Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 07-07-2016, 00:01   #30
Grave Witch
 
Grave Witch's Avatar
 
Reputacja: 1 Grave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputację
Śniadanie miało to do siebie, że zwykle przyrządzało się je szybko i, o ile ktoś nie był mistrzem organizacji porannej, na szybko. Gdy zaś za pomocnika ma się magię, czas ów skraca się niepomiernie, nie patrząc na to czy przy stole spotkać się mają dwie, czy też większa ilość osób. Z oczywistego zatem powodu nie każdy zdążył się umyć, czy przebrać, gdy w całej chacie rozbrzmiało nawoływanie Taminy. Zabrzmiało przy tym w sposób specyficzny. Każdy bowiem z gości wiedźmy, usłyszał je tuż przy swoim uchu. Nie zostało wykrzyczane, był to nieco jedynie głośniejszy szept, zaproszenie niczym to, które z ust kochanki niekiedy spływało. Lub tez kochanka, w zależności od upodobań.

Sala jadalna prezentowała się dość okazale i jednocześnie przytulnie. Był tam kominek, był kredens wypełniony delikatnymi, porcelanowymi przedmiotami użytku jadalnego, jak filiżanki, talerze, a nawet mały dzbaneczek, który wyglądał tak, jakby zaraz miała z niego wyskoczyć mała wróżka. Głównym elementem wystroju był długi, masywny stół, przy którym stało dwanaście krzeseł. Jak nic, był to znak, że wiedźma do gości jest przyzwyczajona i przygotowana na ich przyjmowanie. Biorąc zaś pod uwagę zapachy jakie dominowały w jadalni, a które z rozłożonych talerzy i tac się wydobywały, goście owi bez wątpienia narzekać nie mogli. Był także napitek w postaci mleka, wody i lekkiego wina. Na małym stoliku pod ścianą stał czajnik na żelaznej konstrukcji, pod którą palił się mały płomień. Palił się zaś bez widocznego źródła w postaci materiału, jaki mógłby pożerać by się utrzymać. Ot, sam z siebie tkwił i podgrzewał ziołowy wywar, który wypełniał nosy słodkim zapachem kopru włoskiego i ożywczej mięty połączonych razem aromatem pokrzywy.
Słońce, które wpadało przez wysokie okno, rozjaśniało pomieszczenie, odbijając się w rzeźbionych, srebrnych kinkietach, które zdobiły pomalowane delikatnym, fioletowym kolorem ściany. Gospodyni wymigała się od spożycia śniadania z gośćmi, twierdząc, że wzywa ją praca, która nie może poczekać. Zostawieni sami sobie, przybysze z innego świata, mieli okazję wymienienia się informacjami które udało się im zdobyć, lub zatrzymania ich dla siebie, ograniczając się do uprzejmych odpowiedzi, które nic nie mówiły ani też nie wnosiły. Była to ich wolna wola, którą wciąż posiadawszy mogli wykorzystać.

Tuż przed końcem śniadania, gospodyni ponownie zawitała w jadalni, niosąc ze sobą tacę z siedmioma szklanymi pojemnikami. Z każdego wydobywał się biały dym i każdy zawierał ciecz takiego samego koloru i konsystencji.


- To przyspieszy gojenie waszych ran - wyjaśniła, stawiając tacę na stole. - Sprawi także, że atakujące was bodźce zaczną powoli słabnąć. Nie znikną, jednak do czasu pełnej przemiany mogą wam one sprawiać problemy. Ta mikstura powinna ułatwić wam przeżycie kolejnych dni.



Późniejszy czas każdy zorganizował sobie po swojemu. Jedni podjęli próby zdobycia informacji, drudzy sprzętu pozwalającego przetrwać im w Avalonie, a jeszcze inni oddali się przyjemnościom.

Dawid jako pierwszy zdołał dorwać się do wiedźmy i wraz z nią spędził chwile tuż po śniadaniu. Informacje napływały do niego wartkim strumieniem, podobnie jak i bodźce, którymi zalewała go nie tylko otaczająca Polaka przyroda, ale i towarzysząca mu kobieta. Jego działania przyniosły delikatne efekty, pozwalające na domyślenie się, że wiedźma jest bardziej zaskoczona jego dotykiem, niż cokolwiek innego. Mile zaskoczona, należało rzec, bowiem przechyliła głowę ku jego dłoni i wyraźnie przyjemność z owej bliskości czerpała. Gdy jednak przemówiła w jej głosie słychać było jedynie wesołe nuty, jakby całe zajście, które się wydarzyło i było kontynuowane, było dla niej przede wszystkim zabawą.
- Tych którzy się zmieniają, czyli was - wyjaśniła mu, sama wyciągając dłoń i dotykając ją torsu mężczyzny. - Nazywamy tak też zwierzęta, które żyją w tym lesie. One są początkiem waszej rasy i na nich się ona kończy.


W innych częściach chaty i jej okolicy, także co nieco się działo. Neli udało się odnaleźć bezimienną towarzyszkę, która z pewnym zainteresowaniem podziwiała trzymany w dłoni łuk. Przez ramię miała przerzucony kołczan i wyraźnie zamierzała wypróbować ową broń, za cel obierając pobliskie drzewo.
W kuchni Jack znalazł cześć z przedmiotów, które jego, oraz jego towarzyszki, interesowały. Noży nie brakowało w szufladach, były też garnki, kociołki, a nawet wędka, stojąca sobie spokojnie w spiżarni. Tam też natknął się na całkiem spory zbiór wszelakiego jadła, w tym suszonego, które mogło się okazać życie ratującym. Krzesiwa jednak nie znalazł ani żadnego odpowiednika magicznego. Nie powinno to akurat dziwić, biorąc pod uwagę, że na dobrą sprawę nie wiedział jak przedmiot ów mógłby wyglądać.
Na piętrze Barb kończyła przeszukiwania pokoi, dorzucając do zgromadzonych rzeczy te, które głównie kobietom przysłużyć się mogły. Jak się okazało wiedźma miała w owych pokojach, całkiem pokaźną kolekcję fiolek zawierających płyny o zapachach, które wabiły nos i rozpalały zmysły. Były i takie, które przywodziły na myśl łąki pełne kwiatów, słodkie owoce, woń świeżo skoszonej trawy i wiele, wiele innych. Żadna z tych woni nie pasowała jednak do tej, która unosiła się wokół Taminy. Biorąc pod uwagę wciąż nie dające się otworzyć drzwi, które broniły dostępu do trzech pokoi, w którymś z nich musiała się znajdować sypialnia ich gospodyni i tam zapewne owe perfumy się znajdowały. Póki co jednak, Barbara miała dość by móc swobodnie przebierać i wybierać.




Nim nadeszło południe, każdy z gości wiedźmy zdołał mniej lub bardziej obeznać się z zawartością dostępnych im pomieszczeń, jak i prostym faktem, że Tamina bez wątpienia kradzieży nie musiała się obawiać. Co rusz napotykali na przedmioty, które nie pozwalały by je podnoszono. Niektóre księgi w bibliotece, szuflady w komodach, nawet jeden świecznik na który nabite były trzy czarne świece. Mapy żadne z nich nie znalazło, podobnie jak i namiotów ani innych sprzętów pozwalających na biwakowanie w plenerze. Albo takowych w chacie nie było, albo też trzeba było o nie poprosić ich właścicielkę. Najpierw jednak należało ją odnaleźć co okazywało się nad wyraz ciężkim zadaniem. Najwyraźniej, gdy nie miała ochoty na kontakty z nimi, po prostu znikała im z oczu. Zamkniętych drzwi nie brakowało, zatem można się było domyślić, że to właśnie za nimi się kryła. Dopiero na godzinę przed południem jej sylwetka poczęła nieco częściej migać przed ich oczami. Jakby na to nie spojrzeć czas był powoli by zabrać się za obiadu gotowanie, a widać było, że może i obecności nieco im skąpi, jednak zdecydowanie nie skąpiła jedzenia.
Nim jednak obiad został podany, do dość tłocznego zgromadzenia dołączyła kolejna persona. Dołączyła zaś w sposób nader niezwykły, przynajmniej dla ludzi, którzy nowi byli w tej krainie. Nawet dla Cassandry, która miała nad pozostałymi dzień przewagi, sposób w jaki pojawił się nowy gość Taminy, stanowił zaskoczenie.


Gościem tym była kobieta. Młoda, ruda, o oczach lśniących niczym dwa szmaragdy. Stój jej był nad wyraz skąpy, w porównaniu z wiedźmą, jednak kobieta ta wyraźnie sobie niewiele robiła ze spojrzeń, które jej rzucano. Przybyła zaś nie pieszo, nie na koniu ani żadnym stworze z bajek. Przybyła bowiem na miotle, całkiem ładnej do tego, zadbanej i pozbawionej powyginanych witek. Wylądowała gładko, tuż przy ogródku ziołowym, po czym zwinnie wysunęła styl spomiędzy nóg swoich i raźnym krokiem skierowała się w stronę chaty, po drodze obrzucając rozbawionym spojrzeniem tych, którzy świadkami jej pojawienia się byli.
- Tamino coś ty znowu wymyśliła?! Amarinisa postawiła na nogi cały dwór. Nie poznaję cię siostro - słychać było już od progu, a energia w całej chacie natychmiast zmieniła się ze spokojnej i cichej, na tą którą można by porównać do szalejącej burzy. Rudej burzy, należało dodać.





Kolejny gość pojawił się wieczorem, w sam raz na kolację. Widać taki tu mieli zwyczaj, względnie wiedza o gościnności Taminy skłaniała do przybywania właśnie w porach posiłków.


Gościem tym była młoda dziewczyna, nie mogąca mieć więcej niż lat piętnaście. Włosy jej były dwóch kolorów, białego z lewej strony i czarnego z prawej. Ubrana była w suknię poniżej kolan, którą zdobił czarny gorset i nałożona na niego zbroja. Przy pasie tkwiły dwa miecze, sprawiające wrażenie jakby bardziej postawnemu mężowi pasowały niż owej drobnej postaci. Wyglądu dopełniał czerwony płaszcz z kapturem, nie pierwszej młodości, jednak zapewne jakieś tam zadanie spełniający skoro dziewczyna wciąż go nosiła.
Wraz z nią przybył wilk. Bestia ta była ogromna, sięgająca pyskiem do jej barków i najwyraźniej przy okazyjnie robiąca za wierzchowca. Sierść miał ciemną, stalową, niczym chmura gradowa.
Oboje wstąpili do środka, nie pytając o pozwolenie ani nie bacząc na to, że zwierzę może kogoś na śmierć wystraszyć. Dziewczynka od razu skierowała się w stronę wiedźmy.
- Wzywałaś - zwróciła się do niej, pochylając głowę w pełnym szacunku geście. - Przybyliśmy.
 
__________________
“Listen to the mustn'ts, child. Listen to the don'ts. Listen to the shouldn'ts, the impossibles, the won'ts. Listen to the never haves, then listen close to me... Anything can happen, child. Anything can be.”
Grave Witch jest offline