Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Warhammer > Archiwum sesji z działu Warhammer
Zarejestruj się Użytkownicy

Archiwum sesji z działu Warhammer Wszystkie zakończone bądź zamknięte sesje w systemie Warhammer (wraz z komentarzami)


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 04-07-2016, 17:43   #231
 
Rewik's Avatar
 
Reputacja: 1 Rewik ma wspaniałą reputacjęRewik ma wspaniałą reputacjęRewik ma wspaniałą reputacjęRewik ma wspaniałą reputacjęRewik ma wspaniałą reputacjęRewik ma wspaniałą reputacjęRewik ma wspaniałą reputacjęRewik ma wspaniałą reputacjęRewik ma wspaniałą reputacjęRewik ma wspaniałą reputacjęRewik ma wspaniałą reputację

To co wydarzyło się w Lochach było niezrozumiałe dla podstarzałego guślarza bardziej niż wszystko co dotąd przeżył. Lękał się tych mocy. Lambert może i był fanatykiem, ale nie był głupcem. Oskarżał uczennicę Natalyi o przyzwanie demona. Pyotr nie wierzył w to, lecz to co wydarzyło się tam... w lochach... nie miało prawa zaistnieć. Ta dziewczyna ujarzmiła magię nekromancji. Nawet jeśli uczyniła to z dobrych pobudek, budziło to jego niepokój. Umarła, a żyje. Obok czegoś takiego nie można przejść obojętnie.

Pyotr spojrzał na trzymane w rękach zapiski, które otrzymał od akolity w dormitorium maga. Niewiele rozumiał, prawie nic. Ledwo kilka słów rozpoznawał, a starczy wzrok dodatkowo utrudniał zadanie. W dodatku jego myśli wciąż ulatywały do minionych wydarzeń, jakże niewyobrażalnie trudnych do zaakceptowania. Odłożył więc zapiski na później. Należało ustalić co wydarzyło się wtedy na wieży. To zmieniało obraz sytuacji diametralnie. Adar nie był obiektywny podobnie jak Lambert. Kobieta z Norski mogłaby coś powiedzieć, lecz to Severus był tym, do którego powinien się udać.

Poranna wizyta u akolity zaowocowała jednym. Był niemal pewien, że to nie wychowanka Natalyi przyzwała demona. Skoro tak twierdził jedyny poszkodowany, należało przyjąć tę wersję za najbardziej prawdopodobną. Potwierdził również swe przeczucie, co do Severusa, lecz jedna wypowiedź nie dawała mu spokoju.

„Wiem jedno, zakłóciliśmy spokój zmarłych tu. To miejsce ma swoją historię i ma swoją moc. Bacz by nie zbudzić śpiących Pyotrze.”

Jak miały się te słowa do tego, co miało miejsce w Lochach? Pewnie nigdy tego się nie dowie... a może był to jeno dym w oczy? Severus nigdy nie mówił zbyt jasno, co samo w sobie było wskazówką, że coś skrywa.

W wieku Pyotra zdarza się zapomnieć wielu rzeczy. Tym razem i tak się zdarzyło, bowiem zapomniał zapytać o zapiski. Błąd ten naprawił siadając do śniadania obok Saverusa. W lnianym worku miał skrytą magiczną sferę, globus który zaczął w myślach nazywać “Okiem”. Zza płaszcza wyjął zapiski, co nie umknęło oczom akolity

Severus nie był z rana zbyt głodny, jednak obecność Dziadzia ucieszyła go. Gdy zobaczył notatki, które wcześniej wręczył guślarzowi, spojrzał się pytająco jakby nie wiedział o co starcowi chodzi. Oczekując na jego ruch, młodzieniec powoli przeżuwał chleb.

– Rozpoznaję tu słowa jak “Góry Środkowe”, “Khorne”, “Skała” i liczby, prawdopodobnie daty, lecz nigdy nie było dane mi poznać wszystkich słów – zaczął Pyotr, wykazując, że nie ma pojęcia na czym polega czytanie. Ewidentnie traktował słowa jako całość, a nie zbiór liter. – jeśli mam poznać zawartość, musisz to przeczytać.

Severus kiwnął głową, i zaczął czytać ale tylko to co dotyczyło ścieżki wraz z koordynatami astronomicznymi, którą powinno się podążać, aby jak najszybciej dotrzeć do świętego dla kultystów miejsca. Więcej nie uważał że Guślarz powinien wiedzieć. O pewnych rzeczach lepiej nie mówić. Gdy zakończył nakierowywanie Pyotra rzekł:
– Mam nadzieję że to pomoże nam dotrzeć we właściwe miejsce. To co tam na nas czeka będzie prawdopodobnie naszym końcem – smutek bił w jego słowach.

– A więc to miejsce istnieje… - Severus może i nie powiedział wszystkiego na temat Krwawego Głazu, lecz Pyotr znał opowieści o tym miejscu, wiedział więc z czym mają do czynienia. Słysząc smutek w głosie akolity, również się zafrasował. Tak, jego koniec był bliski, choć... – ...Morr ma swój plan dla nas wszystkich, nie nam go odgadnąć... Przekażę Albertowi, co żeś mi wyjawił. – Pyotr położył dłoń, na kuli okrytej lnianym płótnem. - Przydałaby mi się twa pomoc.
– Zgoda. W końcu chodzi o życie nas wszystkich – odparł z uśmiechem na ustach.

Cóż to za czarna magia? – Wyspał Riemer, gdy Dziadek Rybak odsłonił przed nim magiczny globus. Sołtys cofnął się tak bardzo, że niemalże spadł z krzesła, z kolei Albert Schulz mruknął coś niezrozumiałego pod nosem i oparł podbródek na zaciśniętej piąstce, nie spuszczając ciekawskiego spojrzenia z półprzezroczystej sfery, która emanowała własnym światłem.

Pyotr spodziewał się podobnej reakcji. Długo rozważał, czy nie pokazać “Oka” Albertowi w samotni, lecz już dawno minął czas kiedy mogli pozwolić sobie na półśrodki. Każdy z obecnych na tej sali mógł wnieść trafne spostrzeżenie, które zaważy na szali nie tylko ich życia, ale również powodzenia całej wyprawy, a jak wierzył Pyotr, skutki tej wyprawy odbiją się echem dla całego Ostlandu. Na sali nie było Lamberta, lecz Pyotr nie łudził się, że i on o tym wkrótce usłyszy. Spojrzał ze spokojem na Karla Riemer’a i rzekł zupełnie rzeczowo:
– Przedmiot ten pozwala dojrzeć każdy szczyt, każdą rzekę i każdy szlak. Wygląda trochę jak mapa, jeno dokładniejsze, doskonalsze... – starzec przeniósł swój wzrok na Alberta – Z jego pomocą, możemy dokładnie obejrzeć miejsce, gdzie stoczymy walkę.

– Ale nawet nie wiemy, gdzie stoczymy tę walkę – odpowiedział Albert Schulz, na którego twarzy malowało się zwątpienie.
– Obawiam się, że nawet z tym przedmiotem nie uda się nam znaleźć Krwawego Głazu. Nie wiemy nic na jego temat, prócz tych kilku legend, które krążą po okolicy.

– Wiemy. – uciął krótko – akolita Severus odczytał zapiski arcymaga. Krwawy Głaz istnieje, Albercie. Zróbcie żesz miejsce na stole.
Pyotr postawił “Oko” i dostawił krzesło. Usiadłszy rzekł w kierunku Karla Riemer’a:
– Przedmiot ten to ni czarna magia, a jeno przedmiot, w którym tkwi magia niebios. Tak… hmmm…

Im dłużej mówił, tym obecni tu zyskiwali większe przekonanie, że kiedyś Pyotr faktycznie musiał dużo korzystać z magii. Dla niektórych był to szok, zwłaszcza mieszkańców Mühlendorfu, lecz Schultz tylko utwierdził się w tym przekonaniu. Perspektywa użycia magicznego przedmiotu nie budziła w Dziadku Rybaku najmniejszych przejawów trwogi. Z pewnością działało to uspokajająco na tych co go znali. Tyle lat żyli obok niego i nic złego się nie działo. Lecz jaka będzie reakcja, prawie obcych mu ludzi?
– Wiem co robię, ale jeśli ktoś nie chce być przy tym obecny, niechaj wyjdzie teraz. – Pyotr nawet nie spojrzał po obecnych, najwyraźniej nie przejmując się zanadto, co sobie pomyślą. Nie czas na to. - Krwawy Głaz znajduje się pośrodku szczytów Gór Środkowych. Prowadzi doń ścieżka, którą z pewnością podążą siły Ragusha.
Dziadek Rybak zerknął na kilka osób, które opuściło pomieszczenie, po czym kontynuował zwracając się do Severusa.
– Gdzie zaczyna się szlak?

Severus zaczął dokładnie pokazywać co i jak. Spokojnie i rzeczowo tłumaczył odpowiadając na pytania Dziadka.

Kiedy akolita mówił, Pyotr utkwił swój wzrok w “Oku”, starając się podążać za wypowiadanymi wskazówkami. Podobnie, jak w dormitorium arcymaga. Najpierw kula jawiła całe kontynenty, lecz już po chwili pokazywała Ostland i Góry Środkowe. Dziadek Rybak skupił się na najbardziej obiecującym skrawku górotworu, by jeszcze bliżej się mu przyjrzeć i odnaleźć szlak do Krwawego Głazu.

Po chwili go odnalazł. Była to stara krasnoludzka droga, wyryta pomiędzy wysokimi szczytami. Pięła się wysoka, miejscami pokonując górską grań, gdzie po obu stronach były kilometrowe przepaście, aż w końcu docierała na rozległy płaskowyż, przed którym wznosiła się Bezgłośna Skała - najwyższy ze szczytów Gór Środkowych. Tuż przed ścianą skalną znajdował się potężny ołtarz, który nawet z tej odległości mienił się barwą krwi.

Ścieżka była niezwykle zdradliwa i trudna do przeprawy, niezwykle niebezpieczna jeśli chodzi o zasadzki. Pyotr postanowił, że w nadchodzącym etapie podróży będzie częściej korzystał z “Oka”, by zawczasu wykryć zagrożenie. Sam płaskowyż, mimo że rozległy stanowił trudne pole do walki. Ciężsi i fizycznie silniejsi przeciwnicy mogliby dość łatwo zepchnąć ich w walce w przepaść. Należało tego się wystrzegać. Z drugiej strony wąska ścieżka mogłaby zostać skutecznie wykorzystana, gdyby wciągnąć weń przeciwnika i użyć rusznic oraz muszkietów. Pyotr wyjawił te spostrzeżenia, a ci co również mieli odwagę spojrzeć w “Oko” wyjawili swoje. Główną korzyścią było jednak to, że wreszcie wiedzieli dokładnie dokąd zmierzają i nie musieli już aż tak obawiać się, że zgubią trop. Z pewnością również w głowie Schulza jawił się niejeden pomysł, jak wykorzystać zdobyte informacje.

Mieli pecha, że nie dostrzegli w “Oku” nadchodzącego Ragusha. Pyotr miał zamiar wyśledzić jego oddział, lecz zostawił to na później. Nie podejrzewał, że Ragush zechce ich zaatakować już teraz, kiedy są w Goboczujce, więc uznał, że może w pierwszej kolejności porozmawiać z uczennicą Natalyi. Rozmowa ta rozbiła go całkowicie, więc i później nie sięgnął do "Oka".

Kiedy jednak Ragush zaatakował, dostrzegł w tym wydarzeniu więcej pozytywów niż powodów do zmartwień. Pyotr nie znał się na wojaczce, ale nawet mu wydawało się to niezwykle głupim posunięciem. Jego domysł potwierdził się, kiedy obserwował przebieg bitwy zza środkowej bramy.

Miał ze sobą jedną z niszczycielskich bomb. Zamierzał użyć jej w razie, gdyby zwierzoludzie przebili się przez zatarasowaną bramę, lecz do niczego takiego nie doszło, więc wcale nie przyczynił się do zwycięstwa. Walkę Schulza z Ragushem obserwował z daleka, wiedząc że poczynania Alberta są nierozsądne, ale rozumiejąc je. Schulz szukał śmierci. Doskonale to rozumiał.
 

Ostatnio edytowane przez Rewik : 04-07-2016 o 17:53.
Rewik jest offline  
Stary 05-07-2016, 13:19   #232
Konto usunięte
 
Warlock's Avatar
 
Reputacja: 1 Warlock ma wspaniałą reputacjęWarlock ma wspaniałą reputacjęWarlock ma wspaniałą reputacjęWarlock ma wspaniałą reputacjęWarlock ma wspaniałą reputacjęWarlock ma wspaniałą reputacjęWarlock ma wspaniałą reputacjęWarlock ma wspaniałą reputacjęWarlock ma wspaniałą reputacjęWarlock ma wspaniałą reputacjęWarlock ma wspaniałą reputację
Goboczujka, Wrzosowiska
10 Kaldezeit, 2526 K.I.
Świt

Stłoczeni na zrujnowanych murach twierdzy, obrońcy szybko przeładowali muszkiety, rusznice oraz garłacze, po czym oddali kolejną salwę, która uszczupliła nacierającą hordę, kładąc pokotem następne ofiary. Biegnąc w górę stromego wzgórza, najeźdźcy szybko zrozumieli w jak bardzo rozpaczliwej sytuacji się znaleźli, lecz na powrót było już za późno. Pędząc przed siebie ile sił w nogach, byli zasypywani ołowiem, strzałami oraz wszystkim tym co chłopi mieli pod ręką i choć ich wrogowie nie byli sprawnymi strzelcami, to pod komendą sędziwego weterana, byli w stanie poważnie im zaszkodzić.
Z ostatnią salwą strzelcy zaczekali do samego końca, pozwalając najeźdźcom zbliżyć się na odległość ledwie kilku metrów, aby zmaksymalizować skuteczność wystrzału. Na rozkaz Schulza równocześnie pociągnęli za spust, zasypując wrogów gradem ołowiu i w tym samym momencie, spomiędzy skruszonych murów, wyleciały bomby z odpalonym lontem, które eksplodowały tuż nad głowami zwierzoludzi, dziesiątkując najsłabiej opancerzonych spośród nich. Widok słaniających się na nogach przeciwników był sygnałem do ataku dla stojących wśród skruszonych murów piechurów, którzy nie czekając za dalszymi rozkazami, rzucili się do szarży z nadzieją dobicia pozostałych przy życiu mutantów.
Uzbrojeni w przedniej jakości imperialne miecze i tarcze, chłopi spadli na wrogów niczym orły na zaskoczoną ofiarę. W szeregach zwierzoludzi szybko wybuchnął zamęt spowodowany zabójczą salwą oraz szarżą piechurów, którzy bez większych strat własnych pokonali w walce największych spośród nich - ogry. Otępieni przez liczne eksplozje oraz świszczące nad głowami kule, mutanci walczyli nieskutecznie, lecz zarazem dzielnie i do samego końca. Ich liczebność topniała w oczach z każdą upływającą sekundą, aż w końcu na polu bitwy został tylko Ragush, wokół którego szybko utworzył się pierścień skierowanych do wewnątrz ostrzy.
W brutalnym pojedynku związał się z nim Albert Schulz, który chciał w ten sposób pomścić śmierć swych dzieci oraz wszystkich bliskich mu osób, których pozbawione życia ciała znalazł powieszone na gałęziach wielkich drzew w Lesie Cieni.
- Nie wtrącajcie się! - Krzyknął do pozostałych, wchodząc w sam środek kręgu, gdzie czekał już na niego sędziwy minotaur. Monstrualnych rozmiarów bestia wiedziała, że jej dni były już policzone, ale miała w sobie dostatecznie wiele rozumu i złośliwości, aby przed śmiercią zamiast skomleć o litość, skorzystać z okazji i pozbawić hydrę jednej z jej głów.
- Wiesz jakie to wspaniałe uczucie? Spoglądać na twarze kruchych istot, które odczuwają lęk na twój widok? - Zaczął przepełnionymi jadem słowami Ragush, wiedząc, że nawet jeśli nie uda mu się pokonać swego przeciwnika, to przynajmniej spróbuje zadać mu jak najwięcej bólu. Schulz natomiast nie miał zamiaru słuchać nic z tych rzeczy. Szybkim krokiem zbliżył się do minotaura i wykonał pierwsze cięcie, które ze świstem przecięło powietrze, zbliżając się niebezpiecznie szybko w stronę głowy przeciwnika, lecz ten bez trudu przyjął cios na drewnianej tarczy, która była wielkości drzwi od chłopskiej chaty.
- Czułem się jak bóg, wiedząc, że ich los leży wyłącznie w moich rękach. Drżeli na samą myśl o tym co mogę im zrobić, a ja odczuwałem podniecenie, jak zawsze gdy wieszam tych nędznych tchórzy na gałęziach. - Bykopodobny stwór odpowiedział, wprawiając w ruch ciężkie, okute kolcami kule korbacza, które pomknęły na spotkanie z głową weterana, lecz ten uchylił się przed ciosem, niemalże dotykając czubkiem nosa piach pod sobą. Wiedział, że włożona w ten cios siła zachwieje minotaurem i postanowił wykorzystać ten fakt na swoją korzyść.
Mężczyzna okręcił się na pięcie i wykonał kolejne cięcie, lecz tym razem markował niżej, naznaczając na odsłoniętym udzie przeciwnika rozległą, ociekającą krwią ranę. Mimo dość wyraźnego okaleczenia, Ragush nie dał po sobie poznać by trafienie wywarło na nim choćby najmniejsze wrażenie.
- Największą ironią w tym wszystkim jest to, że wszyscy ci, którzy odczuwają lęk przed nami, pomogli nas stworzyć. W waszym “cywilizowanym”, jak to mówicie, świecie wystarczy jedna oznaka inności, drobna mutacja, a w najlepszym razie jest się odrzuconym i wygnanym na banicję. W ten sposób powiększacie nasze szeregi, a gniew odrzuconych jest paliwem, które napędza wojenną machinę. Macie nas za potwory, a sami nie jesteście lepsi! - Krzyknął w jego stronę Ragush i natarł z pełnym impetem, wykonując niespodziewanie szybkie uderzenie, które zaskoczyło doświadczonego w boju weterana. Schulz nie miał szans, aby odskoczyć przed tym błyskawicznym ciosem, więc zrobił to co każdy instynktownie by uczynił na jego miejscu - trzymaną w ręku tarczą osłonił głowę przed nadlatującymi kolczastymi kulami, lecz te bez trudów strzaskały ją w drobne drzazgi, a jedna z nich wbiła się na kilka centymetrów w jego przedramię, boleśnie łamiąc kości. Reszta cudem ominęła głowę.
Na twarzy Ragusha pojawił się triumfalny uśmiech, lecz ten bardzo szybko zrzedł na widok jeszcze bardziej rozwścieczonego przeciwnika, który mimo straszliwej rany, wciąż trzymał się na nogach i daleki był od poddania się, a wręcz stał się jeszcze bardziej zdeterminowany by zabić go każdym kosztem.
- Gówno mnie to obchodzi - warknął przez zaciśnięte zęby Schulz, tłumiąc w sobie chęć krzyknięcia z bólu, po czym ranną dłonią chwycił za łańcuch korbacza, którego kolczasta kula wciąż utkwiona była w jego przedramieniu i pociągnął przeciwnika ku sobie. Zaskoczony tym nagłym ruchem Ragush nawet nie pomyślał by wypuścić z dłoni broń i był to ostatni błąd jaki popełnił w swoim długim życiu.
- Przybyłem, aby zaspokoić żądzę zemsty - dokończył Schulz, gdy ostrze jego poszczerbionego miecza prześlizgnęło się pomiędzy żebrami przeciwnika, odnajdując drogę do jego serca.


W ciągu następnej godziny, wędrowcy spakowali resztę niezbędnych w podróży zapasów, pożegnali się z uwolnionymi kobietami, które w towarzystwie dwóch uzbrojonych mężczyzn odesłano w stronę Mühlendorfu, a także zajęli się swoimi rannymi, którzy ucierpieli w trakcie bitwy. Schulzowi zaproponowano powrót do wioski, bowiem w jego przypadku poważnie złamana ręka mogła doprowadzić do tragedii w górach, lecz nikogo nie zdziwiła jego zdecydowana odmowa. Nie chciał nawet słyszeć o możliwości powrotu, nie teraz kiedy zadali przeciwnikowi decydujący cios na chwilę przed ostateczną konfrontacją. Przed nimi były już tylko góry, a wśród ośnieżonych szczytów znajdował się ukryty ołtarz, gdzie niebawem miała odbyć się krwawa egzekucja na jeńcach.
W pośpiechu opuścili Goboczujkę, zostawiając po sobie kolejne stosy trupów, dawniej będących postrachem cywilizowanych krain, a dziś ledwie pożywką dla padlinożerców i robali. Przez walkę mieli spore opóźnienie, więc Schulz nakazał zwiększyć tempa, bowiem chciał zbliżyć się do gór jeszcze przed nadejściem zmroku. Na całe szczęście tego dnia pogoda im dopisywała; był to prawdopodobnie ostatni ciepły dzień w roku, będąc równocześnie ostatnim tchnieniem lata, które w tej części Ostlandu zawsze było łagodniejsze. Teraz słońce przesuwało się w górę bezchmurnego nieba, zsyłając w dół ciepłe promienie wprost na ogorzałe chłopskie twarze, które były zbyt skupione na czekającym ich wyzwaniu, aby móc cieszyć się wspaniałą pogodą.

Wrzosowiska były trudnym terenem w podróży, lecz wędrowcy szybko natknęli się na pozostałości starego gościńca, prowadzącego w stronę Gór Środkowych, gdzie niegdyś kwitnął handel wymienny z tamtejszą krasnoludzką kolonią górniczą, której nazwa przez lata nieużywania uległa zatarciu i która podobno od wieków stoi zapieczętowana przez te same krasnoludy, które niegdyś uciekły przed mrocznymi siłami zbudzonymi w jej wnętrzu.
Niezależnie od legend, które krążyły wokół starożytnego Karak Baldour, wędrowcy mogli bez większych problemów dotrzeć do podnóża Gór Środkowych, korzystając z dobrodziejstw krasnoludzkich budowniczych, którzy przed wieloma wiekami położyli brukowany gościniec na Wrzosowiskach, a którego prosta i zarazem solidna konstrukcja dzielnie opierała się mijającym latom, niesprzyjającej pogodzie oraz niszczycielskim siłom natury.


Krasnoludzki gościniec, Góry Środkowe
10 Kaldezeit, 2526 K.I.
Zmierzch

Upłynęło kilka długich godzin od chwili, gdy członkowie wyprawy dotarli do podnóża Gór Środkowych. Mimo ogarniającego wszystkich zmęczenia, jednomyślnie Schulz wraz z Lambertem nakazali zdwojenia wysiłków i parcia dalej. Niestety, ku niezadowoleniu wszystkich obecnych, wycieńczone podróżą zwierzęta odmówiły posłuszeństwa, więc chłopi zostali zmuszeni zostawić za sobą dwa wierzchowce, licząc na to, że uda im się przetrwać zimną noc i być może odnajdą drogę do domu. Tylko koń pociągowy, którego używali do prac na polu, miał dość siły i odwagi, by iść dalej.
Obładowani towarami, brnęli przez śnieżne zaspy sięgające kolan. Pod nogami wciąż czuli bruk gościńca, który miał zaprowadzić ich w stronę Nordbergu - największego ze szczytów Gór Środkowych, powszechnie znanego jako Samotna Skała. Opatuleni podróżnymi płaszczami, przedzierali się górskim szlakiem, walcząc nie tylko z ogarniającym ich zmęczeniem, ale także z niegościnną pogodą; zimnym, porywistym wiatrem, przed którym nie chroniły nawet najgrubsze warstwy futra. Był to nadludzki wysiłek, który dla dwóch mieszkańców Mühlendorfu skończył się śmiercią. Ich towarzysze byli tak bardzo wycieńczeni, że nie mieli nawet sił, aby pochylić się nad umierającymi. Brnęli do przodu za resztą, zostawiając w śniegu powoli zamarzające zwłoki krewnych i przyjaciół.

W końcu nawet zapał przywódców ostudził się na tyle, iż zrozumieli, że góry ich pokonały. Widok trupów oraz dwóch dziesiątek wykończonych i wyziębionych wędrowców, którzy byli na skraju fizycznej wytrzymałości, zmusił ich do podjęcia decyzji o znalezieniu schronienia.
Obóz rozbito w wąskim przesmyku pomiędzy dwiema skalnymi ścianami, które chroniły ich przed silnym wiatrem z obu stron. Przed nimi znajdowała się stroma, górska grań, która najprawdopodobniej była ostatnią z przeszkód oddzielających ich od płaskowyżu, na którym znajdował się Krwawy Głaz, a której pokonanie przy obecnym stanie członków wyprawy wydawało się być wręcz niemożliwe. Niecałe kilka mil dalej, skryta w gęstych oparach chmur, wyrastała owiana sławą Samotna Skała, u podnóża której leżał cel ich podróży. Stojąc przed rozległą górską granią, która oddzielała ich od uprowadzonych mieszkańców Krausnick, wędrowcy czuli się zarazem tak blisko i tak daleko od zakończenia wyprawy. Serce kazało im przeć dalej, nie bacząc na niebezpieczeństwa, lecz rozum kazał czekać do nadejścia świtu i to właśnie jego posłuchano.

Choć w wysokich górach nie było to łatwym zadaniem, udało im się rozpalić kilka ognisk, wokół których zgromadzili się wyziębieni członkowie ekspedycji. Ciepło płomieni stopiło otaczające je śniegi, ukazując wystające z zasp kości tych, którzy wcześniej poddali się siłom natury i polegli w owym miejscu. Tego dnia bardzo szybko zapadł zmierzch. Słońce zniknęło za horyzontem, skrywając niepewnych najbliższej przyszłości wędrowców w ciemnościach z trudem rozświetlanych przez blask płomieni.
W obozie było przeraźliwie zimno, a w oddali dało się słyszeć odległe zawodzenie wiatru i pomimo obecności tylu ludzi, wszyscy czuli się bezradnie w obliczu majestatu potężnych gór, które w ciągu kilku godzin zdążyły odebrać życie dwojgu najsłabszych spośród nich. Nie wiedzieli ile jeszcze trupów odsłoni świt, gdyż nawet ocieplane mundury i rozpalone ogniska, nie były w stanie wygrać z dojmującym chłodem, który z każdą chwilą stawał się coraz bardziej przenikliwy.
Martwiła ich obecność licznych kości, które wystawały z otaczających ich śniegów. Obawiano się zasadzki równie bardzo co złej pogody, lecz najgorsze było to, że w obu tych przypadkach nie mogli nic uczynić, by jakoś temu zaradzić. Stłoczeni wokół ognisk, ogrzewali się nie tylko wesoło tryskającymi płomieniami, ale także ciepłem innych ciał. Wystawienie kogoś na czaty w takich warunkach pogodowych byłoby wyrokiem śmierci, o czym dobrze wiedzieli wszyscy.
Jedyne co im jeszcze zostało to nadzieja, że uda im się wytrwać do świtu, który w tamtym momencie wydawał się być tak bardzo odległy. Ta sama nadzieja wypchnęła ich ze spalonej wioski kilka dni wcześniej i pozwoliła zajść tak daleko, mimo wielu zagrożeń, które stanęły im na drodze, więc nie trudno było zawierzyć jej życie ten jeden jeszcze, ostatni raz…

 
__________________
[URL="www.lastinn.info/sesje-rpg-dnd/18553-pfrpg-legacy-of-fire-i.html"][B]Legacy of Fire:[/B][/URL] 26.10.2019
Warlock jest offline  
Stary 05-07-2016, 19:29   #233
 
Rewik's Avatar
 
Reputacja: 1 Rewik ma wspaniałą reputacjęRewik ma wspaniałą reputacjęRewik ma wspaniałą reputacjęRewik ma wspaniałą reputacjęRewik ma wspaniałą reputacjęRewik ma wspaniałą reputacjęRewik ma wspaniałą reputacjęRewik ma wspaniałą reputacjęRewik ma wspaniałą reputacjęRewik ma wspaniałą reputacjęRewik ma wspaniałą reputację
Krasnoludzki gościniec, Góry Środkowe
10 Kaldezeit, 2526 K.I.
Zmierzch


Szedł bezwiednie za resztą, pokonując kolejne kilometry w coraz nieprzyjemniejszych warunkach. Pomimo trudów, pamiętał by co jakiś czas spojrzeć w „Oko” w poszukiwaniu czyhających po drodze niebezpieczeństw. Kroczył zawsze przedostatni, co nie raz ratowało go od rezygnacji, bowiem osoba zamykająca pochód, ilekroć zostawał pokonany, słowem lub ramieniem ponownie stawiała go na nogi. Był uparty, bardziej niż inni. Takie gesty nie wystarczyły dwóm Mühlendorfczykom, którzy nie powstali już ze śniegu kiedy nadszedł ich czas. Mijał ich w milczeniu, obwiniając się o ich los. To on zaciągnął ich na tę wyprawę. Spoglądał w ich wyziębione twarze, widząc w ich oczach swoje odbicie.

Droga zbyt trudna nawet dla młodszych od niego całkowicie go wyniszczyła. Czuł jak ogarnia go osłabienie organizmu wywołane jakąś chorobą. Pod koniec dnia czuł dreszcze na całym ciele i wzrastającą gorączkę. Gardło paliło nieprzyjemnym bólem. Wciąż żył, lecz niewiele życia w nim pozostało.

Kiedy osiedli na postój, padł na kolana zbyt wycieńczony by choćby zbliżyć się do rozpalanego ogniska. Dotarł tu chyba tylko dlatego, że nie niósł ze sobą, jak inni, broni, tarcz i kolczug. Od początku wyprawy jego bagaż stanowiło głównie jedzenie, które z dnia na dzień uszczuplało się coraz bardziej. Tylko miecz zabrany ze zbrojowni w Goboczujce ciążył mu u pasa. Noc się zbliżała, a wraz z nią jeszcze większy chłód, lecz nigdzie nie było potrzeby iść, jeno do krainy Morr’a. Modlił się bezgłośnie o łagodną i spokojną śmierć.

Świszczący wiatr szumiał i gwizdał wdzierając się między skalne masywy. Było już ciemno. Wszyscy trwali w skulonych pozycjach i przytulając się do siebie walcząc o każdą porcję ciepła.

Nie spał jeszcze. Mógłby przyrzec że tak było.

Pamiętał, że nadszedł z południowego wschodu. Skurczona, starcza postać idąca pośród śniegów, jakby nie czując obecnego tu zimna, szła przed siebie z rozwianymi na wietrze szatami. Śnieg zacinał mu prosto w twarz, lecz nie kulił głowy przed nieprzyjemną wilgocią, wdzierającą się za kołnierz. Nie śpieszył się. Szedł spokojnie, pewnie zmierzając w jego stronę. Pyotr rozejrzał się, lecz nikt inny nie dostrzegał tajemniczej postaci. Pyotr nie alarmował swoich towarzyszy. Z jakiegoś powodu ogarnął go wielki spokój... wydawało mu się że już go gdzieś widział...

Również ów starzec z początku nikogo nie dostrzegał. Żadnego z mieszkanców Krausnick, czy Mühelndorfu, nikogo spośród najemników. Lecz w odległości pięciu kroków przystanął i spojrzał prosto w oczy Dziadka Rybaka. Tylko jego.

– Kimże jest? – zapytał zdziwiony przybysz.
Pyotr zmrużył oczy i spojrzał w twarz starca. Rozpoznał go. To był on. Ten sam starzec z jego snu.


– A kimś ty? – zapytał go Pyotr w odpowiedzi.

Przybysz zmrużył czoło patrząc w twarz Dziadka Rybaka i zastanowił się. Długo nad czymś rozmyślał, jakby czas dlań się zatrzymał. Nie niecierpliwiło to Pyotra, on również cały ten czas wykorzystał by przyjrzeć się mu z ciekawością.

– Słyszysz? – zapytał nagle starzec, który przybył z południowego wschodu.

Pyotr zastygł w bezruchu, nasłuchując. Nie słyszał niczego prócz zawodzenia wiatru.
– Jeno wiatr... – zaczął, lecz nie skończył.

– To Azyr. Wiatry przeznaczenia. Słyszysz coś jeszcze? – starzec pytał dalej.

Pyotr usiłował wyostrzyć słuch lecz nic więcej nie dosłyszał.
– Niet... – odparł, nie wiedząc czemu, w języku Kislevu.

Starzec zerknął nań z zainteresowaniem.
– Niet... – powtórzył, jakby smakując to słowo, po czym ruszył dalej, mijając go w milczeniu. Pyotr długo obserwował go, jak idzie dalej szlakiem, którym oni podążą rano. Wpatrywał się w jego plecy, aż ten powoli zaczął znikać. Jakby rozpływać się w powietrzu. Nikt więcej go nie widział. Tylko on.

Poranek przywitał bólem gardła, katarem i silnym kaszlem. Czuł się tak słaby, a jednak... jeszcze walczył.
 

Ostatnio edytowane przez Rewik : 05-07-2016 o 23:00.
Rewik jest offline  
Stary 07-07-2016, 12:15   #234
 
Eliasz's Avatar
 
Reputacja: 1 Eliasz ma wspaniałą reputacjęEliasz ma wspaniałą reputacjęEliasz ma wspaniałą reputacjęEliasz ma wspaniałą reputacjęEliasz ma wspaniałą reputacjęEliasz ma wspaniałą reputacjęEliasz ma wspaniałą reputacjęEliasz ma wspaniałą reputacjęEliasz ma wspaniałą reputacjęEliasz ma wspaniałą reputacjęEliasz ma wspaniałą reputację
Klaus starał się jak potrafił by dopomóc w zorganizowaniu możliwie dobrego obozu. Zbyt mało było jednak drewna na sporządzenie solidniejszych szałasów, z trudem wynajdował resztki krzaków i małych drzewek wyrosłych na kamienistym gruncie, w zasadzie w jego szczelinach – na tyle na ile pozwalał teren. Nie było wyjścia musieli stłoczyć się w jedną grupkę po zewnętrznej ustawić najsilniejszych, najbardziej wypoczętych – w zasadzie nowo przybyłych z staruszkiem, choć wcale nie był pewny czy wyrażą na to zgodę. Mieli za to dostać dodatkowy koc który Klaus targał od śmierci Franza. Wiedział że kiedyś się przyda, był zresztą przydatny cały czas, ale obecnie wyjątkowo. Ostatkiem sił zaangażował kilku ludzi w przytaszczenie głazów i kamieni – przynajmniej takich które dało się udźwignąć by osłonić nimi przelot wąwozu który wzmagał lodowaty wiatr. Niespecjalnie wierząc w szanse na złapanie czegokolwiek , rozstawił być może po raz ostatni swe sidła i wnyki. A nóż coś się złapie?

Potrzebowali sił nie tylko przed walką, ale i na powrót, zwłaszcza porwani chłopi – w tym rodzice Klausa, którzy musieli już być na wycieńczeniu. Czy w ogóle ich karmiono i czym – tego wolał nawet nie wiedzieć. Zmęczony, zmarźnięty położył się w końcu spać zastanawiając się czy w ogóle się obudzi... Głowę Ragusha ustawił na skale, w pobliżu, wiedział że cokolwiek nie nastąpi jutro, przynajmniej tyle udało im się dokonać.
 
Eliasz jest offline  
Stary 08-07-2016, 23:46   #235
MTM
 
MTM's Avatar
 
Reputacja: 1 MTM ma wspaniałą reputacjęMTM ma wspaniałą reputacjęMTM ma wspaniałą reputacjęMTM ma wspaniałą reputacjęMTM ma wspaniałą reputacjęMTM ma wspaniałą reputacjęMTM ma wspaniałą reputacjęMTM ma wspaniałą reputacjęMTM ma wspaniałą reputacjęMTM ma wspaniałą reputacjęMTM ma wspaniałą reputację
Adar upadł ciężko w miejscu, tak, jak stali. Był wyczerpany. W kilku miejscach był grubo owinięty bandażami. Lewą rękę miał opartą na prowizorycznym temblaku.
Dyszał, trzęsąc się i walcząc z zimnem. Zbroja, tarcza, ale też sam miecz ciążyło mu i utrudniało wędrówkę. Przez całą drogę szedł jak zahipnotyzowany, jakby tylko jakaś podświadomość utrzymywała go jeszcze na nogach.

Kiedy zapłonęły słabe ogniska, Szarak odruchowo sięgnął do swoich toreb. Na postojach zawsze przyrządzał posiłki. To on dbał o to, by nad ogniem wesoło dyndał garnek wypełniony choćby cienką zupą. Palce miał przymarznięte, a zgrabiała dłoń szarpała się z wiązaniami bagażu.
Nie... nie jestem w stanie – mówił do siebie w myślach. Nie miał siły nic robić. Chciał się tylko położyć i odciąć od tego przejmującego mrozu.
Mętnym wzrokiem spojrzał na swoich towarzyszy. Nawet na Lexę, która jeszcze w Goboczujce potraktowała go jak robaka. Na Katarinę, która odepchnęła go od siebie, kiedy on tylko chciał być przy niej. I na wszystkich mężów, dla których był po prostu sługą, choć próbował udowodnić coś zgoła innego. To nie miało teraz znaczenia. To wszystko nie miało znaczenia, kiedy każdy jeden zamarzał tu na śmierć. I może faktycznie wkrótce przyjdzie im umrzeć. Czy więc do tej ostatniej sekundy życia warto podtrzymywać do siebie niechęć?

Adar zamknął oczy i zachwiał się, jakby zaraz miał zemdleć.
- To wszystko nie miało sensu... - wymruczał pod nosem jak we snie. - Atak na Krausnick nie miał sensu. Rzeź niewinnych nie miała sensu. Śmierć Franza, Willhelma, Daniela, Magnusa, tych chłopów – żadna z nich nie miała sensu - mamrotał dalej. - Gdzie są wasze piękne opowieści, bajarze? Gdzie one są, kłamliwi szubrawcy?

Szarak ocknął się jak z letargu. Zlustrował otoczenie i powiódł czujnym spojrzeniem po zmarzniętych twarzach.
- Wszyscy zmarli razem z pamięcią o nich - powiedział już głośniej, choć raczej nikt nie zwrócił uwagi na wypowiadane przez niego dziwne słowa.

Sięgnął jeszcze raz. Uparcie. Sine palce wreszcie uporały się z wiązaniem. Siłując się dalej, wyciągnął kociołek. Z sykiem i grymasem na ustach zerwał się z siedzenia. Zaczął zbierać śnieg. Nie czuł już palców. Nie czuł już prawie niczego. Tylko ten głupi, ten cholernie głupi upór.
Jak pochłonięty w transie, szarpał się ze swoimi klamotami, wyciągając po kolei resztki prowiantu i przyprawy zabrane z Goboczujki. Sam nie wiedział, co robi. Po prostu wrzucał wszystko tak, jak mu podpowiadał instynkt. Był to dla niego niesamowity wysiłek, który z jakiegoś powodu postanowił powziąć.

Nie było to dzieło. Nie mogło być. Nie w tych warunkach. Był to natomiast gest. Symbol. Coś, co miało podnieść na duchu. A przynajmniej na chwilę oderwać myśli od śmierci.
Rozdał każdemu. Po kolei. Cierpliwie. Bez wyjątku.
I tak oblepiona śniegiem sylwetka, z przymarzniętymi kosmykami włosów, jedną sprawną, siną ręką i obłędem w oczach obeszła cały obóz. Roznosząc ziarenka ciepła w strawie i beznadziejnym uśmiechu.
 
__________________
"Pulvis et umbra sumus"
MTM jest offline  
Stary 09-07-2016, 09:29   #236
Administrator
 
Kerm's Avatar
 
Reputacja: 1 Kerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputację
Bywają mniej przyjemne sytuacje, niż konieczność brnięcia przez śniegi, z lodowato zimnym wiatrem wiejącym prosto w oczy, jednak Ernst w tym momencie nie bardzo mógł sobie wyobrazić, jakie.
Wlókł się zatem w środku grupy, zastanawiając się, co by było, gdyby w tym własnie momencie jakiś bardziej odporny na wiatr i mróz przeciwnik zechciał ich zaatakować. Bardzo możliwą rzeczą było, iż atak taki zakończyłby się całkowitą klęską tych, co planowali dotrzeć do ukrytego w górach ołtarza i powstrzymać kogoś tam, Ernst w tym momencie nie mógł sobie przypomnieć kogo, przed dokonaniem jakiegoś mrocznego rytuału.
No ale najpierw trzeba było dotrzeć do celu.

* * *

Noc minęła... i to była jedyna jej zaleta.
Rankiem Ernst nie był ani wyspany, ani wypoczęty. Namiot, koce - to wszystko było za mało, żeby się rozgrzać, a wszechobecny chłód wciskał się w każdą szczelinę. Ze snów Ernst prawie nic nie pamiętał, ale gdzieś w podświadomości tkwiło wrażenie, że nie były one zbyt przyjemne.
Trzeba było jak najszybciej zjeść coś, spakować się i ruszyć dalej.
 
Kerm jest offline  
Stary 09-07-2016, 18:07   #237
 
valtharys's Avatar
 
Reputacja: 1 valtharys ma wspaniałą reputacjęvaltharys ma wspaniałą reputacjęvaltharys ma wspaniałą reputacjęvaltharys ma wspaniałą reputacjęvaltharys ma wspaniałą reputacjęvaltharys ma wspaniałą reputacjęvaltharys ma wspaniałą reputacjęvaltharys ma wspaniałą reputacjęvaltharys ma wspaniałą reputacjęvaltharys ma wspaniałą reputacjęvaltharys ma wspaniałą reputację
Severus siedział jak zwykle na uboczu. Co jakiś czas zerkał tylko w stronę Katariny, jakby wyczekiwał na odpowiedni moment. W końcu gdy dziewczyna siedziała sama, podszedł do niej i zapytał:
-Mogę się przysiąść? - nie czekając na odpowiedź usiadł koło niej i spojrzał na nią przez chwilę milcząc. Cisza trwała tak paręnaście uderzeń serca, by w końcu młody akolita przemówił:
-Wiem że, to nie ty sprowadziłaś na wieży tego demona. To co myśli Lambert nie ma znaczenia, ale powiedz mi, co zamierzasz zrobić po tym wszystkim?- zapytał wprost.
- Jeśli przeżyjemy - zaśmiała się beznadziejnie - Najchętniej to bym odeszła jak najdalej z tego miejsca, by zamieszkać w jakimś spokojnym miejscu, jednak na pewno tym miejscem nie byłby Kislev. Może poszłabym gdzieś na południowy-zachód?
- A może zostałabym akolitką Shallyi? - odwróciła wzrok od Severusa, ponieważ nieco się wstydziła tego wyznania.
- Nie wyglądasz na kogoś, kto chciałby poświęcić swe życie służbie innych - odparł szczerze Severus, dodając - ale mogę się mylić oceniając Cię. Co zrobisz, jeśli Lambert nie będzie chciał pozwolić Ci odejść? - zapytał.
- Nawet gdybym chciała go skrzywdzić, by wyrwać się z jego szponów, to nie jestem w stanie nawet go zadrasnąć - wzruszyła ramionami - Kto wie? Zobaczymy.
- A co z tobą?
- O mnie się nie martw, Kata - uśmiechnął się - Jeśli przeżyjemy, po prostu chcę wiedzieć czy jesteś po stronie Lamberta czy chcesz uwolnić się od niego?
- Kata? - uniosła brew zdziwiona tym zdrobnieniem, ostatecznie decydując się na to, by je przemilczeć - Już dałam ci odpowiedź. Chcę się od niego uwolnić, ale jesli to sprowadza się do konieczności zabicia go, to ja nie mam zamiaru w tym brać udziału.
Severus nie odpowiedział nic
- Nikt nie zginie - odparł spokojnie, sam nie wiedząc czy mówi prawdę czy też kłamie - Mnie się nie musisz obawiać. Jeśli chcesz rady jednej, mogę Ci udzielić? - rzekł, pytając właściwie, na co w odpowiedzi dziewczyna skinęła głową.
- Znajdź kogoś, kto nauczy cię kontrolować twoją moc. Może być ona twoim ratunkiem ale i zgubą. Twój dar może być przekleństwem albo darem. Wybór należy do Ciebie - powiedział poważnie, a w jego oczach można było dostrzec współczucie do Kislevitki.
- Ale jaką moc? Ja już nie mam mocy, nie licząc magii kapłanów - odparła mu szczerze, mając na uwadze swe obserwacje z Goboczujki.
- Magia kapłanów to też moc. Nie jest tak że masz ją i sama ją będziesz rozwijała. Potrzebujesz protektora. Opiekuna, który nauczy Cię, jak nią czynić dobro - prawie zaśmiał się na ostatnie słowo. Dobro. Piękna mrzonka ludzi.
- Ja nawet nie wiem gdzie mam go szukać. Po tym wszystkim, po tym, jak mi się świat na głowę zawalił, nie mam gdzie się udać. Może tylko po to, by poszukać rodziny i żyć z nią tak, jak żyć powinnam - kolejny raz wzruszyła ramionami.
- Niech się dzieje tak, jak ona chce - dodała sobie pod nosem te zagadkowe słowa.
- Jeśli przeżyjemy i będziesz chciała, powiem Ci gdzie możesz znaleźć pomoc - odparł, cieplej niż zazwyczaj - To twoja decyzja. Ja tylko daję Ci możliwość, ale sama musisz chcieć mojej pomocy.
W odpowiedzi na jej twarzy zagościł lekki uśmiech, który szybko zniknął.
- Może powiesz, że jestem szalona, ale ona chciała, bym została jej kapłanką, więc pójdę do jakiegoś zakonu Shallyi. Może poszukam w Middenheimie... Byle daleko od sigmarytów - szybko rzuciła okiem na Lamberta - Jesli wszyscy tacy są, to ja podziękuję.
- Nie wszyscy - wszedł w jej słowo, uśmiechając się - Middenheim, dobre miasto. Jeśli Bogini Miłosierdzia spogląda na Ciebie łaskawym okiem i chce Cię wśród swoich kapłanek, to faktycznie, dobrą drogę chcesz obrać.
Dziewczyna zmierzyła go zdziwonym spojrzeniem. Jego reakcja nie należała do tych, których się spodziewała.
- Nie wyglądasz tak, jakbyś się zdziwił tym, co powiedziałam - powiedziała cicho.
- To zależy o czym mówisz ? - odparł młodzieniec
- Ech, nieważne - machnęła dłonią, którą następnie szybko wsunęła w rękaw swojego ubrania - Przynajmniej nikt mnie nie oskarża o kłamstwa.
Severus wzruszył ramionami tylko, jakby nie zamierzał kontynuować na siłę rozmowy. Nie chciał też odtrącać dziewczyny, więc rzekł tylko:
- Nigdy nie twierdziłem że kłamiesz - towarzyszył temu tylko smutny uśmiech.
- Przynajmniej ty - skrzywiła się nieco, po czym równie smutno spojrzała na akolitę.
- Może nie jesteś taki zły, na jakiego próbujesz się wykreować? Poza tym, że nie powinieneś chwytać za pośladek strzelającej z łuku kobiety, bo może się to dla ciebie skończyć źle - uśmiechnęła się półgębkiem i westchnęła głośno.
- Wiesz człowiek, który może zaraz zginąć, pragnie dotknąć szczęścia choć przez moment. Wtedy łatwiej mu pogodzić się ze śmiercią - odparł z uśmiechem - I tak, warto było. Nawet gdybyś mnie postrzeliła.
- Chyba mam za dobre serce, bo i tak bym tego nie zrobiła. Co najwyżej zarobiłbyś trafienie w twarz - odpowiedziała z lekkim zamyśleniem w oczach, gdy wpatrywała się w grunt pod swymi stopami. Minęła dłuższa chwila, nim Katarina lekko się przysunęła i pstryknęła Severusa prosto w nos z dość bolesnym efektem.
Dziewczyna szybko się odsunęła i wróciła do poprzedniej pozycji, czyli podsunęła kolana pod podbródek owijając je ramionami.
- Teraz jesteśmy kwita - powiedziała zadowolona z siebie i odwróciła wzrok, by nie musieć patrzeć na akolitę.
- Ach ten policzek..Może kiedyś ci wyjaśnię to. Wybacz że cię uderzyłem - odparł lekko przesuwając się.
- Przeprosiny przyjęte - skwitowała krótko po długiej przerwie, nasunęła zimową futrzaną czapkę na oczy i schowała twarz w kolanach, nie mówiąc już nic więcej.
Severus nic już nie powiedział. W milczeniu wstał i odszedł zostawiając Katarine samą.

Wiele myśli cisnęło mu się w tej chwili, ale jedyne co można było zaobserwować to delikatny uśmiech na jego twarzy. Co się kłębiło w głowie młodego akolity, tego nikt nie mógł wiedzieć. Wiedział że biedny Schulz nigdy się nie dowie że, to dzięki niemu zdołał pokonać Ragusha. Jego działania okrywała tajemnica i mgła. Tak jak go uczono. Działał z boku, przyglądając się, lecz teraz nadchodził ten moment, gdy być może maski opadną. Karty zostaną wyłożone na stół, a wszyscy bohaterowie ujawnieni. To co ich czekało było pociągające i mroczne. To czego mieli dokonać miało powstrzymać nadchodzący Chaos.
Lamber. Człowiek prawy. Kiedyś. Teraz wojownik ogarnięty szaleństwem, pragnący zmierzyć się ze swoim przeznaczeniem. A on, Severus, miał dopilnować by tak się stało. Mimo całej swojej niechęci, wiedział że, tylko z nim przy boku mają szansę odzyskać kielich. Dopiero gdy tak się stanie, będzie można działać. Do tego czasu, musiał zrobić wszystko by Ci, których szukają, zostali odnalezieni. A pamięć o nich wymazana z kart historii.

Gdy tylko akolita usiadł ponownie, jego fretka pojawiła się od razu, na jego ramieniu muskając pyszczkiem nos Pana. Marta. Zawsze była z nim w najcięższych momentach jego życia, ale teraz nie mógł ryzykować. Za dużo go łączyło z tym małym futrzakiem. Fretka jakby wyczuła myśli Pana, i wskoczyła mu za pazuchę dając znać że, nigdzie się nie wybiera. Przebiegłe zwierzątko. Severus wyjął ze swojego plecaka trochę swojego prowiantu i nakarmił nim ją. Ciche popiskiwanie towarzyszyło potem Severusowi, gdy odpoczywał. Nawet jeśli przyjdzie mu umrzeć, będzie ktoś przy nim. Nie umrze sam.
 
__________________
Dzięki za 7 lat wspólnej zabawy:-)

Ostatnio edytowane przez valtharys : 09-07-2016 o 21:57.
valtharys jest offline  
Stary 10-07-2016, 00:45   #238
INNA
 
Nami's Avatar
 
Reputacja: 1 Nami ma wspaniałą reputacjęNami ma wspaniałą reputacjęNami ma wspaniałą reputacjęNami ma wspaniałą reputacjęNami ma wspaniałą reputacjęNami ma wspaniałą reputacjęNami ma wspaniałą reputacjęNami ma wspaniałą reputacjęNami ma wspaniałą reputacjęNami ma wspaniałą reputacjęNami ma wspaniałą reputację
Finał bitwy Lexa oglądała opierając się na długim i potężnym toporze, zabrudzonym krwią wrogów. Oparła jego ostrze o glebę, a na rękojeści wsparła przedramię i ze znudzeniem obserwowała walkę Schulza i Ragusha. Nie kibicowała żadnemu z nich, dla niej mógł zginąć ktokolwiek z tej dwójki, a w razie śmierci pierwszego, osobiście dobiłaby kozoryjca swym ostrzem. Sytuacja jednak potoczyła się bez większych komplikacji, Schulz poważnie odebrał, a jego stan był krytyczny. Niezainteresowana jego stanem, podeszła do Ragusha aby przeszukać jego śmierdzące truchło. Zasłoniła drogi oddechowe kawałkiem futra, które miała na grzbiecie, aby filtrować powietrze. Później sprawdziła inne ciała, a nawet i rozczłonkowane szczątki wrogów, aby przypadkiem nie ominąć żadnej wskazówki. Mimo tej skrupulatności i poświęcenia, Norsmanka nie znalazła żadnego tropu, podpowiedzi czy informacji. Nie zniechęcona jednak tymi staraniami, zarzuciła tarczę na plecy, a topór przypięła do boku. Okryła się szczelnie futrem i czekała aż wszystkie męskie anorektyczne ciałka będą gotowe do drogi, aż w końcu otrą łzy i przestaną się mazgaić.

Podróż jak zwykle mijała mozolnie i dłużyła się w nieskończoność. Lexa w myślach obmyślała jak wyda uczciwie zarobione pieniądze i co będzie robiła po powrocie do cywilizacji, jaki fach obierze, bowiem nie można było wiecznie być czyimś Ochroniarzem. Robota niby jak każda inna, ale z tego co się tutaj napatrzyła, bardzo niewdzięczna, a współpraca z ludźmi i pod dowództwem oszołomów, była naprawdę irytująca. Zarządzać takimi imbecylami, to jedno, ale musieć z nimi współpracować lub co gorsza ich słuchać; to już drugie. Lexa wiedziała, że nie dałaby rady na dłuższą metę, ledwo wyrwała się od ochrony karczmy w samym centrum Imperium, zadanie które jednak wzięła na swe barki teraz, miało swój limit czasowy.


W Górach Środkowych Norsmanka czuła się prawie jak w domu. Chrupoczący śnieg pod powierzchnią jej obuwia był przyjemnym dźwiękiem wzbudzającym liczne wspomnienia. Zanim jeszcze jej matka urodziła szóste dziecko, które okazało się być jedynym synem w linii, Lexa zastępowała pierworodnego. Była dla ojca jak jedyna córka, która może go zastąpić. Szkolił ją w walkach, jak mężczyznę, a ona chłonęła męskie zachowania niczym gąbka wodę. Nim narodził się pierwszy syn, Lexa zdążyła już całkowicie przejąć jego rolę, będąc najsilniejszą, najbardziej waleczną i zachowującą się jak rodowity Norsman, kobietą. Zapomniana, porzucona, niechciana - tak poczuła się już w pierwszych dniach. Nagle przestała być jedyną córeczką-tatusia, mimo iż ten posiadał jeszcze pięć córek młodszych od Lexy. Blondynka mimo silnej natury i stanowczości, była człowiekiem jak każdy inny i tak samo jak oni potrzebowała miłości, chociaż odrobinę. Pozbawiona jej jednak przez własnego ojca, którego podziwiała i szanowała jak nikogo wcześniej, zatraciła i zagubiła się we własnych uczuciach, pozostawiając wokół siebie twardą powłokę z lodu i kamienia, który ciężko było skruszyć. Lexa stała się twarda i nie do ugięcia, zupełnie jak góry, po których właśnie stąpała.

Nie odczuwała zimna, tak jak inni wędrujący, dla niej temperatura była optymalna. Lekko surowa, ale nie na tyle niska, aby nie móc jej znieść bez mrugnięcia powieką. Norsmanka przechadzała się po rozstawionym obozie, obserwując zebraną tutaj grupę. Śmierć paru z nich po drodze nie wywarła na niej wrażenia, było jej to obojętne aż nadto. Spacerując po obozie, mocno okryta grubym futrem, sprawdzała jak miewają się inny. Krążyła między nimi niczym dowódca, nie pomoc medyczna gotowa rzucić się do leczenia przemęczonych. Właśnie wtedy, kiedy kluczyła pomiędzy namiotami, z odległości dostrzegła siedzącą Katarinę. Dziewczyna drżała z zimna i zdawała się być przygnębiona. Lexa westchnęła ciężko i odważyła się podejść do niej. Kucając przed nią, zagadała coś i położyła dłoń na ramieniu, a potem razem wstały. Blondynka zaprowadziła ją do swojego namiotu, obejmując ramieniem.
Kiedy weszły do środka Norsmanka ułożyła drugie posłanie obok tego pierwszego, który początkowo miał być jej. Gdy tylko ułożyły się razem do snu, Lexa zgarnęła dziewczynę ramieniem, przytulając mocno do siebie i nakryła nie tylko śpiworem i dwoma kocami, ale i futrem. Jej dłoń niespiesznie gładziła okryte ubraniem plecy czarodziejki, kiedy to brodę oparła o czubek jej głowy, wtulając twarz Kislevianki pod swoją brodę. Chciała zapewnić jej jak najwięcej ciepła i to było dla niej najważniejsze. Nie wiedziała, co teraz przeżywała, ponieważ jej brak ciekawskości nie zadawał prywatnych pytań. Pomału oczy Blondynki zaczęły się zamykać, kiedy to głowa Katariny wysunęła się ku górze, a jej miękkie, dziewczęce wargi przylgnęły do spierzchłych ust Norsmanki. Wojowniczka początkowo nie zareagowała, będąc na tyle zaskoczoną, że jedynie jej usta lekko się nadęły. Jasne, zielone tęczówki powędrowały za spojrzeniem speszonej wiedźmy, która po tym spontanicznym geście zawstydziła się chcąc coś powiedzieć lub może nawet i wstać. Lexa jednak zatrzymała ją, aby odwzajemnić subtelny pocałunek, który z każdym muśnięciem przeradzał się w bardziej namiętne kąsanie. Dłoń blondynki wsunęła się pod bluzkę młodej, aby spocząć na jej niewielkiej piersi, którą lekko ścisnęła. Z przywartych do warg Lexy ust Katariny wydobył się cichy jęk, na który blondynka zareagowała nagłym spięciem całego ciała. Ich usta nieprzerywanie ocierały się o siebie, tak samo jak smukłe, rozpalone kobiece ciała. Dłoń Norsmanki gładząc brzuch towarzyszki powędrowała niżej, wsuwając się po dolną część garderoby, póki nie natknęła się na wilgotną kobiecość. Czuła, jak jej ciało drży i współpracuje chcąc poczuć więcej, jak temperatura jej ciała wzrasta, jak rytmicznie się porusza, aby szybszymi ruchami ocierać o wsuniętą dłoń. Po dłuższej chwili usta czarodziejki zamarły w bezruchu tuż przy wargach Lexy, a przez młode ciało przeszła silna fala ekstazy. Blondynka przesunęła obydwie ręce na plecy Katariny, aby mocno ją objąć. Nie pragnęła brać od niej niczego w zamian, nie chciała zupełnie nic. Wsłuchiwała się w ciężki oddech oraz przyspieszone bicie serca, które dudniło w ciszy namiotu. Norska kobieta przykryła je bardziej i ucałowała młodą w czoło. Musiały spać blisko siebie, nikt inny by ich nie wspierał.

Rano Lexa obudziła się jako pierwsza. Nie miała zamiaru zbudzać ze snu Katariny. Pod wieloma warstwami przykrycia wciąż parowało ciepło, choć na zewnątrz z ust uchodziła chmurka pary wodnej. Kobieta wstała i wyszła z namiotu, gotowa rozpalić nowe ognisko i przygotować nad ogniem coś ciepłego do jedzenia. Nie miała przy sobie wiele, ale nie planowała prosić nikogo o pomoc. Zrobiła najprostsze, ciepłe śniadanie oraz zagrzała wodę. Wszystkim tym miała zamiar podzielić się z młodą Wiedźmą, a potem ruszyć dalej. Nie było czasu, aby tkwić na tym ośnieżonym i zimnym terenie dłużej, niż było to konieczne.
 
__________________
Discord podany w profilu
Nami jest offline  
Stary 13-07-2016, 12:14   #239
Konto usunięte
 
Flamedancer's Avatar
 
Reputacja: 1 Flamedancer ma wspaniałą reputacjęFlamedancer ma wspaniałą reputacjęFlamedancer ma wspaniałą reputacjęFlamedancer ma wspaniałą reputacjęFlamedancer ma wspaniałą reputacjęFlamedancer ma wspaniałą reputacjęFlamedancer ma wspaniałą reputacjęFlamedancer ma wspaniałą reputacjęFlamedancer ma wspaniałą reputacjęFlamedancer ma wspaniałą reputacjęFlamedancer ma wspaniałą reputację


Śmierć zawsze deptała podróżnikom po piętach, jeśli odważyli się zapuścić na kislevskie bezdroża. Niczym bezgłośna zabójczyni czekała, by zabrać życie nieszczęsnemu śmiałkowi nieznającemu drogi do domu. Jej lodowate objęcia były ostatnim, co czuła ów osoba. Rezygnacja. Chłód. Cierpienie. Chłód. Chłód. Rozpacz. Chłód. Chłód. Chłód.
I śmierć.
Biedna Katarina była bardzo młoda, gdy pierwszy raz wystawiono ją na okrutne próby rządzących krainą Lodowych Czarownic. Wiele razy znajdowała się na skraju wytrzymałości fizycznej i psychicznej, kiedy to dookoła siebie widziała tylko gładką, ciężką śnieżną kołdrę pokrywającą grunt bez jakichkolwiek wypukłości świadczących o obecności jakiejś osady. Cudem znajdowała w sobie siłę, by przeć naprzód, w stronę horyzontu, trzymając się ostatniej iskry nadziei w jej sercu. Jednak choć znalazła w sobie wytrzymałość i upartość w dążeniu do swego celu, to zgubiła co innego. Rzecz najważniejszą, jaka może człowiekowi przyjść do głowy - pamięć o rodzinie. A kiedy raz o niej pomyślała i odkryła, że nawet nie pamiętała twarzy swoich rodziców, to odrzuciła ten fragment swojej tożsamości całkowicie.
Bo skoro zapomniała, to miała dla niej jakieś znaczenie? Tak sobie to tłumaczyła.
Mróz. Cóż on potrafił zrobić ze zwykłymi ludźmi? Zmieniał ludzi w potwory. Przyjaciół we wrogów. Łowcy stawali się zwierzyną. Z każdą godziną tracili człowieczeństwo, chwytając się coraz to drastyczniejszych sposobów, by przeżyć… jak zwierzęta. Czy taki był cel kislevskich Wiedźm? By dziewczynki, w których znaleziono iskrę magii, całkowicie straciły ludzie uczucia? By ich serca zostały skute lodem, tracąc zdolność do kochania czegokolwiek i kogokolwiek, a umysły były zdolne jedynie do chłodnej kalkulacji? Wystawione na próbę niedoszłe uczennice albo przechodziły ją pomyślnie, całkowicie porzucając poprzednie życie, albo dawały się pochłonąć straszliwemu żywiołowi zamarzając na śnieżnych pustyniach na kość. Katarina pamiętała ten makabryczny widok… Minęła w trakcie swej wędrówki wiele pozbawionych życia ciał nadgryzionych zębem czasu oraz padlinożerców, ale również równie tyle świeżych. Ich twarze zastygłe w ostatnim grymasie wyrażały różne uczucia, lecz nigdy nie były one pozytywne. Tyle młodych, ładnych kislevskich dziewcząt rzuconych prosto w objęcia wiecznie głodnej śmierci. Czy tak powinno być?
Królowa i pozostałe wiedźmy to niemające serca morderczynie, przelewające krew niewinnych dzieci tylko dla własnej uciechy.
A co z ludźmi z Norski? Oni ciągle żyli w tym klimacie i walczyli nawet z większymi niebezpieczeństwami. Ich społeczeństwo jest surowe, niemal dzikie, a niektórzy chętnie oddają się Chaosowi. Robią wypady na Kislev i grabią, co się da, włącznie z kobietami, ale mają w tym swój cel. Nie mordują osób, które nie stanowią dla nich zagrożenia. Mimo niekiedy strasznych czynów - nie tracą człowieczeństwa, a rodzina jest dla nich rzeczą bardzo ważną. Katarina kiedyś myślała inaczej. Lexa na pierwszy rzut oka pasowała do opisu okrutnej, krwiożercej osoby z Norski nieznającej jakiejkolwiek litości, jednak tylko na pierwszy rzut oka.
Ile rzeczy w trakcie jednej wyprawy może się zmienić?
Mimo wszystko - lód zawsze kiedyś stopnieje, a po zimie nastąpi wiosna.


Niemal całą podróż szła na tyłach pochodu, wpatrując się z nadzieją w plecy Adara, chcąc poczuć choćby odrobinę ciepła z jego strony, ale ten nie zwracał na nią jakiejkolwiek uwagi. Bardzo ją to bolało, jednak nie dawała po sobie tego poznać. Ciągnęła się więc za pozostałymi bez jakiegokolwiek wyrazu na twarzy, słuchając skrzypienia śniegu pod własnymi butami. Było jej zimno, choć była przystosowana do takich temperatur. Być może przyczyną był targający jej długimi włosami lodowaty wiatr, a może to po prostu pustka w jej sercu?
Ciągle czuła się winna za to, że ją porzucił, ale nie miała pojęcia cóż złego zrobiła. Kilka razy pod jej powiekami kotłowały się łzy pragnąc wypłynąć na zmarznięte policzki. Przeganiała je najszybciej jak potrafiła. Nie chciała zwracać na siebie uwagi. Nie było jej to potrzebne. Nie było to wskazane. Jej umysł nawet z opóźnieniem pojął, że ten mróz zabrał dwoje ludzi. Pomodliła się w myślach za ich dusze nie mogąc zrobić już nic więcej.

W obozie siedziała całkowicie na uboczu, chcąc pozostać sama ze swymi myślami. Zerkała co jakiś czas na niewyrażającego nią jakiegokolwiek zainteresowania mężczyznę, który tak zaprzątał jej głowę. Wzmagało w niej to jedynie uczucie żalu i osamotnienia oraz wykorzystania i oszukania przez jakiegoś szukającego towarzystwa chłopca. Po prostu się nią zabawił. Drżąc z zimna, oparła się mocniej o skałę, przysunęła kolana pod podbródek i objęła je ramionami, chowając w nich twarz. Bolesna prawda uderzyła ją bardzo mocno. Ten nieodpowiedzialny “mężczyzna” wcale nie był mężczyzną, a chłopcem. I do tego jeszcze najzwyklejszym kutasem.
Jakąś zmianę przyniosły dopiero “odwiedziny” Severusa w jej małej samotni. Przez całą rozmowę zastanawiała się czego on może od niej chcieć, ale szybko można było do tego dojść - zresztą, sam akolita o tym powiedział - chodziło o jej moc. Jak zwykle, bo cóż mag mógł mieć innego do powiedzenia? Zwłaszcza taki, który widział, że było z nią źle w trakcie wędrówki przez las? Niemniej jednak była dla niego tak miła, że aż sama sobie się dziwiła, biorąc pod uwagę zadany przez niego cios. Wolała jednak zostać sama. Severus nie był kimś, z kim chciała by rozmawiać za długo.
Była przygnębiona. Myślenie o dalekiej przyszłości nie dawało jej ukojenia, ponieważ nawet nie wiedziała czy przeżyje następny dzień. Nie rozglądała się już dookoła siebie, po prostu siedziała bezczynnie poza obrębem ogniskowego ciepła, bo kto miałby się nią interesować, jeśli nie przychodził w interesach albo prosić o leczenie?
I wtedy pojawiła się ona. W jakiś sposób zawsze była w pobliżu, kiedy najmocniej tego potrzebowała. Lexie wystarczyło tylko kilka słów w swym ostrym akcencie i gest, by wyrwać Katarinę z własnych przemyśleń i zabrać ją do swojego namiotu. Prawda była taka, że poszłaby gdziekolwiek, gdyby jakaś bliższa jej osoba wyraziła jakiekolwiek zainteresowanie. Wyglądało na to, iż zapewne Lambertowi uwierzyli wszyscy w historyjkę o demonie… Dała się po prostu ciągnąć Norsmance, kolejny raz zresztą przychodzącej jej z pomocą. Nikogo innego tu nie miała.
Popchnęło ją to do aktu spontaniczności, nad którym nawet się nie zastanawiała. Reakcja wojowniczki była zupełnie inna, niż się spodziewała. Ta chwila absolutnie odciągnęła ją od wszystkich smutków. Była ona dla niej cudowna, wypełniona uczuciem nowej, wręcz nadludzkiej przyjemności wywodzącej się z sięgającego szczytów podniecenia. Zaspokajało to jej fizyczność, ale również ta intymna bliskość Lexy dawała jej poczucie, że nie zostanie odrzucona. Ciche słodkie pojękiwania mieszały się z westchnieniami rozkoszy. Przez ten cały czas gładziła plecy Norsmanki poczynając od łopatek, kończąc na jej pośladkach. Całkowicie oddała się temu nowemu, wspaniałemu uczuciu, zakończonego przeszywającą wręcz falą przyjemności mogącą doprowadzić ją do obłędu.
Pędząca w żyłach krew powoli zwalniała, jak i również przyspieszony ciężki oddech, a ciało się schładzało. Leżąc w mocnych, ciepłych objęciach Lexy Katarina nie wróciła już tej nocy do negatywnych uczuć, jakie nią targały przez cała drogę w to miejsce. Nie czuła się już osamotniona. Jakby chcąc zatrzymać w sobie wydarzenia tego wieczoru dziewczyna objęła wojowniczkę w talii, przysuwając się do niej najbliżej jak była w stanie, a senne szafirowe oczy powędrowały, by spojrzeć w szmaragdową toń jej tęczówek. Uśmiechnęła się, pierwszy raz szczerze tego dnia, i pocałowała delikatnie Norsmankę, przesyłając tym pocałunkiem wdzięczność, której nie potrafiła wyrazić słowami.
Musiały trzymać się razem, bo kto by ich wspierał?

Następnego dnia przy prostym śniadaniu przygotowanym przez Lexę, Katarina wyznała co jej leżało na sercu od tak długiego czasu. Kobieta, którą traktowała jak przyjaciółkę, zdawała się słuchać w skupieniu jej problemu, z pewnym grymasem niezadowolenia albo złości skierowanej w sumie sama wiedźma nie wiedziała w kogo. Jej propozycja rozwiązania problemu była zadziwiająco prosta… Co zabawne, czarodziejka z lekkim wahaniem kiwnęła głową.
Tak więc dzień zaczął się od wyjątkowo krótkiej konfrontacji mającej w oczach łzy żalu i wściekłości dziewczyny z Adarem, którego uderzyła w twarz tak mocno, że ten aż się zachwiał. Wszyscy nagle przerwali swoje obowiązki, by zobaczyć co się właśnie stało, przez to zawisła wśród nich wręcz grobowa cisza przerwana głośnym klaskaniem śmiejącej się pod nosem Lexy. Nie mając zamiaru wyjaśniać niczego więcej temu człowiekowi oczekując, że sam do tego dojdzie, odwróciła się na pięcie i udała się w stronę wojowniczki.
Była gotowa do dalszej drogi… I ostatniej konfrontacji.
 
Flamedancer jest offline  
Stary 16-07-2016, 23:00   #240
Konto usunięte
 
Warlock's Avatar
 
Reputacja: 1 Warlock ma wspaniałą reputacjęWarlock ma wspaniałą reputacjęWarlock ma wspaniałą reputacjęWarlock ma wspaniałą reputacjęWarlock ma wspaniałą reputacjęWarlock ma wspaniałą reputacjęWarlock ma wspaniałą reputacjęWarlock ma wspaniałą reputacjęWarlock ma wspaniałą reputacjęWarlock ma wspaniałą reputacjęWarlock ma wspaniałą reputację
Górska grań, Góry Środkowe
11 Kaldezeit, 2526 K.I.
Świt

Wraz z nadejściem świtu, promienie wschodzącego słońca odsłoniły kolejne trupy. Trzech ludzi Riemera zamarzło na śmierć, o czym szybko przekonali się pozostali członkowie wyprawy, gdy wraz z nastaniem nowego dnia próbowali wybudzić utkwionych w kompletnym bezruchu towarzyszy. Zaszklone, szeroko otwarte oczy, które pokrywała cieniutka warstwa lodu, spoglądały z przestrachem w stronę górującego nad okolicą Nordbergu - największego spośród wszystkich szczytów Gór Środkowych, który tamtego dnia skryty był w gęstych, nieprzeniknionych oparach formujących się chmur.
Dla bardziej zabobonnych uczestników wyprawy był to zły omen; zapowiedź ponurej zguby, która niechybnie czeka wszystkich śmiałków, na tyle nierozważnych, aby zapuścić się w samo serce zdradzieckich gór. Śmierć mieszkańców Mühlendorfu była ciosem dla każdego, bowiem z każdym zgonem ich szanse na zwycięstwo topniały, lecz w szczególności był to bolesny cios dla Riemera, który obiecał wielu rodzinom sprowadzić ojców i synów w jednym kawałku. Byli to ludzie tacy jak znaczna większość mieszkańców wiosek; prości, uczynni i gorliwie oddani pracy na polu. Ich ciężka harówka pozwalała przetrwać zimę najbliższym i teraz, po ich śmierci, los wielu rodzin stanął pod znakiem zapytania. Sołtys Mühlendorfu wiedział już, że dla niego najtrudniejszym etapem wyprawy wcale nie będzie walka, lecz powrót do domu i spojrzenie owdowiałym kobietom prosto w oczy, aby w następstwie przekazać ponure wieści. Poniekąd, zaczął pragnąć chwalebnej śmierci, aby uniknąć tego osobistego upokorzenia.

Ta niepowetowana strata zdruzgotała i tak chwiejne już morale. W obozie panował przenikliwy chłód, przed którym nie chroniły nawet grube płaszcze i ocieplane mundury. Nadejście świtu przywitano rozpaleniem ogniska, wokół którego wędrowcy zbili się w ciasnś gromadkę, aby posilić się po raz ostatni przed ostateczną konfrontacją z hordą zwierzoludzi. Zdaniem wielu, była to również ostatnia ciepła strawa przed śmiercią, która czekała ich u kresu tej wyprawy… Ta i podobne myśli krążyły nieprzerwanie w ich umysłach, nie pozwalając o sobie ani na chwilę zapomnieć.
- To nasz koniec. Zamarzniemy tu lub zginiemy od toporów i włóczni zwierzoludzi - odezwał się przy ognisku jeden z młodszych mieszkańców Mühlendorfu, którego już wcześniej dało się poznać jako strachliwego i buntowniczego chłopa. Na swojej podróżniczej patelni trzymał chudy kawałek wieprzowiny, lecz czekał tak długo na swoją kolej, że mięso zdążyło zamarznąć zanim zdążył włożyć patelnię w płomienie. Spojrzał wtedy z przekąsem na swą lichą porcję, a później powiódł przygnębionym wzrokiem po twarzach pozostałych uczestników wyprawy. Podobnie jak on, mieli oni nietęgie miny, których zły nastrój potęgowała obecność martwych truposzy, wciąż utkwionych w takiej samej pozie, którą przybrali jeszcze za życia. Nikt mu jednak nie odpowiedział, nikt nie zaprzeczył, tak jakby każdy podzielał jego myśli, a przynajmniej nie potrafił znaleźć odpowiedniego kontrargumentu ku własnemu i pozostałych rozczarowaniu.
- To już ostatni etap podróży. Od naszego celu oddziela nas tylko górska grań - zachrypnięty głos Schulza przerwał powstałą ciszę, skupiając spojrzenia wszystkich obecnych na jego pomarszczonej twarzy.
- To bardzo niebezpieczny odcinek, dlatego weźmiemy ze sobą liny i obwiążemy się nimi. Podzielimy się na cztery grupy, wśród których znajdą się osoby znane z krzepy oraz te bardziej wycieńczone podróżą. Miejmy nadzieję, że to rozwiązanie okaże się wystarczające - weteran dokończył swój wywód, po czym dostał ataku rzężącego kaszlu, który wstrząsnął całym ciałem starca. Schulz cieszył się poszanowaniem wśród mieszkańców obu wiosek, toteż nikt nie zaprzeczył, choć w umysłach wielu już dawno zasiane zostało ziarno wątpliwości. Zdali się na chłodną kalkulację byłego żołnierza Armii Imperialnej, bowiem był najbardziej doświadczony spośród wszystkich i znał te góry, choć nie na tyle dobrze, by móc nawigować bez pomocy artefaktu znalezionego w komnacie arcymaga Kolegium Niebios. Nie mieli też innego wyjścia, choć mogli wracać, lecz wtedy zaprzepaściliby wszystko co dotychczas osiągnęli, a śmierć ich towarzyszy poszłaby na marne. Wiedzieli, że na odwrót jest już za późno.


Opuszczając obozowisko i osłaniające je ściany skalne, wędrowcy zostali na przywitanie smagnięci lodowato zimnym wiatrem, który odbierał dech w płucach i wywoływał uczucie szoku termicznego. O świcie warunki atmosferyczne wyraźnie się pogorszyły; w wysokich partiach gór panowała burza śnieżna, a w niżej położonych obszarach istniało spore ryzyko wywołania lawiny. Wszystko wskazywało na to, że pogoda nie ulegnie poprawie w najbliższym czasie, a z czasem może być jeszcze gorzej, gdy śniegi przykryją wytyczoną ścieżkę, toteż Albert Schulz wraz z towarzyszącym mu Bratem Lambertem nawoływali resztę uczestników wyprawy do podwojenia wysiłków. Chcieli jak najszybciej przedostać się przez górską grań, zanim ta zostanie kompletnie zasypana.

Po pokonaniu kilkuset kroków, chłostani lodowatym wichrem bohaterowie dotarli na skraj wspomnianej grani. Był to długi na ponad trzysta metrów odcinek, prowadzący wąskim grzbietem rozległej góry, po obu stronach której znajdowała się olbrzymia przepaść licząca sobie więcej niż tysiąc stóp, a na widok której wszystkich mimowolnie ogarnął lęk przed wysokością.
Mimo dłuższej chwili wahania, która ogarnęła nawet przewodnika wyprawy, wędrowcy zdołali przełknąć kłujące uczucie strachu i zastosowali się do planu Schulza. Podzielono się na mniejsze grupy, wewnątrz których poszczególne osoby związane były ze sobą linami. Pierwszej grupie przewodził Schulz, następnej Lambert, na przodzie trzeciej szedł Riemer, zaś ostatnią prowadził Klaus.
Po ofiarowaniu krótkiej modlitwy bogom, chłopi, jeden po drugim, zanurzali się w opary gęstej chmury, która oplatała swym szerokim ramieniem górską grań, kompletnie przesłaniając widoczność przed nimi. Tuż po pokonaniu pierwszych kilku kroków, wędrowcy zrozumieli jak bardzo zdradziecki jest to teren, lecz niezrażeni tym parli dalej, myślami będąc u boku swych rodzin. Gruba płachta śniegu, która pokrywała każdy metr kwadratowy wysokich gór, była wyzwaniem samym w sobie, bowiem pokonujący wąską grań śmiałkowie nie wiedzieli gdzie kończy się skała, a zaczyna przepaść. Bohaterowie ostrożnie stawiali każdy swój krok, modląc się w duchu, aby nie wpaść w jakąś ukrytą szczelinę lub co gorsza; poślizgnąć się, lecz na szczęście dla nich, podłoże okazało się być w miarę stabilne.
Tuż po tym jak pierwsza grupa przedostała się na drugą stronę, towarzyszący Schulzowi chłopi rozbiegli się po okolicy na rozkaz weterana, aby zabezpieczyć teren przed nadejściem kolejnych osób, zaś Albert wraz z Katariną stali na krawędzi przepaści, pomagając pozostałym pokonać ostatnie kilka metrów grani. W ten właśnie sposób bezpiecznie przeszła druga oraz trzecia grupa, których członkowie rozstawili się z bronią palną u podnóża skalistego wzniesienia, czekając na nadejście pozostałych.

Ostatnia grupa, której przewodził Klaus, również zdołała przedostać się przez grań, lecz gdy tylko dotarli na drugą stronę gór, łowca ku własnemu przerażeniu spostrzegł, iż drugi koniec liny był przez cały ten czas swobodnie ciągnięty po śniegu, a przecież miał być nim obwiązany Dziadek Rybak. Młody myśliwy spoglądał z niedowierzaniem w trzymany przez siebie skrawek sznura, nie potrafiąc zrozumieć dlaczego nikt nie zauważył tajemniczego zniknięcia starca. W przypływie gniewu odrzucił linę na bok i chciał już ruszyć w drogę powrotną, lecz reszta chłopów siłą powstrzymała go przed tą zgubną decyzją.
- Nie pomożesz mu - wyszeptał Schulz z malującym się na twarzy wyrazem bólu, po czym położył dłoń na barku Klausa w przyjacielskim geście. Weteran próbował znaleźć słowa pocieszenia, lecz przez dłuższą chwilę nie był w stanie nic z siebie wykrztusić. Wtedy właśnie ich spojrzenia spotkały się ze sobą i choć w oczach łowcy czaiła się nienawiść, młodzieniec szybko pogodził się z rzeczywistością. Klaus zbył uścisk Schulza gwałtownym ruchem ramion, po czym minął go bez słowa i ruszył w stronę wznoszącego się przed nimi płaskowyżu, gdzie oczekiwała ich ostateczna walka. Podobnie jak reszta, był gotów pomścić śmierć wioskowego znachora.


Nordberg, Góry Środkowe
11 Kaldezeit, 2526 K.I.
Świt

Słońce wznosiło się za ich plecami, kiedy chłopi zajmowali dogodne pozycje na kamienistym podwyższeniu, które górowało nad płaskowyżem otaczającym najwyższy ze szczytów Gór Środkowych. Stąd mieli doskonały widok na roztaczającą się przed nimi skalną równinę, na końcu której zgromadziły się dziesiątki uzbrojonych we włócznie, tarcze i topory zwierzoludzi, wśród których znajdowali się dotknięci zaawansowanymi mutacjami ludzie, w sięgających ziemi czarnych szatach, przywodzący na myśl kapłanów Morra, lecz baczny obserwator byłby w stanie spostrzec symbole Khorne’a, które zostały wytatuowane na ich szpetnych twarzach.
W ciasnych, drewnianych klatkach trzymano boleśnie związanych ze sobą więźniów, wśród których znajdowały się przerażone rodziny mieszkańców Krausnick. Wtedy jeszcze nikogo nie złożono w ofierze, lecz kilkanaście metrów dalej, na samym końcu płaskowyżu, tuż u podnóża górskiej ściany skalnej, znajdował się potężnych rozmiarów, starożytny ołtarz, którego kamienie na przestrzeni ostatnich kilku tysiącleci przybrały barwę szkarłatu w wyniku hektolitrów przelanej tam krwi.
Na jego zbrukanych posoką schodkach zebrali się odprawiający modły kultyści oraz towarzyszący im zakuty w czarną zbroję rycerz. W swym mrocznym triumfie dostarczył im nie tylko licznych ofiar, niezbędnych do odprawienia plugawego rytuału, ale także Kielich Sigmara, który teraz połyskiwał w blasku wschodzącego słońca, trzymany w ręku jednego z tych przerażających kapłanów.

Wrogowie nie byli świadomi obecności chłopów, od których dzieliło ich ponad dwieście metrów, a którzy usadowili się na kamienistym wale, skąd mogli bez większych przeszkód obserwować ruchy przeciwnika. Pomiędzy nimi znajdował się płaski teren bez żadnych walorów strategicznych, które mogliby wykorzystać na swoją korzyść.
Czempion Khorne’a oraz jego ogarnięte pobożną żądzą krwi oddziały siepaczy, stali pomiędzy wysoką ścianą skalną, będącą podnóżem Nordberga, a wzniesieniem, na którym zgromadzili się bohaterowie. Płaskowyż był jednak dość szeroki na całej swej długości, a liczebność chłopów zbyt mała, aby zamknąć w kleszcze tak spory oddział przeciwników, więc nie mogli wykorzystać przewagi terenu, ani też zaatakować bez wcześniejszego zwrócenia na siebie uwagi. Bohaterowie musieli więc szybko przemyśleć swoją taktykę, zanim ich rodziny zostaną złożone w ofierze, a starożytny artefakt bezpowrotnie splugawiony.
 
__________________
[URL="www.lastinn.info/sesje-rpg-dnd/18553-pfrpg-legacy-of-fire-i.html"][B]Legacy of Fire:[/B][/URL] 26.10.2019

Ostatnio edytowane przez Warlock : 17-07-2016 o 14:55.
Warlock jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 07:08.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172