku, otrzymał słusznych rozmiarów kawałek kaszanki.
Chloe jeszcze chwilę czasu posiedziała w kuchni pichcąc by w końcu po lekkiej kolacji poddać się zmęczeniu i z parującym kubkiem kakao w dłoni udała się w końcu do swojego pokoju.
Będąc już w sypialni panna Vergest poustawiała na stoliku przyniesione w międzyczasie małe słoiczki. Po prędkiej wieczornej toalecie Chloe przebrała się w nocą koszulę i biorąc do ręki znaleziony w biblioteczce pani Kłopot tomik poezji usiadła sobie na łóżku. Poduszkę oparła o ścianę by wygodnie było jej siedzieć. Gołe nogi okryła kołdrą i czekała, aż odwiedzi ją w końcu senność.
 
__________________
"Just remember, there is a thin line between being a hero and being a memory"

Gram jako: Irya, Venora, Chris i Lyn
Mag jest offline  
Stary 05-07-2016, 15:10   #26
 
killinger's Avatar
 
Reputacja: 1 killinger ma wspaniałą reputacjękillinger ma wspaniałą reputacjękillinger ma wspaniałą reputacjękillinger ma wspaniałą reputacjękillinger ma wspaniałą reputacjękillinger ma wspaniałą reputacjękillinger ma wspaniałą reputacjękillinger ma wspaniałą reputacjękillinger ma wspaniałą reputacjękillinger ma wspaniałą reputacjękillinger ma wspaniałą reputację
Chłodny powiew wieczornego, niesionego od strony Gór Skromnego Pana wiaterku, niósł ze sobą liczne tajemnicze wonie. Omijał skrzętnie miejsca, które mogły wkomponować weń podejrzane nuty. Mądry zefirek rzeźnię, cmentarzysko, czy choćby nawożone wiosną pola uprawne pozostawił po swej lewej, widmowej dłoni po czym prosto jak strzelił uderzył w stronę prawego krańca miasteczka. Z wyraźnym upodobaniem wwiercił się w czarną, spiczastą bródkę przechodzącego mężczyzny, zaigrał przez chwilę z rondem jego kapelusza, a potem wskoczył przez próg nagle otwierających się drzwi domu z numerem piętnaście.

Constance rozpromieniła się w tak cudnym uśmiechu, tak energetycznie szczerym, że Vincent oddał jej uśmiech całym sobą.

-... została potrawka z zająca - srebrzysty szmer jej głosu, przywodził na myśl mistyczne oratorium chóru młodych elfich kastratów, który słyszał onegdaj w Limburgii. Piękne brzmienie, lecz staroelfickich słów nie pojmował. Tak było i w tej chwili, panienka Planchard mówiła jakby innym językiem.

Potrząsnął głową, po czym zbliżył się do dziewczyny uściskując ją serdecznie.
- Jak żeś tu dotarła, przecież nie dyliżansem, pora się nie zgadza, mała diablico - zawołał wesoło, pewien, że zręczna dziewczyna po raz kolejny udowodniła swą nietuzinkowość i przydatność w interesach.
- A pewnie Mistrzu! Młody wachmistrz z jakiejś tam fortecy pędził z listem do warowni na wschodniej granicy Bourmont. Miał konia luzaka i zabrał mnie ze sobą. Wcale to nie było trudne - uśmiech dziewczyny stał się jeszcze szerszy, wskazując, że poziom trudności zadania do małych nie należał - Podwiózł mnie i moje bagaże, a nic za to nie zapłaciłam w dodatku.

Gospodarna dziewczyna wzięła się pod boki, wpatrując się w Vincenta z wyraźnym oczekiwaniem pochwały.

- Esperanza, jesteś dla mnie ciągle zagadką. Za każdym razem coraz ciekawszą. Dobrze się spisałaś. Czy jednak pamiętałaś o moich zaleceniach? Tak tęskniłem... - Konstancja z maślanym wzrokiem rzuciła mu się na szyję, niepomna tego, że leBrun chciał wyrazić tęsknotę za szlachetniejszymi trunkami, które miała mu przywieźć z targu w Chlupocicach.

Nie dokończył na szczęście tej kwestii. Czułe powitanie przerwane zostało nagłym wstrząsem i hukiem. Co u diaska!

Huk wyzwolił działanie ochronnego klejnotu w sztylecie, jaki Vincent miał zawieszony u pasa. Kord ożył nagle i poruszył się niespokojnie. Nagły podskok sztyletu silnie uderzył w krocze artysty. "Gdyby nie pochwa, sam mógłbym zapisać się do chóru kastratów" - z przerażeniem pomyślał tkacz.
Na myśl o tym, że przy odrobinie pecha za jedyną uciechę swawoli cielesnych, mógłby mieć jeno leżenie z wypiętą do góry dupą, Vincent odpiął i odrzucił ze wstrętem kolczy pas na którym zawieszoną miał swą magiczną mizerykordię.

Constance, pieszczotliwie nazwana Esperanzą, odczytała gest swego pana bardzo jednoznacznie. Uklękła przed nim, po czym przywitała się w najintymniejszy sposób ze swym Mistrzem.

Kochali się długo, on sycąc jej szczupłym, chłopięcym niemal ciałem, ona wstrzymując okrzyki bólu gdy penetrował ją nie jak kobietę, a chłopca. Oboje jednak czuli się po wszystkim bardzo bliscy i usatysfakcjonowani.

Leżała przytulona do niego, gładząc kształtny, nie zepsuty tłuszczem brzuch, a on od niechcenia niejako rzucił: "Naprawdę tęskniłem"

Jego oczy rozszerzyły się dziwnie, usiadł gwałtownie, strącając z siebie wtuloną dziewczynę. Z przerażeniem stwierdził, że tym razem wypowiedział te słowa jak najbardziej szczerze i jak najbardziej serio. Na Młot Wielkiego Budowniczego! Nie chciał być przeciętny, nie chciał zadurzać się w prymitywnych miłostkach z kobietami! Był ARTYSTĄ! To sprzeczne z etosem, przecież każdy twórca to wyrafinowany homoseksualista! Co jeśli zarazi się od niej przeciętnością, co jeśli utraci talent!

Stanął przed oknem, nagi, z dłońmi kurczowo zaciśniętymi na parapecie z niemal czarnego mahoniu. Drżał z lęku, niezdolny do zaakceptowania tej, która widziała weń wcielenie boskiego absolutu.

Wtuliła się w jego plecy delikatnie, dając mu swe ciepło i oparcie. Jej niewielkie piersi gniotły go w łopatki, jej małe dłonie okalały jego tors. Nie czuł wstrętu, nie czuł niechęci. Czuł coś zupełnie innego.

Wziął ją na podłodze, mocno i gwałtownie. Zupełnie inaczej niż zwykle, akceptując jej kobiecość.

Constance nie wiedziała, a może nie chciała wiedzieć, co dzieje się w głowie ukochanego. Nie wiedziała też, czy to normalne, że mężczyźni płaczą podczas miłości. Traktowała jednak te łzy spadające na nią, jak najcudowniejszą rzecz pod słońcem, a gdy ukojona rozkoszą zasnęła na ziemi, nie mogła usłyszeć cichutkiego mruknięcia.
"Żegnaj Cedricu"

Nawet gdyby to usłyszała, wcale nie było pewne, że pojęłaby jego sens.

Vincent nakrył nagą, piękną dziewczynę swoim płaszczem. Długo czytał wszystkie listy jakie wysyłał mu ukochany. Znał je na pamięć, ale teraz musiał wyryć je w sercu na stałe. Siedząc w wygodnym fotelu, grzał się przy kominku. Czytał, a każdy przeczytany list wrzucał do ognia. Półtorej butelki wina później, ślady po ukochanym zmieniły się w cieniutkie węglowe opłatki, komunię jaką karmił swe serce, wiedząc, ze to co było już nie powróci, lecz nie umiejąc tego przed sobą przyznać przez tyle lat. Teraz tylko w sercu i pamięci gościć będą obrazy, słowa, dźwięki. Najpiękniejsze, lecz całkowicie niedosiężne.

A z rana zrobi jej jajecznicę. Najpierw jednak sprawdzi, czy to możliwe, że kobiece łono daje ekstazę nie mniejszą niż twarde, męskie pośladki. Za pierwszym razem odniósł takie wrażenie, ale teraz chciał mieć pewność. Do rana zostało dość czasu, by się o tym jeszcze przekonać.
 
__________________
Pусский военный корабль, иди нахуй

Ostatnio edytowane przez killinger : 05-07-2016 o 19:23.
killinger jest offline  
Stary 07-07-2016, 08:32   #27
Konto usunięte
 
Mira's Avatar
 
Reputacja: 1 Mira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputację
3 tura

Wieczór, sobota (3 dni wcześniej)


Chloe

Krystyna Kłopot kładła się dość wcześnie. Należała do tych osób, które ze wschodem rozpoczynały swój dzień i kończyły go wraz z zachodem Słońca. Fabrice natomiast padł nie tyle wykończony podróżą, co najedzony naprawdę pokaźną ilością jadła, jaką go uraczyła gospodyni.
Chloe nie mogła natomiast zasnąć. Stary dom trzeszczał i “gadał” swoje, a wiatr ocierał wąsy winorośli o drewniane ściany i okiennice. Tomik poezji, który próbowała zmęczyć, choć tak nudny, nic nie pomógł. Kakao też niewiele dało. Bezsenność ostrzyła swoje zębiska na bezbronną dziewczynę.

Wtem gdzieś za oknem coś głucho huknęło i jęknęło. Był to na tyle dziwny dźwięk, że nie mógł go wydać ani gruby kot Klemens, ani dom. Zaszeleściło, rozdarło materiał i zaklęło wniebogłosy. Wszystko to pod oknem Chloe.


Wieczór, poniedziałek


Redgar


Dupa a nie Łowczy! - teraz sam się tak nazywał, gdy zgubił nocnego wędrowca. Czy to w ogóle była żywa istota, czy jaka dusza potępiona? Wydawało mu się , że kształt był zbyt wyraźny, by to była jeno jego wyobraźnia. A i gotów był przysiąc, że słyszał szmer kroków. Śladów jednak nie znalazł. Nic to jednak dziwnego, gdy ciemno się zrobiło po zachodzie Słońca jak w dupie trolla.

Nic to. Podszedł do bramy cmentarza i postanowił się rozejrzeć, czy czegoś podejrzanego nie zobaczy. Już miał dać sobie spokój i wrócić do kolacji, gdy na starym murku cmentarnym zauważył ciemniejszą plamę. Dotknął, powąchał. Posoka. Prawie już zaschnięta, ale jednak posoka, bez dwóch zdań. Jakby kto tu na chwilę trupa położył... i to świeżego trupa! Redgar zmarszczył czoło. Starał się znaleźć sensowne wytłumaczenie nim dopuści do siebie zabobonne gadanie starych bab. Może to po prostu Grabarz kolację złowił w lesie i na chwilę odłożył tutaj? Przecie to nie musiała być ludzka krew. Może warto go będzie jutro o to spytać?


Wieczór i poranek


Rodolphe, Hoe, Ocaleniec, Józef, Armand, Miłogost
BNi: Zdzich, Zbażynowa, Marianna, Drwal


Tego wieczora wesoło było u Młynarza. Do północy się tak żegnali Kowal, Mer i Rzeźniczka, a piwniczka pustoszała. Wreszcie jednak przyszło rozejść się do domów, bo przecie rano do roboty każdy iść musiał. Każdy poza Ocaleńcem.

Poczciwy Józef położył go na sienniku koło Zdzicha na poddaszu, choć przecież obcy nie miał mu nic do zaoferowania. Nawet własnej tożsamości, bo niestety, nawet Rodolphe nie dał rady obudzić jakichkolwiek wspomnień.


SZUWARY, II dzień kalendarzowej wiosny, wtorek


Trudno powiedzieć czy to za sprawą nawyku, czy pod wpływem smakowitych zapachów, ale Ocaleniec zbudził się skoro świt. Nic mu się nie śniło. Podniósł się z posłania i rozejrzał. Zdzicha nie było. Pomieszczenie, w którym go położono spać nie miało wielu sprzętów i wyglądało raczej na przybudówkę niż dom gospodarza, ale kąty były zamiecione a strzecha równo ułożona. Widać Józef dbał o swoich pomocników.

Choć nie czuł głodu, nęcony zapachami Ocaleniec zszedł na dół i skierował się prosto do kuchni. Mimo iż Słońce dopiero tliło się na linii horyzontu, a na dworze ciąż panowała szaruga, Zbażynowa krzątała się żwawo między misami a piecem.

- Ooooo powitać gościa! - uśmiechnęła się na widok mężczyzny - Na śniadanie to jeszcze trza będzie poczekać aż drugi kur zapieje. Ja tu mam ręce pełne roboty, ale jak chcesz, to możesz iść do mego męża, co to w stajni teraz karmi bydło ze Zdzichem.

- Dzień dobry! -
przywitała się także Hanna, żona jednego z synów Zbażyna - Też niedługo Drwal ma do nas zawitać, więc jakby co zaproś go na śniadanie. - powiedziała i odwróciła głowę, jakby chcąc coś ukryć.


Nim Ocaleniec zdążył odpowiedzieć, coś mignęło mu za oknem, a konkretnie między sztachetami płota. Coś tam podrygiwało - raz lecąc przed siebie, raz idąc zakosami i... marudząc coś pod nosem.

Mężczyzna nie mógł wiedzieć, że to skacowana skrzacica Marianna wracała akurat do swojego szałasu, gdzieś w lesie. O brzasku bowiem, gdy nie było już żadnego gościa w głównej sali, Miłogost stracił resztki cierpliwości i wyciągnął bardkę spod stołu, gdzie ta ucięła sobie drzemkę. Nie bacząc na groźby i wrzaski Karczmarz wyrzucił Mariannę na bruk, a sam zamknął się w Kocurze, by wreszcie wypocząć. Teraz więc rozeźlona skrzacica ni to szła, ni to leciała obok gospodarstwa Zbażyna, mamrocząc najgorsze epitety pod adresem Miłogosta.


Ranek


Harl


Gdy tylko Słońce wzniosło się na tyle, by rozproszyć mrok nocy, Szeryf Manhattan wrócił pod Basztę Maga. Służba nie drużba.

- Widziałeś tu kogoś przez noc, Vince? - zapytał golema.
- Nikogo! - zadudnił stwór, a Harl aż się skrzywił.

Gorzałka w dobrym towarzystwie wchodziła nadzwyczaj gładko. Aż nazbyt gładko. Ale co było robić, gdy go Paulette tak pięknie częstowała? Poza tym opłacało się, karta szła! Wygrał z krasnoludkami szyty na miarę kapelusz i to, o czym marzy każdy stary kawaler - domowy obiad u siostrzyczek we wtorek! Dawno się tak nie rozerwał, a i chyba wpadł w oko najmłodszej siostrzyczce Leroux. Kto by to pomyślał...

Szeryf otrząsnął się jednak i wrócił do rzeczywistości. Spojrzał na trupy. Pies w dwóch częściach, szkielet kota, szkielet półtrolla, czyli zapewne Vandy Lortie i... chwila! A gdzie podział się trup Theodore'a? Przecież wczoraj wieczorem tu był!

Sytuacja poważnie się skomplikowała tym bardziej, że do Baszty Maga lepiej było nie podchodzić, patrząc na szczątki tych, którzy próbowali.



Rodolphe, PanTrouve

Jean-Christophe Trouve, jak co rano rozpoczął mocowanie się z kłódką, zamykając drzwi do swojej baszty. Była to stara, zardzewiała kłoda, wielkości talerza stołowego. Ciężka jak sami diabli. Klucz też niczego sobie. Była tak stara jak jej właściciel.

- Bez przesady - mruknął zaspany kobold.

Nie musiałby się tak męczyć, gdyby nie był takim ostatnim skąpcem i kupił chociaż oliwę i posmarował stare tryby w zamku.
W końcu zgrzytnął zamek i kobold swoimi małymi nóżkami rozpoczął przebierać ku Urzędowi Miasta, dźwigając ze sobą stertę papierów, dokumentów i ksiąg.

Pierwszy Budynek Szuwar był już otwarty. Iris Pascal musiała być w środku i pewnie parzyła jakiś napój dla Mera... pana Trrotiera.


- Cholerna imigrantka.. - klął pod nosem kobold gdy już wdrapał się na stopnie i otworzył wysokie drzwi.

Nie oglądając się na nic, przemaszerował hallem dzwoniąc tymi wszystkimi pękami kluczy jakie posiadał: od piwnic, strychów, pomieszczeń większych i mniejszych, posiadłości miejskich i tych pozostawionych, od archiwów, bibliotek oraz biur.

- Dzień dobry panie Trouve! - przywitała go Pascal z sekretariatu i jak zwykle odpowiedziała jej głucha cisza. A w zasadzie rytmiczne dzwonienie kluczami jakby jakiś pokutnik uciekł z marszu.

Już za chwilę mlasnęły zamki w drzwiach i skrzypnęły zawiasy. Pan Jean-Christophe Trouve schował się w swoim zagraconym, ciemnym biurze i oczekiwał przybycia mera. Miał do niego tak wiele spraw, że właściwie nie wiedział, od której zacząć.



Laura

Dwie przekupy skoczyły sobie do gardła i w sumie chyba każda dała sobie po pysku bo jazgot szybko minął, następnie jakiś pies postanowił odgryźć jakiemuś człowiekowi kulasa, przy czym ten zdzielił go kijem. Ciężko już było przy napitych robotnikach, którzy zrobili sobie przerwę, ale już stukot kopyt i toczący się wóz z drzewem palonym totalnie wyrwał Laurę spod pierzyn.

Zaspane oczy kleiły się i przez chwilę dziewczyna nie wiedziała gdzie jest. Okno komnaty, lekko uchylone wychodziło na ryneczek i razem z różnymi zapachami, również wpuszczały nieco dźwięku. Wiosenny wiaterek zabawiał się właśnie firankami… Słońce za oknem świeciło, a na zegarze widać było godzinę 10.
Chlupocice tętniły już życiem.



Theseus

Choć było to niewinne, lekkie pukanie do drzwi, wielebny Glaive gwałtownie otworzył oczy, jakby sam demon się dobijał. W izbie było ciemno, więc gwałtowne podrywanie się z miejsca nie było wskazane.
Zabolało, gdy sufitowa belka postanowiła bliżej poznać czoło Kapłana.

- Ojcze Theseusie? Śniadanie na dole - dał się słyszeć głos, który był cichy i niepewny, jakby chciał zbudzić Kleryka, ale nie śmiał tego czynić.
 
__________________
Konto zawieszone.

Ostatnio edytowane przez Mira : 07-07-2016 o 13:37. Powód: czas
Mira jest offline  
Stary 07-07-2016, 16:46   #28
MTM
 
MTM's Avatar
 
Reputacja: 1 MTM ma wspaniałą reputacjęMTM ma wspaniałą reputacjęMTM ma wspaniałą reputacjęMTM ma wspaniałą reputacjęMTM ma wspaniałą reputacjęMTM ma wspaniałą reputacjęMTM ma wspaniałą reputacjęMTM ma wspaniałą reputacjęMTM ma wspaniałą reputacjęMTM ma wspaniałą reputacjęMTM ma wspaniałą reputację
Theseus odrzucił od siebie pierzynę i powoli usiadł na łóżku. Odruchowo spojrzał za okno, szukając pierwszych promyków wschodzącego słońca. Nie dopatrzył ich.
- Dziękuję. Zaraz zejdę! - odpowiedział. Schował twarz w dłoniach i potarł ją, okazjonalnie uderzając się po policzkach. Tym sposobem próbował pozbyć się resztek snu.
Zaraz też sięgnął do niemalże wyczerpanej bez reszty świecy, która dawała nikłe światło. Za jej pomocą odpalił stojącą na stoliku nocnym lampę oliwną.
Kilka chwil później stał na środku pokoju, z nałożonymi spodniami i narzuconą czarną koszulą. Wysokie, skórzane buty o grubej podeszwie były jego jedynym obuwiem. Lśniły czystością, pomimo tego, że jeszcze wczoraj brodził w nich w okropnym błocku.
Przeczesał gęstą brodę oraz włosy grzebieniem i już wkrótce udał się do drzwi, by zejść na śniadanie.

Wielkie mieszkanie ojca Nathanka tonęło w ciemnościach i tylko dzięki lampie Theseus mógł podziwiać jego niebagatelne wnętrze. Wcześniej nie zwrócił uwagi na dwa skrzyżowane miecze na ścianie, łeb dzika, gadżety lokalnej drużyny swamballowej* oraz wielką, nabitą pałę gwoździami stojącą w koncie korytarza. Również ciekawym mogła okazać się książka złożona na stoliku “Czterdzieści twarzy twojego sąsiada”, która promowała daleko idącą ostrożność i zdystansowanie wobec ogólnie innych osób.
Duchowny zszedł po trzeszczących schodach i dojrzał światło dochodzące z jadalni jak i usłyszał rytmiczny szczęk łyżki o porcelanowy talerz.
- Ooo wstał nasz gość - rzucił kościelny w kierunku wchodzącego do pomieszczenia Theseusa i ruszył do kuchni - Już niosę talerz świeżej kaszki z mlekiem, no chyba, że co innego podać?
Przy długim stole na samym końcu siedział ojciec Nathanek. Od Cicerone dzieliło go jakieś 5 świeczników.
- Daj mu to co jest, toż nie będzie wybrzydzał nam chyba tu, nie? - Mruknął ksiądz siorbiąc zupkę i nawet nie oderwał oczu od talerza. Był również mały co kościelny, miał łysinę, którą bardzo chciał przykryć czupryną, więc zaczesywał ją w tak dziwaczny sposób, że każdego mogło to na chwilę zaciekawić.
- Ojciec kolega siada - dorzucił przełykając śniadanie.


*Swamboll: Wyjątkowo brutalna gra zespołowa odbywająca się porą letnią i narodowy sport w Bourmount.


Jeśli Theseus był zaskoczony znaleziskami wypatrzonymi na plebani ojca Nathanka, to zgrabnie nie dał tego po sobie poznać. Zamiast tego skupił wzrok na postaci samego kleryka i odchrząknął lekko.
- Dziękuję, bracie Nathanku, za gościnę. Pomogliście strudzonemu wędrowcowi - rozpoczął grzecznościowo, nie dając się zbić z pantałyku. - Jestem brat Theseus i jako wasz gość, jestem waszym dłużnikiem - dodał, podchodząc już do stołu. Co i rusz rzucał ciekawskie spojrzenia, jednak tak, by nie wyjść na nachalnego.
- Oczywiście, kaszka będzie dobra - powiedział do kościelnego, zasiadając na drugim końcu stołu, naprzeciwko brata Nathanka. Trwał tak przez chwilę w milczeniu, czekając cierpliwie na swój posiłek.
- Widzę, że macie w tych stronach zwyczaj śniadać przed porannymi modłami. Dawno mnie nie było na południu - zagaił Theseus, starając się, by nie zabrzmieć zaczepnie, a jednak zwrócić małą uwagę na nietakt.

- Ach tak? - Bąknął od niechcenia ojczulek i nastała chwilowa cisza, którą przerwał dopiero szurający butami kościelny.
- Proszę.. Kaszka z cieplutkim jeszcze mleczkiem - podsunął gorący talerz.
- Dziś robotnicy wczesnym rankiem rozpoczynają pracę przy kopaniu kanału - odezwał się Nathanek, przeżuwając jeszcze coś w buzi - Nim zaczną, trzeba tam im poświęcić narzędzia. Tak więc kolega mógłby urozmaicić swoim kazaniem ich ciężki dzień pracy. Co kolega na to?

Glaive skinął głową w podzięce i spojrzał na parujące naczynie. Nie odpowiedział jednak od razu na propozycję Cicerone. Zamiast tego, tak jak nakazywał zwyczaj, Theseus oparł łokcie o stół i złożył ręce, opierające o nie czoło. Przymknął oczy i w skupieniu zaczął mówić:
- Panie, dziękujemy ci za hojne dary, którymi obdarzasz nas każdego dnia. Dziękuję ci za ten posiłek, który mogę spożywać, dziękuję za schronienie, które mi zapewniłeś. Miej w opiece twojego sługę, brata Nathanka i jego kościelnego oraz całą parafię Chlupocic. Niech twoja opatrzność zawsze nad nimi czuwa, wspierając ich w kroczeniu twoją ścieżką.
Kończąc modlitwę, Theseus narysował kciukiem na swoim czole Znak Boga i ucałował zaciśniętą pięść. Dopiero wtedy otworzył oczy i kładąc dłonie o blat, oparł się o krzesło, by spojrzeć na ojca Nathanka.
- Nie wiem, czy moje kazania są tym, czego teraz potrzebują, ale na pewno mogę wesprzeć świętym słowem i rozbudzić ich serca - odparł, biorąc łyżkę do ręki i pochylając się nad talerzem. Nim jednak sztuciec wylądował w jego ustach, spojrzał jeszcze uważnie na ojca Nathanka i dodał - Oczywiście. Z przyjemnością odwdzięczę się za waszą gościnę.
 
__________________
"Pulvis et umbra sumus"
MTM jest offline  
Stary 07-07-2016, 20:46   #29
 
killinger's Avatar
 
Reputacja: 1 killinger ma wspaniałą reputacjękillinger ma wspaniałą reputacjękillinger ma wspaniałą reputacjękillinger ma wspaniałą reputacjękillinger ma wspaniałą reputacjękillinger ma wspaniałą reputacjękillinger ma wspaniałą reputacjękillinger ma wspaniałą reputacjękillinger ma wspaniałą reputacjękillinger ma wspaniałą reputacjękillinger ma wspaniałą reputację
Nazywałam się Anouschka Decker, nigdy nie pytałeś Vincencie. Nie, nie chcę być mnie tak zwał, po prostu chcę byś wiedział, nic ponadto. Imię Konstancja jest z resztą bardziej zmysłowe, podoba mi się. Nowa ja, to Constance. Koniec i kropeczka.
Gdyby nie ty, na pewno spotkałby mnie koniec. Bez kropeczki. Bez szansy na choćby mały promyczek nadziei.
Jedynym porządnym człowiekiem jakiego znałam był mój brat, Rijkard. W całej Limburgii nie znalazłbyś lepszego i bardziej uczciwego gościa, wierz mi. Opiekował się mną i siostrami jak prawdziwa matka, ojciec i przyjaciel zarazem. Ileż to razy ojciec katował go jako młodzika, kiedy stawał w naszej obronie i nie pozwalał temu staremu pijakowi dotykać Katki, albo Heike, albo czasami i mnie... Pracował ciężko by nas wyżywić, dawał pieniądze na moją szkołę, zbierał na uczciwy posag dla mojej najstarszej siostrzyczki. Czasem nie spał, tylko szedł do portu by dorobić parę groszy przy rozładunkach, albo wracał poobijany i zakrwawiony, płacząc nie z bólu, ale dlatego że musiał zarobić w sposób o którym nie mógł i nie chciał nam opowiadać.
Kiedy przychodziły święta robił nam prezenty. Wiedziałam od zawsze, że to nie Sant Niklaas, wiedziałam bo on uroczo, niewinnie podpytywał mnie czego pragnę, a potem zawsze to dostawałam. Coś drobniutkiego, taniego, bo nie chciałam by musiał na to znów dużo pracować. W takie święta właśnie pobili się z ojcem. Ojciec był dość trzeźwy, więc zły jak Podżegacz Xzarian, szalony i nieobliczalny. Nie wiem o co poszło dokładnie, lecz pamiętam jak strząśnięte z pięści Rijkarda kropelki krwi osiadły na pobielonej wapnem ścianie. Nie uwierzysz, ale ułożyły się w kształt radosnego słoneczka. Tylko pobity ojciec nie był radosny. Wył jak zwierzę, rzucał się w amoku. Braciszek przyłożył mu świecznikiem, zadudniło, ale po chwili zapadła tak miła cisza, że od razu przestałam się bać. Powiedział, że musi odejść, bo zabije tego wieprza, a to jednak rodziciel, choć pies posrany lepszym byłby nam ojcem.
Zaciągnął się do wojska, ochotniczo z limburską brygadą dał się wywieźć na wschód Cesarstwa, gdzie walczył z elfami. Pisał listy, wysyłał pieniądze, dużo pieniędzy. Póki nie umarł. Wtedy przestał pisać, ale pieniądze przychodziły dalej, przez jakiś rok jeszcze. Zginął jak bohater, intendentura wysyłała jego żołd do naszego domu na osobisty rozkaz jakiegoś generała przez cały rok. Caluśki.
Nie wiem co Rijkard pisał ojcu w listach, ale przez cały czas gdy go nie było, żadna z nas nie miała problemów z tym zapijaczonym wieprzem. Pił tak dużo, że mu nie stawał, a matka była tak opuchnięta od alkoholu, że nie dziwię się, że z nią spać nie miał ochoty. Kiedy jednak zabrakło mojego opiekuńczego duszka, znów nasz dom pogrążył się w mroku, zanurzał się w nim powoli, jak tonąca z przeładowania barka ze zbożem, pewnie, nieuchronnie i bez szans na ratunek.
Kiedy zrobił Katce dziecko, matka nie reagowała, wymiotowała sobie spokojnie, po czym wróciła na rozgrzebane leże i wróciła do picia. Kiedy był pogrzeb Katki, zakatowanej przez ojca, który chcąc uniknąć wstydu, postanowił spędzić płód bijąc ją po brzuchu pogrzebaczem, matka dalej półleżała na barłogu. Byłam wtedy w przyświątynnej szkółce, nieźle się uczyłam i lubiłam jak braciszkowie opowiadają o radości budowania. Heike pracowała jako pomoc u szwaczki i też nie mogła ocalić naszej biednej siostrzyczki. Wróciłyśmy obie jakoś tak o podobnej porze, posprzątałysmy krew i wezwałyśmy kapłana. Katka nawet ładnie wyglądała w takiej zamszowej sukni, miłej w dotyku jak jej skóra.
Wytrzymałam rok, Heike uciekła zaraz po pogrzebie. Kilka razy nie dałam rady ojcu. Kilka razy byli jego paskudni kolesie.
Kiedy omal nie stratowałeś mnie na tej małej uliczce, gdy gonił mnie podchmielony tatuś, gdy padłam pod kopyta twego konia, a ty osmagałeś tego bydlaka, a potem dałeś mu tą sakwę ze złotem za mnie, wiedziałam że Anioł Graduf w końcu odmieni moje życie. Musiałam sobie tylko na ciebie zasłużyć, Mistrzu mojego życia.
Zasłużyłam, prawda?

Patrzył w jej głębokie, ciemne oczy. Jak udało jej się zachować tak wiele radości, jakim cudem jest tak nieskalana brodząc tak głęboko w rynsztoku. Ha, pytanie zawiera wszak odpowiedź. Cudem. Opatrzność Wielkiego Budowniczego kunsztownie plącze ludzkie ścieżki, by prowadzić zakosami ku wielkiemu finałowi. Nie umiemy go dostrzec, bo to byłoby zbyt proste. Doświadczamy wszelkiego zła, podłości, a jeśli tylko uda nam się pancerzem swej cnoty, męstwem swej wiary, lub siłą wyrachowania pokonać przeciwności, los sypie nam pod nogi perły.
- Jesteś moja perłą, Esperanza. Jesteś najbardziej niespodzianym chichotem losu jaki mogę sobie wyobrazić. Oto ja, zdeklarowany miłośnik męskich wdzięków, obdarowany miłością dziewczęcia nie gardzę nią, a raduję i wdzięczny jestem Twórcy. I wiesz co... zasłużyłaś. W pełni. A ja postaram się byś nigdy nie żałowała.

Wstał, narzucił na grzbiet luźną koszulę z szerokimi rękawami, rozsznurowaną na piersi. Kręcił się przez chwilę w kuchni, doprowadzając Konstancję do chichotu, dyndającym swobodnie przyrodzeniem. Kiedy kroił chleb, do własnoręcznie przygotowanego śniadania złożonego z lekko przypalonych jajek, anchois, grubych plastrów pasztetu z zająca, okraszonych żurawinowym sosem, oraz wina, poczuł jej dłoń zaciskającą się lekko na wiadomym organie.

- Kocham cie takiego jakim jesteś i nie chcę cię zmieniać więc... - jej gardłowe, zmysłowe szepty pobudziły go nie mniej niż praca jej zwinnych palców. Wprowadziła go od tyłu, użył jej po staremu, niczym chłopaka. Kończąc między pośladkami żałował trochę, że źródłem rozkoszy nie była jej kobiecość.

Może nie wszystko na raz. Dziewczyna ma rację, nie ma sensu zmieniać wszystkiego od razu. Mógłby sobie z tym nie poradzić.

Opadł na posłanie, ona zaś zgrabna i szczupła, równie piękna jak naga, wstawiła wielki kocioł wody na palenisko. Leżeli wtuleni w siebie, trochę gawędzący, nieco zapatrzeni w swe myśli, czasem pieszczący się leniwie ustami, aż do chwili gdy gorąca woda mogła zapewnić im rozkoszną kąpiel. Miedziana wanna nie była pomyślana dla wygody dwojga, ale nadmiar bliskości i wciskania się w siebie tylko ich rozbawił i wprawił we frywolnie dobry nastrój.

- Namaluję cię, teraz i tutaj. Nie waż mi się wstydliwie chować i szukać przyodziewku. Chce twe piękno przelać na płótno, w pełnej krasie. Bo jesteś piękna, Konstancjo, doskonała i wdzięczna.

Trójnóg sztalugi znalazł się natychmiast w sypialni, skotłowana pościel, karmazynowym atłasem walczyła o uwagę widza, z alabastrową bielą skóry dziewczyny. Przegrywała sromotnie, bo Konstancja zaiste wyglądała zjawiskowo. Gorączkowo mieszał farby, zmieniał pędzle, podchodził do niej by obejrzeć z bliska jakiś intymny detal i niby przypadkiem całował owe miejsce, łaskocząc swym zarostem dziewczynę. Zapamiętywał się coraz bardziej, płótno ożywało tak doskonałym realizmem, że zdać by się mogło iż geniusz Vincenta pracował na posługach samej Achiwale, opiekunki artystów, a nie trywialnie spływał z jego duszy poprzez dłonie na pokostowaną powierzchnię rozpiętej materii.

Czas jaki upłynął nie miał znaczenia. Ona dumna ze swego piękna, skłonna obdarzyć go wszystkim o co zechce prosić. On pewien, że związek z kobietą i cielesne z nią obcowanie wcale nie wpływa na talent, nie odbiera zdolności, nie trywializuje sztuki malarskiej, nie kradnie artyzmu pociągnięciom pędzla. Widać wszyscy artyści bohemy wielu krajów zwyczajnie lubią się podupczyć, wcale nie potrzebując tak naprawdę wzniosłego i nadętego gejowskiego etosu, by tworzyć coś naprawdę znaczącego.

Dziwna to myśl. Może Vincentowi uda się wprowadzić nową modę? Ileż radości sztuka może zyskać, kiedy nie będzie nikogo boleć dupa przy tworzeniu!
 
__________________
Pусский военный корабль, иди нахуй

Ostatnio edytowane przez killinger : 07-07-2016 o 20:58.
killinger jest offline  
Stary 07-07-2016, 22:21   #30
Mag
 
Mag's Avatar
 
Reputacja: 1 Mag ma wspaniałą reputacjęMag ma wspaniałą reputacjęMag ma wspaniałą reputacjęMag ma wspaniałą reputacjęMag ma wspaniałą reputacjęMag ma wspaniałą reputacjęMag ma wspaniałą reputacjęMag ma wspaniałą reputacjęMag ma wspaniałą reputacjęMag ma wspaniałą reputacjęMag ma wspaniałą reputację
Dziewczyna zaniepokojona odgłosami zza okna, zerwała się z łóżka rzucając to co trzymała w rękach na pościel. Zgasiła światło, przy którym czytała poezję i ostrożnie stawiając kroki, tak by podłoga nie zaskrzypiała, zbliżyła się do okna. Powolutku odchyliła grubą zasłonę i ostrożnie wyjrzała na zewnątrz. I choć ogród tonął w mroku, a chaszcze nie ułatwiały widoczności, młoda panna, wśród kotłowaniny krzewów kolczastych róż, malin i drzew akacjowych zauważyła kawalera. Ów kawaler zdawał się być w kłopocie, gdyż przeskoczył najwidoczniej ogrodzenie pani Krystyny i wpadł prosto w zadziorne tarapaty. Jego prawy but siorbał już Dzbanecznik Owłosiony (który też często próbuje wysiorbać kota, ale potem go wypluwa. Jedno nie chce się nauczyć, że ten kot jest niejadalny, a drugie, żeby tamtędy nie łazić).

Mężczyzna siedział cichutko i choć sytuacja z butem wyglądała całkiem poważnie, ten nawet nie drgnął. Zajęty był nasłuchiwaniem odgłosów z za ogrodzenia.
Tam właśnie, Chloe dostrzegła kilku mężczyzn, którzy podbiegli uliczką rozglądając się nerwowo. Byli różnej wielkości, różnej rasy i wieku, ale za to każdy miał bardzo groźną minę i dzierżył w ręku coś na wypadek, gdyby doszło do nagłego patroszenia.
- Grucha ty idź no tam - rzekł najchudszy w mundurze i wskazał gdzieś paluchem - Panie Booletproof, panie Baschet, panowie pójdą w przeciwnym kierunku - Zadyrygował. Z głębi uliczki szła dostojnie i powoli reszta tej zgrai.
Uliczna lampa zarysowała tylko niewyraźne kształty, ale dziewczyna rozpoznała na pewno jedną kobietę, jedną śmigającą w powietrzu skrzacicę oraz kolejnych dwóch podejrzanych typów.
- Daleko nie uciekł skurwymajster - Zasyczała skrzacica, a jej dibalnie złe spojrzenie błysnęło w mroku - Jak go znajdę to rach, ciach wypruję flaki!
- Czuuję jegoo oobecność… Był tuuu...taj.. Hammm.. hammm - Gnoll szperał umysłem w przestrzeni astralnej. A mówił wyjątkowo flegmatycznie.
Chloe dopiero po chwili spostrzegła, że przez cały czas wstrzymywała oddech w napięciu. W końcu westchnęła głęboko i powoli puściła zasłonkę. Odwróciła się na pięcie i szybkim choć lekkim krokiem podeszła do krzesła, na którym leżał jej płaszczyk. Zarzuciła go na plecy gdyż nie wypadało w obcym domu chodzić po korytarzach w samej koszuli nocnej. Wychodząc z pokoju zatrzymała się jeszcze tylko przy swojej torbie i wyciągnęła z niej Lusterko. Musiała jak najszybciej obudzić Lamberta i panią Kłopot.
Lekko uchyliwszy drzwi do swojego pokoju wyszła na korytarz by udać się do najbliższego pokoju, w którym jedno z nich zapewne teraz smacznie sobie spało.

Padło na Lamberta. Wielce niestosowne było by panna wchodziła do pokoju kawalera i to nawet nie chodziło o nie zapukanie do drzwi. Fabrice spał jak zabity i dopiero zbudził się po kolejnym, mocniejszym szturchnięciu go w żebra przez dziewczynę. A gdy w miarę oprzytomniał Chloe szeptem wyjaśniła mu powód pobudki. Elf natychmiast zerwał się z łóżka i sięgnął po sztylet.
Razem poszli po panią Kłopot. Ona nie spała i co więcej była dobrze poinformowana co dzieje się na zewnątrz. Wspomniała coś, że jej posesja jest dobrze maskowana w Astralu, więc Gnoll nic nie znajdzie i bandyci rozejdą się wkrótce w różne strony i tyle z tego będzie.
Dziewczyna słuchając staruszki aż szerzej otworzyła oczy w zdziwieniu. Ta kobieta widocznie jeszcze nie raz miała zaskoczyć pannę Vergest. Ale przynajmniej poczuła ulgę wiedząc, że nikt się nie włamie.

Łomot na dole kazał jednak sądzić inaczej. Cała trójka powoli zeszła po schodach. Każde uzbrojone w cobyłopodreką w tym także w lampy i kaganki. Na dole w sieni, przez wybite niewielkie okienko gramolił się uciekinier. Portki mu się darły, pas zawadzał o framugę, rapier wysunął się z pochwy i uderzył o podłogę. Przy akompaniamencie jęków, pękających gatków i brzęku szkła wpadł on do środka pomieszczenia, gubiąc przy okazji jednego buta. Choć być może wcześniej zjadł go Dzbanecznik…
Mężczyzna był to przystojny, choć potargany nieco. Wielce zaskoczony obecnością domowników, zerwał się na nogi i nerwowo ukłonił.
- Buenos dias gospodarze! - Rzucił i pewnie stuknąłby obcasami, gdyby nie jedna goła pięta - Wybaczcie proszę moje najście. Byłem pewien, że nikogo nie zbudzę! Jestem Diego De laChristo, mon senioritas e… - Tu jego twarz jakby się lekko roztopiła, zjechała po czaszce i chlapnęła na podłogę. Mężczyzna złożył się jak drewniany pajacyk i rymsnął o posadzkę. Z pleców wystawało mu kilka kolców Pietruszkowicy Jadowitej, która rosła przy samym oknie. Jeden kolec wystarczył, by Klemensowi było wszystko jedno który pies sąsiadów go mamle. Diego miał w plecach kolców szesnaście.
- To co z nim robimy? - zapytała z westchnięciem Chloe przerywając tym samym nagłą ciszę jaka zapadła po urwanym słowotoku “włamywacza”. Dziewczyna włożyła Lusterko do kieszeni płaszcza i podeszła do mężczyzny. Pochyliła się nad nim i przyłożyła mu palce do szyi. - Żyje. Możemy spróbować wysłuchać jego opowieści - zaproponowała. Sama była ciekawa kim on był. A skoro go szukały takie obdartusy jak ci zza płotu to w jej ocenie nie koniecznie musiał być kimś złym.

I tak też było. A mogli się o tym przekonać, gdy tylko staruszka z czynnie asystującą jej Chloe, uporały się z opatrzeniem rannego człowieka. Kawaler De la Christo był człowiekiem honoru, choć zbłądził. Niegdyś pirat, który rozbił się u wybrzeży Bourmont. Przeżywał przygody na całym świecie, walczył z różnymi potworami i kochał nieszczęśliwie wiele kobiet. Tym razem los go wpakował najpierw do więzienia w Matrice, a potem w objęcia dzikiej bandy panny Crackpot.
- Nie chcę zawadzać - rzekł - Jedyne co mi trzeba to trochę strawy i dobrego słowa na drogę. Muszę opuścić Chlupocice… - Wstał z łoża na którym niechętnie położył go pan Lambert.
- Dostaniesz co trzeba - powiedziała z surową miną pani Kłopot. Miała ona okazję porozmawiać sam na sam ze światowcem. Widać, informacje jakie uzyskała, nie przypadły jej do gustu.
- No, guldenem też bym nie pogardził.. - jęknął ranny, ale zaraz się zamknął gdy spoczął na nim wzrok pani Krystyny.

Już bladym świtem nieproszony gość opuścił domowników z obietnicą, że kiedyś zechce się zrewanżować, a panna Chloe wreszcie mogła wrócić do swojego pokoju. Przy tym nadmiarze wrażeń, zmęczona padła na swoje łóżko. Tym razem nie potrzebowała ani poezji poetów o wątpliwym talencie pisarskim, ani kubka gorącego kakao. Zasnęła głębokim i spokojnym snem, jak tylko przytuliła głowę do poduszki.
 
__________________
"Just remember, there is a thin line between being a hero and being a memory"

Gram jako: Irya, Venora, Chris i Lyn
Mag jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 10:00.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172