WSZYSCY
Connor miał problemy. To, co opętało Bruce’a było szybkie, a on był zmęczony. Zamaskowany topornik natarł na niego dziko, ale nie była to prymitywna furia lecz błyskawiczne ciosy – dwa szybkie jak myśl cięcia, które przecięły ubranie ratownika i ciało do krwi. Na szczęście nie zbyt głęboko. Na tyle jednak mocno, że Connor poczuł jak krew spływa mu pod ubranie. Wiedział, że jeszcze góra minuta i będzie martwy, ze któryś z ciosów tej bestii w ludzkim ciele rozłupie mu czaszkę, zgruchocze twarz lub przerąbie jakiś żywotny organ lub arterię. Nie miał szans. Nikt z nich nie miał.
I wtedy do akcji wkroczył Bear. Ciśnięty kamień trzasnął opętańca w tył głowy, odciągnął uwagę od Connora, który miał czas by odskoczyć w tył, złapać oddech.
Morderca natarł na Beara, który wcielił w życie swój plan i rozpoczął wycofywanie się w stronę lasu. Aby upewnić się, że wszystko pójdzie po jego myśli potężny jąkała nie przestawał bombardować wroga kamieniami z podziwu godną precyzją. Było pewne, że gdyby zamiast jakiegoś demona na miejscu mordercy znajdował by się zwykły człowiek, już dawno leżałby ogłuszony lub nawet martwy, z czaszką rozbitą kamieniem.
W tym czasie Frank ruszył do drzewa, z którego Bruce zdjął przed tym całym koszmarem wielką, rogatą czaszkę. Być może rozpoczynając to, co spotkało ich wszystkich. Martwego Aarona i Johnów, konającego Mikołaja i ciężko rannego samego Franka. Każdy krok był dla Franka walką z samym sobą. Czuł, że tracił wiele krwi. Dużo więcej, niż gdyby siadł gdzieś i pozwolił się opatrzyć. Ale nie dawał za wygraną. Szedł, chociaż przed oczami wirowały mu już strzępki ciemności. Doszedł pod rozłożyste drzewo, lecz wiedział, że ranny nie będzie w stanie wspiąć się na nie by zawiesić amulet tam, gdzie wisiała kiedyś rogata czaszka.
Kolejny kamień i Bear jeszcze bardziej odciągnął mordercę, gdy z namiotu wypadła Angie rzucając się na brata. Wskakując mu na plecy, próbowała zerwać z głowy Bruce’a rogatą maskę, ale jedyne co osiągnęła to to, że morderca chwycił ją za ubranie i zrzucił z siebie, ciskając na ziemię, niczym bezbronnego szczeniaka. Dziewczyna walnęła na plecy, krzyknęła z bólu, a mordercza siła w ciele brata pochyliła się nad nią unosząc tomahawk.
Ciśnięty przez Bear'a kamień przerwał jednak próbę dobicia. Bobby sięgnął po kolejny pocisk i wtedy morderca zastosował jego taktykę. Ciśnięty niespodziewania tomahawk przeciął powietrze i wbił się w prawe ramię gruchocząc obojczyk olbrzyma. Bear upadł, łapiąc się za ranę, a rogaty bandyta ruszył w jego stronę pozostawiając oszołomioną Angie na ziemi. Przynajmniej tyle. Niedźwiedź miał siłę, by uciekać, ale nie nadawał się już do walki, ani do ciskania pocisków.
Bruce uniósł rękę i tomahawk w ranie zamienił się w dym wracając do jego uniesionej w górę ręki.
Arisa, która miała zamiar wyjść z namiotu usłyszała, jak telefon z którego nadała wiadomość rozbrzmiewa jej ulubioną melodią. |