Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 05-07-2016, 18:51   #15
Grave Witch
 
Grave Witch's Avatar
 
Reputacja: 1 Grave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputację
Jedzenie przed wyruszeniem na teren wroga, można było swobodnie wsunąć w zakres ostatniej wieczerzy, szczególnie biorąc pod uwagę przewagę liczebną, jaka ów wróg posiadał. Jeść jednak trzeba było, zanim w człowieku obudzi się głód gorszy niż ten, który ściska żołądek żelazną dłonią. Śmierć nigdy nie była pożądanym gościem, zaś w czasach, które właśnie nastały, stawała się wrogiem. Chodzące trupy, które powinny tkwić nieruchomo, a które nagle atakować zaczynały żyjących, były wyraźnym dowodem na to, że zakapturzona postać z kosą, nie radzi sobie w swym królestwie. Jedyne co pozostawało to pomóc jej we władaniu, odsyłając tam, gdzie tkwić powinni, jak najwięcej owych uparcie trzymających się życia martwiaków.

To musiało jednak poczekać. Po skończonej uczcie złożonej z zimnych przysmaków kuchni indyjskiej, na Lauren czekał Anderson. Mężczyźnie wyraźnie się spieszyło. Pośpiech zaczął także być wyczuwany w całym domu. Pojawiła się Fatima z gotowym do drogi, czarnowłosym chłopcem, który wyglądał na dość przestraszonego. Na zewnątrz rozległ się dźwięk silników i głosy, zarówno męskie jak i kobiece. Thompson nakazał wszystkim zbierać się do drogi, sam biorąc syna na ramiona i duży plecak, wypakowany po brzegi. Fatima poszła w jego ślady z wypakowaną torbą przewieszoną przez ramię i nieco mniejszym plecakiem ciążącym jej na plecach. Także i Lars zgarnął co tam jeszcze było do zabrania, poganiając Lauren by zajęła się swoją torbą.

Na zewnątrz czekał na nich jeep, wyglądający jakby dopiero co wyjechał z salonu.


Istniała szansa że tak właśnie się stało, tym bardziej gdy spojrzało się na drugie auto, nowiutkie audi A6, lśniące w słońcu niczym jakieś trofeum.


Biorąc pod uwagę, że najpewniej zostało ukradzione chwilę temu, mogło swobodnie za takie uchodzić. Tym bardziej, że wojna wszak trwała w najlepsze. Chaotyczna, pozbawiona stron dowodzących, skupiona tylko na woli przetrwania, jednak bez wątpienia wojna. I na wojnę bez wątpienia byli przygotowani ci, którzy wraz z samochodami i paroma motocyklami, pojawili się na ulicy przed domem Thompsona. Ten ostatni podszedł prosto do audi, do którego klucze rzucił w jego stronę postawny, czarnoskóry mężczyzna. Ubrany był w czarne spodnie i kurtkę, której wybrzuszenia wskazywały na to, że bezbronny zdecydowanie nie był. Dodatkowo, a była to rzecz, które rzucała się w oczy, przez ramię przewieszony miał karabin. Lauren nie znała się aż tak dobrze na broni by określić jego typ, jednak bez wątpienia nie była to zabawka dla dzieci. Pozostali także nie świecili golizną zbrojeniową. Każdy miał, czy to przy pasie, na szelkach czy przewieszoną przez ramię, jakąś formę konstrukcji powstałej tylko w jednym celu - by zabić. Karabiny, pistolety, noże. Albo ten magazyn okazał się tak pojemny, albo musieli obrabować jeszcze kilka posterunków, względnie zrobić nalot na magazyn wojskowy. Nikt przy tym nie sprawiał wrażenia, jakby posiadanie broni było dla nich czymś nowym. Wręcz przeciwnie, zachowywali się jak wyszkolony oddział do zadań specjalnych. Zbyt wiele filmów akcji czy faktyczna wiedza sprawdzona w terenie? Na odpowiedź nie było widać czasu, ani nikt nie kwapił się do pogaduszek przy kawie. Plecaki i torby szybko zostały rozdzielone między oba pojazdy, synek Andrew wsadzony w fotelik i ulokowany w audi, a Lauren wreszcie dostała w swe dłonie coś twardego, czym mogła się zająć.


Nie pytając czy zna się zasadach obsługi, Lars objaśnił jej pokrótce co do czego służy, po czym dodał dwa magazynki i kaburę, które podała mu wysoka, szczupła blondynka. Zaraz też, wraz z resztą, dla których zostały przeznaczone jednoślady, oddaliła się by oczyścić trasę. Za nimi ruszył jeep, który zyskał nowego pasażera w postaci psa Andersona, i na końcu audi. Irlandka wyłapała przy tym spojrzenie, które rzucił jej Thompson, zanim znalazł się za kierownicą A6. Pełne troski i uczucia, o którym kobieta do tej pory nie zdawała sobie sprawy.
- Uważajcie na siebie - rzucił, kierując te słowa do Andersona, jednak miało się wyraźne wrażenie, że to głównie do niebieskowłosej były kierowane.

Po nagłym tłumie nie pozostał ślad, nie licząc wciąż unoszącego się w porannym powietrzu smrodu, jaki pozostawił zmasowany atak wyziewów z rur wydechowych. Zmyli się tak szybko jak się pojawili. Nie licząc sporadycznych “cześć” i “co tam” rzucanych w stronę Irlandki, nie zaliczyła ona okazji ani do dokładniejszego zapoznania, ani przyjrzenia się, ani nawet czegoś co można by nazwać rozmową. Otrzymała za to własny plecak, który podał jej Lars, wraz z kaskiem.
- Spakowałem trochę jedzenia, leków i niezbędnych produktów na wypadek gdybyśmy ugrzęźli na dłużej. Jeżeli w domu jest coś jeszcze co byś chciała zgarnąć to masz jakieś dziesięć minut - poinformował ją nieco sztywno, przeczesując palcami czuprynę.
Czyżby się niepokoił? Wcześniej nie wyglądał na strachliwego, a teraz, z karabinem i przypiętym do nogawki spodni nożem bojowym, wyglądał na kogoś kto jest w stanie stawić czoła każdemu. A przynajmniej wyglądał tak, dopóki byli otoczeni całą grupą. Teraz zaś owa pewność siebie jakby nieco zwiędła, lądując na nieco bardziej ludzkim poziomie.


Pojazd, który miał ich zawieźć do Pioneer Point, stał wsparty na nóżce tuż przy zadbanym pasie zieleni, jaki otaczał wjazd do domu Thompsona.


Bez wątpienia motocykl robił wrażenie, a biorąc pod uwagę, że nikt Larsowi kluczy nie dał tylko ten wyjął je zwyczajnie z kieszeni spodni, można było przyjąć że owe cacko jest jego własnością. Od jakiego czasu? O to Lauren mogła zapytać lub zdać się na własne domysły. Jedno było pewne, czekała ją ostra jazda.

I taką właśnie była. Ulice, tam gdzie mieszkał Andy, były jeszcze w miarę puste, wyludnione niemal i ciche. Im bliżej centrum Ilford’u tym robiło się tłoczniej. I to nie tłoczniej pod względem uciekających, a tych, którzy mieli ochotę skosztować świeżego mięsa.


Poruszali się po chodnikach, ulicy, skrawkach zieleni. Wyłaniali ze sklepów, raczyli wspólnie upolowana zwierzyną, która nie zdołała uciec na czas. Przemykali między pozostawionymi w panice samochodami, autobusami i wanami. Lauren musiała zwiększyć nacisk na tors Larsa by utrzymać się na siodełku, podczas gdy mężczyzna wykonywał kolejne, grożące śmiercią, manewry. Kilka razy musiał skorzystać z nóg by przepchnąć się przez te tłumy trupów. Na szczęście buty, które miał na sobie, były niejako przystosowane do brutalnego traktowania. Wysokie, czarne buciska motocyklowe, z którymi zęby czy pazury miały niewielkie szanse. Podobnie jak z rękawicami, jakie zdobiły ręce żołnierza. Pozostawało mieć nadzieję, że owe dodatki przyczynią się znacząco do ich szansy na przetrwanie owej wyprawy po małe zoo, jakie Irlandka miała w swoim mieszkaniu.




Dwie szklane wieże powitały ich, o dziwo, pustką. Wiatr wznosił w górę porozrzucane gazety, na drodze pełno było szkła, plam krwi i, o ile oczy Lauren nie myliły, części ciał. Cisza, jaka panowała w tym jakże pełnym życia w normalne dni miejscu, przytłaczała i kojarzyła się z grobową. Dźwięk silnika motocykla zdawał się wyjątkowo nie na miejscu. Jak krzyk w ciemnym, złym lesie, który mógł wywołać z niego wilka. Każdy zaś wiedział, że wywoływanie tego zwierza, nigdy dobrze się dla wołającego nie kończyło.
Lars zatrzymał maszynę tuż przy wejściu. Gdy silnik stygł powoli, mężczyzna rozglądał się wokoło, wypatrując zagrożenia. Nie nadeszło. Dźwięk toczącej się po chodniku butelki, był jedynym który zakłócał ciszę. Po chwili i on zniknął, gdy szkło wsparło się o ścianę pubu i znieruchomiało. Całkiem jak zwierzyna, która wie, że została wypatrzona, a oddech który właśnie wypełnił jej płuca, jest ostatnim.
- Nie podoba mi się to - mruknął Anderson, unosząc osłonę kasku i zwracając twarz w stronę Lauren. - Jest zbyt cicho jak na…
Było zbyt cicho, a teraz ponownie zrobiło się głośno. Najpierw usłyszeli krzyk, paniczny, pełen błagania o litość. Później ją zobaczyli. Młoda kobieta z dwójką dzieci. Biegła od strony parkingu należącego do supermarketu. Nawet z tej odległości, technik była w stanie dostrzec jak kurczowo ściska ona dłonie chłopca i dziewczynki. Za nią zaś…





 
__________________
“Listen to the mustn'ts, child. Listen to the don'ts. Listen to the shouldn'ts, the impossibles, the won'ts. Listen to the never haves, then listen close to me... Anything can happen, child. Anything can be.”
Grave Witch jest offline