Raphagorn, jak na mnicha przystało, bardzo praktycznie podchodził do walki. Zaczął ją (tak jak zwykle) od szybkiego rachunku szans. "-Falcon [rozumiem, że w grze też się tak nazywasz] - dosyć sprawnie posługuje się kuszą, może nas osłaniać od tyłu;
-Advenae - jego bóg nas wspomoże;
-Charles - leży na ziemi z przegryzioną ręką, chyba nie będzie zbyt skuteczny;
-Sareena - nie odezwała się od jakichś 40 postów, też za wiele nie pomoże [to oczywiście ironia, Khajit, ale coś by wypadało z tym zrobić];
-Strażnik magazynów i jego ludzie - nie wyglądają na słabych..."
Raphagorn zaczął zastanawiać się, czy aby nie powinien był pozostać jeszcze jakiś czas w klasztorze i doszlifować swoich umiejętności walki, zamiast ruszać na kolejną przygodę.
Uczono go, że lepiej jest zginąć z honorem niż żyć bez niego. Ale co to za honor pozwolić umrzeć księżniczce?
Zacisnął mocniej dłonie na drągu. Zmierzył wzrokiem nieznajomego, po czym nagle rzucił się na niego z zamiarem oszołomienia go uderzeniem kija wzmocnionym kopniakiem w brzuch. Miał świadomość, co się będzie mogło stać. Wygrają tę walkę. Albo ją przegrają.
__________________ "A świstak siedzi i zawija je w te sreberka"
-facet zachwycony sposobem produkcji Milki
Ostatnio edytowane przez Raphagorn : 12-05-2007 o 20:37.
|