Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 10-07-2016, 17:44   #18
-2-
 
Reputacja: 1 -2- jest jak niezastąpione światło przewodnie-2- jest jak niezastąpione światło przewodnie-2- jest jak niezastąpione światło przewodnie-2- jest jak niezastąpione światło przewodnie-2- jest jak niezastąpione światło przewodnie-2- jest jak niezastąpione światło przewodnie-2- jest jak niezastąpione światło przewodnie-2- jest jak niezastąpione światło przewodnie-2- jest jak niezastąpione światło przewodnie-2- jest jak niezastąpione światło przewodnie-2- jest jak niezastąpione światło przewodnie
- Przytaczasz wielkie słowa, Panie Marcusie. Honor, tradycja, prawo... Jednak tak naprawdę wiesz mało o swoim władcy i jego rodzie - Lord starał się opanować swój głos - Czy wiecie, że ja również brałem udział w powstaniu dwadzieścia osiem lat temu? Nie, oczywiście, że nie... - Uśmiechnął się do siebie - Ja, Lord Thomas Waynear, który jako jeden z pierwszych poparł króla Marrica w jego szaleńczym planie i towarzyszył mu w każdej bitwie i na każdej naradzie. Wilk Fereldenu, mówiono. Nigdy niepokonany. Osoba, której cała rodzina została stracona za jej udział w powstaniu. Po tylu latach... Nie pamięta o tym nikt - Szlachcic splótł nerwowo dłonie przed twarzą - Król Marric pokonał Meghrena w pojedynku, teyrn Loghain dowodził wszystkimi oddziałami. O tym mówią ludzie i to zostało zapisane na kartach historii. Lord Waynear natomiast? Thomas Waynear był jednym z wielu, jednym z tych, którzy zostali poświęceni w celu osiągnięcia celu. Ludzie potrzebowali symboli, potrzebowali wzorów. I uzyskali je. Młody król, symbol fereldeńskiej siły, przystojny, ambitny i uzdolniony i mężczyzna z plebsu, nieustępliwy geniusz strategiczny. Tych dwóch ludzi poprowadziło ciemne masy i natchnęły je. Mnie natomiast, MNIE! - Krzyknął i uderzył pięścią w stół - Skazano na zapomnienie. Mnie! Architekta wszystkich zwycięstw, główno dowodzącego wszystkich sił, osobę odpowiedzialną za każdy pierdolony ruch na tej wojnie, mnie wymazano z kart historii i zastąpiono dwoma niewdzięcznymi szczylami! - Pozwolił by jego słowa zawisły w powietrzu.
- Przytaczacie tutaj fereldeńskie wartości i powołujecie się na lojalność - Kontynuuował - Przychodzi to wam zaskakująco łatwo biorąc pod uwagę kogo reprezentujecie. Głupiec i krzywoprzysięzca. O to czym są wasi dwaj królowie - Wbił spojrzenia w obecne osoby - Panie Marcusie, wiem doskonale jak przebiegała bitwa. Mój człowiek był tam i wszystko mi opowiedział. Proste błędy, dzięcinna naiwność i przecenienie własnych sił. Posiłki były w drodze, jednak Cailan podjął pochopną decyzję i skazał na śmierć tysiące osób, które mogły by wrócić do domu. Loghain natomiast? Loghain uciekł z pola bitwy, nie można tego wytłumaczyć w żaden inny sposób, nieważne jakie pobudki nim kierowały. Zdradził swojego władcę. Powiedzcie mi proszę, który z tej dwójki jest więc godny piastować najważniejsze stanowisko? - Zapytał, dajac przy tym do zrozumienia, że jeszcze nie skończył swojej wypowiedzi. - Odpowiem wam zatem - ŻADEN.
- Po zakończeniu wojny wszyscy wrócili do swoich domów, wszyscy mogli z powrotem żyć w wolnym, niepodległym Fereldenie. Ja jednak nie miałem do czego wracać. Mój rodzinny zamek został niemal zrównany z ziemią jako przykład dla wszystkich, którzy chcieli by poprzeć bunt. Moja rodzina nie żyła. A ja? Ja zostałem samotnym człowiekiem porzuconym przez wszystkich - Zacisnął pięści - Marric nie znalazł dla mnie ziemi i stanowiska, nie chciał ryzykować, że oferując mi stanowisko wyjdzie na jaw cała prawda na temat niedawnego konfliktu. Byłem zagrożeniem, które postanowili wyeliminować. Porzucili człowieka, który utracił wszystko walcząc za ich sprawę i pozostawili go samemu sobie - Lord prychnął - Podczas, gdy oni budowali swoje państwo na swojej legendzie, ja sam odbudowywałem wszystko niemal od zera. Byłem najemnikiem, kupcem, zajmowałem się niemal wszystkim co było opłacalne. Krok po kroku, przez prawie trzydzieści lat odbudowywałem wszystko. Northwall powstało z gruzów, tak jak i ród Waynearów i obecnie mało kto pamięta w jakiej sytuacji była moja rodzina po narodzinach odrodzonego królestwa. Po prawie trzydziestu latach los się jednak odwrócił i moi dawni towarzysze znowu są na mojej łasce. - Lord Waynear pstryknął palcami i momentalnie wszyscy żołnierze zgromadzeni pod ścianami dobyli swoich broni a przez główne drzwi wmaszerował oddział łuczników.
- Teraz to znowu ja rozdaję karty w tej grze.
Rina słuchała wypowiedzi lorda zamyślona, w głowie układała wszystko to, co usłyszała. Sytuacja zdecydowanie potoczyła się nie tak, jak przypuszczała, mimo to wciąż, a może nawet właśnie teraz, była do uratowania
- Mój panie - zabrała głos podążając wzrokiem za łucznikami, a później kierując go znowu na gospodarza - Nie można zaprzeczyć temu, co powiedziałeś, jeden wykazał się może i głupotą, ale podyktowaną chęcią niesienia pomocy, honorem, a drugi? - rozłożyła ręce w bezradnym geście - Może zostałeś zapomniany przez historię, możesz teraz nawet uważać, że to wszystko co zrobiłeś wtedy było bez znaczenia wobec tego, co otrzymałeś w podzięce, ale… jak sam zauważyłeś sprawiedliwość wypłynęła, teraz to ty jesteś osobą, o której względy starają się obie strony i daje ci to możliwość. Możliwość napisania swej nowej historii i przypomnienia starej, zaistnienia jako heroiczna postać niezłomnie, mimo upadków, wspierająca prawowitego władcę - zrobiła krótką pauzę - Mówisz, że pragniesz zostać zapamiętany. Więc zostań. Zapisz się na kartach tej historii, do twej decyzji pozostaje jednak fakt, czy chcesz być wspominany przez przyszłe pokolenia jako poplecznik bezhonorowego zdrajcy uciekającego z pola bitwy, czy króla, który cenił honor ponad wszystko, ponad własne nawet życie, tak, by rzucić się w wir walki dla bezpieczeństwa swego ludu - znów uniosła wyżej głowę - Weź pod uwagę co wspomniał już pan Marcus. Nasz król posiada najważniejsze dla władcy cechy, pozostałych może się nauczyć, choćby nawet przy twej pomocy, która teraz może okazać się dwa was obu bardzo owocna. Jak możesz za to współpracować z… - popatrzyła w stronę drugiego stołu, urwała jednak w porę - Jeśli ważny jest dla ciebie honor to czy w zgodzie z sobą samym będziesz mógł zaufać zdrajcy i jednocześnie nie spodziewać się w każdej chwili ciosu w plecy? Nie wiń syna za występki ojca, daj szansę temu młodemu, może wciąż narwanemu, ale pełnemu ambicji człowiekowi. Poprzyj Cailana
Lord Waynear roześmiał się.
- My chyba się nie zrozumieliśmy Lady Helbert. Zamierzam obalić OBU głupców za jednym razem. Ten kraj zbyt długo nękało wewnętrzne spaczenie. Trzeba postawić nowe fundamenty i zbudować wszystko od nowa. W grze jest więcej niż dwóch graczy, jednak nie wszyscy lubią pokazywać swoją twarz… - Zakończył tajemniczo.
Westchnęła cicho
- Zrozumieliśmy się aż zbyt dobrze, próbuję jednak wskazać, że droga do władzy nie zawsze może być oczywista. I nie zawsze ta oczywista jest najlepsza - powiedziała cicho, ale pewnie - Chcesz jej, więc po nią sięgnij, zrób to jednak razem z kimś, kto posiada już wiernych popleczników. Weź pod uwagę, że większość osób chętniej opowie się za jednym z bliższych koronie kandydatów niż… cóż… - spuściła wzrok, by po chwili znów go unieść - Niż po stronie kogoś nowego. Nie umniejszaj też wartości zwykłej ludności. Myślisz, że poprze ona bez buntów kogoś zupełnie z zewnątrz? Tego chcesz? Kolejnych rozlewów krwi w wojnie domowej, gdy Ferelden nękają dodatkowo pomioty? Chcesz go wykrwawić zupełnie?*
Agigreen jeszcze w czasie płomiennej tyrady Riny półgłosem, patrząc na swojego rozmówce wysłanego tu przez Loghaina, zaproponowała, żeby odłozyć spór mocodawców do czasu, jak wyjdą żywi z tej sali. Warto było stanąć do siebie plecami wobec kogoś takiego jak Lord.
- Marnujesz pani swoje słowa - rzekła poważnie, wstając i wspiarając dłonie się na swoim młocie. - Lord nie jest pierwszym watażką, który kopie swój leżący kraj i nie ostatnim. Twoje słowa go nie przekanają, bo on już ma plan. Nie wziął tylko pod uwagę hordy mrocznych pomiotów. Jestem ciekawa, jak im zamierza stawić czoło, Panie, bez potężnej armii za swoimi placami.
Mówiąc to myślała gorączkowo. Przeanalizowała ich drogę do tej sali i poszukała ewentualnych innych dróg ucieczki, policzyła strzelców. Miała na sobie swoją paradną zbroję. Wprawdzie z czerwonej stali, ale bez hełmu i z tą nieszczęsną szkarłatną pelerynką na plecach. Źle się czułą chodząc w tej zbroi, a co dopiero walcząc. W ogóle źle się czuła walcząc, ale tu przewagę dawał jej coćby ten stół, przy którym teraz stała. Biorąc pod uwagę jej wzrost, może zdąży pod niego wskoczyć i przedostać sięukryta pod blatem aż do stołu Lorda… Taki plan… Na dobry początek i na wszelki wypadek.
Thomas Waynear wstał ze swojego miejsca.
- Żaden z waszych władców nie ma żadnych szans pokonać pomioty, a Ostagar tego wybitnie dowiódł, a rozlew krwi zakończyłby się już dawno, gdyby wszyscy podejmowali racjonale decyzje. Zastanwialiście się, kiedyś jak to jest utracić najbliższe osoby? - Powiedział głośno - Raczej nie. A tego doświadczyły wszystkie rodziny, których członkowie walczyli pod Ostagarem w imię chorych ambicji! Lud od dawna jest zmęczony nieustającą walką i poprze każdego, kto zapewni im pokój i bezpieczeństwo! A Pani - Zwrócić się do Agi - jako krasnoludka nie ma prawa opowiadać ludowi Fereldenu nic na temat kopania swojego kraju. Gdyby wasze rody się zjednoczyły i zaczęły działać wspólnie głębokie ścieżki już od dawna były by z powrotem wasze, jednak jesteście głupcami zaślepionymi własnymi zyskami i ciągle oszukujący się więzami z kamieniem, które mają wytłumaczyć wszystkie czyny, których się dopuściliście. Już niedługo powstanie nowy Ferelden. Oparty na władzy ludu, a nie marionetek i głupców.
- Już niedługo nie będzie żandego Fereldenu - powiedziała spokojnie krasnoludka. - Bo nie przeżyje nikt, by go obronić, jesli wykrwawicie swoje armie na ten bezsensowny spór ambicji i żalu. A jeśli myślisz, Panie, że krasnoludy potraciły swoje thaigi przez naszą legendarną małostkowość, to jesteś w błędzie. Ale zamiast być to dla ciebie przestrogą przez siłą mrocznej hordy, zdaje się być powodem do błędnego osądu - krasnoludka westchnęła i pokręciła głową. - Dość już zostało powiedziane. Co zamierzasz waść uczynić z posłami? - zapytała, patrząc na niego spod byka.
Marcus już nie uczestniczył w naradzie. Był wystąpił pomiędzy linię strzelców a kobiety, delikatnie drżącą dłoń prawej ręki kładąc na rękojeści miecza, gotów w razie konieczności na nie wiadomo co. W oczach widać było przerażenie, zaskoczenie, gniew… i determinację by bronić obydwu kobiet - prawdopodobnie obydwu o wiele groźniejszych od niego, o czym nie wiedział - do bezsensownej śmierci.
Agigreen widziała jego dyskretny ruch, doceniła go i wręcz syknęła “Rina…”, dając do zrozumienia, że sama sobie poradzi. Nie wątpliła, że Rina też sobie poradzi, ale miała o tyle cięższe zadanie, że była ubrana ładnie, a nie brzydko…
Rina za to zazgrzytała zębami w nieukrywanej już irytacji. Była wściekła nie tyle na całą sytuację co na samą siebie. Suknia...szeroka i krępująca ruchy… gdyby choć miała przy sobie swoje dwa ukochane ostrza, wtedy mogłaby w jakikolwiek sposób pomóc w patowej sytuacji… a tak? Ułożyła dłoń na udzie, niby przypadkiem przygładzając fałdy sukni, w rzeczywistości sprawdziła czy pod nimi wciąż znajduje się sztylecik noszony na takie właśnie okazje, powoli, skrywając się w połowie za Marcusem ułożyła materiał tak, by w razie potrzeby dobyć broni jednym ruchem.
Agi, która miała po swojej lewicy Marcusa, a po prawicy Rinę właśnie, z racji swojego mikrego wzroku dostrzegła ten ruch i ni to przypadkiem drugą dłoń też złożyła na trzonie swojego młota, odsłaniając łokciem swój pas, za którym miała małą pochwe. Upewniwszy się, że szlachcianka zrozumiała jej propozycje, wróciła spojrzeniem do Lorda.
Kobieta bez większego problemu zauważyła gest krasnoludki i powoli przysunęła się do niej dyskretnie wysuwając broń z pochwy, ukrywając ją w drugiej dłoni między szerokimi fałdami stroju. Wreszcie na coś się przydał! Skinęła głową bezgłośnie wypowiadając “dziękuję” samymi ustami.
- No więc? - zawołała donośnie Agigreen Tuhonen, wymownie rozpinając poły swojej peleryny. - Jak będzie, Wasza Lordowska mość?
Waynear odpowiedział hardym spojrzeniem.
- Na chwilę obecną rzućcie wszyscy broń. Nie macie żadnych szans i dobrze o tym wiecie, a dla mnie jesteście cenni znacznie bardziej będąc żywymi. Nie ma potrzeby, żebyście poświęcali swoje życie w takiej sytuacji. Chociaż - Wzruszył ramionami - Jeśli takie jest wasze życzenie, możemy kontynuuować nasze przedstawienie.
Zgromadzeni najemnicy patrzyli beznamiętnie na zgromadzonych ambasadorów. Po samym zachowaniu łatwo było wywnioskować, że nie należą do amatorów i lordowi udało się zebrać w sali prawdziwych profesjonalistów. Wszyscy z napięciem oczekiwali na odpowiedź wysłanników i rozkazy swojego pracodawcy.*
Marcus jedynie w połowę obrócił głowę, zerkając jednym okiem na kobiety… czekając na ich decyzję i nieskłonny bez ich decyzji oddać broni.
Rina widząc jego wahanie uniosła dłoń, którą zamierzała sięgnąć pod podwiązkę, mimo to wciąż w drugiej trzymała drugie ostrze udając, że jedynie podtrzymuje fałdy sukni, tak, by nie było widoczne
- Nie ma potrzeby przelewać dziś jakiejkolwiek krwi, panie - odezwała się głośno - Zakończmy te rozmowy jak przystało na ludzi naszej pozycji i opuśćmy to miejsce w pokoju, chyba, że jest coś, co jeszcze chciałbyś z nami… przydyskutować.
- Bo jeśli jesteśmy dla ciebie cenni, to może nie ma powodu nas rozbrajać. Trwa wojna. Gwałtwone ruchy są na porządku dziennym - powiedziała Agigreen, natychmiast przyjmując linie Riny.
Sama mogłaby się tłuc. Bardzo chętnie. Przeważające siły wroga? Też coś. Na Głebokich Ścieżkach są tylko takie. Ale Rina choć zapewne bardzo niebezpieczna, była totalnie odsłonięta. Zrobią z niej poduszeczkę na szpilki… Szlag, że też nie było z nimi tego czaromiotnego pajaca. I Isany. Isana, strzelona w zad odpowiednio mocno, zrobiłaby tu niezłą rozrubę, a pomimo szczenięcego wieku, miała już dość grubą skóre…
- Dość już zostało powiedziane lady Helbert - powiedział stanowczo - I nie Lady Tuhonen, jesteście dla mnie cenni, ale nie mogę sobie pozwolić na ryzyko puszczenia was wolno już teraz. Wszyscy zgromadzeni posłużycie tutaj jako przekaz i informację dla waszych władców, która wyraźnie pokaże im, iż czas negocjacji się skończył. Tak więc nie róbcie niczego głupiego i rzućcie broń. To jest ostatnie ostrzeżenie.
Ambasadorzy króla Cailana usłyszeli szczęk rzucanych broni dochodzący zza stołów na przeciwko.
- To są właśnie ludzie Loghaina, kurwa - Agigren nie wytrzymała i splunęła, patrząc na twarze niedoszłych sojuszników. - Tchórzliwi, jak ich prowodyr, parchate, skutwiałe, nicniewarte szczenięta - warknęła ze złością i mocnym ruchem odepchnęła od siebie drzewiec swojego młota. Broń upadła na podłogę z głośnym stuknięciem. - Nie wiem, komu mam ochotę bardziej wpierdolić. Wam, Loghainowi, czy naszemu gospodarzowi.*
Marcus położył bezceremonialnie dłoń na ustach krasnoludki, tłumiąc jej słowa.
- Nie warto. - szepnął tylko. Broni jeszcze nie dobył, ale nie wypuścił. Zdanie Agigreen znał, oko jego przeszło na Rinę, która z cichym brzdęknięciem upuściła trzymany sztylet
- Spokojnie - szepnęła cicho - Poradzimy sobie. Chyba mam nawet pomysł jak. Bycie zakładnikiem to nie koniec świata - mruknęła.
- Łapy precz - syknęła rozwścieczona Agi na Marcusa i odetchnęła głeboko. - Obyś miała racje, moja droga - dodałą już spokojna i w geście obrazujacym bezbronność położyła obie swoje dłonie na blat.
Marcus zabrał dłoń, po czym widząc gest, przez chwilę się wahał. W końcu rozpasał miecz, nie dobywszy go z pochwy, i ruchem przegranego wyciągnął przed siebie i upuścił na posadzkę.
- Nie pierwszyzna, pani Agi - kobieta uśmiechnęła się do krasnoludki pokrzepiająco i uspokajająco - Zemsta odwleczona w czasie smakuje lepiej, a tutaj… możemy się bardzo przydać - mruknęła unosząc lekko swoje dłonie podobnie jak pozostali dając znak bezbronności
- Mówisz? Podoba mi się twoja kuchnia - mruknęła Agi - Może nasz mag się na coś przyda - westchnęła ciężko. Dla niej to była pierwszyzna, ale już po chwili, gdy gniew ustąpił, pomyślała, że to może być kolejne nowe doswiadczenie, których powierzchnia tyle jej już zaserwowała. Wciaż jednak złą jak osa na Marcusa, nie spojrzała na niego ani przez chwile. - Ale moja broń ma do mnie wrócić. Nie ważne czy do kamienia, czy do ręki - zawołała wesoło dla dodania sobie kurażu - wykuto ją jeszcze kiedy Twoja babka srała w pieluszki! - rzuciła do gospodarza.
Lord Waynear zabrał ponownie głos.
- Gwarantuje wam, że wasz ekwipunek pozostanie nienaruszony, a tymczasem… - Uśmiechnął się i rozłożył przyjacielsko ręce - Bądźcie moimi gośćmi.
 
__________________
Nikt nie traktuje mnie poważnie!
-2- jest offline