| Reeter patrzył na niedbale rzucone przez sztorm na nagą skałę szczątki swojego domu i czuł wewnętrzną pustkę, jakby wraz z kruszejącymi burtami i połamanymi niczym gałązki masztami odeszła też część jego samego. Splunął nagle i pokręcił głową z dezaprobatą. Kimbunga. Nie wierzył w bogów. Pomiędzy brzegami Rhadamanthii widział tańczące demony, niebywałe i wychodzące poza ludzkie rozumowanie zjawiska oraz więcej niż szczyptę magii, więcej, sam mógł co nieco z niej skosztować, gdy plótł palce w skomplikowane wzory i szeptał z trudem rozumiane słowa.
Ale nie wierzył w bogów. Traktował ich jedynie jako banalny sposób wyjaśniania przez ludzi skomplikowanych mechanizmów, które kierowały światem, który ich otaczał, sklepieniem niebieskim i kosmicznym bezkresem rozciągającym się za nim; niezrozumieniem potęgi magii. Być może się mylił, ale nigdy nie miał przed sobą dowodu na istnienie tajemniczych bóstw, nie szukał zresztą takiego.
Jego życie zmienił kaprys pogody, a być może magiczny fenomen; winna była też zapewne tajemnicza fantazja Bellit, wyprawa, którą umyśliła sobie i bez słowa wyjaśnienia postanowiła wprowadzić w życie. Nie potrafił się zdobyć na złe myśli o kobiecie, którą znał od kiedy była małym dzieckiem bawiącym się sztyletem koło nogi człowieka, któremu zawdzięczał i oddał swoje życie, jej ojca K. D. Rapisa.
Od kiedy wymienili z Gurthakiem łańcuchy na słodką wolność pirackiego rzemiosła, był cieniem pana i władcy na swoim okręcie; mógł być jedynie uważnym, na wpół dzikim psem kapitana, ale wzbudzał szacunek. Ostrzem sztyletu, cięciwą łuku i wprawną pułapką pozbył się tylu niedoszłych zabójców, że nie zmieściliby się w ładowni nawet ładownego okrętu. Wraz porzuconym truchłem swego domu, w którego objęciach spędził solidną część swojego życia, odeszła także część jego samego.
Z trudem i ściśniętym gardłem odwrócił wzrok od smętnej pamiątki po lepszych czasach i z wysokości drzewa, na którym tkwił niczym małpa, którą tak przypominał jego przewodnik, po czym spojrzał na pozostałych ocalałych. Byli ostatnim łańcuchem łączącym ją w minionymi czasami, a także jedyną rodziną, jaką znał, jakkolwiek nie wszystkich tak dobrze, jak by mógł chcieć. Guthaka miał za przyjaciela, o ile taki człowiek jak Reeter miewał takich. Łączyło go z nim kilka kart historii i choć zdawali się różnić we wszystkim, rasie, charakterze, a przede wszystkim spojrzeniu na świat, to gdyby zabójca miał zawierzyć komuś swoje życie, to byłby to mieszaniec z Tarantis.
Słabiej znał pozostałych. Z Jackiem spędzał przy kościach bezwietrzne wieczory, ale niewiele mógł powiedzieć o innych. Wiedział, kim są, a przynajmniej tyle, ile sami o sobie mówili. Łączył ich twarze z ich charakterami. Ale stąpanie po jednym pokładzie to nie to samo, co wspólna włóczęga przez dzicz w poszukiwaniu swojej schwytanej w niewolę przeszłości.
Podziękował małpowatemu tubylcowi skinieniem głowy i ostrożnie, choć bez przesadnej gracji zsunął się na dół. Opisał w zdawkowych słowach to, co zobaczył, starając się stłumić swoje emocje i poczekał, aż zadadzą bokorowi pierwsze pytania. Obserwował z ciekawością wszystko to, co otaczało grupkę zagubionych wilków morskich; zwyczaje miejscowych, nieznaną florę i faunę, architekturę osady i nie tylko. Zwrócił uwagę na warzącą się w kociołkach truciznę i podzielił się cicho ze swoimi towarzyszami swoją wiedzą na temat zabójczego wyciągu.
- Jak mamy zyskać wasz szacunek? - Reeter łagodnie zwrócił się do bokora. - Skutecznym polowaniem na bestię? Czymś zgoła innym?
Poznawszy odpowiedź czarownika zwrócił się do reszty drużyny: - Weźcie to, co pozostało po naszym dobytku, ale nie należało do żadnego z nas. Zanim zaczniemy szukać ocalałych bądź planować ryzykowne wyprawy, musimy przygotować sobie obóz. Rozdysponujemy też pożywienie, wedle tego, ile każdy potrzebuje, by nie słaniać się na nogach. - Kilgore zapewne będzie musiał zjeść więcej, pozostałym przydzieli się równe porcje. - Nie wiemy, jak szybko uda nam się zdobyć nowe zapasy, więc musimy racjonować to, co mamy. Osobiste jedzenie również podzielimy. - Dodał nieznoszącym sprzeciwu tonem. Paliło go, by jak najszybciej ruszyć za zaginioną kapitan, ale wiedział, że bez organizacji i planu jedynie zginą na marne. - Kiedy obozowisko będzie gotowe, wspólnie zadecydujemy o kolejnych krokach.
Ostatnio edytowane przez Fyrskar : 15-07-2016 o 19:19.
|