Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 11-07-2016, 14:31   #87
Aisu
 
Aisu's Avatar
 
Reputacja: 1 Aisu jest jak klejnot wśród skałAisu jest jak klejnot wśród skałAisu jest jak klejnot wśród skałAisu jest jak klejnot wśród skałAisu jest jak klejnot wśród skałAisu jest jak klejnot wśród skałAisu jest jak klejnot wśród skałAisu jest jak klejnot wśród skałAisu jest jak klejnot wśród skałAisu jest jak klejnot wśród skałAisu jest jak klejnot wśród skał
Zofia & Haszko.


- … Naprawdę Panie Borucki… Nie musicie mi towarzyszyć do samych drzwi…
Przez całą drogę próbowała przekonać Boruckiego, że jego obecność nie jest wcale potrzebna, i że nic jej nie grozi. Zabieranie czterech zbrojnych na spotkanie z Panem Haszko było grubą przesadą – co on sobie pomyśli jak ich zobaczy u bram? Że przyszli go okraść? Siła zakołkować i na słońcu zostawić?
Ale wszystko na próżno. Ile by nie błagała, jak rozpaczliwie by nie prosiła, stary Ghul się uparł, i ani myślał zawrócić. Było to… Frustrujące.
Nie bała się Pana Haszko. Nawet jeżeli klasztor wyglądał ponuro, panująca dookoła cisza była przytłaczająca, a zamieszkujący go mnich miał być rzekomo szaleńcem. Ona wiedziała lepiej. To nie było żadne szaleństwo, żadne opętanie. To była po prostu jeszcze jedna klątwa jaką wampiry musiały dzierżyć na swoich barkach.
Już dawno poprzysięgła sobie, że jak straszna nie wydawałaby się klątwa Malkawa, to zawsze będzie się starała spojrzeć poza nią - i zobaczyć człowieka który krył się pod dziedzictwem Kaina.
Jej postanowienie trochę osłabło, gdy usłyszała dziewczęcy pisk, i tak jak wszyscy sięgnęła do pasa. Zaraz jednak odetchnęła z ulga, gdy zobaczyła rozchichotaną twarz dziewczynki. To była zwykła zabawa… Tylko dlaczego Borucki z Górką ruszyli za nią z mieczem?!
– Eh?! – –zamrugała gwałtownie, niedowierzając własnym oczom. - Panie Borucki, co pan wyprawia!! Niech pan natychmiast- wywód przerwał jej wylatujący przez okno Górka. Stary weteran rąbnął o ziemie, grzechocząc zbroją.
– E? Panie Górka, czy nic Panu nie jest?! – spojrzała w jego stronę zatroskana i zeskoczyła z konia by mu pomóc. Mężczyzna podniósł się do góry i odburknął coś co brzmiało podejrzanie jak „A jak myślisz głupia cipo…” I prawdopodobnie oznaczało że tylko się potłukł. - … To dobrze. – odetchnęła.

… sługi czarowników! Chodzące trupy!
Wywodu mnicha wysłuchała trochę skołowana… „Mała zagłada”? … To chyba lekka przesada… „Drobiutki Aniołek”… Ej, nie była wcale taka niska…
- Prawdę prawiła Jasnorzewska. To szaleniec bardziej szalony niż inni jego rodzaju.- syknął gniewnie trzymający szable Borutek, wyrywając ją z zamyślenia.
Tego było już za wiele.
– Panie Borucki!! – wybuchnęła gwałtownie. W dwa kroki znalazła się przy nim i jednym ruchem wyrwała mu miecz z dłoni. – Co w imię przenajświętszej Maryi Pan wyprawia!! Zachowuje się pan jak zwykły zbój! – trzasnęła gniewnie szablą o ziemie. – Na śmierć Pan musiał wystraszyć tą biedną dziewczynkę, goniąc za nią z szablą, a teraz jeszcze wygraża Pan Panu Haszko, tylko za to że bronił swojego gościa! Co Pan sobie myśli!
Całą się trzęsła ze złości, a siedzący na koniach Żochowski z Felińskim roztropnie zdecydowali się schować swoją stal.
– Natychmiast pójdzie Pan przeprosić tą biedną dziewczynę! I Pan Górka także! – krzyknęła na drugiego mężczyznę, po czym odwrócił się do Malkawa.
– A co do Pana…

– Jest mi tak bardzo, bardzo przykro za to wszystko! – pisnęła głośno, splatając błagalnie dłonie. – Naprawdę, naprawdę przepraszam za swoich ludzi. Nie chcieliśmy sprawiać Panu problemu, ani przestraszyć Pana gościa! – zgięła się w pół – Proszę wybaczyć Panu Boruckiemu i Panu Górce! Bardzo się o mnie troszczą i zadziałali bez namysłu!
-Zbliżają się… krzyżackie ptaki… z żelaza całe, wyjąc spadają z nieba i upuszczając swe jaja, które wybuchają ogniem… zabijają…. zbliżają się.- odpowiedział Haszko spoglądając w niebo i zapominając o całym świecie, podczas gdy Borucki rzeczywiście ruszył wraz Górką przeprosić dziewczynę. Sam Malkavianin wydawał się obojętny na jej słowa. Przejęty tym co widział, skulił się na moment i zawrócił do klasztoru.- I odlatują… Wracaj do domu, do Ulm.. wracaj, porzuć wszystko i wracaj. Nie masz sił na zło, które jest w tej ziemi. Ono cię pochłonie.-
– Krzyżackie ptaki? Co Pan ma- zaczęła, ale po chwili przerwała. Pytanie Malkawiana o znaczenie jego słów nie miało sens – jego zdaniem to, co właśnie powiedział było przecież jasne i klarowne. Jego słowa wzbudziły w niej jednak niepokój, nie mogła więc się powstrzymać. - … Czy to znaczy że jesteśmy w niebezpieczeństwie, Panie Haszko? – ruszyła pośpieszenie za mnichem. - Ja i moi towarzysze? Ludzie Smoleńska? … I Pan?
- Oni są wszędzie… na tej przeklętej ziemi…-zaśmiał się chrapliwie.-Cienie… przerażające, strzelające w tył głowy nad grobem. Krew przelana na południu przemieni się w rzekę zemsty, ale zło… zostanie tu… a wy… my… śmierć przyjdzie po tym jak upadną ostatni skrzydlaci rycerze na tej ziemi. Gdy czerwona gwiazda zabłyśnie na wschodzie. Chcesz znać… przyszłość swą. Ona jest martwa, jak ci co idą za tobą i ci, za którymi ty idziesz.-
- …. To… Jak… Czyli. – Skrzydlaci Rycerze? Czerwona gwiazda? Nic z tego nie pojmowała. Ale jedno rozumiała. - … Martwa jak ci co idą za mną. – spojrzała za siebie. Feliński łypał wzrokiem na wampira, z Żochowski z trudem próbował opanować konia. Dwóch z jedenastu których wyruszyło. I z dziewięciu którzy zostali. - … Czy to znaczy że powinni wrócić? Czy to ich ocali?
- Nic nie ocali tych robaczywych jabłek. Nic…- odparł Haszko znikając w mroku rzucanym przez cienie klasztornych murów.-Bestie ślepe… bestie się zagryzą… na co… po co… korona trędowatych? Przeklęta ziemia nie potrzebuje wiecznych strażników.-
Korona trędowatych? Że niby nosferatu? Eeeee, nie chyba nie o to mu chodziło…
– Nie zależy mi na żadnej koronie! – zawołała, stając w progu. - … Po prostu… Mam nadzieje naleźć dla siebie dom...
Nie weszła do klasztoru. Nie została zaproszona, i nie była pewna czy nie uraziłaby tym Malkawa. cholera… Obiecała sobie że uzyska dla Koenitza jego poparcie… A na razie nie potrafiła nawet zdobyć jego uwagi.
– Przyjadę w odwiedziny za parę dni! … Jeżeli nie ma Pan nic przeciwko! Upiekę ciasto! – palnęła bez myślenia. Ciasto?! Żadne z nich od wieków nie miało w ustach nic co by nie zamieniłoby się w popiół. - … Dla Pana gości! – próbowała ratować sytuacje.
Nie otrzymała odpowiedzi… od razu. Nie otrzymała odpowiedzi od Haszko. Za to Borutek podszedł do niej i rzekł.- Wedle tego co się dowiedziałem, szlachta płaci srebrem za proroctwa, chłopi inwentarzem, a czasem krwią. Młode dziewczęta lubi.-
Dziewczyna zawiesiła głowę. Nie była do końca pewna czy to była to jej najbardziej spektakularna porażka od wyruszenia z Krakowa… Właściwie nie, na pewno to było numerem jeden. Pierwszy dzień w smoleńsku i już nawaliła. Fantastycznie.
- … Będę teraz szlachcianką, tak? – mruknęła pod nosem i poklepała mieszek. Ten zabrzęczał żałośnie. - … Ile macie przy sobie?
-Niewiele… ale baba mówiła, że tu w okolicy jest wioska. Można by kurę capn... kupić.- zaproponował Borutek.
- … Zróbcie tak. Znaczy kupcie jedną. – rzuciła Boruckiemu mieszek i skierowała się do swojego konia. - … Sama znajdę drogę powrotną.
- I mamy mu podrzucić ją?- zapytał szlachcic podejrzliwie patrząc na ruiny klasztoru.
Wampirzyca zawahała się, a jej spojrzenie przeszło po zgromadzonych szlachcicach.
Potem przypomniała sobie jak Borucki z Górką rzucili się na dziewczynę, i jej wzrok zhardział.
- … Zapukajcie tym razem. – odparła odwracając głowę. – Albo zostawcie ją w progu. Pan Haszko jest Malkavem, nie potworem… A Pan Feliński i Pan Żochowski mogą mi towarzyszyć, jeżeli chcą.
- Nie twierdzę, iż jest potworem dlatego że jest Malklavem…- stwierdził Borucki spokojnie.-Ino że może być groźny… zwłaszcza dla obcych.-
– A myślisz że dlaczego nie chciałam żebyście ze mną jechali!
Tym razem nawet nie spojrzała na Boruckiego. Zamiast tego wsiadła na konia i skierowała go w stronę posiadłości Honoraty.
- … Rób Pan co chcesz. I tak nigdy Pana nie obchodziło moje zdanie.
-Za przeproszeniem panienki… ale zdanie panienki mnie zawsze obchodziło. Acz niekoniecznie zawsze się z nim zgadzałem.- a Borutek znów odwracał kota ogonem krzycząc za nią.
‘ Kłamstwa. ‘ przeszło Zosi przez myśli, ale nic już nie odpowiedziała.

***

Jechali w milczeniu. Zofia nie paliła się do rozmowy, a Feliński z Żochowskim mieli dość oleju w głowie by w konflikt panienki z Borucki się nie mieszać.
Zofia… Szybko pożałowała swojej decyzji. Nachalność Boruckiego i jego karygodne zachowanie sprawiło że była ostrzejsza niż chciała. A przecież miał rację. Pan Haszko był niebezpieczny. Był w końcu wampirem. Wszystkie wampiry były niebezpieczne. Kiedy przychodziło do kontaktów z Kaintami, to nie oni chronili ją, a ona ich. Zrozumiała to podczas walki z wilkołakami. I pan Borucki też musiał to rozumieć.
… Dlatego nie zawróciła, mimo że bała się o to czy nic im się nie stanie. Pan Borucki cały czas powtarzał że jedzie z nią dla jej bezpieczeństwa. A było to bezczelne kłamstwo.
Musiało być.
Powód musiał być inny. A jedyny jaki przychodził jej do głowy, to że nie ufał jej że sobie poradzi w rozmowach z Malkawem.
… Pewnie nie powinna się temu dziwić. W końcu ich spotkanie nie poszło zbyt dobrze.
I może nie powinna oczekiwać niczego innego. To nie byli przecież „jej” ludzie. To byli ludzie księcia Szafrańca. Podróżowali z nią tylko dlatego że tak było wygodniej organizacyjnie.
… A jednak bolało ją to.


Zofia & koenitz

Zofia czuła się okropnie. Nie tylko nie udało jej się pozyskać poparcia Malkawa, ale też potraktowała Pan Boruckiego i Pana Górkę jak najgorszych zbirów. Fakt, może i zareagowali niewłaściwie, sięgając tak szybko po broń… Ale byli tylko ludźmi. Spotkanie z Malkawem było dla nich dużo niebezpieczniejsze niż dla niej.
… Nie chciała o tym myśleć. Najchętniej to by się zwinęła w kłębek i przespała tak do następnej niedzieli. Nie żeby to w czymś pomogło, ale może poczułaby się lepiej.
Zamiast tego poszła poinformować Wilhelma o swojej porażce. Ukrywanie się z tym tylko pogorszyłoby sprawę.
- … Um, czy Lord Konitz wrócił już ze Smoleńska? – zapytała stojących przy drzwiach strażników.
-Jeszcze nie…- zaczął strażnik, ale nagły hałas na zewnątrz i pokrzykiwania Koenitza świadczyły, że Ventrue właśnie powrócił.
– E? – Zofia natychmiast strzeliła oczami w stronę z której podchodził Koenitz. Świetnie. Co jeżeli jego wyprawa też nie poszła za dobrze? Pewnie będzie w złym humorze – a ona tylko doda mu zamartwień.
- … M-może powinnam przyjść później…. Aha,ha-ha…
Nie zdążyła jednak uciec, bo rycerz wszedł stanowczym krokiem do środka kierując się ku swym komnatom. Jakiekolwiek mu w mieście poszło, dla Zofii miał uśmiech. Jego spojrzenie zresztą wędrowało po dziewczynie z wyraźnym zachwytem.-Wyglądasz uroczo, można by cię schrupać panieneczko… ach gdzie moje maniery.
Skłonił się przed nią dworsko i pochwyciwszy dłoń pocałował delikatnie.
Zofia zamrugała zaskoczona i spojrzała na swoje ubrania. Nadal miała na sobie wybraną wczoraj sukieneczkę. Zapomniała o tym. Normalnie pojechałaby w skórzni, ale tą Krasicki zabrał do Smoleńska by ją naprawiono.
– O-oh, to… – wampirzyca spłonęła rumieńcem i zaczęła wiercić się zawstydzona, uciekając wzrokiem na boki byle tylko nie patrzeć Wilhemowi w oczy. – N-nic t-takiego, t-takie tam sz-szmaty. – chwila, czy nie obraziła właśnie Pani Honoraty?! – Z-znaczy, nie! T-to w prezencie od P-pani Jasnorzewskiej… B-Bardzo jestem j-jej wdzięczna... C-ciesze się że się p-panu Lordowi p-podobają…
- Śliczna suknia na uroczej osóbce. Jak mogło mi się to nie spodobać ? - jak na złość nie wypuścił dłoni dziewczyny, tylko prowadząc ją do środka mówił.-Skoro już tu jesteś to raczysz spocząć ze mną? Świt się zbliża, a mnie by się serce krajało gdybym wiedział iż gnałaś pospiesznie do swego leża z mego powodu.-
– E-e? Spocząć? – skołowana wampirzyca pozwoliła się wciągnąć do środka, nie stawiając oporu. Co Lord Koenitz miał na myś-
Zaczerwieniła się jak burak.
- Spocząć przy mnie na łożu, na cały dzionek.- stwierdził z uśmiechem Wilhelm i dodał.-I nie masz się co tak peszyć waćpanno. Nasza kondycyja wyklucza nastawanie na twoją cześć. Po prostu będę czuł się lepiej wiedząc, że pod moją opieką jesteś.-
– Lordzie Koenitz! To jest-!
Jego dłoń była zimna. Oczywiście że tak. Jej z pewnością też taka była. Była przecież wampirem. Matka zawsze ostrzegała ją przed mężczyznami próbującymi skraść jej „Niewinności”, nawet jeżeli wtedy nie wiedziała co miała na myśli.
A teraz, była wampirem. Jaką „niewinność” można było jej skraść?
– M-mimo wszystko… – kontynuowała przygaszonym tonem. - … T-to… Nie jest właściwie, żeby dziewczyna z mężczyzną… Spędzali sami noc… Dzień… W jednym łóżku…
-Dla śmiertelnych to jest niewłaściwe, a my już nimi nie jesteśmy. Ale jeśli ci zależy… mogę spać na podłodze, gdy ty na łożu będziesz wypoczywać.- nie puścił jej, nie wydawał się zaskoczony jej wybuchem. Co najwyżej rozbawiony jej argumentacją.-Wtedy będziesz mogła czuć się… że twoja cnota jest bezpieczna. A teraz…- gdy dotarli do jego komnaty delikatnie usadził ją na swym łożu i przysiadł obok.-Mów co cię trapi tak bardzo, że czekałaś przed moją komnatą.-
– L-Lordzie Koenitz, niech pan n-nie żartuje. – potrzęsła głową na jego sugestie o spaniu na podłodze. – I…- – ponownie uciekła wzrokiem. - … Rozmawiałam z panem Haszko, i… Nasza… rozmowa… Nie poszła… Zbyt dobrze. – podsumowała cicho.
-Honorata uprzedzała że nawet jak na swój klan jest szalony.- przypomniał Wilhelm i zdjąwszy rękawicę dodał.-Nie żartuję. Spanie na twardym podłożu nie jest dla mnie problemem. Zresztą i tak sypiam w zbroi… zawsze gotów.
Po czym pogłaskał Zofię po włosach.
– Mimo to… – zacisnęła pięści. – Naprawdę, naprawdę chciałam go przekonać do Pana osoby, Lordzie Koenitz! – odparła z ferworem, po raz pierwszy podnosząc wzrok na Venture. – Pokazać mu że przybyliśmy z dobrymi intencjami. – przygasła. – Ale Pan Haszko nie chciał słuchać. Powiedział… Że śmierć kroczy przede mną i za mną… I że ta ziemia jest przeklęta… Przesiąknięta złem… I że nie będziemy wstanie powstrzymać zagłady, która nadchodzi.
Nie była pewna czy dokładnie takie słowa padły z ust Malkawa, ale nie bardzo potrafiła nadążyć za przepowiedniami które składał.
- Nie liczyłem na to że ci się uda. Po prawdzie wątpię w olśniewające sukcesy kogokolwiek z nas.- odparł ciepłym tonem Ventrue od czasu do czasu głaszcząc Kainitkę po włosach.-To dopiero pierwsza noc w Smoleńsku. Z czasem pójdzie ci lepiej z tym Haszko… nie martw się.-
Wampirzyca przytaknęła zdeterminowana. Ani myślała poddawać się po pierwszej próbie.
… Dotyk Wilhelma był miły. Przypominał jej jak jej ojciec zwykł głaskać ją po głowie. Zawsze marudził że długie włosy będą jej się plątać w gałęziach, ale ani razu nie kazał jej ich ściąć.
– C-czy Pan udało się odnieść sukces, Lordzie Koenitz?
- Poznałem miejscowe wampiry… no.. i tyle. Wymieniliśmy parę uwag.- stwierdził z przekąsem Koenitz.-Torreadorzy smoleńscy są z pewnością zastraszeni przez Miszkę.-
– … Dlaczego? – zapytała zmartwiona. – Czy Pan Miszka jest okrutnikiem?
- Raptusem… tym z pewnością.- mruknął Koenitz i ujął podbródek Zofii przyglądając się jej twarzyczce.- To zbrodnia, że nie dano ci rozkwitnąć kwiatuszku.-
Zbrodnia? ”Może”, pomyślała wciągając nerwowo powietrze i zapominając je wypuścić. Może i była to zbrodnia. Na zawsze przeklęta pokutować za grzechy, które popełnił mężczyzna którego nigdy nie znała. Przeklęta na wieczność. Zawieszona w czasie. Nigdy się nie zestarzeje. Nigdy nie dorośnie. Nigdy nie założy rodziny. Nigdy nie będzie miała dzieci.
Starała się nie myśleć o tym zbyt często. Była, kim była. Taka była wola Boża. Ale teraz…
…Lord Koenitz zasługiwał na damę. Prawdziwą damę, w drogiej sukni, z wdziękiem by zauroczyć gości, ciętym dowcipem by uciszyć wrogów, i mądra radą by zawsze wspierać swojego męża. Kogoś godnego księcia. Nie na… Nią. Dziewczynkę z lasu która ledwo przekroczyła próg dorosłości.
- … Przepraszam. – wymamrotała, uciekając wzrokiem.
- Nie wiem za co chcesz mnie przepraszać.- Wilhelm nachylił się i cmoknął ją czule w policzek.- A teraz połóż się i wypocznij. Świt się zbliża… czas nam spać pójść.
– Nie powinnam… – odparła, podnosząc się z łóżka, cała się rumieniąc.
-Śpij już.. nie każ mi cię ciałem do łóżka dociskać. Nie zdołasz wrócić już do siebie.- rzekł rycerz kładąc się u nóg jej łoża.-Zresztą rycerz winien tak czuwać przy swej damie.-
– E? – spojrzała z niedowierzaniem na kładącego się wampira. – Lordzie Koenitz, niech Pan nawet tak nie żartuje! To nie jest… Eh? Naprawdę jest tak późno? – straciła poczucie czasu.
-Nie żartuję. Świta. Połóż się już. - rzekł stanowczo Wilhelm sam już leżąc obok łóżka i przymykając oczy.-Połóż się... proszę.-
Dziewczyna rozejrzała się rozpaczliwie, szukając ratunku.
Ale żadna pomoc nie nadeszła.
Zawiesiła głowę pokonana. Lord Koenitz mówił przecież, że poczuje się lepiej mając w okolicy… Nawet jeżeli nie rozumiała dlaczego, a on nie chciała zdradzić powodu. Okrutne z jej strony było zmuszać go do tak dalekich kroków, w tak drobnej sprawie.
Dlatego posłusznie zdjęła trzewiki, i usiadła na skraju łózka.
- … Nie powinien Pan spać na podłodze we własnym pokoju, Lordzie Koenitz.
- Nie przeszkadza mi to. A ty źle byś się czuła, gdybym leżał obok. Nawet jeśli w zbroi.- wymruczał Wilhelm.
- … Będę się czuła jeszcze gorzej, jeżeli będzie Pan spał na podłodze. – odparła cicho, ale zdecydowanie.
Wilhelm wstał usiadł na łożu, delikatnie popchnął Zofię do pozycji leżącej i kładąc dłoń na jej brzuchu stanowczo acz delikatnie przytrzymywał ją na nim.
-Już lepiej? Zrelaksuj się i zamknij oczy. To tylko wspólny odpoczynek. Nic nieprzyzwoitego.- wymruczał zamykając oczy.
Wampirzyca przytaknęła bez słowa, i przymknęła oczy.
Przez chwilę, w pokoju dało się słyszeć tylko miarowy, sztuczny oddech wampirzycy. Wilhelm leżał również cicho pogrążający się w dziennej niemocy. Jego dłoń nie poruszała się, leżąc grzecznie powyżej jej łona.
Ale Zofia… Nie mogła zasnąć. Były słowa, które cisnęły jej się na usta, i które musiała wypowiedzieć.
– Chciałam tylko powiedzieć że… – zaczęła cicho, nie otwierając oczu. - Naprawdę wierzę, że będzie Pan sprawiedliwym Księciem… Nie, raczej… Chce wierzyć, że tak będzie. – poprawiła się. - Że jest Pan dobrym człowiekiem, i będzie dobrym władcą. Mimo że znam Pana krótko. I nauczyłam się, że i ludzie i wampiry częstą ukrywają diabła po maską pozornej dobroci… Ale mimo to… Mimo tego, uznałam że Panu zaufam. I chciałam powiedzieć, że… Chciałabym, żeby pewnego dnia i Pan mi zaufał. Nie wiem… Nie wiem dlaczego nigdy nie sciąga Pan zbroji. I Nie będę nalegać, by Pan to zrobił. Ale… Chce żeby Pan wiedział, Lordzie Koenitz… że jeżeli został pan w jakiś sposób oszpecony… To obiecuje że nigdy nie będę tym obrzydzona… Jeżeli zbroja chowa to coś… Złego, to obiecuje że nie będę Pana osądzać… A jeżeli naprawdę boi się Pan że coś może się Panu stać, to mam nadzieje… Że kiedyś nie będzie się Pan tak przy mnie czuł.
- To zbroja… chroni mnie przed ciosami. Nie ma co przypisywać jej większego znaczenia.- mruknął Wilhelm cicho.-I ufam ci. Jesteśmy wszak razem tutaj, tylko ty i… ja.
Mówienie mu obecnie przychodziło z trudem, gdy budziło się słońce, odwieczny ich wróg.
Zofia nie odpowiedziała. Zbroja może i broniła przed ciosami, ale teraz… Każdy kto chciałby ich skrzywdzić, musiałby tylko zburzyć ściankę. Słońce dokonałoby reszty.
Cokolwiek skrywała ta stal, musiało być dla Koenitza istotne. Obiecała sobie że nie będzie więcej naciskać.
- … Postaram się być godna tego zaufania. – wyszeptała zamiast tego, i pozwoliła Koenitzowi zapaść w letarg.


...Sama zachowała przytomność trochę dłużej. Nie potrafiła zasnąć. Było coś… Niewłaściwego w całej tej scenie. Może w tym, że Kainici czy nie, mężczyzna z kobietą nie powinni spać w jednym łożu bez ślubu. Może w sposobie w jaki Koenitz spał z ręka na jej łonie. Jakby chciał w ten sposób oznajmić że należało do niego. … Nie potrafiła się zdecydować czy było to przyjemne uczucie czy jednak nie. Czy był to typowy zwyczaj między Lordami i ich Damami?
… Ostatecznie przesunęła się odrobinę, i wplotła swoje palca w dłoń Koenitza, nie zabierając jej jednak.
I w takiej pozycji zasnęła.
 
__________________
"I may not have gone where I intended to go, but I think I have ended up where I needed to be."
Aisu jest offline