Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 13-07-2016, 22:33   #91
Bergan
 
Bergan's Avatar
 
Reputacja: 1 Bergan ma wspaniałą przyszłośćBergan ma wspaniałą przyszłośćBergan ma wspaniałą przyszłośćBergan ma wspaniałą przyszłośćBergan ma wspaniałą przyszłośćBergan ma wspaniałą przyszłośćBergan ma wspaniałą przyszłośćBergan ma wspaniałą przyszłośćBergan ma wspaniałą przyszłośćBergan ma wspaniałą przyszłośćBergan ma wspaniałą przyszłość
Partridge:
Musiało się udać, musiało, inaczej oznaczałoby to, że już nigdy nie czekałaby Cię sposobność do dowodzenia własnym oddziałem elfickich Tancerzy Śmierdzi z bardzo odległego wzgórza, do którego przeciwnik by nie dobiegł, bo było za daleko. Przekazałeś Lucynie swoje spostrzeżenia, ona zaczęła machać rękami, jakby była na zabawie w remizie strażaków-piromanów, a Ty wziąłeś wdech.

I zrobiło Ci się bardzo ciemno przed oczami. Ostatnimi słowami, które wykwitły w Twojej poobijanej głowie były "Kaszkiii".

Partridge jest nieprzytomny do niedzieli, czyli w czasoprzestrzeni sesji do wtedy, gdy wróci z tchórzliwych zaświatów.


Lucyna:
Bóg Wojny był Twój - nie miałaś planu, jak mu dokładnie dokopać, ponieważ planowanie w Twoim przypadku nie obejmowało nawet tworzenia listy codziennych zakupów, ale czułaś przypływ zwycięstwa. Mięśnie, potężna siła uderzeniowa korpusu pancernego czy niepohamowana żądza mordu przeciwnika nie robiła na Tobie wrażenia. Czemu? Odpowiedź była prosta i typowo kobieca - BO TAK!
W jednej chwili Partridge poleciał jak szmaciana szmata na ścianę i zjeżdżał z niej powoli jak naleśnik wysmażany na bardzo głębokim oleju. Bóg Wojny najwidoczniej musiał dać ujście spiętrzonym w nim emocjom i przyładował elfowi. Nie było słychać pękania kości czy organów wewnętrznych wydających śmieszny, pierdzący bulgot, więc Twój kompan musi być żywy. Bo będzie, prawda? Nic to, pora pokazać frajerowi, że nie zadziera się z elfią magiczką z tróją na świadectwie ukończenia uczelni, u której wielkimi krwawymi krokami zbliża się okres i chęć na schabowe z potężną dawką bitej śmietany o smaku rabarbaru.
Szybko dobyłaś z torebki (sic!) szczoteczkę do zębów, która pamięta jeszcze początki pierwszego semestru i rzuciłaś się na Boga Wojny. Magia, magią, ale brutalne podejście do problemu też jest czasem potrzeba. Byłaś już blisko, już szczoteczka była metr od gęby wroga, już słyszałaś brzdęk wypadającego z niego złota i napakowania punktami doświadczenia, gdy nagle po prostu się zatrzymałaś. Bóg złapał Cię za głowę, a Ty z wyciągniętą ręką, zbrojną w szczoteczkę pełną bakterii kałowych, przewierałaś nogami wzbijając tumany kurzu. Ała...ała....AŁAAAA! Podniósł Cię do góry, wzdychając z rozżalenia, że ameby mogły wyewoluować do poziomu dwunogów i wyrwał Ci szczoteczkę z ręki po czym wsadził ją do Twojego nosa. Poczułaś straszny atak mdłości, gdy poczułaś jak potwornie ona śmierdzi...


Sabat:
Wiele mil za Tobą, wiele przygód, chociaż trudno nazwać wielkim wyzwaniem walkę ze wściekłym czarnym kotem, któremu próbowałeś podwinąć z miski przeterminowaną karmę marki Łycha oraz próbę przeprowadzenia impa przez przejście dla pieszych. Imp zginął, ponieważ odruchowo wepchnąłeś go pod przejeżdżający szwadron ciężkozbrojnej kawalerii policyjnej. Kilka lat na trakcie nauczyło Cię dwóch rzeczy: "Nie ufaj sprzedawcom kredy do rysowania pentagramów, którzy mówią, że sami hodują dziewięciogłowe demony" oraz "Zapasowe gacie na zmianę to podstawa". Jakoś jednak nigdy nie przyswoiłeś tej wiedzy, więc co i rusz przywołańce chciały Cię zeżreć, a pachwiny domagały się interwencji mąki ziemniaczanej i operacji.

Ostatecznie trafiłeś do goblinich kopalni, ponieważ, jak wiadomo, te kochają kopać tu, tam i sram, a ziemia kryje wiele ciekawostek dla miłośników przydomowego okultyzmu. I nie myliłeś się! Na początku otrzymałeś solidny wpierdol od miejscowych zakapiorów, którzy ryli podziemne korytarze i chlali do trzeźwości spirytusowe arsenały, ale potem stwierdzili, że możesz się przydać do rozwiązania problemu o charakterze zagładowym (nie zakładowym...). Okazało się, że gobliny trafiły na więzienie groźnego demona, który tysiąclecia temu władał pobliskimi ziemiami przy pomocy standardowego terroru opartego o wyrywanie kończyn, naostrzone pale, klatki z żelaza pełne kolców, wyłupywania ocząt, niewolnictwa i cholernie niesprawiedliwe podatki pośrednie, bezpośrednie i pokątne. Chłop zwał się Arghargharghmon, który ze względu na wiele sukcesów militarnych lubił, aby zwano go Bogiem Wojny. Tępy lud łykał te głupoty zamiast przypieprzyć mu w japę odpowiednią magią i magicznym proszkiem, więc ten miał się w najlepsze. Z czasopisma Neo-Okultyzm, który nielegalnie prenumerowałeś, nie wynikało jak demon został uwięziony, ale fakt był taki, że widziałeś potężne wrota jego więzienia. Nawet je otworzyłeś, bo wystarczyło wyjąć nieduży kamień, który wbił się pod dolną krawędź skrzydła i blokował wejście. Oczywiście chciałeś się się z nim przywitać, podpytać jak to jest komuś urwać rękę przy pomocy kciuka i palca wskazującego, ale nie byłeś aż takim kretynem - demon przy wylaniu z przeciwników odpowiednio dużej porcji krwi zrywał pieczęcie zabezpieczające więzienie przed jego ucieczką. Oczywiście nawalone gobliny poczuwały się do złożenia wpierdolu frajerowi, który stał na drodze ich bezcelowemu drążeniu w glebie, więc wieczorem ruszyły z nożami, bejsbolami i dobrymi chęciami na więźnia. Na całe szczęście wróg nie upuścił wystarczająco dużo krwi, ale niewiele brakowało...

...mając to wszystko w dupie poszedłeś spać, bo ryj Ci się jeszcze nie zagoił, a on napinania się przy treningu z rysowania pentagramów ośmioramiennych dostałeś hemoroidów. Starość nie radość, niedługo trzydziecha na karku, więc zaraz do grobu, ale to i tak niezły wynik. Trzeba niedługo pomyśleć nad solidnym wchłonięciem demona, żeby dożyć nawet trzydziestu pięciu lat. Potem to bez różnicy, bo demon i tak Ci wyżre mózg. Lepsza chodząca pusta cielesna skorupa niż zdechnąć na raka odbytu...

...i obudziły Cię huki. Myślałeś, że goblinom wywaliło ich profesjonalną destylarnię wykonaną z desek i zardzewiałych nitów, ale pomyliłeś się, bo nie pochłonął Cię jeszcze strumień dzikiego ognia napędzanego niestabilną mieszanką metylowo-etylową. Coś grało niezbyt dobrze, jakby krasnolud próbował odegrać pełnoprawną etiudę na skrzypcach przy użyciu kowadła. I poczułeś to...uwzięziony demon się oduwięził. No tak...gobliny pewnie znowu pochlały, zabrały się za laski dynamitu i skończyły jako płomienne kule napędzane wyziewami z rozrywanych flaków.

Zerwałeś się (zawsze spałeś w opakowaniu, bo mogłeś usprawiedliwić się brakiem czasu na higienę osobistą, a zgodnie z podstawowymi zasadami okultyzmu każdy okultysta musiał śmierdzieć) i ruszyłeś w kierunku jazgotu. Sklepienie się nie trzęsło, zatem nie walnął metan, etyl czy jabol atomowy...tyle lepiej. Wybiegłeś w większy korytarz i zobaczyłeś Boga Wojny skręcającego w lewo. Uf, było blisko. W bezpośrednim starciu co najwyżej mógłbyś stanowić nanosekundową przeszkodę dla jego pięści sięgającej po papier toaletowy znajdujący się za Tobą. Słyszałeś okrzyki...dość niemrawe, idealnie pasujący do poszukiwacza przygód fajtłapy. Może jeszcze był ślepy i był elfem? To by było dobre, a gdyby to okazało się prawdą to chyba byś się zesrał z wrażenia.

Zaraz...jeszcze kobiecy głos. O kurwa, ale bluzga. Ewidentnie czarodziejka po jakiejś słabej szkole magicznej. Znałeś takie. Mówili, że chętnie sięgają do "miecza", ale u Ciebie kończyło się to jedynie uciekaniem przed fireballami lub innymi przypadkowymi wynikami czarowania. Ty to przynajmniej sięgałeś po profesjonalne ryciny czarów (wyrywane z komiksów o Dzielnym Sierżancie Magusie) i gdy ktoś powiedział, że gówno umiesz to przyznawałeś mu rację. Uczciwy okultysta - zasada numer dwa. W końcu nieuczciwemu już w ogóle nikt nie uwierzy.

Polazłeś ostrożnie w tamtym kierunku, wyjrzałeś zza rogu i widzisz demona trzymającego kobietę za głowę. Grzebie jej w nosie szczoteczką? Bezmyślny skurwysyn...wyrwanie kończyn przynajmniej szybko uśmiercało ofiarę. Ten jej kompan leży lekko rozbryzgany na ziemi. Obok niego biega...Pancernik. Nie pancernik, lecz Pancernik - dość specyficzny gatunek pancernika, który posiada dwukrotnie więcej blachy na ciele i nie przebijesz nawet dziurkaczem do betonu komórkowego.

No dobra, co robić? Koledzy z Okręgowego Stowarzyszenia Okultyzmu w Giertzwałdzie nie mówili jak dać w łeb takiemu pradawnemu twardzielowi. Sukkub do igraszek, ognisty imp do smażenia kiełbasek czy jakiś jeżodemon do drapania po plecach to w miarę łatwizna (o ile w końcu narysujesz pentagram normalną kredą, a nie bezbarwną świecówką), ale tutaj musisz użyć sprytu, przebiegłości i nie panikować.

Dobra, jest wporząsiu. Nie masz pradawnych antydemonicznych artefkatów, pomysłów, ani doświadczenia, a ilość HP starcza na jeden wdech przerwany uderzeniem piąchą. Ale jest wporząsiu - to też pisali w miesięczniku "Pan Demon poleca", zawsze gdy opisywali, co trzeba myśleć, gdy demon stwierdzi, że przywołujący zapewne smakuje jak kurczak i zamierza przekuć domysły w rzeczywistość.
 
__________________
- Sir, jesteśmy otoczeni!
- Tak?! To wspaniale! Teraz możemy strzelać w każdym kierunku!

Ostatnio edytowane przez Bergan : 14-07-2016 o 09:04.
Bergan jest offline