Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 04-07-2016, 05:18   #59
Demogorgon
 
Reputacja: 1 Demogorgon wkrótce będzie znanyDemogorgon wkrótce będzie znanyDemogorgon wkrótce będzie znanyDemogorgon wkrótce będzie znanyDemogorgon wkrótce będzie znanyDemogorgon wkrótce będzie znanyDemogorgon wkrótce będzie znanyDemogorgon wkrótce będzie znanyDemogorgon wkrótce będzie znanyDemogorgon wkrótce będzie znanyDemogorgon wkrótce będzie znany
https://www.youtube.com/watch?v=0t9TlXAnDDM

Vernon o mało nie gwizdnął na widok kobiety, która wystąpiła na czele grupy obcych. Nie przepadał za ludźmi, ani za innymi rasami, skoro już o tym mowa. Ich kobiety też z reguły go nie pociągały, podobnie ich mężczyźni. Ale w tej tutaj było coś, co trudno mu było sprecyzować, ale fascynowało go to. Niemal nie myśląc co robi, opowiedział jej tym samym gestem. Szarpnięcie przywołało go do rzeczywistości.

-Pojebało cię?! To obcy! – Warknął Watek, groźnie wymachując swoim sejmitarem.

Watek. Pierdolony Watek, zawsze włażący mu na głowę. Od kiedy byli dziećmi, nigdy nie przepuścił okazji, by podkreślić, kto jest lepszy, kto ma pierwszeństwo, kto lepiej włada mieczem. Zawsze, na każdym kroku lubił się wywyższać.

Watek był jego młodszym bratem. I pupilkiem rodziców. Zawsze był szybszy, lepszy, silniejszy. To on odziedziczył największy skarb ojca, sejmitar przywieziony z podróży z młodości. Zresztą, nie byli jedyni, całe plemię zawsze faworyzowało Wateka, był ulubieńcem wszystkich. Bo bardziej się wykazał w bitwie. Bo lepiej władał mieczem. Bo był lepszym myśliwym. Bo był lepszy i silniejszy pod każdym względem. Watek dostał dobry dom, Watek poślubił córkę wodza. Vernonowi zaaranżowali małżeństwo i musiał mieszkać w domu rodziców Elii, w ciasnej chałupie, za małej dla dwójki. Ale od kiedy zmarła zeszłej zimy, został sam. I chałupa była teraz za duża. Był sam, wszystko wokół mu ją przypominało. Nie mógł tego znieść. A czy Watek przyjął go do siebie, gdy go poprosił? Gdzie tam!

Kiedyś mu to nie przeszkadzało. Vernon robił swoje. Watek miał się lepiej, bo był silniejszy. Watek pomiatał nim, bo był lepszy. Taka była kolej rzeczy, tak głosiło słowo Malara, i nie miał wyboru, jak to zaakceptować. Ale potem przybył wędrowiec. Człowiek z dziwną bronią, jakiej nigdy nie widzieli. Ojciec Kane. Wszyscy obawiali się tego człowieka o ciemnej skórze i żarze wiary w oczach. Jedynie Vernon zgodził się przyjąć go w nocleg. Potrzebował pieniędzy tak bardzo. Ale dostał coś więcej, niż tylko zapłatę. Człowiek nauczył go jak wyrabiać broń, taką jak jego własna. Nauczył go jak produkować kule i proch. Nauczył go jak używać jej i zabijać. Kiedy odszedł, Vernon zrobił ze swojego pierwszego muszkietu dobry użytek. Zabijał więcej na polowaniach. Gdy zwierz podchodził pod domy albo bandyci napadali wioskę, kładł swój cel zanim Watek zdołał do niego dobiec. Z tą bronią to on stał się silniejszy. Ale nikt nie chciał tego zaakceptować. Nikt nie odnosił się do niego z należnym mu szacunkiem, nikt nie roztaczał przed nim takich zaszczytów, jak przed Watekiem. Nawet Watek nie potrafił okazać mu szacunku, jako lepszemu. Co gorsza, zrobił się straszliwie przeciwny wszelkim obcym, jakby bał się, że przyniosą nową wiedzę, którą mógłby wykorzystać przeciwko niemu. Vernon dobrze wiedział, o co tu chodzi. Ale nie powiedziałby mu tego w twarz. Jeszcze nie.

- Handlarze. – Odparł spokojnie bratu. –Zaprowadzę ich do wodza.

-Masz łeb jak handlarz! Wszyscy obcy to oszuści i obdartusy, a już i szczególnie. Popatrz na to coś, co to w ogóle ma być?! – Rozeźlił się Watek, pokazując palcem na największego obdartusa w grupie, który, jak Vernon dowiedzieć miał się później, miał na imię Xaazz. Vernon był prawię gotów się zgodzić, ale widok (a nawet zapach) tego włóczęgi równoważyła, w jego oczach, dama z przodu, najwidoczniej przywódczyni tej dziwnej kompanii. Po za tym, jego brat stanowczo działał mu dzisiaj na nerwy.

-To, że twoja żona jest głupia i kupiła to bezużyteczne gówno, które zalega ci w izbie, nie znaczy, że każdy przybysz chce cię naciągnąć! – Odszczeknął się. – jak chcesz, możesz iść ze mną i poderżnąć im gardła, jeśli któryś choćby wypowie słowo „dywan”.

-Może tak zrobię. – Watek splunął. –Gdyby to ode mnie zależało, wszystkich bym powybijał. Szelkowcy jebani.
Mając sprzeczkę z bratem za sobą, Vernon zwrócił się do pięknej nieznajomej.

-Witaj… ty! I ty! Podróżnicy mile widziani! Zaprowadzę was do wodza, to przejdziemy do interesów!

Chyba zrobił dobre wrażenie, nawet pomimo irytacji. W sumie, jak o tym myślał, to zdał sobie sprawę, jaką możliwość przedstawiają mu podróżnicy. Gdyby się z nimi zabrał, mógłby znaleźć miejsce, gzie ktoś doceni jego siłę i umiejętności. W wiosce nic go nie trzymało. I zaczynało mu brakować pieniędzy. Może powinien wyruszyć i trochę zarobić? Podrasować swoje umiejętności? Czy taka była wola Malara? Nie zesłał mu Ojca Kane jeśli chciałby, aby polował tylko na zabłąkane niedźwiedzie.

-Osada zwie się Karnkleks. – Odezwał się do nieznajomej. Jak na ludzką paskudę, to naprawdę była całkiem niezła. – Vernon Szczur jestem. Jak czegoś potrzebować, służę. – Przedstawił się, wykorzystując chwilę, aby zlustrować jeszcze raz nieznajomą od stóp do głów. –Interesy muszą iść źle, że takie niezłe panny muszą się zapuszczać tak daleko, aż do nas. – Stwierdził. –Bo panienka jest całkiem całkiem. Nie to co moja żona, bogowie miejsce ją w swej opiece, ale nikt nie zdoła doścignąć perfekcji. – Vernon nie rozumiał, czemu wszyscy zawsze mówili, że flirtowanie to sztuka. To było łatwe jak kaszka z mleczkiem.

-Wódz jest Yekil, mądry i poważany. Nie próbujcie żadnych sztuczek, dobra rada. – Powiedział, wprowadzając ich do izby wodza. Którego zastał akurat w jego odświętnym stroju.

Nie wszystko co przywozili handlarze było dobre.

-Vernon, co to za jedni? – Zapytał Yekil.

-Przybysze. Może mają coś na handel. Można spróbować, nie? – Odpowiedział.
 
Demogorgon jest offline