Już mieli wkraczać, już mieli tępić szkodniki i... rozległy się strzały zmuszające ich do odwrotu za bezpieczne ściany. Jeden, dwa, trzy strzały. Trzech strzelców. Trzy gryzonie mające z góry upatrzone mocne pozycje. Jeśli ich się nie wykurzy to nici z polowania. Wkraczanie przez drzwi było samobójstwem i Karl to wiedział. Potrzebowali czegoś. Jakiegoś pomysłu... ile dałby za bombę z gryzącym gazem, lub chociaż solidny ładunek wybuchowy lub zasłonę dymną!
Przeklną pod nosem w khazalidzie. Takiego obrotu spraw się nie spodziewał, a powinien. Potrzebny był plan.
- Ma ktoś pomysł jak ich stamtąd wykurzyć? - pytanie poszło w eter. Nader istotne pytanie.
Nie był magiem by plugawą magią siać spustoszenie na łeb na szyję zdrowemu rozsądkowi i własnej duszy. Nie był dawim, by mieć doświadczenie w walce z tchórzliwym, acz przebiegłym, pradawnym, legendarnym wrogiem. Nie był Wolfem, by podejmować trudne decyzje. Był sobą i nim będąc nie miał pomysłu, rady jak pokonać tego przeciwnika. Rozpaczał nad stratą mikstur które przydałyby się teraz jak znalazł. Przeprawa która ich czekała do łatwych nie należała, a on? Mógł co najwyżej łatać jedną osobę na raz, elfka prowizorycznie opatrywać drugą, a mag trzecią. To zostawiało resztę do szturmu. Tylko... kto pierwszy wkroczy, ten pierwszy polegnie. Morr do wybrednych nie należał.
__________________ Rozmowy przy kawie są mhroczne... dlatego niektórzy rozjaśniają je mlekiem! |