Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 05-07-2016, 17:13   #131
Anonim
 
Reputacja: 1 Anonim ma wspaniałą reputacjęAnonim ma wspaniałą reputacjęAnonim ma wspaniałą reputacjęAnonim ma wspaniałą reputacjęAnonim ma wspaniałą reputacjęAnonim ma wspaniałą reputacjęAnonim ma wspaniałą reputacjęAnonim ma wspaniałą reputacjęAnonim ma wspaniałą reputacjęAnonim ma wspaniałą reputacjęAnonim ma wspaniałą reputację


Już po chwili krótkiej ekipa powiększyła się o kilka nowych i starych nabytków, dzięki czemu była liczniejsza, komiczniejsza, a przede wszystkim bardziej wystrzałowa niż kiedykolwiek wcześniej. W jej skład wchodziło sporo indywidualności, ale mieli cichą nadzieję stworzyć zgrany kolektyw, który mógłby wygrać w każdych mistrzostwach, a w tym i tych europejskich. Wśród indywidualności nie było natomiast Jadwigi Bass, która przeżywała swoje własne przygody - choć już niemal połączyła się z resztą. Wszakże sama chciała porozmawiać z Ryszardem Kociębą, ale wydawało się, że nie było zbytnio szczęścia i chwil, aby zwyczajnie usiąść i pogadać. Zawsze było sporo agresji, różnych zaczepek, awantur, słownych potyczek i ogólnego rozgardiaszu. A przecież ważne jest, żeby czasem usiąść i pogadać. Warto rozmawiać o trudnych sprawach, dlaczego ja i pamiętniki z wakacji. Wszystko jedno. Czasem trzeba wskoczyć i dać się porwać strumieniowi myśli przepływającemu przez cały umysł, a potem do kolejnego i tak aż ogarnie wszystkich. W pajęczynie słowotoku. Tak się działo naprawdę po odpowiedniej ilości alkoholu. Człowiek stawał się przyjaźniejszym dla bliźniego... lub bardziej agresywny, gdy był panem agresorkiem. Tak czy inaczej nikt przecież nie stronił od zwyczajnego i przepisowego mordobicia oprócz tych, którzy stronili. Życie w ciągłym zagrożeniu było w pewnym sensie zdrowe, bo przy całkowitym spokoju ciśnienie krwi maleje do tego stopnia, że umierasz albo zapraszasz do domu islamistów i ci pomagają w umieraniu. Trzeba było na to specjalnie uważać, bo coś być musi do cholery za zakrętem. Może tam być na przykład zaparkowany spychacz, bo robotnicy mają wyjebane. Taki spychacz na przykład stałby w taki sposób, że przy odpowiedniej prędkości i braku umiejętności nie da się wyhamować i bum, rozpierdala się maska, a twoja twarz wbija się w kierownicę. Są też pajace od sportów ekstremalnych, którzy mają tak w chuj forsy, że nie mają innych zmartwień i jedyne co sprawia, że żyją to głupie ryzykowanie życia... w imię czego? Nie wiem i specjalnie mnie to nie interesuje, ale gdyby żyli w zagrożeniu to by tak nie ryzykowali. Przynajmniej tak w teorii, ale w życiu to różnie bywa. W każdym razie trzeba sobie polać i kontynuować.

Także Jadwiga Bass miała swoje spotkanie z przeznaczeniem, a William Praudmoore, Ryszard Kocięba, Andrzej Nowak i Andrzej Młot udali się w stronę zachodzącego słońca razem z pokaźną grupą znajomych i przyjaciół. W trakcie tej pieszej podróży można było się dowiedzieć kilku faktów z dupy, to znaczy z życia wziętych. Na przykład taki Bebe nie miał pojęcia o żadnych karetkach, a z telefonu to nie korzystał od roku, bo to chujowe gówno przez które można wkładać różne ohydne treści do głowy nieświadomych ofiar (Zadra przyklasnął i powiedział "O! To, to!"). Natomiast odnośnie komputerów na głowę to nie przehandlował tylko schował w bezpiecznym miejscu. Podpytany gdzie schował żachnął się, że "kurwa, znajdzie się, eee... jutro jak będzie widno, bo teraz to się ściemnia i pierdolę i wypijmy" co w wolnym tłumaczeniu znaczyło, ze pewnie zgubił, ale nie cała nadzieja stracona. Po minie też było widać, że specjalnie nie wiedział o co chodzi i jedynie coś tam mu świtało, że było jak Złomokleta mówił. A może to jego świetny węch potrafił rozpoznać, czy coś śmierdzi gówno prawdą, czy nie? W każdym razie rozmowa z Bebe potem zeszła na tory bardziej przyziemne jak na przykład: "O chuj szło z tym zawijaniem ludzi?", "Co ja robiłem w kościele?", "Ktoś ma coś do picia? Suszy mnie.", "Skroiłbym dziś kogoś. Macie kogoś takiego?", "Jestem głodny." W szczególności zwrócić należy uwagę na to ostatnie zdanie, bo było komentarzem do złożonej obietnicy. Obietnicy, która mogła być z łatwością pokryta z funduszy będących aktualnie w stanie posiadania przez Pana Ryszarda, ale był jeden mały szczegół. Kto złożył obietnicę? Kto składa ten płaci, ale nikt się nie przyznał, choć każdy był przekonany, że została złożona i należy ją uszanować. A o czym była obietnica? O kiełbaskach na ognisko. Dużej ilości kiełbachy co by można było je zjeść za siebie i za nieobecnych aresztantów. Można ją było jeszcze kupić na bazarku, który właśnie rozpoczynał nocniejszą zmianę niż ta dzienna. Zło nigdy nie śpi i tak samo bazarek.

Jeszcze zanim dotarliście do tego miejsca pełnego wyzyskiwaczy, sępów i zwykłych skurwysynów Czarnego Henryka wzięło na jesienną gawędę:
- Ja to od małolata miałem takie chwile, że po prostu czarniało mi pod czachą. W jednym momencie byłem, bawiłem się, a w drugim było czarno i później jakbym budził się w zupełnie innych miejscach. Podobno nie traciłem przytomności, a po prostu opanowywała mnie czerń i byłem w czarnej dupie. Z resztą jak ktoś pytał to odpowiadałem zgodnie z prawdą, że czarno widziałem. I stąd zaczęli mnie nazywać Czarnym Henrykiem. Teraz też tylko czarno pamiętam. Pamiętam Forda Sierrę, podróż lasem razem z Ajejem, jakiś głos mówiący coś w niezrozumiałym dla mnie języku i jeszcze... radiowóz? Radiowóz w lesie, z którego wyjebywali jakiegoś typa i chciałem z nim pogadać, ale ten zaraz ruszył. A ja chciałem dogonić Ajeja i reszta to już całkiem czarna, aż teraz zostałem spotkany przy kościele. Ta akcja policyjna to też dla mnie nowość, choć najwyraźniej z niej uciekłem. Może po winie albo dwóch (yyy, czy czterech) sobie coś przypomnę więcej, bo na razie mój umysł pracuje na słabszych obrotach niż zazwyczaj. Krew jest taka jakbym miał zatwardzenie krwiowe i procenty dobrze mi zrobią. I mojej pamięci. - jak tylko Czarny Henryk skończył to po chwili Bebe smarknął z nosa na trotuar i powiedział - No to, kurwa, było wzruszające jak jeden chuj.

I tak słuchając Czarnego Henryka - pierdolił coś jeszcze o swoich szkolnych czasach, ale komu się tego chciało słuchać? leciało jak leciało, jakby w tle - dotarliście w końcu do bazarku. Akurat był otwarty mięsny i alkoholowy, ale były i stoiska z elektroniką i różną kontrabandą, która pojawiała się i znikała. Ubrania, gadżety, papierosy, benzyna. Wszystko z azjatyckiego frontu o lepszy byt mas pracujących miast i wsi. Co prawda ze względu na masowe zatrzymania w kościele wszyscy wiedzieli, że policji już nie uświadczy się na patrolu, ale przecież byli INNI. Też w mundurkach i też mogli zabrać, choć niemal zawsze kończyło się kolegium do zapłacenia i tyle. To już nie te czasy, że za jakieś niepłacenia podatków, czy innego chujstwa szło się do pierdla. No chyba, że ktoś chujstwem nazywał alimenty jak jeden sławny pajac w kolorowych spodniach. Za alimenty dało iść się siedzieć chyba, że się było bogatym pajacem w kolorowych spodniach, a dzieci nie miały zagrożonych podstawowych potrzeb życiowych, bo w biedzie to nie żyły. Nigdy. Tylko w ośmiorniczkach. Fuj.

Przechadzając się jednak wśród stoisk pojawiło się jedno podstawowe pytanie: kto za to wszystko zapłaci? Z normalnej forsy, takiej nie tajniackiej, to wychodziło tylko tyle, że dało się kupić dla niemal wszystkich po tanim winie, ale jednym. Jak tu pić na jedną nóżkę? Jedyna prawidłowa odpowiedź to: kurewsko trudno. Trzeba było mieć na drugą, a potem za ojczyznę i rodzinę i oby nam się i co by zdrowie nie opuściło i tak dalej. O jednej na głowie nie mogło być mowy. W każdym razie pojawiała się też kwestia kiełbasek i sprzętu dla Złomoklety co by odbudować... cokolwiek on tam chciał odbudowywać, przebudowywać, dobudowywać i ogólnie bob budowniczować. Forsę na to wszystko miał Pan Ryszard, choć nocny cennik bazarku był w chuj drogi to akurat cena elektroniki w dzień nie spadała, a kiełbaski i wino to były produkty natychmiastowej potrzeby. Pytanie jednak, czy rzeczywiście wydawał swoje rezerwy teraz, czy chciał wkurwić ludzi, którzy i tak podejrzewali go o posiadanie do tego stopnia, że mogli się założyć z samym szatanem o duszę jakiejś fajnej cycatki. Czy tam o ciało. Swoją drogą ciekawe, czy dusze zawierają w sobie informacje o walorach ciała, kod genetyczny i te sprawy. No, ale nie odchodźmy od tematu handlowego, bo on teraz był niezwykle ważny. O genetyce i duszach przy innej okazji.

Po zakupach, czy tylko po obejściu się smakiem (no to zależy od decyzji Pana Ryszarda) ekipa ruszyła dalej ku przygodzie, a raczej ku kolejnemu zebraniu. To już trochę przypominało zwoływanie komisji sejmowej albo lepiej komitetu centralnego gminnej rady narodowej. Czy tam posiadówy u sołtysa. Sporo gadania, mało robienia. Jednak i tak czasem bywa. Zanim będą fajerwerki to trzeba było znaleźć bombę schowaną gdzieś kompletnie w dupie i pod ziemią przez Profesora Kolibę. Miał taką i schował. Vel wiedział lepiej jak postępować z materiałami wybuchowymi. Tym czasem Zadra zaczął opowiadać o dawno zapomnianych akcjach partyzanckich, o poniesionych ofiarach, o wybitych skurwysynach i takich co jeszcze nie zdechli, ale dzień wolności nadejdzie. Przechodząc obok starej działki Vela, już niemal u wrót do Pustostanu Świetlanej stary partyzant rzucił:
- O, tutaj często przyjeżdża Krakowski. Może po prostu tu się zaczaimy i dopadniemy skurwysyna? Słyszałem, że Pan Panie Ryszardzie masz kłopoty z tą ubecką gnidą. Zajebałem mu kiedyś dziadka i wujka, jebane gestapowsko-komunistyczne świnie. - nie do wszystkich dotarły te słowa, bo Zadra tak napierdalał jednym cięgiem, jednym monotonnym głosem przez kilka, kilkanaście minut. Po chwili jednak, już w krzakach pustostanu, wszyscy zorientowali się co zostało właśnie powiedziane. Gestapowsko-komunistyczne świnie? Nie, w sensie o to drugie chodzi, z tym, że Krakowski przyjeżdża... no dobra, każdy już się zorientował, więc nie ma co tłumaczyć jak pstrokatej krowie na rowie w kwiecistej mowie aż się dowie. To było trochę tak jakby nikt nie spodziewał się Hiszpańskiej Inkwizycji, więc dobre było to, że jeden z uciekinierów był starym partyzantem, który w niemalże paranoicznym stylu obserwował wszystko i wszystkich, a w tym i takiego ubeka jak Krakowski. Jak o tym pomyśleć to nie było nic dziwnego w tej wiedzy, bo przecież i Zadra odwiedzał nie jednokrotnie pustostan, a i samego Vela mógł znać (choć akurat na to była mała szansa, trzeba by zapytać go o to).

I w tym momencie odezwała się postać, której niemal nikt nie dostrzegał do tej pory. Postać, która wciąż była częścią ekipy, ale której nikt o nic nie pytał, ani nie oczekiwał odpowiedzi. Młody Piździelusz zawsze skory do bijatyki zarzucił:
- No co jest kurwa? Napierdalamy! Pokażcie panowie komu trzeba wpierdolić to ja spokojnie mogę iść na pierwszą falę, może nie jestem duży, ale zaskoczyć potrafię... - w tym momencie każdemu przypomniała się historia związana z pokaźną szramą na przedramieniu Piździelusza. Szramy aktualnie nie było widać, no bo było ciemno jak u murzyna w dupie (a Darek miał długie rękawy), ale za to ta postawa. W skrócie Piździelusz swego czasu kolegował się z takim jednym bandytą (no w sumie takim jak Bebe, ale bardziej pojebanym, no w sumie tak jak... eee, nieważne). W każdym razie nazwijmy tego bandytę Tomek, choć tak naprawdę miał na imię Janek. Tomek miał porachunki z jakimś kutasem i zlokalizował go pewnego wieczora w klatce schodowej jednego z bloków. Z tym kutasem to było jeszcze dwóch innych, więc Tomek zaczepił Piździelusza, żeby mieć kogoś od zabezpieczania tyłów. Piździelusz wtedy wyrwał się, że on to może wszystkich poskładać i chuj go boli, że jest ich trzech. Tomek widząc zapał Piździelusza wręczył mu paralizator, który sam miał używać. Akcja zaczęła się od tego, że Tomek rzucił kamieniem w żarówkę, a gdy zrobiło się ciemno Piździelusz podbiegł do jednego z kutasów i uderzył go w bebechy paralizatorem. Niestety dla Piździelusza baterie były wyczerpane, więc po prostu pierwszy lepszy dał mu w ryj. Po chwili jednak Tomek przybył z odsieczą niemalże jak pod Wiedniem i uratował sytuację. Nie przeciągając za długo ten konkretny kutas co miał na pieńku z Tomkiem skończył leżąc na ziemi, a Piździelusz okładał go pięściami. Tomek miał trochę inne plany i kilka razy dźgnął kutasa, a przy okazji i trafił w Piździelusza. Stąd ta szrama. I tak lepsza niż rany tamtego kutasa, bo tamten ma je na twarzy. Tomek odwiózł Piździelusza do szpitala i dał mu dwieście złoty. Tak kończąc tą przydługą historię to należy jedynie napomknąć, że pomimo trzymania mordy na kłódkę przez Piździelusza to Tomek i tak poszedł siedzieć za ten numer. Może, gdyby nie zostawił zakrwawionego noża na ladzie recepcji szpitala to byłoby inaczej. Może, gdyby tamtego pociętego kutasa nie przywieziono do tego samego szpitala to byłoby inaczej. Może, może, może. Byłoby inaczej albo i nie. Pierdolić go, może i dało się od niego wysępić kasę, ale to był notoryczny świr jakby urwał się z tego filmu Chłopcy z Ferajny. Jebany myślał, że wszystko mu wolno. Chuj z nim.

KSIĄDZ BONIFACY
CZĘŚĆ II


Z głośnym hukiem wrota kościoła uderzyły w posadzkę na chwilę po tym jak zostały wyrwane z zawiasów. Ostry poker w Małym Tokio aż się przypomniał, choć takiej sceny to tam nie było to wiadomo - jak myślimy o rozpierdolu to ten film przychodzi na myśl. W każdym razie już i tak dokumentacja fotograficzna została sporządzona, a kawałkie telefonu komórkowego zapakowane do takiej fikuśnej, przezroczystej torebki z zapięciem strunowym, którą po chwili opakowano dodatkowo w dużą kopertę z puchatym obiciem. Właściwie wszyscy mieli wyjść, gdy stało się to co się stało. Widok rzeczywiście był straszny, gdy Legendarna Teściowa Jadwiga Bass stanęła w drzwiach razem z dziećmi, a za nią panowały nieprzeniknione ciemności (chyba chwilowo zgasł prąd na ulicy). Policjanci i adw. Białas skrewili, ale Mroczny Pan i Ksiądz Bonifacy po prostu patrzyli i czekali na dalsze kroki wyłamywaczki drzwi.
- Ty! Mamy do pogadania! - krzyknęła Jadwiga Bass wskazując palcem Księdza Bonifacego. Ten ruszył w jej kierunku i zapytał o co chodzi i czemu zakłóca spokój świątyni w ten awanturniczy sposób. Reakcja Księdza Bonifacego uspokoiła adw. Białasa, a obecność Mrocznego Pana ukoiła nerwy Policjantów. Teraz wszyscy czekali na kolejne słowa Legendarnej Teściowej...
 

Ostatnio edytowane przez Anonim : 05-07-2016 o 17:42.
Anonim jest offline