Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 14-07-2016, 16:09   #1
Martinez
 
Martinez's Avatar
 
Reputacja: 1 Martinez ma wspaniałą reputacjęMartinez ma wspaniałą reputacjęMartinez ma wspaniałą reputacjęMartinez ma wspaniałą reputacjęMartinez ma wspaniałą reputacjęMartinez ma wspaniałą reputacjęMartinez ma wspaniałą reputacjęMartinez ma wspaniałą reputacjęMartinez ma wspaniałą reputacjęMartinez ma wspaniałą reputacjęMartinez ma wspaniałą reputację
[Autorski] "O czym szumią Szuwary" Historie Prawdziwe


"HISTORIE PRAWDZIWE"




CZĘŚĆ PIERWSZA


Serpentyną, dziką drogą,
Późną już szuwarską porą,
Jadą konie z budą sporą,
Zdążyć chcą tuż przed agorą
~Mietek ‘Wędlina’ Padlina,
poeta, którego wieźli na szafot


30 marca 1723, Wtorek
Koła powozu skoczyły na jakimś kamieniu i zatrzęsło się wszystko w środku. Resory bujały całą budą dyliżansu, pasażerami i tymi wszystkimi umocowanymi tobołkami (w tym również kilkoma patelniami, którymi dorywczo handlował ochroniarz, DeVramount). Konie miały trudność, gdyż droga była tu bardzo namoknięta i wąskie koła grzęzły jak noże w maśle.
- Nuu.. dalej! - Darł gardło Boldervine w akompaniamencie rżenia koni i trzasków bata - Jeszcze trochę!.. No!

W świeżo remontowanym pojeździe, za zamkniętymi drzwiami z brudną szybą i tanią zasłonką, siedział w mroku duchowny Theseus Glaive, a na przeciw niego dwie młode damy. Chloe Vergest, młoda gosposia kleryka oraz Laura Breguet, wynalazczyni i naukowiec, która zjeżdżała w rodzinne strony.
Cała trójka była bardzo zmęczona trudną, wielogodzinną drogą z Chlupocic i na szczęście ich podróż właśnie dobiegała końca. Zbliżali się do Szuwar, gdy słońce próbowało się chować za koronami drzew.
Wóz toczył się tak jeszcze przez kilkanaście minut a później nawet przyspieszył. Gdy koła złapały nieco ubitego gruntu, wiadomo było, że podróżnych wita cywilizacja…
A przynajmniej coś na jej kształt...




***

- Stój! Stój mówię! - dało się słyszeć na zewnątrz. Skrzypnęły resory, jęknęła oś i dyliżans stanął.
Brudna szyba utrudniała widoczność, toteż każdy pasażer chętnie nadstawiał ucha. Nawet w najbardziej dzikich wsiach, gdzie nie odróżnisz młodej dziewoi od goblina, istnieją jakieś dźwięki. Ujadający pies, jakaś wrona, kot albo głodne dziecko. Tutaj nie działo się nic. Panowała zupełna cisza. No, może prócz ostrożnie zbliżających się, ciężkich kroków trolla.
Drzwiczki się otworzyły powoli i stanął przy nich tragarz Yorgell. Normalnie był zawsze uśmiechnięty i gotowy do pomocy. Tym razem nawet nie patrzył w stronę klientów.

Oto przed całą oniemiałą ekipą Boldervine Express i pasażerami rozpościerał się plac główny w Szuwarach. Spowity dymem lub mgłą, która leniwie unosiła się w powietrzu. Otaczające budynki stały ciemne i bez życia. Nawet w kominach nikt nie rozpalił. Stary szyld z wizerunkiem kocura z obłąkanym wzrokiem bujał się, piszcząc na łańcuchu, a po całym placu leżało rozrzucone, białe pranie.

Goście mogli również zauważyć, leżącą blisko i brzuchem do góry wronę. Dalej, u drzwi “Wypieków Blackleaf’a” leżał skotłowany halfing na ziemi, i praczka z pustą, drewnianą balią.

Petunia spojrzała na koryto z wodopojem dla koni, gdzie chude zwłoki kota dryfowały w wodzie.
- Boldervine.. - Wyszeptała dość głośno skrzacica- Chyba powinniśmy się zwijać…
Krasnolud łypał spod okularów na okolicę. To nie były te Szuwary, które znał. Tu zawsze było smutno, ale nie jak po przejściu dżumy.
Krasnolud powąchał palucha i wyjął arkebuz aktywując swój wnikliwy umysł - Coś tu niegra... - odrzekł.
Petunia pokręciła głową, ale nie komentowała. Sytuacja wydawała się poważna.

- Tam się ktoś rusza! - Wrzasnął nagle DeVramount i zeskoczył z kozła.
Rzeczywiście. Obok, przy otwartym na oścież budynku, dobrze prosperującej i znanej rzeźniczki, właśnie ruszył się osioł. Wierzgnął nogami i próbował wstać, ale ładunek, który miał na sobie ciążył mu niemiłosiernie. Więc tylko ryczał.

Dalej poruszył się człowiek, który leżał w skorupach garnca i dobrze już wyschniętej plamie miodu. Potrząsnął głową, jakby mu kto ją zdzielił. Praczka w dali jęknęła...
Kot wyskoczył z wodopoju jak poparzony, mało nie fundując Petunii zawału serca. Prychnął na nią i znikł między domami.
- Co tu się wyrabia - podrapał się w głowę troll.

Szuwary budziły się z jakiegoś dziwnego snu, który musiał je gwałtownie napaść. Wszyscy mieszkańcy, no może poza panem Józefem Zbażynem, budzili się w miejscach nieszczególnie do tego przeznaczonych. Zwierzęta również. Wszystko co żyło padło jakieś osiem godzin wcześniej jak zaklęte.
Nawet Vince, gliniany zastępca szeryfa, szedł zygzakiem od strony domu Maga.
 

Ostatnio edytowane przez Martinez : 02-03-2017 o 02:28.
Martinez jest offline