Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 14-07-2016, 08:05   #36
Ardel
 
Ardel's Avatar
 
Reputacja: 1 Ardel ma wspaniałą reputacjęArdel ma wspaniałą reputacjęArdel ma wspaniałą reputacjęArdel ma wspaniałą reputacjęArdel ma wspaniałą reputacjęArdel ma wspaniałą reputacjęArdel ma wspaniałą reputacjęArdel ma wspaniałą reputacjęArdel ma wspaniałą reputacjęArdel ma wspaniałą reputacjęArdel ma wspaniałą reputację
Rodolphe wstał zmęczony poprzednim dniem. Nic konkretnego nie zrobił, prócz krótkiej wycieczki z Hoe i poznaniu informacji o jakimś dziwnym mężczyźnie, który pojawił się w wiosce z niewiadomych przyczyn. Musiał zająć się jego sprawą, lecz najpierw najgorsze - praca mera… Zmęczonym krokiem wyszedł ze swojej pachnącej tymiankiem chaty i wszedł do budynku rady. Na chwilę wpadł do panienki Pascal, przywitał się i zapytał o zdrowie. Pogładził ją po dłoni, życząc miłego dnia i ruszył do kobolda.

- Dzień dobry, panie Trouve. Mam nadzieję, że nie muszę się dzisiaj niczym zajmować? - wypowiedział stwierdzenie tonem pytającym i błagalnym.
Zawisło ono w powietrzu i przez chwilę nie było na nie odpowiedzi. Pomieszczenia archiwum wydawało się duże. Wszędzie leżały papierzyska, dokumenty, teczki oraz plany, wraz z kałamarzami, piórami i mnóstwem ksiąg. Niektóre kopki spowite były pajęczynami na których bujały się truchła różnych stawonogów. Pana Trouve było jakby brak.

- Jestem, jestem… - zastękał staruszek gramoląc się spod stołu - Upadł mi okular...

Pan Jean-Christophe poprawił szkło, dźwignął się z podłogi i podszedł do gościa.

- Dzień dobry panie Merze, strasznie miło, że pan wpadł. - Wyszczerzył pożółkłe od tytoniu zęby i uścisnął dłoń przełożonego - Nie wziął pan ziółek żadnych? Nic? Mogę krzyknąć na Pascal.

Trottier zwęszył okazję, by wymknąć się niechcianym obowiązkom. Skoro Truve nie przeszedł od razu do rzeczy, to prawdopodobnie uda się go przegadać.

- Ziółek nie wziąłem, niestety. Ale wrócę się po nie! - wykrzyknął i odwrócił się na pięcie, by ruszyć w stronę drzwi. - Przyniosę ci nieco tymianek z majerankiem i bazylią. Dobre na każdy poranek!

Trouve wykazał się dziś dużą nieostrożnością i kilka ostatnich lat pracy mogły pójść na marne.

- Nie, nie, nie - wrzasnął stary, zgarbiony kobold i jakby dostał zastrzyk z adrenaliny. Jednym susem zeskoczył z taboretu i ślizgiem zatarasował drzwi.

- Nie, nie, nie... - powtórzył i znów wyszczerzył zęby. Nowy mer był jak dzika locha. Trzeba było sposobów, ostrożności, dużo cierpliwości i... marchewki. Wszyscy merowie tacy byli na początku. Gdzie się podziały te czasy, gdy ludzie zachłystywali się władzą, nadużywali jej, dokonywali malwersacji, przywłaszczeń i byli skłonni do korupcji - zastanawiał się urzędnik.
- Odstąpię najwyżej swoją herbatkę, sir - powiedział Jean-Christophe - Choć, w wyniku oszczędności budżetowych może wydać się nieco nieświeża…

Nastala chwila pełna napięcia i wyczekiwania.

Zielarz poddał się i westchnął głęboko. Chciał uniknąć tej pracy. Dlaczego się zgodził? Ach, no tak. Dbał o mieszkańców wioski od dawna, więc kto, jak nie on, miał dbać o nich jako mer. Co za sytuacja… Cała ta praca miała woń przefermentowanej pokrzywy.

- No, już… Nie ucieknę, panie Trouve. Herbatkę możesz zachować. Mów zatem - co wymaga moje uwagi?

- No więc.. - kobold wyciągnął kajecik z kieszeni, polizał paluchy i przewertował kartki - Hmm… Mam tu jasno zapisane, że jutro o godzinie 12.00 jest zebranie Rady Miasta. Poprzedniej nie było, więc trochę się spraw nazbierało, sir. Trzeba się choć odrobinę przygotować…

Jean-Christophe potuptał za swoje biurko i wdrapał się na krzesło. Ledwo było go widać z za stert ksiąg. Wygrzebał jakąś wielką, zakurzoną teczkę, otworzył i pochylił się nad nią z lupą.

- Zgony!.. to nie - odłożył stronicę i zaczął mlaskać i ćumkać, bo tak miewał czasem w zwyczaju. - Hmm.. zbliża nam się.. Dzień Podatków sir. Za trzy, cztery tygodnie zjedzie do nas poborca z Chenes według kalendarza. Trzeba będzie wypłacić mu za kwartał. Ostatnio było z tym kiepsko…

Obaj mogli sobie przypomnieć, jak to prawie cztery miesiące temu próbowali wszyscy upić urzędnika podatkowego by ten nie mógł doliczyć się brakującej sumy. Ostatecznie człowiek ten o mało nie zszedł w wyniku zatrucia niebadanym mięsem, które ponoć nabył w Chlupocicach.

- Tak więc.. może to być większa suma, niż za kwartał…- Kobold sięgnął po mniejszą teczkę, wyciągnął na całą swoją niewielką długość w kierunku mera. - Tu ma pan wszystko, panie Trrotier. Na jutrzejszą radę. Nie będę pana zatrzymywał. Dziś też przyjeżdża nowy kleryk do świątyni, chciałem przypomnieć - kobold klapnął lżejszy na siedzisko.

Trottier z rozpaczą wpatrywał się w teczkę, a po jej otwarciu, z jeszcze większą rozpaczą w jej zawartość. “Dlaczego ja?” - zdawała się mówić jego twarz. I kto tak ją odczytał, z pewnością odgadł myśli mera.

- Dziękuję, panie Trouve. Jesteś prawdziwą opoką tego miasta - wyraził swoją szczerą opinię i wyszedł szybko z budynku, by dla uspokojenia napić się swojej specjalnej herbatki. A gdy już ją odgrzał, usiadł w swoim laboratorium i zaczął zastanawiać się nad spotkaniem Rady, które się zbliżało szybciej, niżby tego chciał.
 
__________________
Prowadzę: ...
Jestem prowadzon: ...

Ardel jest offline