Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 10-07-2016, 19:33   #19
Cao Cao
 
Cao Cao's Avatar
 
Reputacja: 1 Cao Cao ma w sobie cośCao Cao ma w sobie cośCao Cao ma w sobie cośCao Cao ma w sobie cośCao Cao ma w sobie cośCao Cao ma w sobie cośCao Cao ma w sobie cośCao Cao ma w sobie cośCao Cao ma w sobie cośCao Cao ma w sobie cośCao Cao ma w sobie coś
Ackerley przeciągnął się na łóżku. Sam nie wiedział ile czasu minęło już od momentu kiedy opuścił zebranie, ale przpuszczał, że reszta już dawno dotarła do zamku i prawdopodobnie negocjacje rozpoczną się lada moment. Słowa, które wypowiedziane były w gniewie ciągle pałętały się po jego głowie - nie potrafił zrozumieć miejscowych, a ich zwyczaje były zupełnie inne niż w Imperium Tevinter. Zastanawiał się jak takie zacofane państwo może jeszcze funkcjonować. Zaraz. Właściwie to nie funkcjonuje, bo jest rozdarte wojną domową. To wszystko tłumaczyło. Westchnął teatralnie i wstał z łóżka.
Ýridhreneth od powrotu ze śniadania krzątała się po pokoju, starając się nie zwracać na siebie uwagi. Wyłożyła i poukładała z powrotem wszystkie rzeczy, wyczyściła wszystkie ubrania, magowi wydawało się, że powtórzyła te wszystkie czynności kilka razy pod rząd. Mag kiwnął głową zrezygnowany. Nie miał czasu zajmować się tak przyziemnymi rzeczami.
Powoli podszedł do okna,otworzył je, aby zerknąć jeszcze raz na dzielnicę kupiecką i od razu zalała go nieprzyjemna kakofonia dźwięków. Pogoda znacznie się poprawiła, przez co mieszczaństwo znowu wyszli na ulicę i zaczęło się krzątać bez celu. Jego uwagę zwróciła jednak grupka pięciu zbrojnych, którzy zmierzali w kierunku tawerny.
NIE zabrali go! JEGO! Sam, król przyszedł do niego, z błagalną miną, oczmai zalanymi łzami, błagając go, by towarzyszył tym maluczkim w tej ich śmiesznej misji. Pamiętał co powiedział - a rzekł kilka słów - Królu, skoroś tak pokornie błagasz, pójdę. Jednak, zwróć uwagę na to, że przysługę wielką Ci czynię, a twój majestat, nie jest wystarczający, za nagrodę dla mnie. - Dobra, nie powiedział tak, ale zamierzał!

Od rana, miał bardzo zły humor. Elfka denerwowała go, ale nie zamierzał szczępić języka. Podniósł się z łóżka, tam ujrzał tych wszystkich dziwnych ludzi.

- Może idą na arene? Ýridhreneth! Szykuj się! Idziemy na dwór. Tym razem, mnie nie zawiedź! Sięgnął swoją laskę, po czym zaczął przeglądać swoje szaty
- Pośpiesz się, ty leniwa kobyło!
Elfka w milczeniu ruszyła za swoim panem, kiedy jednak dotarli na schody usłyszeli głośną rozmowę z dołu.
- Tak panie, zatrzymali się tutaj - Usłyszeli głos karczmarza - Wszyscy wyruszyli dzisiaj do zamku naszego pana, został tylko gość z zagranicy, wydaje się, że Tevinterczyk i chyba dalej jest w swoim pokoju.

Kiedy usłyszał jak rozmawiają o nim, jego twarz zrobiła się czerwona. Teraz wszyscy o tym wiedzą, że go porzucili! Jak śmiecia, odpadek! Nie, było to godne! Ruszył chwiejnym krokiem, głośno dysząc z nerwów.
- Witajcie Panowie! - starał się udować uśmiech - Możemy, na słówko? - zwrócił się do karczmarza.
Gdy mag zszedł na dół dostrzegł tą samą grupkę zbrojnych, którą widział wcześniej z okna. Mężczyzna, który rozmawiał z karczmarzem, będący najprawdopodobniej dowódcą oddziału, uśmiechnął się na jego widok.
-Pan wybaczy, ale na razie pójdzie pan z nami - Powiedział zadowolony z siebie - Czekają na pana w zamku.
- Nigdzie nie pójdę. Puki nie skończę, delikatnego zaklęcia. - Odparł szybko - Może skończyć się, tragicznie dla miasta, a jest niezbędne do naszego spotkania! - starał się na nich nie patrzeć
- Poczekajcie, a niedługo do was, dołącze. Nie musicie się martwić, nic a nic. Nawet, odrobinę! Jestem, profesionalistą, to dla mnie nic! Po prostu, nie rozpraszajcie mnie. Karczmarzu, potrzebuje pomocy! Za mną! - odwrócił się na pięcie.
Kiedy mag odchodził poczuł nagły powiew powietrza na swoim policzku i dostrzegł strzałę, która wbiła się w ścianę przed nim.
Dowódca chrząknął znacząco.
- Pan wybaczy, ale chyba mnie pan nie zrozumiał - Powiedział spokojnie - BARDZO nalegam na to spotkanie.
Mężczyzna zbladł. Jego spojrzenie przechodziło, to na strzałę a elfkę. Powiedział coś do siebie, a sugerując się ruchem warg, nie był to przepis na kurczaka.
- Czy. w tym państwie, wszyscy są takimi kretynami?! Ty, przeklęty debilu! Którego, matka posuwana była przez przydrożnego gbura! Jeśli, zaraz nie dokończę, mojej pracy - czeka nas niebezpieczeństwo! - Spojrzał w stronę swojej towarzyszki, miał nadzieje że go zrozumie. Ustami, powoli wymawiał słowa (Przeszukaj, pokoje innych ambasadorów [co do ostatniego, brzmiało to jak rosół]). Jego dłoń, zacisnęła się na lasce, pot spływał na twarz.
- Okaż, chociaż raz, że twój mózg jest zdolny do myślenia!
Elfka rozkojarzona pobiegła po schodach na górę, a dowódca zaśmiał się do swoich towarzyszy.
- Całkiem ładna wiązanka jak na osobę z wyższych sfer, jednak nawet Pana przyjaciółka Pana zostawiła. - Zrobił kilka kroków do przodu i jeden z jego ludzi podążył za nim - Wydaje mi się, że nie zdaje Pan sobie sprawy z pilności tej sprawy i sytuacji w jakiej się pan znalazł. To nie jest prośba.
- Prośba?! Czy ty, zdajesz sobię sprawę, z tego. Że Ja nie żartuje?! Dokończe, swoją pracę. Pójdę, czy któreś słowo, stanowi dla Ciebie, coś problematycznego? Może, mam Ci napisać, albo narysować?! - Przełknął ślinę. Odwrócił się w ich stronę.
- Ją? Ukarzę później. Teraz, zdam się na inteligencje, twoich towarzyszy. Bo w twoim, przypadku… emm...cóż. Obornik to góra. Wy, zbrojni! Wyjaśnijcie, temu gościowi, że jak skończę pracę. Udam się z wami - do zamku. Może być? Hę? Hę? HĘ?!
Dowódca zaśmiał się jeszcze głośniej niż wcześniej.
- A niech mnie chłopie, masz jaja (większe od twoich, wtrącił po cichu), albo jesteś taki głupi - Darował sobie już formalności. - Już, raz, zbieramy się. Skończysz to co zacząłeś przy okazji.
- Cały… budynek, znajduje się pod wpływem… uroku. Em… impotencji! Jeśli, nie udczynię uroku. Twoja eemmm kobył… kobieta. Będzie musiała znaleźć innego, faceta. Ja nie chcę, tak skończyć. Ty pewnie też. Więc, daj mi dokończyć robotę! - Liczył, że chociaż troszczy się o swoje przyrodzenie.
Mężczyzna uniósł brew i zapytał o coś swojego towarzysza, a tamten pokręcił głową w odpowiedzi.
- Mój przyjaciel sądzi, że to bardzo słaby blef. Trochę się na tym zna, spędził całe dzieciństwo w zakonie… - Uśmiechnął się ponownie, czekając na reakcję Tevinterczyka.
Eemm… Aaa! Aha… Zaklęcie...Działa, tylko na tych. Co lubują się w kobietach. Ale, widzę - że w takim wypadku. I skoro, taka reakcja. To...To wolne miasto… dosłownie, jak widzę… - Mag zaczął rozglądać się dookoła
- To… wyjaśnia, sporo...zakon, te sprawy. Może postawicie go z przodu? Nie? Ok… rozumiem.
- Jadel miał trudne dzieciństwo - Wzruszył ramionami dowódca nie spoglądając nawet na swojego podkomendnego - To co mości lordzie. Pozwoli pan z nami po dobroci czy mamy jednak panu trochę pomóc?
Najemnicy wyczekiwali na ruch maga. Dwóch z tyłu trzymało łuki z naprężonymi cięciwami wycelowanymi prosto w niego, obok nich znajdował się mężczyzna z mieczem i tarczą, który taksował Ackerleya wzrokiem pełnym pogardy. Przed nimi, jakieś pięć kroków od Tevinterczyka stali dowódca i żołnierz imieniem Jadel, obaj z mieczami w dłoniach.
- Tia.. trudne… - Mag był wyraźnie zmieszany, nie miał pojęcia. Co jeszcze mógł zrobić. Z całą pewnością, Ci goście, nie chcieli zabrać go do lorda. Nie było im to nawet na rękę. Chyba, że dowiedzieli się - o jego konflikcje z resztą grupy.
- Właściwie, po co jestem wam potrzebny?
Najemnik wzruszył ramionami.
- Nam do niczego - gdyby to zależało od nas to pierwsza strzała utkwiła by gdzieś w twoich plecach. Lord Waynear jednak nalega na spotkanie, a nie należy on do osób cierpliwych. Mamy dostarczyć cię żywego, ale nikt nie bedzie miał za złe jeśli trochę wcześniej cię obijemy. To jak będzie?
- Ohohohohhohoh…. Czyli nie możecie mnie zabić! Haha, wątpie, by Waeyaaner był na tyle, głupi by atakował ambasadora. - Wyraźnie mu ulżyło - Więc.. Panowie, powiem raz i dosadnie. Wypierdalać. Ja idę się, przebrać i zaraz zjawie się u lorda. - Odprawił ich ręką -
- Ej! Ma on jakąs córkę? - spytał od niechcenia.
Po chwili strzała przeszyła udo maga.
- Takie słownictwo - Cmoknął ustami dowódca - Bardzo nieładnie, wręcz nie przystoi szlachcicowi, a moi towarzysze są bardzo nerwowi, naprawdę nie lubimy jak ktoś nam ubliża. Mam nadzieję, że nasz drogi gość to zrozumiał?
Łzy pociekły mu po policzkach, nigdy go tak nie bolało...Nikt nigdy do niego nie strzelał. Oparł szybko się o ścianę, zęby zacisnął.
- Strzelili do mnie! Sssstrzelił do mnie! - Przechodził spojrzeniem, między swoim udem a napastnikami
- Ta szuja strzeliła do mnie! Ssssss Zabije was… - Wycelofał swoją laskę w ich stronę - To bolało! - dłoń mu się trzęsła, a słowa były nie wyraźne. - Mój ojciec zniszczy te szopę! Te pieprzone miasto! Waszę pierdolone rodziny, będą służyć w burdelach, będą posuwane przez pomioty!!! Wy gnidy! - Zjechał po ścianie na tyłek. - Bolało - skierował palec, na podłąge, po czym zaczął szeptać słowa, miał nadzieje, że da radę podpalić ten przybytek.
Po chwili wkoło wokół maga zaczęły pojawiać się płomienie, które zaczęły się gwałtownie rozpstrzestrzeniać. Zdziwieni najemnicy cofnęli się parę kroków w tył, a karczmarz wybiegł ze swojego przybytku nawołując pomocy i klnąc na całą sytuację. W ciągu zaledwie paru chwil Ackerley został odgrodzony od swoich prześladowców ścianą ognia, jednak zablokował sobie tym samym drogę oczywistej ucieczki. Miał dwie możliwości - wrócić po swoją towarzyszkę schodami na górę albo spróbować wybić czymś okiennice za nim i wydostać się na ulicę.
Co on do cholery narobił?! Zapomniał niemal natychmiast o strzale wbitej w swoje ciało. Dłonie trzęsły mu się jak cholera.
- Ýridhreneth! Cholera! Na czworakach, zaczął wspinać się po schodach
- Nie, nie, nie… tak to się nie skończy. Ýridhreneth! - nie myślał o niczym innym.
- Ýridhreneth! Musimy uciekać! Idź szybko do naszego pokoju! - sam również, starał się jak najszybciej tam dostać.
Ackerley podniósł się powoli zaczął iść po stronach na górę. Udało mu się zignorwać ból w udzie, pomimo wciaż tkwijącej tam strzały i szybkiej utraty krwi. Gdzieś w tle słyszał nawoływanie obych ludzkich głosów. Postępując krok za krokiem i dyszac ciężko, w końcu dotarł do pokoju i niemal upadł, kiedy przestąpił przez drzwi. Po chwili doskoczyła do niego elfka i podtrzymała go.
- Panie! - Krzyknęła przestraszona - Musimy uciekać!
- P...posłuchaj… Nie..nie mam...mamy czasu… - był blady, słaby. - Muszę… zmienić...nas...w...te...tego zwierzaka… O..ojciec...miał w klatce...nib...niby kot...ale duży… W… tym stanie… dam...dam...damy radę uciec. Ja...jestem, słaby… straciłem sp...sporo krwi. - Starał się nie zasnąć i zaczadzić się - W… więc, mogę… nie dać… rady odmienić się… po..potrzebny będzie mag...Nie, nie daj… mnie zabić! I ws...wsiadaj na mnie...ja..jak tylko się zmienię! Rozumiesz?!
Czarodziej, zaczął po raz kolejny, inkantacje zaklęcia… - Starał zmienić się w tygrysa.
Udało się! Mimo że był osłabiony, udało mu się wystarczająco skupić, by osiągnąć wyobrożoną postać. Transformacje, jest z pewnością… rozczarowująca. Niektórzy, wyobrażali sobie, deformacje i tym podobne praktyki. A tutaj, powstaje sporo dymu, a postać maga jest zmieniona. Nic ciekawego

- wszaday! - Wyrył czy powiedział nie wyraźnie. Mimo, że elfka, początkowo była nie pewna, to odważyła się. Tygrys złapał w pysk swoją laskę, po czym wyskoczył przez okno, na zewnątrz..
To był widok, którego mieszkańcy Northwall zgromadzeni obok tawerny nigdy nie zapomną. W jednej chwili, wielki tygrys trzymający w zębach laskę, która zahaczyła o framugi okna i złamała się w pół, z elfką na plecach wyskoczył przez okno i otoczony kawałkami szkła spadł prosto na ziemię. Przekoziołkował on parę razy po ziemi, po czym mag odzyskał swoją postać. Gdy otworzył oczy ujrzał dowódcę najemników pochylającego się nad nim.
- Całkiem ładna sztuczka mój panie - Powiedział tamten i ciosem pięści pozbawił Tevinterczyka przytomności.
 
Cao Cao jest offline