Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 05-07-2016, 13:19   #232
Warlock
Konto usunięte
 
Warlock's Avatar
 
Reputacja: 1 Warlock ma wspaniałą reputacjęWarlock ma wspaniałą reputacjęWarlock ma wspaniałą reputacjęWarlock ma wspaniałą reputacjęWarlock ma wspaniałą reputacjęWarlock ma wspaniałą reputacjęWarlock ma wspaniałą reputacjęWarlock ma wspaniałą reputacjęWarlock ma wspaniałą reputacjęWarlock ma wspaniałą reputacjęWarlock ma wspaniałą reputację
Goboczujka, Wrzosowiska
10 Kaldezeit, 2526 K.I.
Świt

Stłoczeni na zrujnowanych murach twierdzy, obrońcy szybko przeładowali muszkiety, rusznice oraz garłacze, po czym oddali kolejną salwę, która uszczupliła nacierającą hordę, kładąc pokotem następne ofiary. Biegnąc w górę stromego wzgórza, najeźdźcy szybko zrozumieli w jak bardzo rozpaczliwej sytuacji się znaleźli, lecz na powrót było już za późno. Pędząc przed siebie ile sił w nogach, byli zasypywani ołowiem, strzałami oraz wszystkim tym co chłopi mieli pod ręką i choć ich wrogowie nie byli sprawnymi strzelcami, to pod komendą sędziwego weterana, byli w stanie poważnie im zaszkodzić.
Z ostatnią salwą strzelcy zaczekali do samego końca, pozwalając najeźdźcom zbliżyć się na odległość ledwie kilku metrów, aby zmaksymalizować skuteczność wystrzału. Na rozkaz Schulza równocześnie pociągnęli za spust, zasypując wrogów gradem ołowiu i w tym samym momencie, spomiędzy skruszonych murów, wyleciały bomby z odpalonym lontem, które eksplodowały tuż nad głowami zwierzoludzi, dziesiątkując najsłabiej opancerzonych spośród nich. Widok słaniających się na nogach przeciwników był sygnałem do ataku dla stojących wśród skruszonych murów piechurów, którzy nie czekając za dalszymi rozkazami, rzucili się do szarży z nadzieją dobicia pozostałych przy życiu mutantów.
Uzbrojeni w przedniej jakości imperialne miecze i tarcze, chłopi spadli na wrogów niczym orły na zaskoczoną ofiarę. W szeregach zwierzoludzi szybko wybuchnął zamęt spowodowany zabójczą salwą oraz szarżą piechurów, którzy bez większych strat własnych pokonali w walce największych spośród nich - ogry. Otępieni przez liczne eksplozje oraz świszczące nad głowami kule, mutanci walczyli nieskutecznie, lecz zarazem dzielnie i do samego końca. Ich liczebność topniała w oczach z każdą upływającą sekundą, aż w końcu na polu bitwy został tylko Ragush, wokół którego szybko utworzył się pierścień skierowanych do wewnątrz ostrzy.
W brutalnym pojedynku związał się z nim Albert Schulz, który chciał w ten sposób pomścić śmierć swych dzieci oraz wszystkich bliskich mu osób, których pozbawione życia ciała znalazł powieszone na gałęziach wielkich drzew w Lesie Cieni.
- Nie wtrącajcie się! - Krzyknął do pozostałych, wchodząc w sam środek kręgu, gdzie czekał już na niego sędziwy minotaur. Monstrualnych rozmiarów bestia wiedziała, że jej dni były już policzone, ale miała w sobie dostatecznie wiele rozumu i złośliwości, aby przed śmiercią zamiast skomleć o litość, skorzystać z okazji i pozbawić hydrę jednej z jej głów.
- Wiesz jakie to wspaniałe uczucie? Spoglądać na twarze kruchych istot, które odczuwają lęk na twój widok? - Zaczął przepełnionymi jadem słowami Ragush, wiedząc, że nawet jeśli nie uda mu się pokonać swego przeciwnika, to przynajmniej spróbuje zadać mu jak najwięcej bólu. Schulz natomiast nie miał zamiaru słuchać nic z tych rzeczy. Szybkim krokiem zbliżył się do minotaura i wykonał pierwsze cięcie, które ze świstem przecięło powietrze, zbliżając się niebezpiecznie szybko w stronę głowy przeciwnika, lecz ten bez trudu przyjął cios na drewnianej tarczy, która była wielkości drzwi od chłopskiej chaty.
- Czułem się jak bóg, wiedząc, że ich los leży wyłącznie w moich rękach. Drżeli na samą myśl o tym co mogę im zrobić, a ja odczuwałem podniecenie, jak zawsze gdy wieszam tych nędznych tchórzy na gałęziach. - Bykopodobny stwór odpowiedział, wprawiając w ruch ciężkie, okute kolcami kule korbacza, które pomknęły na spotkanie z głową weterana, lecz ten uchylił się przed ciosem, niemalże dotykając czubkiem nosa piach pod sobą. Wiedział, że włożona w ten cios siła zachwieje minotaurem i postanowił wykorzystać ten fakt na swoją korzyść.
Mężczyzna okręcił się na pięcie i wykonał kolejne cięcie, lecz tym razem markował niżej, naznaczając na odsłoniętym udzie przeciwnika rozległą, ociekającą krwią ranę. Mimo dość wyraźnego okaleczenia, Ragush nie dał po sobie poznać by trafienie wywarło na nim choćby najmniejsze wrażenie.
- Największą ironią w tym wszystkim jest to, że wszyscy ci, którzy odczuwają lęk przed nami, pomogli nas stworzyć. W waszym “cywilizowanym”, jak to mówicie, świecie wystarczy jedna oznaka inności, drobna mutacja, a w najlepszym razie jest się odrzuconym i wygnanym na banicję. W ten sposób powiększacie nasze szeregi, a gniew odrzuconych jest paliwem, które napędza wojenną machinę. Macie nas za potwory, a sami nie jesteście lepsi! - Krzyknął w jego stronę Ragush i natarł z pełnym impetem, wykonując niespodziewanie szybkie uderzenie, które zaskoczyło doświadczonego w boju weterana. Schulz nie miał szans, aby odskoczyć przed tym błyskawicznym ciosem, więc zrobił to co każdy instynktownie by uczynił na jego miejscu - trzymaną w ręku tarczą osłonił głowę przed nadlatującymi kolczastymi kulami, lecz te bez trudów strzaskały ją w drobne drzazgi, a jedna z nich wbiła się na kilka centymetrów w jego przedramię, boleśnie łamiąc kości. Reszta cudem ominęła głowę.
Na twarzy Ragusha pojawił się triumfalny uśmiech, lecz ten bardzo szybko zrzedł na widok jeszcze bardziej rozwścieczonego przeciwnika, który mimo straszliwej rany, wciąż trzymał się na nogach i daleki był od poddania się, a wręcz stał się jeszcze bardziej zdeterminowany by zabić go każdym kosztem.
- Gówno mnie to obchodzi - warknął przez zaciśnięte zęby Schulz, tłumiąc w sobie chęć krzyknięcia z bólu, po czym ranną dłonią chwycił za łańcuch korbacza, którego kolczasta kula wciąż utkwiona była w jego przedramieniu i pociągnął przeciwnika ku sobie. Zaskoczony tym nagłym ruchem Ragush nawet nie pomyślał by wypuścić z dłoni broń i był to ostatni błąd jaki popełnił w swoim długim życiu.
- Przybyłem, aby zaspokoić żądzę zemsty - dokończył Schulz, gdy ostrze jego poszczerbionego miecza prześlizgnęło się pomiędzy żebrami przeciwnika, odnajdując drogę do jego serca.


W ciągu następnej godziny, wędrowcy spakowali resztę niezbędnych w podróży zapasów, pożegnali się z uwolnionymi kobietami, które w towarzystwie dwóch uzbrojonych mężczyzn odesłano w stronę Mühlendorfu, a także zajęli się swoimi rannymi, którzy ucierpieli w trakcie bitwy. Schulzowi zaproponowano powrót do wioski, bowiem w jego przypadku poważnie złamana ręka mogła doprowadzić do tragedii w górach, lecz nikogo nie zdziwiła jego zdecydowana odmowa. Nie chciał nawet słyszeć o możliwości powrotu, nie teraz kiedy zadali przeciwnikowi decydujący cios na chwilę przed ostateczną konfrontacją. Przed nimi były już tylko góry, a wśród ośnieżonych szczytów znajdował się ukryty ołtarz, gdzie niebawem miała odbyć się krwawa egzekucja na jeńcach.
W pośpiechu opuścili Goboczujkę, zostawiając po sobie kolejne stosy trupów, dawniej będących postrachem cywilizowanych krain, a dziś ledwie pożywką dla padlinożerców i robali. Przez walkę mieli spore opóźnienie, więc Schulz nakazał zwiększyć tempa, bowiem chciał zbliżyć się do gór jeszcze przed nadejściem zmroku. Na całe szczęście tego dnia pogoda im dopisywała; był to prawdopodobnie ostatni ciepły dzień w roku, będąc równocześnie ostatnim tchnieniem lata, które w tej części Ostlandu zawsze było łagodniejsze. Teraz słońce przesuwało się w górę bezchmurnego nieba, zsyłając w dół ciepłe promienie wprost na ogorzałe chłopskie twarze, które były zbyt skupione na czekającym ich wyzwaniu, aby móc cieszyć się wspaniałą pogodą.

Wrzosowiska były trudnym terenem w podróży, lecz wędrowcy szybko natknęli się na pozostałości starego gościńca, prowadzącego w stronę Gór Środkowych, gdzie niegdyś kwitnął handel wymienny z tamtejszą krasnoludzką kolonią górniczą, której nazwa przez lata nieużywania uległa zatarciu i która podobno od wieków stoi zapieczętowana przez te same krasnoludy, które niegdyś uciekły przed mrocznymi siłami zbudzonymi w jej wnętrzu.
Niezależnie od legend, które krążyły wokół starożytnego Karak Baldour, wędrowcy mogli bez większych problemów dotrzeć do podnóża Gór Środkowych, korzystając z dobrodziejstw krasnoludzkich budowniczych, którzy przed wieloma wiekami położyli brukowany gościniec na Wrzosowiskach, a którego prosta i zarazem solidna konstrukcja dzielnie opierała się mijającym latom, niesprzyjającej pogodzie oraz niszczycielskim siłom natury.


Krasnoludzki gościniec, Góry Środkowe
10 Kaldezeit, 2526 K.I.
Zmierzch

Upłynęło kilka długich godzin od chwili, gdy członkowie wyprawy dotarli do podnóża Gór Środkowych. Mimo ogarniającego wszystkich zmęczenia, jednomyślnie Schulz wraz z Lambertem nakazali zdwojenia wysiłków i parcia dalej. Niestety, ku niezadowoleniu wszystkich obecnych, wycieńczone podróżą zwierzęta odmówiły posłuszeństwa, więc chłopi zostali zmuszeni zostawić za sobą dwa wierzchowce, licząc na to, że uda im się przetrwać zimną noc i być może odnajdą drogę do domu. Tylko koń pociągowy, którego używali do prac na polu, miał dość siły i odwagi, by iść dalej.
Obładowani towarami, brnęli przez śnieżne zaspy sięgające kolan. Pod nogami wciąż czuli bruk gościńca, który miał zaprowadzić ich w stronę Nordbergu - największego ze szczytów Gór Środkowych, powszechnie znanego jako Samotna Skała. Opatuleni podróżnymi płaszczami, przedzierali się górskim szlakiem, walcząc nie tylko z ogarniającym ich zmęczeniem, ale także z niegościnną pogodą; zimnym, porywistym wiatrem, przed którym nie chroniły nawet najgrubsze warstwy futra. Był to nadludzki wysiłek, który dla dwóch mieszkańców Mühlendorfu skończył się śmiercią. Ich towarzysze byli tak bardzo wycieńczeni, że nie mieli nawet sił, aby pochylić się nad umierającymi. Brnęli do przodu za resztą, zostawiając w śniegu powoli zamarzające zwłoki krewnych i przyjaciół.

W końcu nawet zapał przywódców ostudził się na tyle, iż zrozumieli, że góry ich pokonały. Widok trupów oraz dwóch dziesiątek wykończonych i wyziębionych wędrowców, którzy byli na skraju fizycznej wytrzymałości, zmusił ich do podjęcia decyzji o znalezieniu schronienia.
Obóz rozbito w wąskim przesmyku pomiędzy dwiema skalnymi ścianami, które chroniły ich przed silnym wiatrem z obu stron. Przed nimi znajdowała się stroma, górska grań, która najprawdopodobniej była ostatnią z przeszkód oddzielających ich od płaskowyżu, na którym znajdował się Krwawy Głaz, a której pokonanie przy obecnym stanie członków wyprawy wydawało się być wręcz niemożliwe. Niecałe kilka mil dalej, skryta w gęstych oparach chmur, wyrastała owiana sławą Samotna Skała, u podnóża której leżał cel ich podróży. Stojąc przed rozległą górską granią, która oddzielała ich od uprowadzonych mieszkańców Krausnick, wędrowcy czuli się zarazem tak blisko i tak daleko od zakończenia wyprawy. Serce kazało im przeć dalej, nie bacząc na niebezpieczeństwa, lecz rozum kazał czekać do nadejścia świtu i to właśnie jego posłuchano.

Choć w wysokich górach nie było to łatwym zadaniem, udało im się rozpalić kilka ognisk, wokół których zgromadzili się wyziębieni członkowie ekspedycji. Ciepło płomieni stopiło otaczające je śniegi, ukazując wystające z zasp kości tych, którzy wcześniej poddali się siłom natury i polegli w owym miejscu. Tego dnia bardzo szybko zapadł zmierzch. Słońce zniknęło za horyzontem, skrywając niepewnych najbliższej przyszłości wędrowców w ciemnościach z trudem rozświetlanych przez blask płomieni.
W obozie było przeraźliwie zimno, a w oddali dało się słyszeć odległe zawodzenie wiatru i pomimo obecności tylu ludzi, wszyscy czuli się bezradnie w obliczu majestatu potężnych gór, które w ciągu kilku godzin zdążyły odebrać życie dwojgu najsłabszych spośród nich. Nie wiedzieli ile jeszcze trupów odsłoni świt, gdyż nawet ocieplane mundury i rozpalone ogniska, nie były w stanie wygrać z dojmującym chłodem, który z każdą chwilą stawał się coraz bardziej przenikliwy.
Martwiła ich obecność licznych kości, które wystawały z otaczających ich śniegów. Obawiano się zasadzki równie bardzo co złej pogody, lecz najgorsze było to, że w obu tych przypadkach nie mogli nic uczynić, by jakoś temu zaradzić. Stłoczeni wokół ognisk, ogrzewali się nie tylko wesoło tryskającymi płomieniami, ale także ciepłem innych ciał. Wystawienie kogoś na czaty w takich warunkach pogodowych byłoby wyrokiem śmierci, o czym dobrze wiedzieli wszyscy.
Jedyne co im jeszcze zostało to nadzieja, że uda im się wytrwać do świtu, który w tamtym momencie wydawał się być tak bardzo odległy. Ta sama nadzieja wypchnęła ich ze spalonej wioski kilka dni wcześniej i pozwoliła zajść tak daleko, mimo wielu zagrożeń, które stanęły im na drodze, więc nie trudno było zawierzyć jej życie ten jeden jeszcze, ostatni raz…

 
__________________
[URL="www.lastinn.info/sesje-rpg-dnd/18553-pfrpg-legacy-of-fire-i.html"][B]Legacy of Fire:[/B][/URL] 26.10.2019
Warlock jest offline