Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 16-07-2016, 14:32   #48
-2-
 
Reputacja: 1 -2- jest jak niezastąpione światło przewodnie-2- jest jak niezastąpione światło przewodnie-2- jest jak niezastąpione światło przewodnie-2- jest jak niezastąpione światło przewodnie-2- jest jak niezastąpione światło przewodnie-2- jest jak niezastąpione światło przewodnie-2- jest jak niezastąpione światło przewodnie-2- jest jak niezastąpione światło przewodnie-2- jest jak niezastąpione światło przewodnie-2- jest jak niezastąpione światło przewodnie-2- jest jak niezastąpione światło przewodnie
Kamień

Wypadli z lasu całą grupą w szyku ustalonym przez Freyvinda. Naprzeciw nim przy migoczącym blaskiem głazie stało trzech wilkołaków jakby chronić kamień za wszelką cenę chcieli. Ze wschodu od strony chat, oraz z zachodu po dwie kolejne bestie bieżyły, a z samych zabudowań ludzie jakowyś wyglądali, rozbudzając się widno dopiero.
- Sven, bierz dwóch z grupy Agvindura i wstrzymajcie ich ile zdołacie. - Skald wskazał na dwie wielkie maszkary biegnące z prawej, od zabudowań.
- Odger, ty ze swoimi przybocznymi tych z zachodu. Reszta, za mną!
Nie dobywając jeszcze miecza i z tarczą na plecach, Freyvind pochylił się i trzymając przed sobą makabryczne trofeum zawieszone na dyszlu puścił się szalonym biegiem na trzy wilkołaki odgradzające ich od kamienia. Wszyscy prócz Svena i Odgera, oraz towarzyszących im przybocznych ruszyli za nim.

Straszny skowyt wilkołaka stojącego przy kamieniu wstrząsnął wszystkimi, wzbudził furię w biegnących ku centrum polany, ku największej świętości wilkołaków. Pierwotny ryk, jak gdyby odziedziczone wspomnienie wraz z krwią Canarla i o wiele dawniejszych mu wampirów przemówił do samej Bestii, tak że każdy z najeźdźców przez sekundę stanął oko w oko ze swym darem… Elin poczuła jak w najgłębszych zakamarkach jej jestestwa zbudziła się Bestia. Ostatnią świadomą myślą nim czerwień kompletnie ją pochłonęła był nakaz ucieczki, by nikogo nie skrzywdzić. Agvindur i Gudrunn z dzikim ogniem w oczach przeciw sobie zwrócili się, jako i pozostali na siebie się rzucili. Einherjar i śmiertelnicy wpadłszy w furię miast na wroga, na siebie broń podnieśli. Jedynie Volund i Freyvind oparli się dzikiemu zawołaniu budzącemu krwawy szał. Obaj wciąż biegli naprzeciw trzem “synom Lokiego” ochraniającym jarzący się poblaskiem głaz.
Skald cisnął zaostrzonym z obu stron dyszlem z przymocowanym doń trupem. Raczej w akcie desperacji i wściekłości, gdyż nie była to broń wyważona do rzutu.
Chybił.
W pełnej krasie okazał się za to Krwawy orzeł…
Dzieło Volunda rozwinęło w czasie lotu jak latawiec, płuca wyszły na wierzch jakby zwłoki wypuściły skrzydła. Choć było to tylko złudzenie to kunszt Pogrobca podziwiać przez tę krótką chwilę można było w pełnej krasie. Nim zwłoki pieprznęły o grunt obijając się o serce caernu. Frey w gniewie tak mocno się zatracił, że szerokim zamachem swej improwizowanej broni przeszkodził towarzyszowi. Volund mimo to w biegu uniósł włócznię i rzucił w tę bestię jaka wysforowała się do przodu.
Wilkołak zwinnie uskoczył, broń całą długością obok niego świsnęła nim grot płasko o ziemię zaorawszy odbił się i wirujący pocisk niegroźnie upadł na ośnieżoną ściółkę.
Aftergangerzy biegnąc na lupina dobyli mieczy, skald z pleców ściągnął tarczę.
Starli się w śmiertelnym boju.

Z pasją rzucili się na wilkołaka, który zaskoczony lekko cofnął się. Rzadko zdarzało się by dwóch einherjar w kontrolowanym gniewie rzucało się, jak tu, na trzy bestie. Monstrum szybko potoczyło wzrokiem na lewo i prawo… jego towarzysze skoczyli mu na pomoc.
Rozpętało się piekło. Dwa wampiry i trzy wilkołaki szczepiły się w boju śmiertelnym. Ni jedna ni druga strona jeńców tu brać nie chciała i (szczególnie ze strony wampirów) nie mogła. Miecz Freyvinda świsnął ku boku zwierzoludzia, a ten zasłonił się szponami godnymi wyrywać z piersi serca. Łapa w pazury zbrojna odskoczyła pod siłą ciosu jaką zdumiony był nawet ten, który go zadawał, Freyvind wszakże sięgnął ku mocy krwi tchnąc w swe martwe mięśnie potęgę, lecz coś takiego przeżył po raz pierwszy. Ostrze wbiło się w bok wilkołaka, a afterganger poczuł swą moc jakby mógł przenosić góry. Zaskoczony aż wstrzymał cios i zamiast łamać żebra i przepoławiać wroga czystym ciosem zranił go jedynie wyzwalając głośny skowyt bólu z wilczej mordy trafionego wroga.
Pogrobiec nie zwlekał i tuż po skaldzie mieczem pchnął z przeciwnej strony. Ostrze i sylwetka berserkera cios wprawnie całym ciałem prowadzącego przesunęły jak żywy cień obok nieoświetlonych konturów skalda i zarysów olbrzymich, wilkołaczych postaci. Rana była to ciężka, choć nie śmiertelna. Zaowocowała kolejnym spazmem wycia.
Wilkołak uderzył jednak desperacko o życie walcząc. Jego szpony pomknęły ku Freyowi, który odchylił się czując podmuch powietrza na swej twarzy. Zanim Lennartson mógł w myślach podziękować Asom i Vanom, kolejny cios leciał ku niemu. To jeden z towarzyszy wilkołaka uderzył ostrymi szponami od dołu chcąc rozerwać aftergangera od biodra po szyję. Pazury trafiły na miecz, a z drugiej strony skald uniósł rękę osłaniając Volunda, przed morderczym ciosem trzeciej z bestii, gdy berserker cofnął się tylko o krok by pazurzy zakrzesały skry z głuchym łomotem na tarczy Freya.
Wilkołąki były szybsze niż ktokolwiek śmiertelny i aniżeli sam berserker, lecz na każdy ruch każdego z nich Freyvind jak burza odpowiadał parowaniem, unikiem, zmianą pozycji lub atakiem krzyżując ich plany.
Ruchem szybszym niż myśl i nie przewidzianym przez żadnego z przeciwników, Freyvind zakręcił mieczem obracając go sztychem ku bestii na którą zaszarżowali.
Pchnął.
Miecz zagłębił się w cielsko kreując kolejne tony nieokiełznanego bólu w skowycie jaki jeszcze nie ucichł.
Nikt.
Ni człowiek, ni afterganger…
Ni wilkołak nawet, po takich ranach stać na nogach nie powinien.
Ten zaś wyjąc z bólu i wściekłości głowę uniósł stojąc twardo w boju.

Tymczasem w szale volva zbiec próbowała lecz na drodze jej również pieśnią lupina omotani stanęli Heming i Orm. Aftergangerka sięgnęła po moc swej krwi, by zadać im odpór. Po wielokroć silniejsza i szybsza dzięki wampirzej mocy wpadła pomiędzy dwóch mężów niczym furia kąsając, drapiąc i miażdżąc. Syn Sighvarta i sługa krwi Einara bez szans byli. Gdy wieszczka bieg podjęła, ich martwe ciała na szlaku jej ucieczki pozostały. Dwaj padli ludzie nie jedynymi stratami byli. Gudrunn szponami szarpała ciało Agvindura, któren za to chlastał ją mieczem bez litości. Sighvart miotał się w szale, a Anders, Bjarki i Einar dysząc żądzą mordu na siebie się rzucili. Po prawej Sven z Hróðleifrem, Halfdanem, w desperackim nierównym boju z dwoma bestiami się starli, po lewej zaś Odger z Gormem i Njalem. Plan skalda się nie ziścił, wilkołaki nie wpadły w szał sięgając po plugawą magię Lokiego. Pośród nocy blask dnia nagle rozbłysł porażając Rudowłosego aftergangera, z drugiej strony zaś jeden z wilkołaków dosłownie buchnął Svenowi płomieniem prosto w twarz. Obaj wrzeszcząc z bólu i przerażenia ogniem i światłem dołączyli do wypełniającą polanę kakafonię ryków, wrzasków, wyć i szczęku broni. Volva przystanęła dopiero na granicy lasu, gdy Bestia ponownie przysnęła czekając kolejnego momentu, by zaatakować. Elin czuła posmak krwi w ustach, jej ręce lepiły się od posoki, która brudziła też przód całą jej szyję, tunikę, ręce po łokcie i dłonie. Nim zupełnie doszła do siebie wzrok jej się zamglił i pięć wilków biegnących nocą ujrzała. Rozpoznała okolice Ribe... Gdy wizja zgasła, dosłyszała warkot i przed sobą basiora leniwie podchodzącego dostrzegła, wykorzystującego dosłownie chwilę jej z dala stąd. Myśląc niewiele szaleństwem swym się podzieliła z lupinem i do biegu rzuciła, by znaleźć czarnowłosego. Musiała ich powstrzymać, by Ribe ocalało…
Pędziła szybka niczym wiatr przez polanę, która polem walki się stała, nie patrząc na nic i nikogo, by w końcu stanąć przed czarnowłosym, pobliźnionym mężem, którego w swej wcześniejszej wizji widziała.

Przy głazie w sercu caernu walka wciąz trwała.
Frey ze swej strony szerokim zamachem chciał dobić tego ciężko rannego, wyjącego z bólu i wściekłości wilkołaka. Cios jego, niby na odlew, był prędki i precyzyjny jak niewielu żyjących byłoby w stanie zadać i z całą siłą swą koniueszek miecza zagłębił się na cali kilka. Bruzdę w poprzek szyi wilka uczynił, że rozcięte ścięna na wskroś ściągnęły się spazmem, a posoka wartko opryskała obydwa aftergangery. Pomimo to… Przeciwnik jego, bez ryku, bez szału, bez bólu śladów poza zwięrzęcym spojrzeniem gotów był wciąż walczyć, nie umrzeć… Rozłoży łapy szeroko, lecz… nic nie uczynił.
W tej sekundzie jedynie zamiar tajemny w oczach inteligencją wciąż się jarzących dostrzec można by było - gdyby w mrokach nocy ciemnych wieków można je było dostrzec...
Dwaj potworni towarzysze bestii wysforsowali się do przodu. Od prawej strony smuklejszy z potworów rzucił się by odgrodzić od skalda ciężko rannego kompana. Freyvind sylwetkę mniejszą i o większej gracji widząc ocenił że to samica. Wspomniał walkę z szarooką i zmarszczył brwi, jednak zanim zdołał cokolwiek uczynić, wilkołaczyca w zapalczywym, pędzie do ochrony członka stada poleciała wprost na niego. Na jego miecz gotowany do kolejnego ciosu..
Nie wrzask, nie ryk, nie skowyt, a jedynie pełne bólu i żalu westchnienie z jej wilczych warg się wydało gdy zimne ostrze przeszyło bestię na wskroś, a skald ze swą nowo poznaną niezmierną siłą bez trudu zatrzymał przejętą bólem, lecz wciąż żywą przeciwniczkę.

Trzeci z wilkołaków z furią szponami na Pogrobca się zamierzył. Długie jak sztylety, wyskoczyły ku wolniejszemu aftergangerowi i Freyvind prędko jak błyskawica wyrwał broń z cielska samicy, co zaskamlała. Skoczył ku Pogrobcowi co dlań jak mucha w smole się poruszał raz jeszcze ramię z rozoraną, wielokątną bardziej niż krągłą tarczą towarzysza zasłonić, lecz nie mógł zdążyć. Łapa zawadziła o kand tarczy, obracając ją wraz z ramieniem skalda i mimo mniejszego impetu sięgła Volunda, chlastając go od szyi coraz głębiej i ku torsowi. Cios mógłby rozpłatać aftergangera, z pewnością unicestwić wobec niedawnych ran… ten jednak zmrużył brwi i z jakimś zacięciem i pogardą wychylił naprzeciw ciosowi, gdy pazury zawadzając wyrywały oczka kolczugi, i czubkami zagłebiły się w jego ciele…
Lecz krzywdy wielkiej dzięki łasce Odyna, i jakiejś niezabijalnej determinacji, nie uczyniły.
Gdy paznokcie samego Pogrobca wyłużały się i twardniały w mniej spektakularną, ale równie groźną broń co wilcze szpony, posłużył się raz ostatni mieczem - łuk zatoczył ramieniem, sztych chcąc zagłebić wypadem w ciało dogorywającego wilka co rytuał począł odprawiać, lecz ten sam wróg co go ranił z prędkością nadludzką klingę szponami jak obcęgami chwycił i prawie Pogrobcowi z dłoni wyrwał. Freyvind bardziej czując okazję niż widząc ją, siejąc kroplami krwi z ostrza, uderzył raz jeszcze tam, gdzie Pogrobiec zawiódł. Szybko koniuszkiem miecza chlastnął przez ramiona wilczycy co zebrała się po poprzednich, po czym wkroczył w lukę poczynioną gdy od siły jego cofnęła się, miarkując by czyniącego rytuał uśmiercić. Przed tym ciosem już nikt nie mógł go ochronić. Ni zgięta wpół ranna towarzyszka, ni ten z potworów co własnie osłonił kompana przed ciosem berserkera.
Skald rąbnął z zamachu.
I zabił…
Miecz rozorał pierś wilkołaka odsłaniając kości żeber, serce cięte w poprzek i krwią toczące wokół. Wilkołak padł w agonii już na dobre, porąbany bardziej niż ktokolwiek mógłby te rany strzymać.
Wszystko to było raptem kilka sekund.
- Odyn! Odyn! - krzyknął Frey triumfalnie, na co odpowiedziało mu kilka okrzyków za plecami. Agvindur, Gudrunn, Sighvart, Bjarki, Einar i Anders otrząsali się z furii wywołanej skowytem zabitego właśnie potwora.
- Svena i Odgera wspomóżcie! - rozkazał mocnym głosem nie obracając się, gdy nordyckim mieczem ponownie raził samicę prawie po nasadę, z całą swoją nadludzką siłą. Tu wiedział, że wraz z Pogrobcem zakończy sprawę bez pomocy ze strony reszty.

Gdy w tańcu śmierci aftergangerzy i wilki miejsca zmieniali, teraz akurat mimochodem niby spojrzenie skalda skrzyżowało się z karmazynem oczu berserkera. Nie mogło być inaczej niż więź łącząca oba wampiry po wzajemnym piciu krwi. Od kiedy poczuli swój płyn życia wzajem w sobie, szukali się wzrokiem zawsze, tak jak i z Elin. Volund zerknął ku Freyovi, który również ku niemu lekko głowę zwrócił na ułamek sekundy pozwalając spojrzeć martwym oczom w martwe oczy.
Zrozumieli się poprzez jedno spojrzenie jak tylko ci, co żywot cały walce poświęcili. Jakby jedna dusza w nich była w dwóch ciałach - dusza wojownika… dusza zabójcy. Skald odchylił się i zamachem uderzył w wilkołaka walczącego do tej pory z Pogrobcem tarczę również unosząc, a Volund zanurkował pod tym ciosem i miecz odrzucając szpony z dłoni wyrosłę wpił z jakąś pogardą w ciężko ranną wilkołaczycę. Zaskoczyło to obie bestie. Miecz Freya zaznaczył krwawą pręge na ciele wilkołaka, a pazury Volunda rozerwały brzuch i rozstrząsnęły wokół wnętrzności córki Lokiego.
Opadła na ziemię z cichym, bulgoczącym charkotem. Agonia ta prawie zahipnotyzowała skalda. Gdy ostatni z lupinów wyprowadził cios, rozkojarzony Freyvind za wolno uniósł tarczę aby znów ochronić nią plecy Volunda. W ciemności nocy aż iskry poszły, gdy szpony w morderczym ciosie przesunęły się po kolczudze Pogrobca, prawie go obalając, lecz krzywdy nie czyniąc. Lennartson wykorzystał to aby pchnięciem wrazić ostrze w wilczy żywot, ale wilkołak drugą łapą zasłonił się, zbijając cios i ratując swe życie. Stal niczym wąż jeszcze raz ku niemu wystrzeliła, i choć wilkołak prawie dorównywał skaldowi szybkością, nie był gotów walczyć sam i rąbnięty został od góry w obojczyk, który pękł z trzaskiem, mięśnie zostały rozdarte i posoka spłynęła w mroku na futro, mieszając swój zapach z zapachem sierści, gniewu i lęku.



Zza głazu aż błyszczącego mocą wypadły kolejne trzy bestie. Ogromne, większe jeszcze niźli trójka monstrów jaka pierwej kamienia broniła, potwory o szponach mogących wyrywać ściany langhusów. Jak przeklęte dusze nie do końca materialne, nie zasłaniające ciałem widoku...choć jakby z każdą chwilą coraz bardziej skupiajace swe jestestwo w tym swiecie. Świecie krwi, zniszczenia, bólu i wsciekłości.
Bo takim był ten swiat na tej polanie, gdy einherjar starli sie z pomiotem Fenrira.

Freyvind jedynie krótkim spojrzeniem zoczył nowych wrogów. Jego gniew dawał mu siłę i werwę, ostrze opadło na bark ostatniego z trójki pierwotnych przeciwników. Kolejny wściekły cios został ledwo uniknięty przez całkowicie zdominoiwanego już w walce wilkołaka… lecz następny sztych po prostu przebił na wylot potwora. Nie było żadnego ryku, jęku, skomlenia… tylko westchnięcie… ciężkie jak szum gałęzi przy silnym jesiennym wietrze. Wilkołak opadł na kolano. Chciał jeszcze walczyć, chciał dorwać się ostrymi szponami do znienawidzonego aftergangera, choć tak poranionego śmiertelnego ciała nie dało się oszukać...
To jednak nie był śmiertelnik.
Mimo zabójczych obrażeń jego wielka łapa zbrojna w szpony poleciała w kierunku nogi skalda. Choć śmiertelnie ranny, wilkołak miał wciąż taką siłę, że mógł ję wręcz wyrwać….
Nie uczynił tego bo skald cofnął się i uniósł tarczę. W ostatniej chwili, bo jeden z półmaterialnych potworów trafił szponiastą łapą w szybko uniesiona osłonę. Pazury drugiego mające rozerwać szyję aftergangera spięły się z wystawionym ku parowaniu ciosu mieczem. Żyły skalda płonęły mocą krwi zapewniającą mu prędkość wiatru, gdy kolejny raz parował i bronił się i uskakiwał, lecz trwało to długo… Niewiele z wypitej ze śmiertelnych krwi wciąż w nim pozostało, i jasnym było, że dłużej nie zdoła utrzymać tempa walki. Oprócz odcinającej się na tle nocy sylwetki uklękłego z ran wilkołaka - zapach jego krwi wypełniał nozdrza i myśli walczącego Freya - był też doświadczeniem półświadom ludzkiego cienia Volunda i jeszcze jednego, wolniejszego od pobratymców oponenta, który miał wnet uderzyć na jednego z wampirów i zacząć początek końca.
W ułamku sekundy nim podjął decyzję by ryzykowąć i wpić się w śmiertelnego wroga na skraju śmierci, na skraju oka zobaczył nieoświetloną postać - wielką jak niedźwiedź - wyrosłą tuż obok i myślał sekundę, że to kolejny wilkołak, nim rozpoznał w wyrosłym kształcie ruchy Pogrobca, a potęga krwi wapira i dzikość aż plugawie wyczuwalna była dla stojących obok. Cała ręka einherjar, mieczem trzymanym, przeszyła w bezkresnie precyzyjnym pchnięciu samo serce wilkołaka i wyszła drugą stroną, nim ten rozpłynął się w powietrzu.
Freyvind puścił tarczę, ujrzawszy w ciemności dar berserkera i szyderczo uśmiechając się ku dwóm kolejnym wrogom, zawieszonym między tu, a gdzie indziej, uniósł sponiewieranego wilkołaka jaki przed nim klęczał. Kły wpiły się w skórę pokrytą futrem, a krew umierającego potwora zaczęła krążyć w martwych żyłach. Skald poczuł po raz kolejny narastająca furię w reakcji na sam smak płynu życia wysysanego z potwora. Opanował się jednak. Nad jego ciałem wciąż sprawował kontrolę on.
Nie bestia…

Choć w ułamku sekundy picia nie sposób było namyślić się, czy Volunda zmiana mu się nie przywidziała, podobnie jak Elin mijająca o kroki walczących, biegnąc na północny skraj polany...

Choć lupinowie byli bardziej chyży aniżeli jakikolwiek żyjący człowiek, Freyvind był jeszcze szybszy.
Dwa pozostałe półmaterialne wilkołaki rzuciły się na aftergangerów ze ściekłością. Freyvind odbił tarczą cios wielkiej zbrojnej w szpony łapy i puścił wielkie nieruchawe zwłoki.
A potem...
Obaj z Volundem synów Lokiego po prostu zamordowali.
Brutalnie.
Bez litości.
Frey swego oponenta mieczem raził by pozbyć ła mocnym i celnym cięciem miecza. Pogrobiec z tyłu się trzymający by wilkł naprzeciw mu wyszedł swego również po prostu rozpruł i gdy ten od koszmarnej rany się zatoczył, Frey z lewej bijąc na prawą swą stronę się zwrócił i uderzył raz niewiele czyniąci wtóry aż bestie rozpłynęly sie w powietrzu. Odwrócił się ku Pogrobcowi i mógł jak gdyby zamrugać oczyma, albowiem ten stał we własnej osobie z obnażonymi pazurami, a miecz jego wciąż leżał upuszczony obok ofiary, której krwią sam Lenartsson się nakarmił przed trzy, czterema sekundami. Lecz w obliczu wszystkiego, co tej nocy widzieli...

Skald i berserker zerknęli na siebie przelotnie stojąc nad trzema ciałami wilkołaków, choć po prawdzie ubili ich tu dwakroć więcej.

Volund spojrzał ku północy, Frey ku południu…
Obaj zobaczyli coś co ich zmierziło.
Wielkie zwycięstwo i wyrżnięcie sześciu potworów przez dwóch aftergangerów mogło być tematem sag krążących od krajów Anglow i Sasów, po ziemie Rusinów. Od bezludnych fiordów w kraju północnej drogi po może i nawet święte miasto sług słabego boga co ludziom dał się zabić.
Ale jeszcze nie teraz…
Tuż obok, na polanie bestii wciąż było kilka… więcej, aniżeli einherjar. O wiele dalej na północy, Volund o karmazynowych oczach widział zaś jedną co w formie wilka, kłapawszy paszczą wypełnianą niby brzytwami, przyciskała łapą do ziemi Elin…
Pogrobiec mimo widocznych w oczach emocji, kalkulując ukląkł przy zabitej lupinie, nie odrywając wzroku od sceny na północy, i prędko łeb jej do ust podnosząc wgryzł się raptem na chwilę, lecz dosłownie łyki posoki syciły go prawie tak, jak gdyby śmiertelnemu miał do cna krwi upuścić. Tymczasem...
- OOOODYN!!!! - wrzasnął skald rzucając się na głaz. Wielki kamień był mocno osadzony w ziemi ale siła jego wzmocniona była przez krew i dar jaki Freyvind otrzymał po wypiciu podarunku Gudrunn… Wzmocniona krwią wilkołaków jaką pił tego wieczora już dwa razy.
Głaz poruszył się… oderwał od ziemi przechylił…
Frey chwycił go obiema rękoma, stęknął z wysiłku i odrzucił.
Na bok.
Pogrobiec kły ze zwierzęcego karku wyrwał, sycząc gdy obraz Elin śmiercią ostateczną zagrożonej duszę jego rażący walczył z Bestią domagającą się szału, furii.
Pozwolił na to, lecz nie jej, a własnej jaźni, prędko wstając do biegu i po drodze tylko w przelocie chwytając za włócznię, co pierwotnie chybiła celu.

Freyvind potoczył wzrokiem po polanie, gdzie wciąż bili się między sobą wampiry, wilkołaki i ludzie.
Odger leżał z szeroko rozrzuconymi rekami przebity włócznią, a obok niego w skulonych pozach leżeli Gorm i Njal znacząc ziemię krwią z poszarpanych ciał. Dwa wilkołaki jakie uczyniły tę rzeź ścierały się właśnie z Gudrun i Agvindurem. Z drugiej strony, bliżej chat zgodnie leżeli obok siebie poszarpani Hróðleifr i Halfdan, Einar z Andersem zaciskawszy tarcze szykowali się na atak dwóch kolejnych bestii. Sven poraniony i prawie nieprzytomny ze strachu przed otaczającymi go pochodniami odciągany był od poszarpanych ciał przez grupkę zbrojnych pozostających w służbie bestii. Wielkie czarne psy z jakimi skald walczył w Ribe skakały w tańcu śmierci wokół Sighvarta i Bjarkiego.
- OOOODYN!!!! - skald ponownie krzyknął unosząc dyszel z przywiązanym doń trupem.
- FREYA!!!! - jego głos był niczym drakkar pełny żądnych krwi wojów spotykających fryzki knar.
Wbił splugawiony totem w święte miejsce wilkołaków i wyprostował się z zadowoleniem i szyderstwem wypisanym na twarzy.
- THOOOOOOOR!!!! - ryknął raz jeszcze głosem potrafiącym zaklinać zarówno przyjaciół jak i wrogów.
Dar Freyi albo Bragiego. Wilkołaki widząc wyprostowaną dumnie postać z twarzą wykrzywioną szyderstwem i pogardą w splugawionym sercu ich świetości… przestali walczyć. Moc Odyna dawała aftergangerowi uwagę śmiertelnych. Patrzyli na niego wtedy jak w obraz.
Skupiał uwagę.
Jak teraz.

Rzucili się na niego. Wszystkie cztery wilkołaki, oraz psy czarne błyskające bielą zębisk.
Skald stał pod makabrycznym palem ze zwłokami, wbitym w miejsce po głazie. W sercu Caernu. Pochylił się i osłonił tarczą, stopami mocniej zaparł w zlaną krwią ziemię, mieczem młynka zakręcił aby wraże ciosy parować i hojnie przeciwników pocałunkami zimnego ostrza obdarzać. Po raz kolejny ku darowi krwi sięgnął szybkość swych ruchów z wiatrem jedynie przyrównując.
Opadli go szarpiąc, prawie rozdzierając tarczę. Miecz ścierał się ze szponami. Zębiska kłapały siejąc wkoło ślinę ze wściekłością. Raz i drugi pazury rozdarły i tak poszarpaną już kolczą wierzchnię. Rozrywały jego ciało gdy nie nadążał się osłaniać. Skald właściwie zniknął pod otaczająca go góra mięśni i futra ryczących z furią ciał.
Byłby to koniec sagi Freyvinda, lecz pogrążeni we wściekłości synowie Valiego tak zatracili się w żądzy mordu… że zapomnieli iż nie jeden skald wkroczył na tę polanę i nie tylko z nim przyszło im tu dzisiejszej nocy walczyć.
Gudrun, Agvindur, Sighvart, Bjarki, Einar i Anders skoczyli na nich od tyłu siekąc, rżnąc, kłując, łamiąc wszystko na co trafili. W rykach wilkołaków prócz żalu i wściekłości dało się słyszeć coraz to nowe nuty bólu. Krew tryskała na wszystkie strony, kawały sierści i ciała fruwały w powietrzu. Miecz Agvindura opadał raz za razem miażdżąc i rozrąbując cielska, Gudrunn wskoczyła jednej z bestii na plecy i krzycząc przeraźliwie szarpała pazurami jak w amoku. Sighvart i Bjarki nie ustepowali im pola, a widząc wsparcie sam skald miast jedynie osłaniac się przed ciosami spadającymi na niego wczesniej z każdej strony… zaczął odgryzać się szerokimi zamachami ostrza.
Wilkołaki nie uciekały, jakby do końca mając nadzieję zabrac choć tego jednego co zniszczył ich świętość. Ginęły razem ze swym Caernem.
Księżyc nabrał jakby krwawego poblasku patrząc na ostatni rozdział tej bitwy stający się rzezią.
Ze smutkiem…
Nie minęło dużo czasu nim pazury Flageaug zatapiając się w gardle ostatniej z bestii zakończyły tę dziką orgię zniszczenia.


 
__________________
Nikt nie traktuje mnie poważnie!
-2- jest offline