Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 03-07-2016, 19:20   #16
Pipboy79
Majster Cziter
 
Pipboy79's Avatar
 
Reputacja: 1 Pipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputację
Post wspólny z Astariusem i Azraelem.

Kaarel Cotant - krótko ścięty brunet



Cel był przed nimi. Dzięki namiarom złapanym wcześniej przez Durrana odnalezienie go w gąszczu wieżotwierdzy okazało się dużo prostsze. Ale w końcu tu dotarli. Centrum dowodzenia i łączności skąd promieniowały rozkazy na cały sektor. Obecnie wstepne "zdalne" rozpoznanie przechwyconych meldunków przez Durrana okazało się jak najbardziej aktualne i najwyraźniej miejsce było opanowane przez bardzo złych facetów.

Cotant zacisnął zęby słysząc przytłumiony przez odległość i przede wszystkim pancerne szkło wystrzał. Dźwięk musiał pokonać zawirowania zakrętu otwartych drzwi przy których stali strażnicy nim dotarł do niego bo przez pancerne szkło, mimo, że to najkrótsza droga do czułych uszu kasrkina to jednak miał problem się przebić. Co innego obraz jaki towarzyszył wystrzałowi. Rozbryzg krwi na wewnętrznej szybie centrum oraz upadająca bezwładnie sylwetka w uniformie z białą opaską na ramieniu. Ale jeszcze kilka klęczało na ziemi z dłońmi założonymi na głowach.

- Tu Cotant. Zająłem pozycję. Cel zidentyfikowany i potwierdzony. - zameldował inkwizytorowi. Dotarł na ustalone miejsce i teraz czekał aż reszta ich oddziału zrobi swoje. Na razie mógł tylko obserwować mimo, że palec aż go świerzbił na cynglu. - Poczekaj skurwysynu. Zaraz się ukróci twoje panoszenie. - mruknął mściwie obserwując w oku elektrooptyki swojej snajperki ważniaka z pistoletem i opasanym czerwoną opaską ramieniem. Przez ten cholerny hełm nie widział jego twarzy ale był prawie pewny po ruchach sylwetki, że tamten się właśnie bardzo dobrze bawi i chyba rechocze czy się drze. Zaraz po meldunku Cotanta, zameldował się drugi strzelec pełniący w tym zadaniu obowiązki snajpera.

Mieli pozycje położoną dość daleko od samego centrum więc w przeciwieństwie do grupy wyznaczonej do bezpośredniego szturmu mieli chyba najkrótszą drogę do przebycia. Dlatego już byli na miejscu gdy reszta dopiero przemieszczała się dyskretnie na pozycje wyjściowe do szturmu. Na razie nie mieli wyjścia. Mogli tylko obserwować i gdyby sprawa się rypła otworzyć ogień do widocznych celów.

Akcja nie zapowiadała się łatwo. Jak wszystko odkąd w ten czy inny sposób postawili nogę na lądowisku w zewnętrznych rejonach tej wieżotwierdzy. Większość grupki przeciwników była w centrum dowodzenia. Co prawda mogliby otworzyć ogień i stąd ale jednak ryzyko zdjęcia większości zakładników było spore. Tak samo jak uszkodzenia sprzętu na jakim im zależało. Stąd można było już ładnie podziałać i systemami łączności i uzbrojenia. Gdyby przechwycili te centrum i nadal było w na tyle dobrym stanie by pełnić tą rolę. Wówczas byłoby niezłym wzmocnieniem tak dla nich jak i dla kolejnych zmierzających tutaj oddziałów. Ale sprawy nie wyglądały prosto.

Zdołali zlokalizować przez szybę ładunki wybuchowe. Gdyby któryś z gamoni czy nerwusów wcisnął przycisk wszystko by szlag trafił. Co gorsza nie mogli jak na razie zidentyfikować palanta z detonatorem.

Przeciwnik był też całkiem czujny. Owszem ci wewnątrz centrum czuli się w większości chyba dość pewnie i bezpiecznie. Ale jednak w łapach mieli broń i widać było jak często zerkają poza szyby wypatrując niebezpieczeństw. Nawet ze dwóch siedziało przy monitorach zaprzęgając prawdopodobnie kamery i systemy ochrony do lokalizacji spodziewanego chyba kontrataku “białych”. I to wciąż nie było wszystko.

Dwa widoczne wejścia do centrum były pilnowane przez dwie pary strażników. Albo stali przy nich albo kroczyli spacerkiem ale jednak niepokojąco czujnie. Tak było do tej pory. Jednak Matuzalem jakoś zdołał zlokalizować kolejnych przeciwników. Właściwie zostawało uwierzyć jego zdolnościom bo nie było ich widać nawet gdy już im nakreślił gdzie są. A mieli być w ukrytym stanowisku z ciężką bronią. Ustawione pod sufitem i panujące nad sporą ilością podejść do centralki. Nie było co myśleć o przedostaniu się bliżej centralki póki się nie zlikwidowało tego zagrożenia. Gdyby ich wykryli wystrzelali by ich jak kaczki a gdyby zaatakowali najpierw to ostrzegliby tych wewnątrz. Pancerz stanowiska o ile był tego typu na jaki wyglądał był nie do przebicia przez dyskretną broń jaką posiadali. Niemniej musieli się jakoś pozbyć tych niechcianych widzów.


Sejan posłał tam Flavię. Przez parę sekund można było ją zauważyć, jak zmienia końcówkę w pistolecie gazowym i strzela w górę. Mechanizm magnetyczny bezgłośnie zakleszczył się na styku sufitu i ścian. Potem po prostu się rozpłynęła. Tylko psykerzy zarejestrowali kształt sunący na samą górę, z miejsca podejmujący wspinaczkę w stronę stanowiska.
Było ich tam trzech. Jeden przy samym stanowisku CKLu, dwóch przepatrywaczy. Byli czujni, gotowi w każdej chwili otworzyć ogień. Śmiertelnie groźni, gdyby dać im szansę. Dostali jej ułamek, kiedy Valeria podciągała się na górę i gdyby się naprawdę porządnie przyjrzeć, wychwyciłoby się załamanie światła. Tyle, że "czerwoni" wypatrywali zagrożeń o wiele dalej. Jeden z nich nie założył hełmu, na oczach miał jedynie noktowizyjne okulary. Poczuł tylko delikatny chwyt, palce na ustach, a mikrosekundę później monoostrze wrzynające się pod kark i dewastujące rdzeń kręgowy. Jedyny dźwięk, cichutki protest umierającego wsiąkł w rękawiczki. Drugi przepatrywacz wiedziony chyba zwykłym instynktem, odwrócił się. Przynajmniej widział, co go trafiło. Nóż ze słuszną siłą przebił jego pancerz i ugrzązł w komorze sercowej. Tam przez chwilę został, bo zabójca puścił rękojeść i odwrócił się do strzelca. Żołnierz padł na kolana, drżącymi palcami dotykając rany. Chciał krzyknąć, zwrócić uwagę kompanów na górne stanowisko. Wyszedł tylko słaby, agonalny charkot. A jego oprawca już wracał, zostawiając za sobą na wpół siedzącego, dziwnie wykręconego trupa. Flavia odzyskała swój nóż, ułożyła wydającego ostatnie tchnienie żołnierza. Tak, żeby krew nie kapała z góry.
Stanowisko było czyste.


Cotant obserwował całą scenkę. Na razie ci z “wieżyczki” ich nie dostrzegli tak samo jak ci ze sterówki. Czekał ufny, że reszta zespołu wykona powierzone im zadania tak samo jak oni ufali jemu. Widział jak ten dryblas z pistoletem dobrał się do następnej ofiary. Zgadywał, że tamten coś pewnie od nich chciał. Może jakieś hasła czy kody? W każdym razie efektem tego chcenia było przystawienie lufy do boku głowy kolejnego technika. Napór narzędzia śmierci odchylił w bok głowę jeńca z białą opaską na ramieniu. Facet przestał się ruszać i chyba czekał. Cotant obserwując cel też siłą rzeczy czekał. Technik w końcu słabo ale przecząco pokręcił głową. Lufa rzygnęła ogniem przestrzeliwując czaszkę lojalnego sługi Imperatora na wylot. Kolejne ciało upadło na ziemię, znikając poza pole widzenia obserwującego z ukrycia kasrkina. Teraz tamten pistoleciarz stanął nad jakąś młodą dziewczyną w mundurze technika. Nieśpiesznie, wiedząc, że ofiara mu nie ucieknie uniósł lufę prosto w jej młodą twarz. - Imperator chroni! - szepnął cicho snajper przez zaciśnięte zęby. Serce mu się w głębi ścisnęło gdy zauważył po ruchach warg dziewczyny, że powiedziała to samo w tym samym momencie. Palec zaświerzbił go na spuście jak rzadko kiedy. Ale nie było rozkazu. Więc mimo męki biernej obserwacji czekał.

W końcu stało się coś co zwyczajowo dzieje się na całkiem sporej ilości akcji. Przynajmniej tych w których brał udział Cadiańczyk. Czyli w ciągu paru chwil wszystko dokumentnie się spierdoliło. Czy jakoś zostali odkryci, czy tamci byli jacyś nerwowi lub zareagowali na coś innego czy stał się inny typowy wojenny szlag tego nigdy się nie dowiedzieli. Ale dwaj strażnicy przy drzwiach, jeden nagle zaczął biec a drugi wymierzył broń w stronę podejrzanie zbliżoną do kierunku z którego miała nadejść grupka szturmowa i z meldunków wynikało, że jest już prawie na miejscu. W każdym razie w końcu padł upragniony rozkaz otwarcia ognia.

Strzelanie synchroniczne. Tak to się nazywało. Przynajmniej u nich w kasrkińskim 412-tym. Tamtych były dwie pary strażników i ich było dwóch snajperów. Musiało by jeden choćby nie wiadomo jak szybki i celny nie miał szans zdjąć dwóch na raz nim jeden nie zdążyłby podnieść alarmu. I teraz właśnie to robili. Kaarelowy palec wreszcie mógł wykonać pracę tych paru milimetrów i poruszyć cyngiel. Wytłumiona broń posłała pocisk który nie był żadną odległością a hełm “czerwonego” nie był żadną przeszkodą. Pocisk miał aż nadto energii by przebić hełm wraz czaszką i jej zawartością na wylot. Bezwładne ciało upadło momentalnie na ziemie nim postać zdołała dokończyć krok czy krzyknąć. Podobny efekt przyniósł wystrzał drugiego snajpera. Para nerwowych strażników nagle zaczęła być parą upadających strażników. Strzelali do “swoich” celów bo czasu we dwóch mieli aż nadto by ustalić który jest czyj. Teraz tylko wykonywali ten swój żniwiarski plan.

- Prawi zdjęci - zameldował błyskawicznie Cotant gdy tamci jeszcze upadali na ziemię. Przeniósł broń na drugą parę. Teraz gdy stoper akcji ruszył wszystko musiało się już dziać. Akcja zaczęła się i jakby się nie skończyła musiała się zacząć właśnie teraz.

- Mam lewego. - zameldował gdy w optyce ukazała się głowa “jego lewego” strażnika. Ci też musieli być zdjęci synchronicznie więc też obaj snajperzy musieli wystrzelić jednocześnie. Wyglądało na to, że ci z centralki nie zorientowali się jeszcze, że ktoś zaczął ich kosić.

- Mam lewego. - nadeszło potwierdzenie od Corteza który z pożyczoną od dowódcy snajperką operował w pobliżu zaczajonego Cotanta wykonując ich snajperski plan.

I właśnie gdy Cotant miał w celowniku kolejny cel ale nim pociągnął za spust doszedł ich alarm od Matuzalema. Nadchodzili. Więcej niż kilku. Wysiedli z windy. Za ich plecami. Zbliżali się szybko w ich stronę.

To momentalnie odmieniło ich sytuację. Wcześniej może i mogliby się jeszcze ukryć. Ale przy rozpoczętych żniwach ich obecność lub trupy musiały zostać zauważone. Od wind zaś było dość blisko i tamci raczej musieli zbliżać się do sterówki. Jeśli to byli “czerwoni” to drużyna Inwkizytora Sejana właśnie była w najlepszej drodze by znaleźć się na boisku do gry w dwa ognie.

- Lewi zdjęci. - rzekł cicho i montonnie kasrkin gdy jakby mimochodem wykonali plan strzelecki na drugiej parze strażników. Ktoś nadchodził czy nie właśnie oczyścili podejście pod sterówkę. Drużyna szturmowa miała teraz bezpośrednie podejście do otwartych drzwi centralki. I pomimo zdjęcia strażników nadal nic nie wskazywało by ktoś wewnątrz zorientował się w obecności szturmowej drużyny inkwizycyjnej inkwizytora Jethro Sejana. Bo gdyby coś zwęszyli to chyba ten z pistoletem nie przystawiałby lufy swojej broni do podbródka blondynki wykrzywiając jej od naporu stali potylicę prawie na jej łopatki.


Blackhole przemieszczał się w szyku bacznie wypatrując niebezpieczeństwa. Wraz z kilkoma innymi - Kevlarem, Mordaxem, Matuzalemem i Kaarelem tworzył grupę szturmową mającą odbić zakładników i wyeliminować wrogów. Dobrze było współpracować z kasrkinami, piromantą oraz byłym gwardzistą, mając za „zwiad” psykera z inkwizycji - nawet jeżeli jego możliwości były obecnie ograniczone, to nadal stanowił bardzo cenny fragment grupy.

-Strażnicy wyeliminowani. Wchodzimy! – tej informacji Blackhole’owi nie trzeba było dwa razy powtarzać. Ruszył pośpiesznie w kierunku centrum i gdy już widział pancerne przeszklenie, zdarzyła się komplikacja. Były kasrkin nie był bynajmniej zaskoczony – całą młodość instruktorzy przygotowywali go na przykre niespodzianki, więc zawsze się ich spodziewał. Kiedy tylko usłyszeli przemieszczającą się windę natychmiast podniósł do góry zaciśniętą pięść, dał znać Kevlarowi i Mordaksowi aby zajęli pozycje do walki, a następnie wskazał na Corteza i klepnął się w hełm. Trwało to mniej niż sekundę i całe szczęście, bo więcej czasu nie mieli. Drzwi rozsunęły się z mechanicznym sykiem a po chwili lasguny plunęły śmiercią. Pierwsi przeciwnicy zginęli od strzałów w głowę z bliskiej odległości, pozostali chwycili za broń i zamarli w bezruchu kontrolowani psychiczną mocą. Kevlar i Blackhole zakończyli ich żywot posyłając w głowy kolejne wiązki lasera, następnie jak w lustrzanym odbiciu odwrócili się do siebie plecami sprawdzając obie strony korytarza, by po chwili ruszyć w kierunku centrum.


Grupa szturmowa ostatni kawałek musiała przebyć już prawie w otwartym terenie. Szanse wykrycia jak nie z wnętrza to poprzez kamery gwałtownie wzrastały. Na szczęscie jednak Turbodiesel zdawał się mieć na uwadzę takie sytuację gdy dobierał skład ich grupki i teraz mieli Morgenstern'a na taką okazję. Jego doświadczenie, wiedza i łaskawość Duchów Maszyny sprawiło, że wrodzy technicy z czerwonymi opaskami na ramieniach mimo, że wpatrywali się w przejęte monitory to nie zaalarmowali swoich mimo, że prawie na pewno szturmowcy byli już w zasięgu kamer ochrony.

Czerwoni w końcu zwęszyli, że jest coś nie tak. Ale było już za późno. Szyba nie na darmo nazywała się przeciwpancerna. Nawet snajperka czy karabinek kasrkina nie były w stanie jej ruszyć. Więc póki była ta szyba obaj snajperzy mogliby co najwyżej otworzyć ogień do tych którzy znaleźliby się poza sterówką. To z kolei czyniłoby ich dość mało użytecznymi w planowanej akcji. Ale na szczęście był Cotez ze swoją wyrzutnią rakiet. Ludzie, i ci z czerwonymi i z białymi opaskami z oczami wytrzeszczonymi w zdumieniu które momentalnie przerodziło się w przerażenie może zauważyli Corteza a może i nie. Ale na pewno zauważyli sunący ku sobie słup ognia i dymu jaki pozostawiała po sobie pędząca rakieta. Odległość jak na ten typ broni była żadną odległością wiec obserwacja rakiety była prawie zlana w jedno z eksplozją na pancernej szybie. Pomieszczeniem hali ze sterówką wstrząsnął błysk i wybuch połączony z ogłuszającym hukiem. Zwłaszcza w tymi w zamkniętym pudle sterówki musiało nieźle ogłuszyć. Wszystko wypełniał dym który wlewał się przez rozbite okno także do wnętrza centrali dowodzenia. W przeciwieństwie jednak do ludzi wewnątrz napastnicy spodziewali się tego bo przecież na tym polegał opracowany wcześniej plan. Więc w bojowych respiratorach, maskach i przygotowaną elektrooptyką ruszyli do szturmu by przejąć centrum dowodzenia. Zaś przez rozbitą szybę dzięki swoim usprawnieniom dym niezbyt przeszkadzał snajperom zaczajonym od początku podejścia pod misję. Eksplozja też jakby dała sygnał do walki bo z korytarza też doszły odgłosy gwałtownej strzelaniny.

Kaarel uśmiechnął się mściwie widząc jak w optyce pojawia się czarny hełm. Chwiał się nieco wciąż oszołomiony wybuchem. Zaraz na blacie stanowiska zwyczajowego zajmowanego przez jednego z techników pojawił się znajomy już kasrkinowi pistolet trzymany łapą z czerwoną opaską. - Imperator chroni skurwysynu. - mruknął zawzięcie Cotant i pociągnął za spust. Odrzut broni był prawie nie wyczuwalny a poprzez tłumik także prawie niesłyszalny. Ale efekt działania broni był już całkiem widoczny. Pocisk prawie zdmuchnął połowę hełmu wraz z zawartością odrzucając bezwładne już ciało gdzieś w tył, razem ze smugą posoki tryskającej z prawie urwanej głowy. To zabicie wroga przyniosło mu sporo satysfakcji ale były kolejne cele. Przeniósł optykę broni na cele w głąb pomieszczenia gdzie już dominowali ich szturmowcy ale nie zaszkodziło ich wspomóc posłaniem w niebyt jakiegoś zbyt rączego i szybko dochodzącego do siebie “czerwonego”.



Rakieta Corteza rozbiła w drobny mak szybę, powodując chaos wśród zaskoczonych przeciwników. Chris w biegu odczepił od kamizelki taktycznej granat, krzyknął “trzy, dwa...” wyrwał zawleczkę i na “jeden” wrzucił flashbanga przez wybity otwór, schylił głowę by nie zostać oślepionym, a po serii charakterystycznych huków ryknął “wejście!!!” i wraz z Kevlarem weszli metodą hakowo-krzyżową do pomieszczenia realizując procedurę zwaną klinem stormtrooperów. Blackhole poruszał się przy ścianie jednocześnie eliminując wrogów, którzy albo byli zbyt oszołomieni aby szukać zasłony, albo podnieśli się, żeby do otworzyć ogień do nieproszonych gości. Pomieszczenie wypełnił huk wystrzałów. Chris oberwał kilkoma pociskami, jeden nawet przebił pancerz na prawym boku, ale były kasrkin nie czuł bólu - w jego żyłach krążyła wysokooktanowa adrenalina.

Kevlar wszedł do centrum i ruszył w przeciwnym kierunku niż partner - poruszał się wzdłuż drugiej ściany położonej prostopadle do tej, przy której przemieszczał się Chris. Dzięki zajęciu pozycji w kształcie litery L, mogli bez przeszkód razić przeciwników biorąc ich w dwa ognie a jednocześnie nie było sytuacji, aby weszli w swoje strefy ostrzału.

Nie minęło kilka chwil a stormtrooperzy byli w przeciwległych narożnikach, a wrogowie z czerwonymi opaskami na ramionach leżeli martwi. Blackhole i Poświeć kontynuowali przemieszczanie się, aby przez nieuwagę nie został przy życiu żaden ze zdradzieckich stróżów inkwizycji. Spotkawszy się w rogu pomieszczenia, z lasgunami wciąż wycelowanymi w przestrzeń nad komputerami i systemami łączności, po chwili bacznej obserwacji jednocześnie zameldowali “czysto!”. Chris opuścił lufę broni i podszedł do zakładników. Nożem przeciął krępujące ich więzy. Młoda dziewczyna w mundurze technika z nieco posiniaczoną twarzą wstała, krzywiąc się gdy poczuła mrowienie w zdrętwiałych członkach. Jednak ta drobna niedyspozycja nie przeszkodziła jej kopnąć kilka razy truchło jednego z przeciwników z odstrzeloną połową głowy. Gdy minęła jej fala złości, podeszła do bezgłowych zwłok mężczyzny noszącego podobny strój jak ona. Biała opaska na jego ramieniu zaczęła nasiąkać krwią w której leżał denat. Po pokrytej siniakami twarzy kobiety popłynęły łzy.


- Jak się nazywasz? - zapytał Blackhole.

- Nadia Visconti. Jestem technikiem, specjalistą od łączności. -
Była to pierwsza osoba z “białych” z którą udało się porozmawiać. Nie była jedyną ocalałą ze szturmu na centrum - z podłogi mniej lub bardziej poradnie gramoliło się jeszcze dwóch mężczyzn, którzy cudem uniknęli śmierci. Rozglądali się w oszołomieniu po śmierdzącym krwią i kordytem pomieszczeniu, nie mogąc uwierzyć w swoje szczęście.

- Wiem, że dużo przeszliście, ale jesteście już bezpieczni. Postarajcie się w sobie zebrać i powiedzieć co tu się wydarzyło - Matuzalem zaczął rozmowę z białymi opaskami. Trupia maska na twarzy nie dodawała mu uroku osobistego, ale siła bijąca ze spokojnego głosu działała kojąco na skołatane nerwy cywili, którzy dotąd wojnę widzieli jedynie na ekranie komputera.

Blackhole dał uniesionymi kciukami znak Kaarelowi i Kevlarowi. To była dobra i skuteczna akcja. Szybka, brutalna, bazująca na wyszkoleniu, niebywałej celności z jakiej słynęli kasrkini i doskonałej taktyce odwzorowującej najlepsze standardy storm trooperów.

Chris otworzył pakiet medyczny i zatamował płytką ranę na boku, po czym obejrzał ekwipunek denatów zapamiętując z czym przyjdzie im się mierzyć w przyszłości. Znając możliwości wrogów mogli wyeliminować wiele niewiadomych z toczącej się rozgrywki.

Cotant w tym czasie razem z Cortezem filowali na pobojowisko w jakie przemieniło się w ciągu kilkunastu sekund szturmu wnętrze centralki. Tam już ich szturmani mieli sytuację opanowaną. Nad całością z góry, miała wgląd Flavia która z przejetego gniazda broni ciężkiej miała świetny wgląd na wszelakie pozycję. Dwaj snajperzy koncentrowali się na podejściach w głębi przeciwległych wejść i tuneli z których mogłoby dojśc ewentualne wsparcie dla buntowników. Bowiem od strony z której nadeszli odgłosy walki właśnie się kończyły a w przejściu ukazał się Turbodiesel wciąż ze swoim piłomieczem w dłoni z którego ściekały jakieś resztki wsparcia czy odsieczy dla renegatów. Walka na tym odcinku najwyraźniej również skończyła się pomyślnie dla sił wiernych Imperatorowi.
 
__________________
MG pomaga chętniej tym Graczom którzy radzą sobie sami

Jeśli czytasz jakąś moją sesję i uważasz, że to coś dla Ciebie to daj znać na pw, zobaczymy co da się zrobić
Pipboy79 jest offline