Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 05-07-2016, 14:25   #24
Wila
 
Wila's Avatar
 
Reputacja: 1 Wila ma wspaniałą reputacjęWila ma wspaniałą reputacjęWila ma wspaniałą reputacjęWila ma wspaniałą reputacjęWila ma wspaniałą reputacjęWila ma wspaniałą reputacjęWila ma wspaniałą reputacjęWila ma wspaniałą reputacjęWila ma wspaniałą reputacjęWila ma wspaniałą reputacjęWila ma wspaniałą reputację

- Wyluzuj, Jack! - rzucił Barry za odchodzącym Woodem, z promiennym uśmiechem.
- Znamy bajki o elfach. Skrzat i wróżka czuli nas, więc jak nie po śladach, to po zapachu - dodał ze radosnym śmiechem.
Jack uniósł oczy ku niebu, lecz nic nie odpowiedział. Miał cichą nadzieję, że jego obawy co do śladów się nie sprawdzą.


- Dobra. To ja idę. - odezwał się krótko Dawid do swoich towarzyszy gdy z pomiędzy drzew ukazała się ich oczom chatka. Może nie z piernika ale jednak też jakaś taka… urocza? Bajkowa? No w każdym razie całkiem zadbana i… No brakowało mu słów.

Szedł zamyślony nad ich sytuacją. Czasem, co raz bardziej od niechcenia rzucał kamyk przed siebie. Co raz bardziej tracił wiarę, że ma to jakiś sens. Ale rzucał. W takim gąszczu nie był pewny czy w ogóle zdoła na czas dostrzec jak kamień odbija się czy wpada do ich oryginalnej rzeczywistości. Czasem też oglądał się za siebie. Też nie był pewny czy ma to sens. W powieściach czy bajkach te elfy były z reguły specami od leśnych spraw. I strzelania z łuku jeszcze. Mieli szansę ich zauważyć gdyby tamci tego nie chcieli? A jak trafią na jakichś nerwusów co od razu poślą im strzałę w plery? No to tak, było się o co martwić.

No i te zapachy. Zwłaszcza zapachy. Nie powinien tak czuć. Nie aż tak wyraźnie. To nie była żadna insynuacja czy wmówienie czegoś. Naprawdę czuł wonie jak nigdy wcześniej. Bardzo wątpił czy czyste i nieskażone epoką przemysłową powietrze tego świata aż tak oczyszczało płuca i nozdrza w tak błyskawicznym tempie. Więc jeśli nie byli poddani jakiejś biochemii to te cholerne brednie tego cholernego konusa jakoś zaczynały być cholernie niepokojące. Więc tak, jak się nie chciało zjednoczenia z naturą to tak, było się czym martwić jak jasna cholera.

Ale na szczęście w tych niewesołych rozmyślaniach nastąpiła przerwa gdy natknęli się na jakąś oznakę cywilizacji ponad parę skarlałych tubylców i dorgę przez pustkowia. Domek. A nawet jakaś laska. Taka normalnych rozmiarów. I chyba nie elfka. Choć nie widział uszu. Nie widział sensu czekania czy czajenia się. Zwłaszcza jeśli naprawdę polazły za nimi czy po nich te cholerne elfy.

Wyszedł więc z krzaków otaczających leśne gospodarstwo i skierował się ku budynkowi i siedzącej na ławce dziewczynie. Nie wyglądała by miała jakąś broń. Przynajmniej nie widział żadnej. Strój też jakiś pancerno - wojskowy nie wyglądał. Szedł prosto i miał nadzieję, wyglądał na tak spokojnego i wyluzowanego jak chciałby. Choć po prawdzie to usilnie starał się nie myśleć, że jakiś skitrany elfior właśnie mierzy do niego z łuku albo, że laska spanikuje… I w sumie nie wiadomo co zrobi. Ale chuj z tym. Siedzenie w krzakach nie wydało mu się lepszym rozwiązaniem. Nie mieli czasu. On przynajmniej nie miał. Nie chciał się zmienić w żadne cholerne zwierzę. A chyba byli tu jacyś magowie czy kapłani co mogli to jakoś odkręcić czy zatrzymać. No to Dawid chciał ich znaleźć i skoro tamta para konusów mu umkła to mógł zacząć ich szukać od tej laski na ławce. Widząc, że Jack i tak wyszedł z krzaków ruszył razem z nim w stronę siedzącej przed domkiem dziewczyny.

- Cześć. Jestem Dave. Eee… Chyba się zgubiłem… - tak się zapętlił w tym swoim kołowrocie myśli, że jak ostatecznie stanął już parę kroków przed tą laską w sumie jakoś nie przemyślał na czas jak w ogóle zacząć rozmowę ani co mówić. Ale po chwili wahania właściwie stwierdził, że chcąc czy nie chcąc to powiedział jak było.

Nela i Barb wyszły zza drzew zaraz za Jackiem. Słysząc jednak jak ten rozpoczął rozmowę milczały czekając na odpowiedź.

Kobieta obdarzyła ich powłóczystym spojrzeniem, rzuconym spod długich rzęs, lecz nie odpowiedziała od razu. Przypatrywała się każdemu po kolei, poprawiając przy okazji siedzące na nosie okulary. Petenci wyglądali normalnie. Aż za normalnie jak na ten cały Avalon. Tu nic nie było “nomalne”, choć dobrze stwarzało pozory.
Cassie wylądowała w domu osiedlowego dealera… trochę popieprzonego i niekonwencjonalnego, ale jednak Tamina potrafiła produkować całkiem niezły towar. O jego magicznych wręcz właściwościach. Przekonała się o tym zeszłej nocy, korzystając z poczęstunku na koszt firmy.
Skończywszy rozpoznanie uśmiechnęła się szeroko, rozkładając ręce w powitalnym geście.
- Ach, wędrowcy! - złączyła je energicznie, rozległo się ciche klaśnięcie - Witajcie, witajcie! Cóż was do mnie sprowadza? Ze szlaku zeszliście i bogowie przyprowadzili was aż tutaj? Pewnieście strudzeni, głodni. Czekajcie, zaraz strawę przygotuję i questa wam dam. Przecież chatka ukryta w tym magicznym lesie kryć musi wątek poboczny, wyjątkowo dobrze nagradzany za jego ukończenie, nieprawdaż? - skrzywiła się cynicznie, zakładając nogę na nogę. Parsknęła pod nosem i pokręciwszy głową kontynuowała wywód chrapliwym, bardziej ironicznym tonem - Nie no dobra, bez jaj. Czy ja wyglądam jak mobilny punkt Czerwonego Krzyża? To nie moja chata, nie będę się rządzić nie swoim dobrem. Nie mam do tego odpowiednich uprawnień. Proszę złożyć wniosek e-325 i zgłosić się do okienka 118 na piątym piętrze, gdzie odbiorą państwo druk A81. Z wypełnionym zapraszam ponownie.
Jack popatrzył z zaskoczeniem na mówiącą, z której ust popłynął potok niezwykłych jak na tę sytuację zdań. Nie bardzo wiedział, czy ma do czynienia z jakąś 'tubylką', która zbyt często przebywała z porwanymi 'Ziemianami', czy też z jakąś biurwą, której ziemskie nawyki za bardzo weszły w krew.
- Nie twoja chatka, zatem przepraszam, że zawracałem ci głowę - odparł.
Podszedł do drzwi i zastukał.
Barry stanął jak wryty i szeroko otworzył oczy widząc dziewczynę pod chatą.
- Królowo złota! - podszedł bliżej z wyciągniętymi rękami, jakby widział najlepszą przyjaciółkę sprzed lat.
- Zbawczyni! Przyjaciółko w rozrywce! Posiadaczko magicznego proszku! Jestem Barry. Williams znaczy się. Jakże miło mi cię poznać! Ja mam tabakę, w razie czego - ostatnie zdanie dodał teatralnym szeptem.
W odpowiedzi brunetka uśmiechnęła się szeroko, kręcąc głową niby z politowaniem. Zdjęła jednak okulary, ujawniając roześmiane oczy.
- Dobra, spasujmy bo się robi dziwnie. Jeszcze ktoś zacznie mówić wierszem… a tego nie zniosę - westchnęła, spoglądając z udawaną boleścią ku niebu: pięknemu, błękitnemu. Normalnie jak z bajki - CJ, Cassie. Cassandra J. Hosford. Usługi prawne… kiedyś. Teraz nie wiem - wzruszyła ramionami - Ale te kotły i wiedźmie eliksiry są całkiem ciekawą alternatywą. Widzisz Barry… Barry, tak? Więc Barry, ty masz tabakę, ja hoduję szczury. Dogadamy się - zakończyła puszczając mu oko.
Barry wciągnął powietrze głęboko do płuc i wypuścił je.
- Uwielbiam szczyry, a jak nie ma, to szczureczki. A wiedźmy powiadasz… Mają jakieś ciekawe towary? - zapytał szczerząc się kretyńsko.
- Cały kociołek - Cassie przytaknęła - I to nie jeden.
Znów nałożyła lennonki, obracając wzrok na pozostałych ludzi. Cienka brew podjechała do góry, akcentując niewypowiedziane pytanie: kto co i jak tu jeszcze stoi?
- Nela. Barb. - Przy wypowiedzeniu tego drugiego imienia szarowłosa wskazała stojącą obok niej dziewczynę, która nic nie mówiąc, pomachała do kobiety, z nieco dziwnym wyrazem twarzy - Właśnie przed chwilą spotkaliśmy elfa, wróżkę i krasna. Ty wyglądasz… NORMALNIEJ. Jesteś stąd?
- Na pewno nie z Avalnou - CJ zmarkotniała, przenosząc spojrzenie na korony drzew. Zagryzła wargę i po dłuższej chwili dopowiedziała - Anglia. Tak mniej więcej, a co z wami?
- Jack - Wood rzucił w stronę tamtej.
Po gadce o szczurach i kotłach nie bardzo wierzył Cassandrze. Nie mówiąc już o tym, że z takim imieniem... Brak wiary w jej słowa raczej nie powinien dziwić.
- Jestem Alex. - Alex przedstawił się skinięciem głowy. - My też Anglia, ciekawe czy ten sam rok. - w sumie teraz wszystko wydawało mu się możliwe.
- Zajebiście. Kolejna zagubiona duszyczka. Witamy wśród swoich. - Nela wywróciła oczami. Czuła, że jeśli nie przestanie zaraz analizować sytuacji i tego wszystkiego dziwnego, to mózg po prostu jej eksploduje. Nerwowym ruchem wyciągnęła paczkę fajek i już miała coś powiedzieć, kiedy…

Stukanie do drzwi przyniosło efekty dopiero po dłuższej chwili, w trakcie której niektórzy zdążyli zawrzeć nieco bliższą znajomość niż tą, która opierała się na samym podaniu danych osobowych.
Drzwi otworzyły się nie wydając z siebie nawet najcichszego skrzypnięcia zawiasów.
- Przecież jest otwarte - usłyszeli wpierw nieco zniecierpliwiony głos, a następnie ich oczom ukazała się odziana w czerń, drobna blondynka. Przystanęła też zaraz, wyraźnie zaskoczona tak liczną grupą, która nagle wylądowała na jej progu.
- No tak - mruknęła, obrzuciwszy każdego z kolei, spojrzeniem błękitnych oczu. - Pozwólcie, że zgadnę. Zgubiliście się, nie wiecie gdzie jesteście, wszystko wokół was wygląda nie tak jak powinno, a zapachy, dźwięki i widoki zaczynają być niepokojąco wyraźne? Tak? No oczywiście, że tak - odpowiedziała sobie z głośnym westchnieniem. - Takie już to moje szczęście.
Nagle uśmiechnęła się wesoło, przesuwając nieco i dłonią wskazując wnętrze chaty.
- Wchodźcie i rozgośćcie się. Śniadanie zaraz będzie gotowe.
- W moim świecie nie wchodzi się bez pukania - odparł Jack, spoglądając na swoją (mniej więcej) rówieśnicę - a poza tym cała reszta mniej więcej się zgadza. Ponoć jesteśmy w Avalonie, tyle wiemy. I dziękuję za zaproszenie. Jack - przedstawił się.

Nowakowski uśmiechnął się gdy usłyszał tyradę tej laski na ławce. Podchodząc do domku widział jej patrzałki ale właściwie niewiele to oznaczało. Oni sami mieli portfele i inne tego typu drobiazgi a nadal byli dość blisko kręgu kamoli, który najwyraźniej jakoś ich śmignął. To i widać mógł śmignąć kogoś innego. Pytanie czy ta laska była jakąś kolekcjonerką gadżetów z ich świata czy jedną z nich. Ale gdy usłyszał jej litanię wiedział już, że trafili na kogoś z ich świata. Uśmiechnął się, bo taka lista questów faktycznie pasowała do jakiejś gry RPG z kompa. Pogrążony w niewesołych rozmyślaniach jakoś nie zwrócił na to uwagi, a teraz taka drobna parodia z ich świata nieco poprawiła mu humor.

Właścicielka okazała się też mało wpasowana do stereotypu wiedźmy. Ani stara, ani garbata, ani pomarszczona. To normalne? Zastanawiał się widząc jak zaczyna się wstępna gadka. Może to jakaś stażystka? Albo córka? Nawet go to trochę zaciekawiło. Sam nie wiedział czy któraś z tych wersji byłaby dla nich lepsza czy nie. Dopiero jej słowa go zastanowiły. Chyba nie byli aż tak dziwnymi czy rzadkimi gośćmi. Wyglądało jakby co jakiś czas jednak trafiali tu jacyś ich pobratymcy. Albo laska była o wiele starsza niż wyglądała. Może po zmroku się zmienia w jakąś cholerę? To by już chyba bardziej pasowało do wizerunku wiedźmy. - Ja jestem Dave. - odrzekł przedstawiając się tym razem bez uciekania się do testów językowych. - I dziękuje za śniadanie. Jestem głodny jak wilk. - mruknął z wisielczym humorem. Wyglądało na to, że sprawa tej pieprzonej przemiany jakoś nikogo nie dziwi i jest tu cholerną normą!

- To takie oczywiste? - zdziwiona [b]Nela[/B[ zwróciła się do właścicielki domu. - Obiło nam się o uszy, że z takimi jak my… nowymi… nie gada się i w dodatku rzadko widuje, zwłaszcza o tak przechadzających się na WOLNOŚCI zaraz po przybyciu. - W tonie dziewczyny było wiele nieufności, zupełnie jakby chciała wybadać wiedźmę. Teoretycznie miała takie same powody by ufać jej, co wcześniej spotkanym mikrusom. Żadne. Jednak, oni ich ostrzegali, a ona oferując pomoc (a przynajmniej jedzenie) zatrzymywała w miejscu. - Tak się składa, że już widziała nas jakaś elfka. Nie wykluczone, że już wysłała za nami kogoś kto nas będzie chciał zgadnąć. Gdzieś. Nie obawiasz się, że znajdą nas tu, w Twoich progach? - Szarowłosa przesuwała paczkę fajek w dłoniach, bawiąc się nią. Jej czujne spojrzenie nie odrywało się jednak od blondynki.
- Nigdy ich nie zamykam- przyznała, uśmiechając się i skinieniem głowy witając tych, którzy się przedstawili. - Zwą mnie Tamina- przedstawiła się, robiąc krok w stronę wnętrza chaty, jednak zaraz się odwróciła słysząc słowa Neli.
- Vellandril i jego słudzy nie mają nade mną władzy - oświadczyła stanowczo. - Ani też nad moim terenem, na którym obecnie się znajdujecie. Żaden elf nie odważy się naruszyć granicy - była wyraźnie urażona słowami szarowłosej i bez wątpienia rozgniewana. - Oferuję wam swoją gościnność, jak przystało. Możecie z niej skorzystać lub nie, jednak wiedzieć powinniście, że po przekroczeniu progu mojej chaty, jej zasady także i was zaczną obowiązywać.
Przerwała i wzięła głęboki wdech, a po chwili bardzo powoli wypuściła powietrze z płuc. Na jej usta powrócił uśmiech, chociaż bez wątpienia nie był on tak radosny jak ten wcześniejszy.
- Nie, nie spotyka się was często, a przynajmniej wolnych i tuż po przebudzeniu. Elfka, którą spotkaliście miała zapewne sprawdzić stan wrót znajdujących się nieopodal. Skoro jednak spotkała was obudzonych to bez wątpienia zawróciła po pomoc. Tu jednak jesteście bezpieczni. Przynajmniej na jakiś czas, bowiem nie tylko elfy na was polują. Posłałam już po kogoś, kto może wam pomóc, póki co jednak zadowolić się musicie tym, co wam oferuję. Śniadanie, nowe szaty i chwila odpoczynku z pewnością powinny dodać wam otuchy i oczyścić myśli ze zbędnych obaw. Teraz jednak wybaczcie, muszę wrócić do kuchni - dorzuciła na końcu, ówcześnie pociągnąwszy nosem. Ci, którzy znajdowali się najbliżej otwartych drzwi, wyczuli zapach świeżego pieczywa. Jeszcze nie gotowego, jednak posiadającego już ów kuszący aromat, który wręcz zmusza by wbić zęby w chrupiącą skórkę.
- Piękne dzięki tej, która ofiaruje swą gościnność. Wdzięczność za powitanie. Fortuna i słoneczne jutro dla pani tego domu. - Jack z szacunkiem wypowiedział słowa, które podsunęła mu pamięć... zapchana lekturą wielu książek. Z dłonią na sercu skłonił się Taminie.
- No to chyba jesteś bardzo potężna skoro ten elficki władyka respektuje waszą umowę. - brwi Polaka uniosły się nieco do góry. Trochę go zdziwiły słowa gospodyni. Taka sobie dość zwyczajnie wyglądająca laska a ten elf przed którym pomykała ta parka miejscowych jakoś się jej słucha. Albo więc tamten nie jest taki megamocny jak tamci uważali albo ta blondi jest potężniejsza od niego. Jakby nie było wypadało się z nią liczyć no i nie zrażać jej do siebie tak od razu. Poza tym była ok. Wyjaśniło całkiem sporo jak na wstęp, miała zamiar dać papu i ubrania o które właśnie główkował jak ją poprosić czy spytać by z daleka nie wyglądali jak obwiesie albo właśnie cudzoziemcy, a sama się zaoferowała.
Nela przyjęła słowa i oburzenie Taminy ze stoickim spokojem. Tak samo jak ona miała prawo być nieufna i było to zrozumiałe, tak samo wiedźma miała prawo być ów nieufnością zniesmaczona, co również było zrozumiałe. Wyjaśnienie było jakie było, a lepszego pomysłu niż skorzystać z gościny Nela po prostu nie miała. Zwłaszcza teraz gdy do jej nozdrzy doleciał wyśmienity zapach świeżego pieczywa.
Dziewczyna schowała paczkę na powrót do kieszeni, nie mając zamiaru dłużej tkwić w miejscu. Stając w drzwiach, spojrzała jeszcze na dziewczynę w lenonkach.
- Wszyscy obudziliśmy się przed chwilą pod Stonehenge, po niedokończonej imprezie w klubie Pełnia w Salisbury. Było nas o jedno więcej, ale… - urwała na moment, jakby szukała odpowiednich słów - mieliśmy przebłysk z naszego świata i jedna dziewczyna wpadła pod ciężarówkę. - Po tych słowach przekroczyła drzwi domku wiedźmy rozglądając się i wędrując w stronę zapachów. Barb poszła w jej ślady.
 
__________________
To nie ja, to moja postać.
Wila jest offline