Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 07-07-2016, 08:32   #27
Mira
Konto usunięte
 
Reputacja: 1 Mira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputację
3 tura

Wieczór, sobota (3 dni wcześniej)


Chloe

Krystyna Kłopot kładła się dość wcześnie. Należała do tych osób, które ze wschodem rozpoczynały swój dzień i kończyły go wraz z zachodem Słońca. Fabrice natomiast padł nie tyle wykończony podróżą, co najedzony naprawdę pokaźną ilością jadła, jaką go uraczyła gospodyni.
Chloe nie mogła natomiast zasnąć. Stary dom trzeszczał i “gadał” swoje, a wiatr ocierał wąsy winorośli o drewniane ściany i okiennice. Tomik poezji, który próbowała zmęczyć, choć tak nudny, nic nie pomógł. Kakao też niewiele dało. Bezsenność ostrzyła swoje zębiska na bezbronną dziewczynę.

Wtem gdzieś za oknem coś głucho huknęło i jęknęło. Był to na tyle dziwny dźwięk, że nie mógł go wydać ani gruby kot Klemens, ani dom. Zaszeleściło, rozdarło materiał i zaklęło wniebogłosy. Wszystko to pod oknem Chloe.


Wieczór, poniedziałek


Redgar


Dupa a nie Łowczy! - teraz sam się tak nazywał, gdy zgubił nocnego wędrowca. Czy to w ogóle była żywa istota, czy jaka dusza potępiona? Wydawało mu się , że kształt był zbyt wyraźny, by to była jeno jego wyobraźnia. A i gotów był przysiąc, że słyszał szmer kroków. Śladów jednak nie znalazł. Nic to jednak dziwnego, gdy ciemno się zrobiło po zachodzie Słońca jak w dupie trolla.

Nic to. Podszedł do bramy cmentarza i postanowił się rozejrzeć, czy czegoś podejrzanego nie zobaczy. Już miał dać sobie spokój i wrócić do kolacji, gdy na starym murku cmentarnym zauważył ciemniejszą plamę. Dotknął, powąchał. Posoka. Prawie już zaschnięta, ale jednak posoka, bez dwóch zdań. Jakby kto tu na chwilę trupa położył... i to świeżego trupa! Redgar zmarszczył czoło. Starał się znaleźć sensowne wytłumaczenie nim dopuści do siebie zabobonne gadanie starych bab. Może to po prostu Grabarz kolację złowił w lesie i na chwilę odłożył tutaj? Przecie to nie musiała być ludzka krew. Może warto go będzie jutro o to spytać?


Wieczór i poranek


Rodolphe, Hoe, Ocaleniec, Józef, Armand, Miłogost
BNi: Zdzich, Zbażynowa, Marianna, Drwal


Tego wieczora wesoło było u Młynarza. Do północy się tak żegnali Kowal, Mer i Rzeźniczka, a piwniczka pustoszała. Wreszcie jednak przyszło rozejść się do domów, bo przecie rano do roboty każdy iść musiał. Każdy poza Ocaleńcem.

Poczciwy Józef położył go na sienniku koło Zdzicha na poddaszu, choć przecież obcy nie miał mu nic do zaoferowania. Nawet własnej tożsamości, bo niestety, nawet Rodolphe nie dał rady obudzić jakichkolwiek wspomnień.


SZUWARY, II dzień kalendarzowej wiosny, wtorek


Trudno powiedzieć czy to za sprawą nawyku, czy pod wpływem smakowitych zapachów, ale Ocaleniec zbudził się skoro świt. Nic mu się nie śniło. Podniósł się z posłania i rozejrzał. Zdzicha nie było. Pomieszczenie, w którym go położono spać nie miało wielu sprzętów i wyglądało raczej na przybudówkę niż dom gospodarza, ale kąty były zamiecione a strzecha równo ułożona. Widać Józef dbał o swoich pomocników.

Choć nie czuł głodu, nęcony zapachami Ocaleniec zszedł na dół i skierował się prosto do kuchni. Mimo iż Słońce dopiero tliło się na linii horyzontu, a na dworze ciąż panowała szaruga, Zbażynowa krzątała się żwawo między misami a piecem.

- Ooooo powitać gościa! - uśmiechnęła się na widok mężczyzny - Na śniadanie to jeszcze trza będzie poczekać aż drugi kur zapieje. Ja tu mam ręce pełne roboty, ale jak chcesz, to możesz iść do mego męża, co to w stajni teraz karmi bydło ze Zdzichem.

- Dzień dobry! -
przywitała się także Hanna, żona jednego z synów Zbażyna - Też niedługo Drwal ma do nas zawitać, więc jakby co zaproś go na śniadanie. - powiedziała i odwróciła głowę, jakby chcąc coś ukryć.


Nim Ocaleniec zdążył odpowiedzieć, coś mignęło mu za oknem, a konkretnie między sztachetami płota. Coś tam podrygiwało - raz lecąc przed siebie, raz idąc zakosami i... marudząc coś pod nosem.

Mężczyzna nie mógł wiedzieć, że to skacowana skrzacica Marianna wracała akurat do swojego szałasu, gdzieś w lesie. O brzasku bowiem, gdy nie było już żadnego gościa w głównej sali, Miłogost stracił resztki cierpliwości i wyciągnął bardkę spod stołu, gdzie ta ucięła sobie drzemkę. Nie bacząc na groźby i wrzaski Karczmarz wyrzucił Mariannę na bruk, a sam zamknął się w Kocurze, by wreszcie wypocząć. Teraz więc rozeźlona skrzacica ni to szła, ni to leciała obok gospodarstwa Zbażyna, mamrocząc najgorsze epitety pod adresem Miłogosta.


Ranek


Harl


Gdy tylko Słońce wzniosło się na tyle, by rozproszyć mrok nocy, Szeryf Manhattan wrócił pod Basztę Maga. Służba nie drużba.

- Widziałeś tu kogoś przez noc, Vince? - zapytał golema.
- Nikogo! - zadudnił stwór, a Harl aż się skrzywił.

Gorzałka w dobrym towarzystwie wchodziła nadzwyczaj gładko. Aż nazbyt gładko. Ale co było robić, gdy go Paulette tak pięknie częstowała? Poza tym opłacało się, karta szła! Wygrał z krasnoludkami szyty na miarę kapelusz i to, o czym marzy każdy stary kawaler - domowy obiad u siostrzyczek we wtorek! Dawno się tak nie rozerwał, a i chyba wpadł w oko najmłodszej siostrzyczce Leroux. Kto by to pomyślał...

Szeryf otrząsnął się jednak i wrócił do rzeczywistości. Spojrzał na trupy. Pies w dwóch częściach, szkielet kota, szkielet półtrolla, czyli zapewne Vandy Lortie i... chwila! A gdzie podział się trup Theodore'a? Przecież wczoraj wieczorem tu był!

Sytuacja poważnie się skomplikowała tym bardziej, że do Baszty Maga lepiej było nie podchodzić, patrząc na szczątki tych, którzy próbowali.



Rodolphe, PanTrouve

Jean-Christophe Trouve, jak co rano rozpoczął mocowanie się z kłódką, zamykając drzwi do swojej baszty. Była to stara, zardzewiała kłoda, wielkości talerza stołowego. Ciężka jak sami diabli. Klucz też niczego sobie. Była tak stara jak jej właściciel.

- Bez przesady - mruknął zaspany kobold.

Nie musiałby się tak męczyć, gdyby nie był takim ostatnim skąpcem i kupił chociaż oliwę i posmarował stare tryby w zamku.
W końcu zgrzytnął zamek i kobold swoimi małymi nóżkami rozpoczął przebierać ku Urzędowi Miasta, dźwigając ze sobą stertę papierów, dokumentów i ksiąg.

Pierwszy Budynek Szuwar był już otwarty. Iris Pascal musiała być w środku i pewnie parzyła jakiś napój dla Mera... pana Trrotiera.


- Cholerna imigrantka.. - klął pod nosem kobold gdy już wdrapał się na stopnie i otworzył wysokie drzwi.

Nie oglądając się na nic, przemaszerował hallem dzwoniąc tymi wszystkimi pękami kluczy jakie posiadał: od piwnic, strychów, pomieszczeń większych i mniejszych, posiadłości miejskich i tych pozostawionych, od archiwów, bibliotek oraz biur.

- Dzień dobry panie Trouve! - przywitała go Pascal z sekretariatu i jak zwykle odpowiedziała jej głucha cisza. A w zasadzie rytmiczne dzwonienie kluczami jakby jakiś pokutnik uciekł z marszu.

Już za chwilę mlasnęły zamki w drzwiach i skrzypnęły zawiasy. Pan Jean-Christophe Trouve schował się w swoim zagraconym, ciemnym biurze i oczekiwał przybycia mera. Miał do niego tak wiele spraw, że właściwie nie wiedział, od której zacząć.



Laura

Dwie przekupy skoczyły sobie do gardła i w sumie chyba każda dała sobie po pysku bo jazgot szybko minął, następnie jakiś pies postanowił odgryźć jakiemuś człowiekowi kulasa, przy czym ten zdzielił go kijem. Ciężko już było przy napitych robotnikach, którzy zrobili sobie przerwę, ale już stukot kopyt i toczący się wóz z drzewem palonym totalnie wyrwał Laurę spod pierzyn.

Zaspane oczy kleiły się i przez chwilę dziewczyna nie wiedziała gdzie jest. Okno komnaty, lekko uchylone wychodziło na ryneczek i razem z różnymi zapachami, również wpuszczały nieco dźwięku. Wiosenny wiaterek zabawiał się właśnie firankami… Słońce za oknem świeciło, a na zegarze widać było godzinę 10.
Chlupocice tętniły już życiem.



Theseus

Choć było to niewinne, lekkie pukanie do drzwi, wielebny Glaive gwałtownie otworzył oczy, jakby sam demon się dobijał. W izbie było ciemno, więc gwałtowne podrywanie się z miejsca nie było wskazane.
Zabolało, gdy sufitowa belka postanowiła bliżej poznać czoło Kapłana.

- Ojcze Theseusie? Śniadanie na dole - dał się słyszeć głos, który był cichy i niepewny, jakby chciał zbudzić Kleryka, ale nie śmiał tego czynić.
 
__________________
Konto zawieszone.

Ostatnio edytowane przez Mira : 07-07-2016 o 13:37. Powód: czas
Mira jest offline