Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 05-07-2016, 16:12   #20
Leoncoeur
 
Leoncoeur's Avatar
 
Reputacja: 1 Leoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputację


Dźwięk telefonu denerwował go coraz bardziej, ale nie było mu śpieszno do odebrania. Wspomnienie snu sprawiło, że zadrżał i zirytował się jeszcze bardziej. Lamia zabawiła się z nim jak z napalonym szczeniakiem, a tym bardziej bolało, że wcześniej obiecał sobie nie poddawać się jej urokowi. I wystarczyło, że przeciągnęła się zmysłowo… Skapitulował jak francuska armia w dowcipach na jej temat.
Wpatrywał się w ekran telefonu i w końcu uśmiechnął.
Pakt z diabłem. Zapisał swą duszę piekłu po śmierci. Powinien czuć przytłaczające poczucie straty… on jednak poczuł coś na kształt ulgi. Klamka zapadła, wycofać się już nie mógł równolegle do gry jaka toczyła Lamia rozpoczęła się druga: Alice’a.
A on właśnie dostał do ręki jokera.
Caroline była nieustępliwa, telefon wciąż dzwonił.
Odebrał w końcu.

- Halo. Co się stało, jest szósta rano…
- Oh, wybacz kochany, ale to bardzo pilne. Nasi znajomi z Barcelony wyjeżdżają na tydzień i zaoferowali nam, że w zamian za karmienie ich kota możemy sobie zrobić u nich małe wakacje. Hiszpania, rozumiesz? I tak pomyślałam, że moglibyśmy wziąć wnuki. Dzieci jakoś by to nadrobiły w szkole. Tak dawno ich nie widzieliśmy z Johnem. Bardzo tęsknimy. Ty też możesz z nami lecieć oczywiście, tylko nie wiem jak z pracą...
- Ja mam tu trochę roboty ale maluchy… Hm, to niegłupie, mogłoby się im spodobać. -
Jego myśli uciekały. Kombinował. - Kiedy lecicie?
- No właśnie, dlatego cię obudziłam, skarbie, jeśli mamy robić przesiadkę w Irlandii, to za... osiem godzin i trzydzieści minut. Dałbyś radę dostarczyć nasze kochane robaczki na 17.00 na lotnisko? O 17.40 mielibyśmy wylot.
- Ech… przepraszam, wzięłaś mnie z zaskoczenia. -
Alice podrapał się po głowie. Propozycja miała wady i zalety. - Zróbmy tak, lećcie bez przesiadki w Irlandii, na spokojnie. Ja pomyślę, pogadam z dziećmi i w razie czego wyślę je samolotem z Ritą, odbierzecie ich z lotniska w Barcelonie.
- Och, no to nawet wygodniej. To będziemy tam jutro rano, wedle twojego czasu, kochanie -
teściowa wybitnie lubiła dosładzać wypowiedzi. Pewnie nie robiłaby tego, gdyby wiedziała czemu zmarła jej córka. - Tylko zgódź się. Ile myśmy ich nie widzieli? Od pogrzebu Isy...

- To trochę skomplikowane Caroline, wiesz wszyscy się zbieramy. Ja, Chris, Lisa… potrzebujemy się nawzajem - skłamał gładko. - Ale myślę, że nie zaszkodzi im kilka dni wakacji z babcią i dziadkiem. Oddzwonię, tak?
- Jasne, skarbie. Tylko wiesz, potem komórki będą wyłączone. postaraj się jak najszybciej. A jak ty się czujesz? Radzisz sobie?

“Rżnę się z diablicami, sprzedaję swoją duszę, planuje jak stoczyć w grzech jakąś fajną dziewuchę. Wiesz, jakoś leci” - pomyślał. Zasadniczo byłoby ciekawe jak by zareagowała gdyby tak odpowiedział.
- Łatwo nie jest - odpowiedział zgodnie z prawdą. - Zadzwoń z Hiszpanii w takim razie, ja już wtedy będę wszystko wiedział. Ustalimy kiedy lot dzieciaków.
- Dobrze, kochanie. Każdego dnia modlę się za was. Jesteś bardzo dzielny!
- Robię co mogę. Dziękuję. Musze jednej nowej znajomej powiedzieć, że się o mnie modlisz. Piekielnie się ucieszy.
- Och, ale to chyba nie dziewczyna? Znaczy wiesz, masz prawo układać sobie życie...
- Nie. Wciąż myślę o Isie, to raczej znajomość z zakresu interesów. Pomaga mi się też pozbierać. Czekam na telefon, pozdrów Johna.
- Dobrze, zdrówka i ucałuj dzieciaki!
Komórka wylądowała na łóżku, a Alice wstał i poszedł do łazienki. Myjąc zęby pod prysznicem zastanowił się głębiej nad słowami Caroline. Propozycja była problematyczna. Wszak brak dzieciaków dawał mu pełen luz w działaniach ale… Z dziećmi było jak ze szczeniaczkami czy innymi zwierzątkami. Wyjdź na spacer z tchórzofretką na smyczy i szanse na powrót z jakimś numerem telefonu rosną. Alice nie wiedział zbyt wiele o Isabel Beckett. Była kobietą, samotną, bezdzietną. U takich czasem odzywało się coś na widok dzieciaków. Wysłanie Chrisa i Lisy do Barcelony mogło równie dobrze owocować daniem sobie wolnej reki, co być może po prostu pozbyciem się asa z rękawa.

Wrócił do pokoju po dokonaniu porannych ablucji. Opatulony w miękki szlafrok odpalił laptopa i zaczął śmigać po Internecie w poszukiwaniu informacji na temat blondynki. Nie był hakerem ani zawodowym researcherem, ale miał do tego dryg, toteż w pierwszej kolejności zdecydował się sam sprawdzić co też o Beckett można dogrzebać się w sieci. Mimo wszystko na jednej zakładce otworzył równolegle wyszukiwanie prywatnych detektywów. Co profesjonaliści to profesjonaliści…
Już pierwsze efekty researcherki zaskoczyły go. Dziewczyna nie była zwykłym dostawcą paczek. Oj nie. Odznaczona za odwagę w Iraku do jakiego wyruszyła zapewne przez śmierć brata. Zaciągnąć się do armii i pognać na Bliski Wschód by pomścić śmierć kogoś bliskiego, wrócić w aurze bohaterki z medalem. Cóż, nie była to zatem zwykła domatorka.
Dogrzebał się też sprawy Barry’ego Koxa, który założył jej sprawę o pobicie. Wycofał. Mogło to być zgłoszenie lewe, mógł to być wynik ugody, mogła go zastraszyć. Isobel jawiła się coraz bardziej ciekawie.

W międzyczasie dom się obudził i wypełniło go życie. Życie w postaci Lisy szalejącej z typową dla pięciolatek energią. Życie w postaci Rity zaspanej i ziewającej, ale zaczynającej krzątać się po domu. Życie w postaci Chrisa, jaki… nie, tu właściwie nie było za dużo życia. Siedmiolatek niby wstał, odsikał się i krokiem zombie wrócił do łóżka by złapać jeszcze ten kwadrans zanim Rita lub Lisa zaczną go budzić na śniadanie i do szkoły.
Alice wciąż w szlafroku wyszedł przed dom by wziąć pocztę i prasę, po czym rozsiadł się w kuchni i zajął się lekturą The Herald przetykaną leniwym trash-talk z Meksykanką przygotowującą śniadanie. Z niepokojem oczekiwał dnia, kiedy Rita zacznie mówić po angielsku płynnie. Teraz radząc sobie z językiem mocno kiepsko, hamowała się bardzo często nie potrafiąc znaleźć właściwego słowa. Mimo to Alice miał wrażenie, ze sam wypowiadał mniej słów w cały dzień niż ona w godzinę. Aktualnie na tapecie był jej kuzynka Verónica i to “co tam u niej”. Że biedactwo po studiach na U.N.A.M pracy znaleźć nie może, że faceta by sobie wreszcie znalazła, że to, że tamto. I tak od kilku dni. Alice zaczynał mieć niejasne przeczucie czy nie jest przypadkiem zaocznie swatany, ale co tak naprawdę roiło się w tym pełnym temperamentu latynoskim łepku - pewności nie miał.
A uszy puchły.
Tymczasem dzieci zasiadły do śniadania.
- Babcia dzwoniła - rzucił znad gazety. - Przylatują z dziadkiem do Europy.
- Doooo naaaas!? -
Lisa ucieszyła się, Chris za to zrobił się czujny.
- Nie. Do Hiszpanii, no spory kawałek. - mężczyzna dodał wiedząc, że Hiszpania jest dla córki dość abstrakcyjnym pojęciem. - Chcą byśmy ich tam odwiedzili i spędzili trochę czasu.
- Yaaaaay! Pojedziemyyy?!?! Tata, pojedziemy?!?! Proseproseproseproseprose…
- Mam tu troche pracy… -
odparł zauważając jak we wzroku Lisy szalony entuzjazm płynnie zmienia się w smutek graniczący z rozpaczą. Chris nic nie rzekł tylko zacisnął zęby i zerknął na ojca spode łba. Uparcie mieszał widelcem jajecznicę na talerzu.
Alice odłożył “The Herald”.
- Pomyślałem, że jak mi nie uda się wyrwać, to wy polecicie na dwa trzy dni z Ritą do Barcelony. do babci Caroline i dziadka Johna. Hm?
- Taaaaaak! -
dziewczynka aż podskoczyła na krześle, jej brat też wyraźnie się ożywił.
- A szkoła? - Spojrzał na ojca znów czujnie.
- Myślę, że chwilowa nieobecność Ci nie zaszkodzi. A Ty Rita? Polecisz w razie czego?
- Ale jaki to taki? My España, Ty tu? Jak cuidar de si mismos?... -
Szukała właściwych słów marszcząc brwi. - Jak sam zajmować? Myśleć: ésta nie być dobre.
- Wiesz, ja nie mam dwóch lewych rąk, potrafię się sobą zają… -
zaczął unosić dłonie ale przerwał ta czynność. Jedna obandażowana stała w dość specyficznej korelacji z zapewnieniem jakie właśnie wygłaszał. - Nic mi nie będzie, dzieci zobaczą się z dziadkami, Ty zwiedzisz Barcelonę.
Coś błysnęło jej w oczach, choć wciąż była lekko sceptycznie nastawiona do pomysłu.
- Ale wszystko pod warunkiem, że przez następne dni będziecie grzeczni. Na max, tak? - Oboje pokiwali głowami. Lisa z entuzjazmem, Chris z lekkim ociąganiem.
Dzieci wszak nie mogły wiedzieć, że to czy polecą czy nie, nie zależy od nich choćby “grzecznością” przyćmili stado aniołów.
Alice musiał wtedy wymyślić tylko na tyle mocny argument by zabrzmiał wiarygodnie dla pięciolatki i siedmiolatka.
Jednocześnie rozbijając w pył ich nadzieje i radosne oczekiwanie.
Nie było to wyzwanie stojące jakoś wysoko.



Było kilkanaście agencji detektywistycznych o profilu jakiego szukał Lindsay: niewielkich, ale polecanych w sieci, takich gdzie pracowali emerytowani policjanci. Nie chciał zlecać zadania jakiemuś molochowi jak Boothroyds, co mieli sporo pracowników i oddziały w największych miastach Szkocji. W miarę mała, choć nie jednoosobowa firma było tym czego szukał.
Agencja mieszcząca się przy Bath street 272 w wynajmującej niewielkie powierzchnie biurowe kamienicy Blue Square, miała jedną zaletę, której nie miały inne.
Nazwę.
Veritas”.
Gdy Alice znalazł ją w sieci uśmiechnął się. W imieniu piekielnych sprawek: Veritas.
“In nomine Veritas”.
Sprawdził tylko szczegóły czy profil odpowiada i nie szukał już więcej.



Rozmowa z czy to z samym detektywem, czy też z pracownikiem biurowym (Alice miał to zasadniczo gdzieś kim był pulchnawy jegomość pod pięćdziesiątkę) przebiegła krótko i sprawnie. Wydrukowane zdjęcia Beckett, krótki brief jaki z wyszperanych przez siebie i kilku uzyskanych od Lamii informacji, sporządził jeszcze w domu po wyjściu dzieci i Rity. Zlecił tez równoległą obserwację siostry Isobel (wraz z rodziną), oraz pobieżne przetrzepanie firmy kurierskiej, to ostatnie już raczej jako cel drugorzędny.
Mr Maxwell trochę się mitygował wskazując mnogość celów i tłumacząc ograniczonymi możliwościami w zakresie ludzi mogącymi zajmować się tą sprawą. Został zatem ustalony priorytet w przypadku Beckett, cel poboczny w postaci obserwacji jej siostry z rodziną, oraz “w miarę możliwości, ale bez ciśnienia” - firma.
Usługa kompleksowa, kompleksowo wyczyściła też portfel aktora, nawet jeżeli zabulił na razie tylko zaliczkę.

Stojąc pod Blue Square Alice rozmyślał nad dalszymi posunięciami. Kox? Wykorzystanie ID Card zanim ją zwróci blondynce? Zapowiadało się trochę roboty.
Mimo wszystko wybrał jeden numer telefonu.
 
__________________
"Soft kitty, warm kitty, little ball of fur...
Happy kitty, creepy kitty, pur, pur, pur."

"za (...) działanie na szkodę forum, trzęsienie ziemi, gradobicie i koklusz!"
Leoncoeur jest offline