Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 12-07-2016, 21:40   #3
Nami
INNA
 
Nami's Avatar
 
Reputacja: 1 Nami ma wspaniałą reputacjęNami ma wspaniałą reputacjęNami ma wspaniałą reputacjęNami ma wspaniałą reputacjęNami ma wspaniałą reputacjęNami ma wspaniałą reputacjęNami ma wspaniałą reputacjęNami ma wspaniałą reputacjęNami ma wspaniałą reputacjęNami ma wspaniałą reputacjęNami ma wspaniałą reputację

Podróżująca wraz z liczną grupą dzielnych mężczyzn, wyróżniała się aż nadto. Nie była to wyłacznie różnica na tle płci, ale również i rasy. W tłumie ludzi różnice w wyglądzie uwypuklały się nadmiernie, nie dając żadnych wątpliwości co do odmiennego pochodzenia kobiety. Kobieta miała smukłą, trójkątną twarz jak i duże, wilcze i ciemne oczy z czarną obwolutą i długim wachlarzem rzęs, osadzone między płaskim nosem rozszerzającym się ku nasadzie oraz ciemne, krzaczaste brwi od linii wewnętrznego kącika oka do zewnętrznego, ułożone po skosie, biegnące ku skroni. Jej włosy były nadzwyczaj gęste i długie, niespięte sięgały do talii. Ich brązowy odcień w świetle promieni słonecznych zyskiwał kasztanowych, rudawych blasków, którymi się mienił. Pod płaskim noskiem usadowione były pełne i wyraziste usta, koloru ciemnej brzoskwini. Zza krągłych warg wyłaniały się wiecznie widoczne, białe kiły, które nadawały wyrazowi jej twarzy odrobinę zwierzęcej dzikości i uroku. Były najbardziej charakterystyczne, tuż obok nienaturalnie dużych oczów i spłaszczonego nosa.
Clove była kobietą o średnim wzroście, lekko przewyższając metr siedemdziesiąt. Jej budowa ciała była silna i umięśniona, co nadawało jej wagi do ponad sześćdziesięciu kilogramów. Miała średniej wielkości, raczej niewielkie acz okrągłe piersi, płaski brzuch i brak wyraźnie zarysowanej talii. Jej uda i łydki były wystarczająco umięśnione, aby podczas wysiłku był widoczny ich zarys. Podobnie sprawa miała się z ramionami. Cera dziewczyny była ciemniejsza, śniada. Ogólnie Clove robiła wrażenie silnej i nieokrzesanej osoby, cichej, dzikiej i wiecznie warczącej, szczerzącej zwierzęce kły. Momentami jej postawa ciała była lekko pochylona ku przodowi, a górna szczęka zdecydowanie wysunięta na przód.
Ubrana była lekko, w futrzaną, lekką zbroję, długie skórzane buty do połowy łydek oraz przepaskę przez biodra, długości do połowy ud. Uzbrojona była w długie ostrze w pochwie przy boku oraz ciężką, potężną tarczę, z symbolem księżyca. Co bystrzejsze oczy mogły odczytać w tym symbol religijny lub po prostu jakieś wilkołacze upodobania. Likantropka czasami pachniała jak ostra przyprawa, zaś innym razem jak zmokły pies. Tak czy owak, osobom nielubiącym zwierząt, ciężko było ją zaakceptować, a sama oryginalność wśród tłumów, przyciągała ciekawskie spojrzenia.

Przez pierwsze dni Clove szła blisko Landera. Początkowo nie wzbudzało to żadnego zaciekawienia, gdyby nie fakt, że ukradkowo na niego spoglądała. A może jednak po prostu rozglądała się po otoczeniu? Była czujna i co chwila poruszała noskiem chłonąc zapachy z każdej strony. Wielkie oczy wszędzie zatrzymywały swe badawcze spojrzenie, wszystko ją ciekawiło, jakby po raz pierwszy ujrzała świat. Jej zachowanie było nietypowe, dziwne, nieludzkie i… Całkowicie odmienne. Gdy nie szła obok Landera, pilnowała tyłów pochodu, wiecznie czujna, z uszami postawionymi na sztorc, których płatki nierzadko drgały podczas nasłuchiwania. Po paru dniach Clove zaczęła odczuwać duszności oraz dręczyła ją wysoka temperatura. Każdego ranka rozmawiała z Landerem, czym nie zyskiwała zaufania wśród innych członków Paktu. Kiedy zachorowała, zapewne wielu z nich wzięła irytacja, na samą myśl o tym, jak ulgowo jest traktowana. Opiekun Pakcich-Dzieci nie chciał ustąpić jej uporowi i siłą oraz rozkazem zatrzymał na wozie. Clove drżała bardzo często, gdyż napadom gorąca towarzyszyły zimne dreszcze. Jej oczy były zmrużone, a uszy nie sterczały już tak wysoko, jak zawsze. Kiedy zasypiała, budziła się już po godzinie, zlana potem i przerażona. Nie rozmawiała z nikim, prócz Landerem. Bez wątpienia coś jej dolegało, coś trapiło i coś zdecydowanie było nie tak. Nie każdy tylko mógł mieć pewność, co się działo.
Rzekoma choroba ustąpiła po niecałej dobie. Nikt jeszcze nie widział, by ktoś ozdrowiał w tak krótkim czasie, co też znowu nasuwało parę pytań.

Wędrówka była naprawdę długa, lecz dla Zmiennokształtnej całkiem przyjemna. Zwiedzanie świata, jakiego jeszcze nie znała, zaspokajało jej wrodzoną ciekawość. Wszystkie zniszczenia, suche ziemie, nowe pędy roślin, przerażona zwierzyna, zasnuty ciemnymi chmurami księżyc, miliony gwiazd… Czuła się, jakby widziała to pierwszy raz w życiu, jakby bardzo dawno temu jej zwierzęca, zakończona pazurami stopa, stąpała po tej ziemi. Tej, ale mimo wszystko bardzo odmiennej. Gdy tylko powstała na nogi, nie zagaiła do Landera ani razu, nie podeszła do niego, nie zbliżyła się od tej strony, po której on stał. Jej zupełnie różne zachowania, całkiem sobie przeczące, nasuwały różne porównania, niektóre prześmiewcze, a właściwie - takie w większości. W jej oczach iskrzyło coś, co widoczne bywało wyłącznie u dzieci stawiających pierwsze kroki. Jej usta śmiały się bezgłośnie, wystawiając na pokaz zwierzęce kły. Wydawała się być miła, sympatyczna… zagubiona? Niedookreślenia.

Obóz w kotlinie był tylko kolejnym przystankiem w drodze do celu. Mimo wszystko, niespodziewane zdarzenia wywoływały niepokój i nie pozwalały zmęczonym powiekom pogrążyć umysłu we śnie. Clove usiadła przy ognisku wraz z innymi członkami Paktu, choć słuchem była przy innym skupisku ludzi, gdzie starszy człowiek opowiadał historie. Kobieta zdawała się być tym bardzo zafascynowana, póki Lander nie przerwał ciszy swoją konspiracyjną przemową.
- Władza często zataja niewygodne dla siebie fakty - zaczęła Clove, siedząc po turecku i speszyła się lekko, gdy spojrzenie innych spoczęło na niej. Odchrząknęła cicho - Wystarczy, że jedna osoba do niego zajrzy, taka która wzbudza zaufanie i widać na niej życiowe doświadczenie oraz trudy życia. Reszta bez większego trudu zakręci się na targu, w karczmie a nawet w klasztorze - zrobiła pauzę, a na jej dolnej wardze spoczął lewy kieł, wystający z jej szczęki. Nie przejmowała się tym za specjalnie, po prostu zamyśliła na chwilę pocierając palcem o płaski nos.
“Doświadczenie oraz trudy życia, ta?” pomyślał sobie Sven, obrzucając wyznaczoną mu przez nowe zwierzchnictwo towarzyszkę drogi spojrzeniem, z którego nawet najlepszy śledczy nic by nie wyczytał “Ciekawe bardzo, kogo masz na myśli.”.
Milczał jednak, nie przerywając brązowowłosej. Nie był człowiekiem, który lubił wdawać się w próżne dyskusje. Póki co nikt nie powiedział wprost, że to on ma zająć się przepytaniem sołtysa, więc nie było sensu się oburzać ani samemu poruszać tej kwestii. Jeśli faktycznie ktoś go zaproponuje do tego zadania, wtedy grzecznie odpowie, że może i doświadczenie oraz trudy są na nim aż nadto widoczne, lecz szczerze wątpi by taki stary, zgięty ciężarem walk i mordu najemnik nadawał się do ciągnięcia za język lokalnych władz. Z pewnością Krasny (jak w myślach nauczył się nazywać mężczyznę, który kazał się nazywać Karmazynowym czymśtam) poradzi sobie z tym zadaniem dużo lepiej.
- Co do Arabel…. - kontynuowała dalej Clove - To to już jest bardziej niepokojące. Zdrada, albo zgładzenie. Mimo wszystko, obydwa zadania mogą być ze sobą powiązane - wzrok kobiety począł błądzić po zgromadzonych, jakby starała się wymusić na nich jakąś inicjatywę lub po prostu sprawdzić reakcję.
- Nie sądzę, żeby ktoś był na tyle głupi, żeby zdradzić pakt… Każdy wie jak to by się dla niego skończyło - Powiedział Sarian nie przerywając czyszczenia swojego miecza. - Coś się musiało stać. Jak długo nie otrzymujemy od nich żadnych raportów? - Spytał dowódcy.
Lander aprobująco kiwnął głową w stronę Clove, po czym podrapał się po kilkudniowej brodzie, zastanawiając się nad pytaniem tropiciela.
- Dobry miesiąc, jeśli nie dłużej. Raporty składane są co dwa tygodnie, najczęściej wraz z pieniędzmi za wykonane zlecenia - odpowiedział - Zdrada nie wchodzi w grę, ponieważ wedle moich informacji była to jedna z najlojalniejszych komórek, jakie mieliśmy. Zgładzenie... nie wierzę w to. Mieliśmy zezwolenie na działanie na obszarze Cormyru. Zastanawiam się nad tym, co tam się mogło wydarzyć. Musiała zajść jakaś dziwna okoliczność, która doprowadziła do tego stanu rzeczy.
“Lojalność… naprawdę w nią wierzy?” zdziwił się w myślach Sven, spoglądając na swego dowódcę, w którym widział przecież doświadczonego żołnierza. Nie w jego gestii leżało podważanie słów zwierzchnika, lecz Chudziej dobrze wiedział, że ludzi naprawdę nieprzekupnych jest niewielu. Większość z tych, którzy są za takich uważani, po prostu nie spotkała się jeszcze z wystarczająco hojną ofertą.
Zwiadowca zamyślił się.
- A czy ostatnie raporty mówią o czymś niepokojącym? Na pewno wspomnieli by o tym. Nie wierzę, że cały oddział znika ot tak... - dopytał Sarian
- Nigdy nie można wykluczyć żadnej opcji, czasami dzieją się rzeczy nie do przewidzenia - odparła jedynie likantropka, nie wdając się w żadne szczegóły. Jej ramiona uniosły się kiedy brała wdech, a przyszło jej to z trudem. Bez większego zainteresowania otaczającymi ją ludźmi, wzniosła głowę w górę, aby spojrzeć na niebo.
- Właśnie to jest ten problem, Sarianie. Był długi czas spokoju, a nagle się urwał kontakt. Na razie wszystko wskazuje na to, że zniknęli bez śladu, chociaż, tak jak Clove powiedziała, mogła się stać dowolna inna rzecz. Wszystko jest możliwe - odparł Lander wpatrując się w płomienie ogniska.
- Dlategoż dokładnie - melodyjnie a ironicznie odezwał się Karmazynowy Książę, nonszalancko leżąc na boku, jak wszyscy odpoczywając i wpatrując w płomień ogniska przed nimi - gdybanie w tej chwili nie przyniesie nam nic ponad suchotę języków. - dokończył, po bardzo krótkiej pauzie, która miała też posłużyć przyciągnięciu uwagi. Jakkolwiek mówił to mimochodem, z przyzwyczajenia jego słychać było wpojone krasomówstwo, i oczywiście jego egzotyczny akcent o odmiennej intonacji.
Clove dźwignęła się na nogach i wyprostowała. Rozglądając się po niebie w poszukiwaniu księżyca, znalazła wiele jasnych gwiazd. Zaraz potem jednak jej wzrok krążył po otoczeniu, a duże uszy wsłuchiwały się w odgłosy poza rozmową. Dała krok poza obręcz ogniska, odwracając się do niego plecami i patrzyła w przestrzeń rozpościerającą się przed nią. Potrzebowała trochę odosobnienia, małego oddalenia się. Jej wielkie oczy potrafiły dostrzegać nieco więcej, niż te ludzkie.

Nie musiała długo czekać, na to, aż ktoś przerwie jej rozmyślania. Silna, męska dłoń spoczęła na ramieniu Zmiennokształtnej, nie musiała się nawet oglądać za siebie, aby wiedzieć kto podszedł. Płatki jej nosa poruszyły się, delektując się przyjemnym zapachem, który takowym był dzięki zaufaniu, jakim darzyła Landera.
- Jak się czujesz? - spytał ze spokojem w głosie, stając tuż obok niej. Wzniósł głowę nad nieboskłon, aby utkwić wzrokiem tam, gdzie ona. Księżyc przysłonięty był przez chmury, podobnie jak gwiazdy. Clove początkowo zamruczała pod nosem coś niezrozumiałego i przechyliła łeb raz w prawo, raz w lewo.
- W porządku - odparła krótko, aby kontynuować po wzięciu wdechu - Ale jednak się martwię. Trochę - zerknęła na niego ukradkiem, a kącik jej ust uniósł się lekko.
Lander nic nie powiedział, jedynie odwzajemnił jej spojrzenie i mruknął wyczekująco.
- Nie pozwolę by coś ci się stało. I wiem, jak głupio to brzmi, zważywszy na twoją siłę, umiejętności, doświadczenie… Po prostu, nie zniosłabym gdybyś ucierpiał, a ja nie dałabym rady nic na to zaradzić. Czułabym się z tym bardzo źle, byłabym zła. Na siebie. Rozumiesz? - westchnęła bardzo ciężko i spojrzała ukradkiem za siebie, czy aby inni wokół ogniska ich nie obserwują. Wątpiła, by nie zerkali. Uderzyła więc jedynie czołem o ramię mężczyzny i przymknęła oczy - Nie pozwól bym siebie znienawidziła - dokończyła unosząc głowę by spojrzeć na niego, by zajrzeć w głębie oczu, odtworzyć ponownie każdą szramę i bruzdę na jego twarzy.


Lander i Clove
pół roku wcześniej

Było już późno. Z nieboskłonu spływała kurtyna wody, przepędzając z ulic pijaczyny oraz inne mniej lub bardziej szemrane typy, skrywające się w ciemnych zaułkach Gniazda Feniksa. Większość osób kładła się już spać, by zebrać siły na kolejny ciężki dzień pracy, w celu zebrania środków na swe dalsze życie. Dla niektórych jednak ta pora stanowiła idealny czas do oddawania się swym zajęciom.
Głuche uderzenia drewna wypełniały olbrzymią, prostokątną, wyłożoną drewnianymi panelami salę treningową. Wzdłuż dłuższych ścian, pomiędzy małymi kwadratowymi oknami, były przymocowane pochodnie oświetlając lśniące potem ciała dwojga trenujących tam osób. Clove, trzymając w swych rękach dużą drewnianą tarczę oraz drewniany sejmitar, uważnie przyglądała się swemu przeciwnikowi. Lander dzierżył dwa długie miecze ćwiczebne, trzymał postawę defensywną, by się uchronić przed atakiem ze strony swej przeciwniczki. Jego naznaczona bliznami z dawnych czasów umięśniona klatka piersiowa unosiła się i opadała w rytmie powolnych kroków będących odpowiedzią na okrążające ruchy dziewczyny. Zewnętrzne drzwi były zamknięte, więc wiedząc, że nikt im nie przeszkodzi, mogli w pełni oddać się swemu zajęciu.
Lander zaatakował jako pierwszy. Clove sparowała pierwszy cios tarczą, a drugi odbiła bronią z nieprzyjemnym trzaskiem. Następnie wyprowadziła kontrę w postaci płaskiego cięcia na odlew, przed którym wojownik musiał odskoczyć, by nie zostać trafionym. Nastąpiła kolejna chwila przerwy w postaci ruchu po kole. Ich spojrzenia skrzyżowały się, mówiąc swemu przeciwnikowi, że na pewno nie będzie mu łatwo. W mgnieniu oka dopadli do siebie i wymienili serię zaciekłych zamachów i parowań mających za zadanie trafić w ciało przeciwnika, by zdobyć kolejny punkt.
Zmiennokształtna uśmiechnęła się niezauważalnie, gdy ujrzała ledwie widoczną lukę w obronie Stormwinda. Odepchnęła jeden miecz tarczą, pod drugim zgrabnie się uchyliła i z impetem uderzyła w bok swego przeciwnika, który skrzywił się z bólu i odskoczył. Odłożył broń i zaczął rozmasowywać trafione miejsce.
- Pięć do czterech dla ciebie - zaśmiał się i pokręcił głową - Całkiem nieźle ci idzie.
Kiedy Clove uśmiechnęła się na te pochwałę, spod jej górnej wargi wyłoniły się dwa, nieco dłuższe kiełki. Zazwyczaj często były widoczne, gdyż jej górna szczęka była odrobinę bardziej wysunięta, przez co dwa dłuższe zęby wychodziły na zewnątrz. Dziewczyna opuściła tarczę oraz odłożyła oręż. Podczas ataku i tak nie wykorzystała całej swojej siły, więc uderzenie nie powinno aż tak boleć, choć musiała przyznać, że często zdarzało jej się nie panować nad swoją siłą. Uśmiech zszedł w niedługim czasie, ustępując wyrazowi zmartwienia. Jej usta lekko się nadęły, a oczy zmrużyły wraz z zakrzywieniem grubych brwi do wewnątrz. Odrzuciła tarczę nie bacząc na hałas jaki ta wywoła, po czym dała parę kroków w kierunku mężczyzny. Jej głowa przekrzywiła się na bok jak łeb ciekawskiego psa, powieki szybko mrugnęły, kark zgiął się ku przodowi i dołowi, aby wzrok lepiej mógł dojrzeć wyraz twarzy Landera. Jej ruchy były ciche i ostrożne jak u drapieżnika.
- Ale chyba nie uderzyłam zbyt mocno? - odezwała się w końcu, a jej wciąż przechylona głowa badawczo wbiła nienaturalnie wielkie, ciemne oczy w jego osobę.
- Czasami nie wiem ile siły używam. Po prostu mi nie wychodzi panowanie nad tym. - przyznała szczerze - Kiedyś szło mi to lepiej - słaby uśmiech zagościł na jej smukłej buzi.
- To minie - uśmiechnął się w odpowiedzi i położył jej rękę na ramieniu - A Notika nie będziesz pytać o to, czy za mocno uderzyłaś. Najlepiej walczyć zawsze najlepiej, jak potrafisz. Nawet na treningu.
Mężczyzna zebrał oręż swój oraz Clove i ułożył go na stojakach ustawionych wzdłuż ścian. Była na nich cała gama różnej broni, wliczając w to nawet tą egzotyczną. Następnie podszedł do jednej ze znajdujących się w kątach beczek wody i obficie się nią ochlapał.
- Jak się czujesz? - zapytał, gdy zerknął na obserwującą go Clove. Ta w odpowiedzi początkowo wzruszyła ramionami.
- Bywalo lepiej. Chyba - półuśmiech odsłaniający lewy kieł pojawił się na jej twarzy jakby chciała pocieszyć sama siebie. Stała na środku w bezruchu, wzrokiem błądząc po sali, choć najdłużej zatrzymywała się na mężczyźnie. Jej piersi uniosły się w chwili westchnienia
- Z jednej strony chciałabym, żeby to wszystko się nie wydarzyło, ale z drugiej… Jestem wdzięczna za pomoc.
- Uważam, że w naszym obowiązku jest pomaganie ofiarom Czaroplagi, choć wielu w naszych szeregach twierdzi inaczej. Poza tym twój los i tak jest całkiem niezły. Ona tknęła wielu… Przemieniając ich w to, z czym dziś musimy walczyć. Większość z nas w jakiś sposób doświadczyła jej okropieństw pod koniec ubiegłego stulecia lub już w tym. Zakon Niebieskiego Ognia stał się ostatnio wyjątkowo aktywny w szerzeniu tego spaczenia… Nie jest dobrze
- westchnął ciężko, gdy obserwował reakcję Clove - Pewnie wolałabyś żyć w innych czasach. Świadomość pobudki w zrujnowanym świecie na pewno nie jest przyjemna.
- Owszem
- odparła powściągliwie i westchnęła nerwowo. Palcami gładziła wierzch drugiej dłoni, chwile stojąc w bezruchu i skupieniu. Dopiero po chwili dala kilka twardych kroków w jego kierunku. Mimo tej pewności w ruchach, zatrzymała się gwałtownie na odleglość wyciągnięcia ręki, zupełnie jakby zatrzymała ją jakaś niewidzialna ściana. Lander przez moment patrzył jej prosto w oczy zastanawiając się nad tym, co Clove chciała zrobić. Uniósł prawą dłoń i palcem musnął jej policzek.
- Wiem, że nie do końca z własnej woli tu jesteś. Czy na pewno chcesz dalej walczyć? - zapytał cicho, niemal szeptem. Słysząc to ciche pytanie i czując niespodziewany dotyk, drgnęła niepewnie. Jej stopa odruchowo powędrowała w tył, jednak dziewczyna nie zrobiła cofającego kroku. Jej wzrok co ruch spoglądał na niego i w podłogę, jej uszy jakby drgnęły, nozdrza uwypukliły się, a szczęka wysunęła jeszcze bardziej. Z każdą sekundą przypominała coraz bardziej humanoidalnego likantropa, a w ciszy nawet bicie jej serca, zdawało się być szybsze.
- Chcę - wydusiła z siebie, a gdy przełknęła ślinę dało się zauważyć jej wędrówkę przez przełyk. Wszystkie mięśnie kobiety spięły się, a jej ciało znieruchomiało jak kameleon próbujący wtopić się w otoczenie. W jej głowie przewijały się obrazy, były świeże jakby z paru dni, a minęło już tyle lat. Wspomnienia wywołały poruszenie w jej ciele, ucisk w gardle i przyspieszony oddech, co nie mogła ujść uwadze mężczyzny. Wypuszczane nosem powietrze było gwałtowne i głośne, choć wdechy bardzo płytkie. Oczy Clove zaszkliły się nagle, kiedy ponownie spojrzała na jego twarz, a kąciki ust wygięły się w smutku.
- Ale nie z tobą… - dokończyła zduszonym głosem i gwałtownie przylgnęła głową do jego klatki piersiowej. Jej dłonie oplotły go w pasie, zaś policzek mocno przyległ do torsu. Ramiona zwierzęcej kobiety zadrżały, tak samo jak plecy. Przycisnęła się najmocniej jak mogła, do ciepłego ciała mężczyzny, który opiekował się nią odkąd tylko się obudziła. Poza nim nie czuła, by miała tutaj kogokolwiek. Po chwili poczuła, jak silne męskie ramiona czule ją otaczają, chcąc ją odrobinę pokrzepić. Wiedział, że rzeczywistość dla Clove jest teraz wyjątkowo ciężka i obca, jednak zdecydował, iż jej nie zostawi, póki nie będzie musiał. Nie mówił nic. Nie było to konieczne. Jedna dłoń powędrowała w kierunku głowy i poczęła gładzić jej włosy w uspokajający sposób. W tych gestach było wystarczająco dużo słów. Ona po prostu chciała wrócić do domu, żyć jak dawniej, mieć przyjaciół, znać otaczający świat. Czy mogła zmienić coś w rzeczywistości, w której się znalazła? Wciąż lękała się, że gdy znajdzie swoje stado, nie zdoła go obronić. Mimo okrutnych myśli Clove szybko doszła do siebie, jak zawsze dusząc wewnątrz siebie znaczną część emocji.
- Zostaniesz dziś ze mną? Chciałabym wrocić do siebie, do pokoju - mówiąc to była wciąż przyciśnięta do jego ciała. Prośba jednak nie dawała pocieszenia, gdyż kobieta po wybudzeniu z letargu, wegetowała długimi tygodniami w swoim łóżku. Lander nie chciałby, żeby sytuacja się powtórzyła. Delikatnie i niespieszni odsunął kobietę od siebie, tak aby móc spojrzeć na jej twarz. Starł kciukiem łzę, po czym objął ją jednym ramieniem i razem ruszyli w kierunku kwater. Chwiejność oraz emocje, jakie targały zmiennokształtną, były do naprawienia, potrzebowali jedynie na to trochę więcej czasu. Nie każdy jednak był tak wyrozumiały dla Clove jak Lander. Trafiały się osoby, dla których dziewczyna była jedynie kłodą. Większość jednak wiedziała, że gdy tylko dojdzie do siebie, stanie się wartościowym członkiem Paktu, najwierniejszym i zdolnym do poświęceń, gdyż taka była jej stadna natura.
Lander uchylił drzwi od jej pokoju i przepuścił przodem. Clove czuła się już lepiej, lecz mimo to jej ruchy były wciąż apatyczne i niezbyt żwawe. Leniwie poczęła się rozbierać, przeciągając bluzkę przez głowę. Odwrócona plecami do mężczyzny, złożyła zdjętą część garderoby i ułożyła na fotelu. Następnie leniwie ściągnęła obuwie, układając je równolegle względem siebie, potem spodnie, które złożyła w kostkę tak samo jak wcześniej zdjętą część osłaniającą klatkę piersiową. Jej ciężkie westchnienie dało się słyszeć nawet stojąc tuż przy drzwiach. Likantropka niespiesznym ruchem wspięła się na łóżko i wsunęła pod koc. Obserwujący ją Lander zamknął drzwi i obszedł łóżko z drugiej strony. Usiadł na podłodze, opierając się o niego plecami. Przez niedługą chwilę w pokoju zapanowała cisza. Przerwało ją dopiero skrzypienie łóżka, kiedy to Clove przysunęła się na jego drugą stronę, aby być bliżej towarzysza.
- Chciałabym kiedyś przeczytać dużo książek. Poświęcić ich treści każdą wolną chwilę, chłonąć wiedzę lub zawarte w nich historie i wyciągać wnioski - zaczęła cichym, delikatnym kobiecym głosem. Ułożyła ręce na brzegu materaca i oparła na nich głowę, którą zwróciła w kierunku siedzącego na podłodze Landera. Jej wielkie oczy w skupieniu obserwowały jego poharataną twarz. Jego brew najpierw uniosła się w zdziwieniu, a chwilę później w jego oczach pojawiło się zrozumienie. Niemal parsknął głośnym śmiechem, ale zdołał zakryć usta dłonią. Poprawił się nieco na swoim miejscu, szukając znacznie więcej wygody w swej aktualnej pozycji.
- Mamy tutaj bibliotekę, ale jest wiecznie oblężona przez "uczonych" z wyższych sfer, więc chyba się nie nada - odpowiedział jej równie cicho, choć jego głos wciąż był donośny, zwłaszcza w panującej ciszy zakłóconej jedynie szmerem ulewnego deszczu.
- Książki w tych czasach to drogi towar, zwłaszcza te dostarczające wiedzy, ale jeśli dobrze pójdzie, to kiedyś się przejdziemy do Candlekeep. Cała ta forteca to jedna wielka biblioteka, będziesz zachwycona - uśmiechnął się do niej i pogładził ją czule po włosach - Sam chciałem się tam kiedyś udać.
Jej policzek spłaszczył się na spoczywającej dłoni, przez co wyciągnięta w górę warga odsłoniła jeden kieł. Przyglądała mu się z bliska i widziała bardzo wyraźnie każdą najdrobniejszą zmianę w mimice, a ciemność pomieszczenia oświetlanego tylko jedną świecą, wcale jej tego nie utrudniała.
- Ale czemu się ze mnie śmiejesz? - spytała całkiem poważnie, a w jej głosie dało się słyszeć odczucie przykrości spowodowane jego początkową reakcją. Nie wiedziała, co dokładnie go rozbawiło, ale dostrzegała problem w swojej osobie, choć jego późniejszy gest przeczył nieprzyjemnym myślom, jakie przetoczyły się przez jej zdezorientowany umysł.
- Bo przypominasz trochę mnie. Kiedyś chciałem być uczonym czarodziejem studiującym księgi. Wiesz, młodzieńcze marzenia. Tak więc nie śmieję się z ciebie - odpowiedział jej równie poważnie, ale z uśmiechem na twarzy. W jego tonie nie dało się słyszeć nawet cienia złośliwości. Nigdy się nawet się silił, by okazywać inne niż te, które miał akurat na myśli. Był po prostu prostym człowiekiem.
Na jej buzi wykwitł tylko subtelny i lekki uśmiech. Krótkim ruchem przysunęła się bliżej niego, choć jej policzek wciąż spoczywał na ułożonym na kancie materaca przedramieniu. Jej ciemne oczy w słabym świetle przypominały głęboką i ogromną ciemną kulę, jakby w spojrzeniu zagościło zaćmienie słońca. Była wystarczająco blisko, aby obraz najbliżej znajdującego się obiektu przed oczami był niewyraźny i lekko zamazany. Clove czuła ogromną pustkę wewnątrz swojej duszy, która w jednej chwili z silnej i stonowczej, potrafiła zamienić się w rozdzierający się kawałek papieru, jak teraz. Brakowało jej świata, który znała sprzed czaroplagi. Tęskniła za stadem, wsparciem i zaufaniem, jakim mogła darzyć każdą osobę w grupie. Ta kobieca, ludzka bestia czuła się rozdarta, zdezorientowana i wahała się ciągle między złością, rozpaczą a samotnością, wciąż nie wiedząc czego tak naprawdę chce. Pragnęła wielu rzeczy, marzyła o nich tuż przed snem, ponieważ gdy śniła, świat jej zamieniał się w koszmar, po którym pozostawał strach i lęk. Dłuższa chwila jaka nastała między nimi nie była krępująca, gdyż dostrzegł w jej spojrzeniu to, co widział już wielokrotnie - zagubienie.
- Boję się spać sama - wydusiła z siebie półszeptem, drażniąc jego ucho swoim oddechem, a jej głos załamywał się. W spojrzeniu zabłysł lęk, który potwierdzał wypowiedziane słowa. Oparła czoło o skroń mężczyzny, zaciskając powieki i cofając gromadzące się łzy. W duszeniu emocji była coraz lepsza. Chwilę później poczuła szorstką, nawykłą do pracy dłoń na swoim policzku i kciuk ścierający wilgoć z jej oczu. Nie miał zamiaru się odsuwać, wręcz przeciwnie, miał zamiar ją wesprzeć, póki go potrzebowała.
- Mam z tobą zostać? - zapytał szeptem, nie chcąc zakłócać jej myśli. Wszystko przychodziło jej z trudem, a skołowany umysł nie zawsze podejmował przemyślane decyzje. Chciała mu odpowiedzieć, kiedy poczuła silny ucisk przy wcięciu mostka. Słowa stanęły w jej gardle, więc zastąpiła je twierdzącym kiwnięciem głową. Czoło kobiety otarło się o jego skroń gdy skinęła głową w dół, a kiedy ta wracała unosząc się ku górze, Clove zaledwie musnęła wargami policzka tuż obok kącika ust mężczyzny. Jej oddech był drżący i niepewny, tak samo jak czyn, którego się dopuściła. Mimo niezrozumienia, powtórzyła go, tym razem składając pocałunek na jego ustach. Był on niezwykle delikatny, a im bliższa była obecność dziewczyny, tym silniej dało się wyczuć od niej woń zmokłej sierści psiopodobnego stworzenia. Kontrasty jakie otaczały tę subtelną osóbkę były niezwykłe i zadziwiające, choć sam zapach sugerował, w jak wielkim musi być stresie, że jej zwierzęce cechy zaczynały dominować. Zapewne gdyby nie słabe światło, potrafiłby również dostrzec zmiany w jej rysach twarzy, które wyostrzyły się zauważalnie. Clove czuła jak jej serce uderza w żebra, a skóra twarzy ściąga się pod wpływem stresujących zmian. Kiedy ich pocałunek zaczął się pogłębiać i nabierać na namiętności, kobieta przestraszyła się. Gwałtownie oderwała wargi od przyjemnej czynności, która ją zahipnotyzowała i cofnęła się znacząco na środek łóżka, opierając na materacu zgięte kolana, a pośladkami usiadła na piętach. Jej duże oczy stały się jeszcze większe, a skrząca się w nich dzikość obserwowała Landera, kiedy to kobiece dłonie zakryły tors kołdrą, przyciskając ją mocno do klatki piersiowej.
- Tylko nie odchodź - uniosła się nerwowo, a jej usta wykrzywiły się w obawie, że przez własną głupotę mogłaby stracić jedyną, bliską osobę - Nie wiem czemu to zrobiłam - tłumaczyła się, a wysunięta w przód, górna szczęka wyraźnie odsłoniła rząd zębów oraz kłów, kiedy to jej usta wygięły się w smutku - Zostań. Proszę - coraz cichsze słowa łamały serce. Mógł sobie jedynie spróbować wyobrazić, jak ona się czuje, jednak było to tylko namiastką burzy emocji, jaka gotowała się w jej duszy. Jeszcze miesiąc temu nie odezwałaby się słowem, warcząc na każdego i rzucając przedmiotami, teraz wściekłość przerodziła się w rozpacz, tak głęboką, że nawet własne czyny potrafiła potępić. Jej zagubienie i niezrozumiałość tego, co robi, wzbudzały współczucie i żal ze względu na sytuację, w jakiej się znalazła.
- Boję się… Boję się, że nie będę umiała sama się obudzić. Że ta siła znowu mnie zamknie
Na twarzy mężczyzny zagościł uspokajający uśmiech, jednak nie wykonał żadnego ruchu w jej stronę, ale też się nie odsunął. Obserwował ją z tego miejsca, gdzie się poprzednio znajdował, opierając się łokciami o miękki materac. Z jego oczu dziewczyna mogła odczytać zrozumienie - coś, czego by pewnie nie zaznała u innych osób. Już zdołała się przekonać, że miał niemal anielską cierpliwość do wielu rzeczy, a przede wszystkim do niej.
- Nie odejdę - powiedział jej kojącym tonem - Obiecałem ci przecież, że zostanę, prawda? - I po tych słowach jego uśmiech zniknął, zastąpiony cieniem smutku.
- Blizna ci doskwiera, prawda? Słyszałem plotki, że to da się wyleczyć - nie wiedział tak naprawdę, co mógł powiedzieć. Nie rozumiał tego, chociaż się starał. Takie rzeczy zawsze zostawiał znawcom, czyli kapłanom i magom. Nie to, żeby ona coś z tego rozumiała, choć naprawdę chciała móc pomóc samej sobie. Kobieta rozluźniła się po jego spokojnej reakcji oraz tonie, w jakim się do niej zwracał. Nogi przesunęła w bok, aby pośladkami spocząć na białym prześcieradle. Wciąż zakrywała nagie ciało kołdrą, lecz nie ściskała już jej tak kurczowo, jak na początku.
- Trochę… Chyba tak - odparła niezdecydowanie, mrużąc oczy - To znaczy jak wyleczyć? Już słyszałam na korytarzach szmery o wyleczeniu poprzez zabicie. Nie ma nosiciela, nie ma problemu - wzruszyła jednym ramieniem, a jej mina nie wyrażała już żadnych emocji. Poczuła pustkę wewnątrz i jedynie westchnęła płytko.
- Ponoć jakaś potężna magia czy coś… Tylko plotki słyszałem, ale trzeba być dobrej myśli, prawda? - spróbował ją pocieszyć - Ponoć Xar’Anthel jest w stanie leczyć takie przypadłości… Lub za zarobione w przyszłości pieniądze opłacić kogoś z mocą wystarczającą, by to z ciebie zdjął? Bo kto wie, co przyniesie przyszłość? Zabicie to najmniej skuteczny sposób leczenia - przelał odrobinę czarnego humoru w ostatnie słowa.
- Często ci, co tak gadają, najwięcej przeżyli. Lepiej nie zwracać uwagi na ich słowa, ponieważ nie kieruje nimi rozsądek.
- A niby co kieruje?
- spytała niekoniecznie zainteresowana, a po prostu lekko zirytowana. Bez żadnych delikatności przechyliła ciało na bok i padła na łóżko, wprawiając materac w kołysanie, któremu towarzyszyło krótkie skrzypienie. Od tej plątaniny i niestabilności rozbolała ją głowa, ze zmęczenia więc zamknęła oczy.
- Nie jest to tak poważne, aby leczyć. Nic mi jest. - skłamała z nieco uniesionym tonem głosu. Leżała tak chwilę w milczeniu, naburmuszając policzki jak dziecko, które pragnie zwrócić na siebie uwagę. Dopiero po kilku przedłużających się sekundach ciszy, otworzyła szeroko oczy, aby zobaczyć, czy on tu jeszcze jest. I owszem - był. Siedział oparty plecami o łóżko ze zwieszoną głową na tors, chcąc zasnąć w tej niewygodnej pozycji. Zdecydowanie nie zamierzał nigdzie odchodzić, nawet po to, by mieć gdzieś swoją broń w pogotowiu. Clove zdawała sobie sprawę o jego przekonaniu na temat bezpieczeństwa tego miejsca, co musiał jej wyjaśniać bardzo długo, by w ogóle chciała gdzieś zostać na dłużej. Niewielu osobom mogła ufać w tym świecie, a przecież komuś powinna. Jej nastrój unormował się, kiedy zdała sobie sprawę, że mimo swojego zachowania, nie została sama.
- Możesz położyć się obok mnie - zaproponowała cicho, jakby bała się, że głośniejszym tonem go wystraszy - Ja się przesunę. I zabiorę kołdrę…i… nie podglądaj! - zafrasowała się lekko przesuwając ciało na drugi koniec materaca. Nie chciała, aby się dotykali, więc przeciągnęła cała, puchatą kołdrę na swoją stronę i nie tylko się nią zakryła, ale i ogrodziła, aby w razie gdyby mężczyzna przez sen się przysunął, to zatrzymał swoje ciało na dużej ilości puchu i przypadkiem nie naruszył jej przestrzeni osobistej. On ją w tym czasie obserwował badawczym spojrzeniem, próbując uchwycić z tej twarzy jak najwięcej emocji. Mógł spostrzec wielkie zaangażowanie oraz skupienie, podczas czynności przekopywania kołdry i budowania z niej ściany. Zachowywała się jak szczeniak uklepujący sobie miejscówkę i widać było, że wkłada w tę czynność całą swoją koncentrację, nie dostrzegając nawet, że jest obserwowana. Uniósł lekko brew zastanawiając się cóż powinien zrobić, a moment później wdrapał się na łóżko, zupełnie nie przejmując się brakiem przykrycia.
- Oj, dziewczyno... - westchnął i podłożył sobie dłonie pod głowę. Nie rozwinął jednak swojej myśli, a po prostu zamknął oczy. Wsłuchiwał się jedynie w oddech Clove i jej chwilowy, cichy śmiech stłumiony przez poduszkę.
- Dobranoc - powiedziała spokojnie i przekroczyła ciałem linię pierza, aby ucałować Landera w skroń i szybko cofnąć się na swoje miejsce - I dziękuję - zakończyła tym samym, zarzucając rękę na mur z kołdry, a powieki zasłoniły oczy, zabierając umysł do snów.
 
__________________
Discord podany w profilu
Nami jest offline