Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Horror i Świat Mroku > Archiwum sesji RPG z działu Horror i Świat Mroku
Zarejestruj się Użytkownicy


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 06-07-2016, 19:02   #41
 
Blaithinn's Avatar
 
Reputacja: 1 Blaithinn ma z czego być dumnyBlaithinn ma z czego być dumnyBlaithinn ma z czego być dumnyBlaithinn ma z czego być dumnyBlaithinn ma z czego być dumnyBlaithinn ma z czego być dumnyBlaithinn ma z czego być dumnyBlaithinn ma z czego być dumnyBlaithinn ma z czego być dumnyBlaithinn ma z czego być dumnyBlaithinn ma z czego być dumny
Elin


Podchodząc do jeziora włosy rozpuściła i potargała je w niemym geście frustracji. Przysiadła na kamieniu wielkim, co na granicy wody i piasku stał i wpatrzyła się w toń. Zbyt dużo na raz się działo… Coś się zbliżało albo... Ktoś… Porwanie Sigrun, teraz zły duch w Chlo… Jak to Volund powiedział? Daemon… Elin zmarszczyła brew przypominając sobie, jak Freyvind wspominał o okolicznościach, w których odnalazł Frankę… I o tym co mówił berserker na temat wypędzania daemona przez kapłanów Krysta… A jeśli oni próbowali…? Na Bogów... nie ma mowy, by pozwoliła na jakiekolwiek działania na Chlo bez pewności, że przyniosą zamierzony skutek. Przecież jeśli zrobiliby coś źle, zły duch mógłby zabrać duszę dziewczyny ze sobą… Pokręciła powoli głową. Powoli. Najpierw psie syny, w międzyczasie skald będzie musiał rozmówić się z Sighvartem. I oby nie było z tego kolejnej walki… Nie po to zgodziła się na... Zadrżała i objęła się ramionami. Wypili jej krew… otrzymają dar od jej Pana. Będzie musiała się upewnić, że dar nie odbierze im całkowicie rozsądku i nie sprawi, że staną się niebezpieczni dla wszystkich dookoła.... A jeśli… Będzie musiała powiadomić Agvindura… Agvindur… Uniosła wzrok ku migoczącym gwiazdom nad nią. Akceptował ją, taką jaką była. Dał dom, schronienie i poczucie bezpieczeństwa. Nie odwrócił się od niej nawet gdy związała się więzią z dwoma innymi Einhejahr, by uratować ich istnienia. Prawdopodobnie rozumiał motywy jej postępowania… Tak jak ona wiedziała, że zostawienie brata na pastwę lupinów, będzie leżało mu na sumieniu. Westchnęła cichutko. Nie powinna go całować… (Ale on wszak złożył usta na jej czole.) On nigdy nie będzie mógł wypić jej krwi.... Była tabu… Przekleństwem.

 
Blaithinn jest offline  
Stary 06-07-2016, 19:14   #42
 
Leoncoeur's Avatar
 
Reputacja: 1 Leoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputację


Volva spokojna i chłodna przy jarlu jak zwykle stała, gdy Sighvarta witali. Lekko zdziwiona dostrzegła, iż Agvindur w dalszym ciągu Freyvinda na czele wyprawy stawiał ale słowa nie rzekła. Uśmiechnęła się lekko i głową skinęła, by powitać przybyłych. Skald za to zgodnie z niemą sugestią jarla wystąpił również stając przed panem na Varde.
- Heill ok sæll - odpowiedział zwyczajowym powitaniem. - Cieszę się, że spotkać w końcu mogę Sighvarta, o którym do tej pory jeno słyszałem. Druha syna ojca mego.
Karl zsiadający z konia wraz ze swymi drużynnikami uśmiechnął się i przedramię wyciągnął do uścisku. Szybko zorientowawszy się w zamianach miejsc, nie dał po sobie poznać czy one go zdziwiły czy nie.
- Jarl Bezdroży - zadudnił głosem niskim, chropowatym i szorstkim jak koci języczek. - Wieleż to czasu upłynęło od Twego Ribe opuszczenia. Jednak sława Twa dotarła nawet i do mnie co w głuszy zasiedziany. - Przy tych słowach wyciągnął ramie, które wnet Freyvind uchwycił. - Agvindur wielce rad z Twych dokonań…
Jarl Ribe gdyby mógł ubiłby Sighvarta wzrokiem.
Wzrokiem, który zmiękł nieco gdy ponownie uwagę na wychowanka zwrócił.
Kolejno towarzysze karla poczęli się zbliżać do aftergangerów, a skald witać i z nimi się zaczął. Nie skomentował przy tym słów o Agvindurze i tego jak ten rad jest z jego poczynań.
- Wozami nie konno jechaliśmy, w dzień zmieniliśmy podwody podróż dalej czyniąc. Tedy popas przedłużymy na tyle jeno by wasze wierzchowce lekko wypoczęły. Jest jednak coś o czym trzeba nam porozmawiać na osobności - Spojrzał na Sighvarta, Agvindura, wóz… Elin - i co zwłoki czekać nie może.
- Gorąca głowa u Twego wychowanka, Agvindurze. - Karl roześmiał się przyjacielsko z kolei wciągnął jarla w niedźwiedzi uścisk.
- Pewne rzeczy zmienić się dadzą, lecz może tak i lepiej? - Długowłosy jarl również zaśmiał się lekko. - Twój syn zaś na męża wielkiego wyrósł. Kiedy gotów na dar Odyna? - Wskazał na Heminga.
- Kiedy znak dostaniemy. - Skwitował Sighvart. - Witaj, volvo - powitanie skierował i do Elin.
- Witaj Sighvarcie. - Głową z szacunkiem skinęła. - Dobrze Cie widzieć - przywitała się z lekkim uśmiechem.
- Poznaj i Volunda znanego jako Pogrobiec, oraz Ødgera co również jest druchem Agvindura.

Na słowa te powitanie Pogrobiec uczynił skinąwszy jedynie głową.

Kolejno jego towarzysze się witali z obozującymi już. Gdy tradycji stało się zadość, karl spojrzał na skalda pytająco.
- Co to za sprawę do mnie masz, Freyvindzie?
- Nim uczynisz coś, sprawy do końca wysłuchaj. Bo skomplikowana. -
Dał znać Sighvartowi i Agvindurowi by za nim ruszyli. Elin kiwnął przeczaco głową. Nowoprzebudzony mógł przy niej źle reagować.
- Svena ubiłem - powiedział spoglądając na pana Varde gdy szli ku Bjarkiemu stojącemu przy wozie.
- Co?! - Karl zdębiał i kroku wstrzymał patrząc to po skaldzie to po Agvindurze. - Krotochwile się Ciebie trzymają… - dokończył wzrokiem śledząc iskier zartobliwych.
- Nie. Ubiłem. Drwił z wodza wyprawy, autorytet podkopywał, poleceń spełniać nie chciał. Wyzwany na miecze nie walczył nawet, tylko sam się na ostrze nabił.
- O moim podwładnym mówimy? O Svenie moim? -
Sighvart zaczynał mówić nieco głośniej.
Ze skrzyni na dźwięk jego głosu zaczął dobijać się potomek Freya.
- Panie!!! - stłumiony głos przebijał przez drewno.
- Jeden Sven do nas ku Ribe z Varde przybył. - Skald ruch głowa w kierunku Grima uczynił wskazując Franke co na skrzyniach spała. - Sam opowie czemu, wielce ta opowieść ciekawa. Wynika z niej, że co by tu nie zaszło żyw by nie był.
Bjarki dziewczynę zaspaną ściągnął ze skrzyni i powoli, nie spiesząc się wieko jej odbił. Związany Sven oczom się zebranych ukazał. Na widok karla jakaś mieszanina ulgi i niepokoju się rozlała.
- Panie!
- Toć on żyw… -
Sighvart spojrzał na skalda nieco zadziwiony.
- Nie… nie, panie.... Freyvind podarunek Odyna mi dał… - Potomek Lenartssona kły w uśmiechu dzikim ukazał. - Głodnym… - sapnął jeszcze chyba z nawyku.
- Agvindur mówił mi, że godnym go widziałeś - odezwał się skald mocnym głosem. Stawał już dziś przeciw Agvindurowi, teraz był bardziej zdecydowany. - Rzekniesz słowo, to zakończę jego drugie życie byś nie musiał widzieć Twego sługi mym potomkiem. Jeśli jednak nie przeszkadza Ci, że nie Twej krwi Einherjar jest, wszelkie prawa względem niego Ci dam. Twój będzie, w linii krwi Eyjolfa prawnuk Canarla. Ale wysłuchaj wpierw co rzeknie.
Sven oczyska pełne głodu wbił w skalda i szarpnął raz-dwa pęta. Opowieść jego była krótka:
- Panie, winą moją jest to, żem drażnił Freyvinda, za co słusznie mnie do porządku przywołał. Z oczu zejść kazał, to i zszedłem. Jeno potem pamiętam, żem o siostry życie się obawiał, bo mąż jakowyś za niewypełnienie swych poleceń śmiercią jej groził. Kazał paczuszkę oddać i żywot zakończyć. Skald dopomógł w tym narzędziem będąc. - Zwijał się przy tym i próbował liny krępujące go zerwać.
Karl z zadumą na twarzy słuchał.
- Wiedziałeś o tem wcześniej? - zwrócił się do Lenartssona.
- Gdybym wiedział, nie dopuściłbym do tego, aby spełnił się plan tego co człowieka Twego do tego doprowadził. Wierz mi, wiele tu dziś zaszło przez Lokiego sprawki.
- Nie wiadomo kto to? W Ribe nowy przybysz jakowyś? -
Sighvart dopytywał na razie nie reagując na szarpaninę Svena. Zapatrzył się jednak w jego oczy.
- Może uda się znaleźć odpo… - nie dokończył mówić, gdy obaj ze Svenem znieruchomieli na krótką chwilę. Na krótką, bo pan na Varde pięścią walnął w wóz ze złością.
- Na wszystkie potworności Hell! - warknął, a bransolety grube na jego nadgarstku przy ciosie zadzwoniły. - Przebić myśli jego nie mogę! - Zagryzł zęby aż szczęki zapulsowały pod zarostem. - Kto być to mógł?
- Nie wiemy. Tyle tylko, że być może poluje na towarzyszkę Agvindura. -
Frey zirytowany z premedytacją użył tego słowa. Tyleż dwuznacznego co prawdziwego. Służką jego wszak nie była. - I nie czas nam na to teraz! - Podniósł swój głos zaklęty darem Freyi jakiej widział się czasem wybrańcem. - Po to idziemy w bój, by przywrócić Agvindurowi Sigrunn przez bydlaki porwane. Wiele zła i zapomnienia po cośmy się ruszyli tu dziś już było i że sam w tym bez winy nie jestem to mało powiedziane. Dosyć! Sven przebudzony, do walki stanie z pomiotem Valiego, Fenrira i Lokiego. Jak dobrze się sprawi, to czy żyw, czy umrze - po raz drugi obiecuje siostrze jego pomóc. Po walce Sighvart zdecyduje o losie Svena gdyby ten starcie przeżył. Tak postanowiłem i tak będzie, kto by temu zaprzeczył niech mnie wyzwie, ale wcześniej niechaj pomyśli o tym o czym tu dziś zapomniano co najmniej raz. Po cośmy się tu zebrali. - Z oczu skalda widać było niby uderzenia błyskawic kreowanych Mjolnirem Thora.
Volva, zgodnie z sugestią skalda, z boku się trzymała ale w odległości takiej, by rozmowę móc słyszeć. Sighvart odpuścił, przynajmniej na chwilę. Choć wzrok jego nadal gromy ciskał i spojrzenie rzucił mroczne Agvindurowi. Elin uważnie karlowi się przyglądała, gdy Freyvind sprawę całą wyłuszczał i westchnęła cicho widząc na co się zanosi. Skald, jak mało kto kłopoty ściągał.
- Jaki plan? - spytał pan na Varde omijając wzrokiem Svena.
Ten jednak o sobie dać zapomnieć nie chciał.
- Skaldzie… przemiany dokonałeś… Głodnym… - Twarz łakomie skierował ku Grimowi i Chlo nieopodal.
- Gudrunn z Jelling przodem ruszyła aby znaleźć obóz pchlarzy. - Freyvind odrzekł panu na Vardena razie nie zwracając również uwagi na nowoprzebudzonego. - Zaatakujemy jak najbliżej świtu kiedy się po nas by tego nie spodziewali, miejsce by skryć się po walce przed wzrokiem Sola również ma znaleźć i nam wskazać. Aby nie zbiegli w nicość, lubo swą plugawą magią się w walce nie posiłkowali, we wściekłość trzeba ich wprawić by w szale nic poza żądzą mordu nie widzieli. Inaczej umkną w świat obok naszego i w dzień nas potem opadną. Tedy do walki ruszymy z trupem jednego z nich pohańbionym na żerdzi, którego usiekliśmy podczas ich napaści na Ribe. Widok pobratymca może ich w wyczekiwany stan wprowadzić. Samych einheryar będzie nas blisko dwakroć więcej niż ich, a jeden z wilków to ledwie szczeniak. Do tego śmiertelnych zbrojnych prowadzimy. Jak nic nieoczekiwanego nie nastąpi, to wyrżniemy ich szybko.
- Ruszamy więc zatem? Do Jelling niedaleko, lecz jeśli zasadzić się mamy na lupinów, czasu nie należy marnować.
- Karl próśb Svena zdawał się nie słyszeć.
Gdy młody potomek zorientował się w czym rzecz, ryknął głośniej:
- GŁODNYMMMMMM!!!!!! - Kły ukazał i szarpnął się w więzach. Niecierpliwość swego stwórcy jeno okazując.
- Przyprowadź woła jednego co podczas ostatniej drogi wóz ciągnął, nie z tych co luźno szły - Skald zwrócił się do Bjarkiego, po czym spojrzenie przeniósł na Svena. - Każdy zbrojny mogący miecz unieść na wagę złota nam przed walką z wilczym pomiotem. Tedy głód zaspokoić na razie będziesz musiał płynem życia z bydlęcia toczonym - powiedział w końcu z nieruchomym obliczem.

Bjarki przez chwilę rozglądał się, gdzie złożyć Chlo, w końcu przeniósł ją na drugi wóz, gdzie jeszcze nie tak dawno Volund leżał. W drodze powrotnej wykonał polecenie swego pana i bydlęcie podprowadził potomkowi jego.
Svena z wozu ściągnął i przytrzymując go ostrożnie niewielkie nacięcie na skórze wołu uczynił. Młody Brujah niemal się wywrócił w swych więzach byle szybciej do krwi gorącej się dostać. Bjarki przytrzymał go mocno, gdy Sven chłeptał juhę ciemną niemal czarną. W końcu Grim oderwał wampira co ledwie tej nocy stworzon był. Krople karminowe z kłów na brodę i ziemię opadły. Szybko wchłonęły się w miękkie błoto obozowiska.
- A do walki też mnie skrępowanego jak świniaka prowadzić chcesz? - Svena głos brzmiał jak głos Rudowłosego, gdy go Chlo “l’opium” poiła. Nabrzmiały był od poczucia siły. Freyvind modlić się pragnął do Asów i Wanów, by on po przemianie innym był. Tych chwil jednak ciężko było odszukać w pamięci… Wyciągnął sztylet zwany na północy saxem i zbliżył się do hardego aftergangera. Więzy mu rozciął odrzucając pęta na bok.
- Jeśli lubisz tak, to tak będzie - zakpił chowając ostrze. - Związanyś być musiał, bo na takim głodzie nawet wbrew sobie rzuciłbyś się na kogo w szale byle krwi smak poczuć. Dalekiś od tego chyba nie był? - Skald przekrzywił głowę przyglądając się Svenowi.
Volva widząc, że nowoprzebudzony rozwiązywany jest oddaliła się od rozmawiających woląc zejść tymczasowo młodemu aftergangerowi z oczu. Miał w sobie krew Agvindura i Freya, był wściekły na nią, nie wróżyło, to nic dobrego.
- Ciężko rzec... - Sven przez chwilę jakby się zastanawiał rozcierając odruchowo nadgarstki. Po czym zaprzestał ruchu. Nieco zdziwiony spojrzał na miejsce, lekko otarte co naraz zagoiło się. - Wcześniej takiego gniewum nie znał. - Postąpił bliżej skalda ze zmarszczonym czołem.
- Panować nad nim musisz. Znasz dar jakiś otrzymał od dawna wiedząc kim pan Twój jest. Teraz znasz i przekleństwo od jakiego nikt z nas wolny nie jest. Jako rzekłem, Twój pan zdecyduje o losie twym po walce. Gdyby zaś zajedno mu było co się z tobą stanie skoroś intrygą tego, kto twą siostrę pojmał do śmierci został doprowadzon… Wiedz, że i ja podjąć wtedy decyzję musiał będę zali chcę ciężar przyuczenia cię do życia po śmierci brać. Porozmawiamy po drodze, ruszać nam zaraz - dokończył i spojrzał na Agvindura i Sighvarta wyczekując czy chcą coś dodać.
Nie chcieli… Choć Agvindur spojrzeniem ciężkim Lenartssona obrzucił.
Ruszyli do swoich ludzi aby do drogi się szykować.

Gdy na konie siadali i Elin znalazła się w pobliżu jarla szepnęła tylko krótko:
- Sighvart może pomsty szukać. - I na wierzchowca siadła.
Agvindur kiwnął głową niby to niebacznie, niby przez przypadek.
- Nie wchodź między nich po walce z wilczymi synami - odszeptał również wierzchowca dosiadając.


 
__________________
"Soft kitty, warm kitty, little ball of fur...
Happy kitty, creepy kitty, pur, pur, pur."

"za (...) działanie na szkodę forum, trzęsienie ziemi, gradobicie i koklusz!"
Leoncoeur jest offline  
Stary 06-07-2016, 22:36   #43
-2-
 
-2-'s Avatar
 
Reputacja: 1 -2- jest jak niezastąpione światło przewodnie-2- jest jak niezastąpione światło przewodnie-2- jest jak niezastąpione światło przewodnie-2- jest jak niezastąpione światło przewodnie-2- jest jak niezastąpione światło przewodnie-2- jest jak niezastąpione światło przewodnie-2- jest jak niezastąpione światło przewodnie-2- jest jak niezastąpione światło przewodnie-2- jest jak niezastąpione światło przewodnie-2- jest jak niezastąpione światło przewodnie-2- jest jak niezastąpione światło przewodnie


Jelling


Droga do kolejnego etapu ich podróży długa nie była. Zdawać się jednak mogła dłuższą gdy pomiędzy drzewami kluczyli by kierunek właściwy utrzymać. Zimowy las z pniami z listowia ogołoconymi sprawiał nierealne wrażenie. Ciężko było ciszę zachować, gdy woły ciężko w błotnistą kałużę ciężko stąpnęły, lub gdy wozy toczące gałęzie na ziemi łamały. Stąpanie i pochrapywanie koni dodawało jedynie do odgłosów. Ludzie cicho rozmawiali przez czas jakiś lecz im dalej w las się zagłębiali, tym mniej rozmów się toczyło. Jedna Chlo spała jak zabita, jasny czubek głowy widoczny na udzie Grima. Mimo to, mniej niż pół ćwierci nocy upłynęło gdy z lasu przez prześwit się wytoczyli by w końcu na trakt nieco bardziej ubity wydobyć się. Jeszcze chwila i faktycznie trzy głazy: jeden wielki, jeden średni i jeden najmniejszy z tej trójcy, widoczne się stały.
Miejsce, w którym Sigrun ostatni raz w wizji ujrzała… Volva rozejrzała się dookoła i pierwsza z konia zeszła by do głazów podejść i ziemię i śnieg dookoła nich dokładnie obejrzeć. Frey za to nie schodził z wozu strzalając wzrokiem w różnych kierunkach by wypatrzeć Gudrunn. Powstał jeno.
Gdy ujrzeli głazy, Pogrobiec, w rynsztunku już za podróży, idąc z tyłu dotychczas, hird wyprzedzać począł, spokojnie zrównując się z wozem, w którym Jarl Bezdroży jechał.
- Wkrótce na miejscu będziemy. Rzekłeś, że szał lupinów przez pohańbienie jednego planujesz.
- Tak. Nadzieję na to mam. - Położył rękę na rękojeści wciąż skupiony i gotowy skokiem volvie na pomoc ruszyć.
Wóz toczył sie powoli.
- Ogni… Szalony Jarl, jako rzeką, służbę mą za kunszt w krwawych orłach cenił. Ty wiesz najlepiej, czy i kiedy czas po temu. Jestli zechcesz… rzeknij tylko. - wytłumaczył Volund, czekając chwilę jeszcze na ewentualną odpowiedź, by potem wyprzedzić wóz nieco, z włócznią już nie swobodnie w dłoniach spoczywającą, lecz w gotowości.
- Można i tak uczynić. - Skald skinął głową. - Do tego oni naturze, sile i płodności chołubią. Męskośc mu odjąć, w wilczy ryj wsadzić, jedno z drugim swoje może zrobi.
Volund idąc obok wozu jeszcze szedł, wysłuchując Freyvinda. W końcu skinieniem przytaknął tylko, by w awangardzie miejsce zająć.
- Byli tu niedawno... - Odezwała się po chwili. - Co najmniej dwa wilki… Smród jeszcze czuć. - Skrzywiła się lekko i w głaz wpatrzyła. Musi wiedzieć, po prostu musi. Oczy przymknęła i głazu dotknęła. Westchnęła cicho. - Mąż ciemnowłosy. - Dodała i zwróciła się w stronę pozostałych podchodząc do nich. - Tyle wiem.
- Na Gudrunn nam mus poczekać. Przystaniem tu i tak trzeba się do walki będzie przygotować.

Do Freyvinda Ødger się zbliżył wzrokiem uśpioną wciąż Chlo wskazując:
- Ją też do walki brać planujesz? - mina jego neutralność wskazywała i nie wyglądał jakby zwady szukał.
Sven za to uszu nadstawił i brew uniósł nieco spoglądając to na Rudego to na swego Stwórcę.
- Nie, ostanie, tak jak i woźniców i poganiaczy brać nie będziemy ze sobą - skald odpowiedział również neutralnym i spokojnym głosem.
- Może kogo do ochrony dla niej ostaw… - wampir spoglądał wokół lecz słowa do Lenartssona kierował.
- Obaczym to, na razie czekać musimy jeno.

- On nie powinien iść. - Elin mogła wcześniej słyszeć kroki pozostającego w pobliżu czoła wyprawy Volunda, lecz teraz, gdy zaprzestała Widzenia, wyraźnie usłyszała słowa do niej, cichszą mową skierowane.
- Kto? - Odwróciła się ku berserkowi.
- Jarl. Jako Freyvind ich szał sprowadzić chce… i oni mogą poprzez Sigrun szał na Agvindura ściągnąć, szał, który już widzieliśmy.
- Nie ostanie z tyłu, gdy jego ludzie walczyć mają… - Pokręciła głową ze smutkiem. - Poza tym psy raczej nie wiedzą jak ona ważna. - Ostatnie zdanie niemal szeptem wypowiedziała.
- Gdyby nie wiedzieli, nie byliby jej porwali. - odparł Pogrobiec - My jeno nie wiemy, co lupini wiedzą, ni nawet czego chcą. Ty jedyna z nas możesz to jarlowi powiedzieć. - Volund mówił jednostajnie, nie naciskając, jak gdyby jeden tylko raz chcąc pokazać wszystko, co już im wiadome było, i ściągnąć wspomnienie nocy szału Agvindurowego.
Pokiwała powoli głową.
- Spróbuję. - Rzekła ku jarlowi kroki swe kierując.


Volund, Hróðleifr

Do Volunda zaś Hróðleifr podszedł.
- Czemuż włócznię żeś wybrał do walki?
- Musiałżeś widzieć, jak rogatyny biorą, gdy na niedźwiedzie idą. - odparł spokojnie wojowi Volund, mając na myśli lud mieszkający na ziemiach przez waregów władanych.
- Tyś długo w tamtych stronach siedział?
- Długa jest Ładogą i Wołgą przez Ruś podróż. Dalej żem i chazarów uświadczył, ale z nimi jedynie wojować szło.
Ciemnowłosy głową skinął.
- Dziw, żeś wrócił… - spojrzał koso na wampira.
- Wówczas jeszczem za dnia kroczył… - berserker powiedział z namysłem, wspominając podróż, która odmieniła życie. Przez chwilę ścieżce, która ich przywiodła się przyglądał.
- A Ciebie cóż przegnało z rodzinnych stron?
Nic nie rzekł na to, jeno grymas lekki twarz mu wykrzywił.
- Kiedyś ostatni raz tam był? - spytał z wyczuwalną choć pokrytą ostrym tonem tęsknotą w głosie.
Ponownie Volund był się namyślił. Oczy jak nieraz obłokiem mu zaszły… gdy w przeszłość sięgał.
- Nie pamiętam dokładnie. - odparł szczerze, odwracając się, by zerknąć na wojownika i wzrokiem go otaksował - W Rusi… lata temu, i chwilę jeno.
Zasępiony pokiwał głową i westchnął ciężko.
By smutkom nie dać dojść do głosu spytał:
- Z tarczą walczyć planujesz?
- Tylko jak dystans skrócą. Jestem berserkerem, lecz widziałem, co są w stanie uczynić. - rzeczowo odparł Pogrobiec - Zależy mi, by pierwszy raz zadać. On zadecyduje.



Elin, Agvindur

- Co planujesz? - Spytała Agvindura, gdy obok niego się znalazła. - Ruszasz z ludźmi swemi?
Spojrzał na nią zdziwiony:
- Cóż to za pytanie? A gdzie miałbym być? - pytania w oczach nie zgasiła nagła świadomość - Wiesz coś? Wizje jakąś miała?
- Jeno tą, gdy Sigrun tu ujrzałam. - Odparła spokojnie rozglądając się po polanie. - Wiesz, że oni ją jako tarczę mogą wykorzystać? - Wzrok ponowie ku panu na Ribe skierowała.
- Elin… - odwrócił się całkiem do volvy z zaciśniętymi szczękami - Ja nie mam wątpliwości, że ona nie żyje… - rzekł cicho - Pomścić ją i zakończyć Freyvindowi sprawę rozpoczętą przyjechałem.
- Ludzie boją się tego miejsca… - Odparła jakby nie usłyszała słów jarla. - Gdzieś tu pewnie musi mieszkać ten, któregom widziała… i który mnie widział… - Wzrok wbiła w kamienie i zaklęła nagle. - To nie ta polana. - Rzekła nagle patrząc na Agvindura. - W wizji młot z kamieni był. Mówiłam.
- To miejsce co spotkać się z Gudrunn mamy, Elin. - uśmiechnął się lekko jarl - Jeszcze nie czas. Gudrunn musim znaleźć. Tu wskazała miejsce.
Pokiwała powoli głową.
- Jeśliby chaty jego nie znalazła, poszukać ja bym mogła. W walce przeszkadzać jeno będę.. A tak... Może Sigrun tam chowają.
- Sama? - po chwili dodał - Z Freyem pomów. On wódz wyprawy. - ponownie zrzekł się przywództwa.
- Gdybym jednak się myliła... i by ciało Sigrun wykorzystali tak jak my zamiar mamy… - Powiedziała cicho patrząc uważnie na Agvindura. - Lepiej dla Twych ludzi by było, byś ze mną szukał chaty. - Skłoniła lekko głowę. - Pomówię z bratem Twym.
Jarl został wpatrzony za nią z zadumą.


Elin, Frey

Elin moment wypatrzyła, gdy Sven zajęty był przy Chlo i Bjarkim, by podejść do Freyvinda.
- Miałabym prośbę. - Odezwała się cicho zerkając ciągle w stronę nowoprzebudzonego.
- Spełnić się ją postaram. - Skald uśmiechnął się. - Jeżeli w stanie będę.
- Jeżeli psie syny użyją Sigrun żyw bądź martwej jako tarczy, nie wiadomo jak jarl zareaguje… - Powiedziała zwracając się twarzą ku Freyovi. - Być może się opanuje… być może nie. Jest też szansa, iż Słoneczko żyw gdzieś schowali, ku uciesze swojej. - Ostatnie słowa volva z wysuniętymi kłami powiedziała ale opanowała się po chwili. - Wtedy, gdy walka się zacznie mogłabym spróbować ją poszukać, a jarl mógłby mi towarzyszyć.
- Jak ku uciesze… to przy sobie trzymać prędzej będą - odpowiedział głosem w którym przebłyskiwały nutki współczucia. - Utrata takiego woja w walce potężnym osłabieniem by była dla nas. Wiesz przynajmniej gdzie i czego tu szukać gdyby faktycznie trzymali ją gdzie indziej?
Na twarzy Elin malował się smutek.
- Nie wiem… Jeno podejrzewam, że może tu wieszcz mieszkać… Może u niego. Gudrunn być może na ślad jakiś trafi… - Westchnela cicho. - Wiem, że oderwać Agvindura od ludzi jego to ciężka sprawa i że potrzebujemy każdego zdolnego do walki… Wierzę że Sigrun ciągle żywa ale jeśli… - Głowę spuściła. - Boję się o niego…
- A on? Pytałaś co o Twoim zamyśle sądzi?
- Tobie decyzję ostawił, choć nie wspominałam, że jego zaproponuje. Ciągle w Ciebie wierzy. Przemyśl to na spokojnie. Być może niepotrzebnie się martwię i nie wpadną na to by Sigrun użyć…
Wahał się.
- Plan taki jest, by do niczego zdolni nie byli prócz krwawej furii. Ale może być i tak, że nie wyjdzie. Ta ich wadera zimna i opanowana. Może być tak jak mówisz, że Sigrun gdzie indziej trzymana. Tak tedy jak z nimi jest w obozie, to Twoje i jarla chodzenie po lesie bezcelowe. A jak trzymają ją na uboczu, to w walce przeciw Agvindurowi nie użyją by w szał go wprowadzić - rozłożył ręce. - A chcesz jeszcze Gudrunn wziąć, aby ślad podchwyciła. - Spojrzał na nią miękko. - Pomysł, byś sama szła szukać to wielkie narażanie Cię. Tu dla nas bardzo niebezpiecznie.
- Gudrunn myślałam że jak przyjdzie to wiedzieć coś będzie… - Westchnela cicho. - Dostosuje się do Twej decyzji. - Powiedziała cicho.
- Jak nie przyjdzie to cofnąć się nam pewnie będzie trzeba… - mruknął lekko sfrustrowany.. - Dobrze, prośbę jeno mam do Ciebie, gdyby Twoje poszukiwania poza bitwą dojść do skutku miały i Agvindur z Tobą wyprawiony został. - Wskazał na wozy. - Tam młodziki-woźnice co ich jarl wziął i poganiacze zwierząt jakie rześmy w podróży wymieniali. Pewnie pożywić przed walką nam się na nich przyjdzie i ostawić tu gdy w bój pójdziemy. Gdyby kto z pomiotu Valiego obóz ten naszedł, jest szansa, że odpuści, nie wymorduje ich krwi naszej w nich nie czując. - Spojrzał jej w oczy. - Gdyby jednak tak się stało, a Chlotchild tu była, noga z nich jedna nie ujdzie, a w bitwę brać jej nie chcę. Weźmiecie ją w trójkę nas odstępując. Pod opiekę ją weźmiesz na ten czas. Zgadzasz się Elin?
- Dobrze. - Głową skinęła. - W razie czego… obie też możemy się gdzieś schować by woznicow nie narażać… bo ja w walce też nieprzydatna… - Dodała ze smutkiem.
- Każden woj za dwóch by stanął inspiracją przepełniony i aby jak najwscieklej w obronie pięknej volvy stanąć - rzucił skald celowo przesadzając z uśmiechem. By może z czarnych mysli wieszczkę wybić. - Ale rację masz. Nikogo bez potrzeby narażać nie lza. Proś ze mna Najwyższego z Asów, by Gudrunn szybko przybieżyła. Nie wiem co ja wstrzymac mogło, niepokoić się zaczynam.
Odwzajemniła uśmiech ale gdy wspomniał o aftergangerce ponownie spoważniała.
- Może jest jeno ostrożna i temu tyle czasu jej to zajmuje. Bądźmy dobrej myśli. - W głosie Elin troska pobrzmiewała.
- Mam nadzieję… - urwał nie chcąc kontynuować tematu. By nie zapeszać.
- Jeszcze jedna rzecz…- Volva rozejrzała się czy nikt nie podsłucha i głos zniżyła. - Po walce z lupinami ostrożny bądź z Sighvartem. Pomsty pragnął za to co ze Svenem się stało lecz nie wiem ku komu ją skieruje.
- Będzie co ma być, ale tedy bardziej trzeba podsycić jego gniew na Twego wroga.
Skinęła lekko głową.
- Najpierw jednak skupmy się na obecnym wrogu. - Usmiechnęła się delikatnie. - Nie będę więcej Twego czasu zabierać. - Skłoniła głowę i oddaliła się nim Sven przy skaldzie ponownie się znalazł.


Elin, Sighvart
Po rozmowie ze skaldem do Sighvarta volva podeszła.
- Przykro mi z powodu tego co spotkało Svena, tym bardziej iż pojęcia nie mam kto mógł mu polecenie wydać.
Karl przyjrzał się wampirzycy:
- A twa rola w tem wszystkim jaka, volvo?
- To mi pakunek dostarczył - obciętą rękę kobiety jakowejś.
- I nie wiesz czyją? - spytał uprzejmym tonem - Często przesyłki takowe otrzymujesz?
Pokręciła ze smutkiem głową, choć czujna się zrobiła.
- Zawsze starałam się wrogów sobie nie narobić. Jak widać, niestety nie udało mi, a ja nawet nie wiem kto zacz. Sama run sobie postawić nie mogę.
Sighvart w oczy volvy wpatrzony, spojrzenie jej przykuwał.
Przez chwilę trwali wgapieni w siebie, gdy karl wydukał:
- Tyś… tyś też? - zmarszczył brwi w srogim wyrazie - Volvo...przebacz… sprawdzić musiałem. - skłonił się by odejść.
- Też? - Zapytała zdziwiona i przypomniała sobie co o Svenie powiedział. - Nie potrafisz nic odczytać? Cóż to znaczy?
- Że ktoś Twe wspomnienia pozmieniał i splótł nowe. Widzę wzór. Rozplątać nie mogę. Kogoś z większą mocą szukać musisz. I on też.
Zamarła wpatrzona w niego i nic już nie rzekła, gdy chciał odejść.

Zamyślona przygotowała kolejną dawkę wywaru dla wojów i równie nieobecna podała im do wypicia. Miała wrażenie stąpania po kruchym ludzie, który zaraz pod nią pęknie. W końcu usiadła w jednym z wozów, z dala od reszty i zapatrzyła w las.


Wszyscy

Czas mijał.
Ludzie i zwierzęta powoli się niecierpliwili.
Lodowookiej wampirzycy nadal nie było.
Sighvart w końcu podszedł do skalda z zapytaniem:
- Co jeśli Gudrunn nie stawi się?
- Wycofamy sie do Jelling by dowiedzieć się co się stać z nią mogło i przygotujemy tam schronienie na dzień. Lub gdy kto pewien jest, że trafi w miejsce jakie widziała Elin w wizji, bez Gudrunn, pójdziemy tam sami. - Freyvind zamyslił się. - To drugie ryzykowne wielce bez Flageaug zwiadu. Miast znienacka zaatakować w zasadzkę wpaść możemy. Oby Asowie i Wanowie sprawili, że się zjawi. Bez niej ciężko być może.
- Masz tropiących innych niż ona?
- Volund z jej rodu, a Volva zmysły ma czułe i “widzi” więcej. Agvindur zaś podobno wie gdzie miejsce z wizji.
- To zamiast wycofywać się ruszyć można. Plan realizować i bez Gudrunn?
- Można. Choć w zasadzkę wpaść wtedy możemy.
- Może by tegoż Volunda wysłać by jej śladów poszukał?
- Mam inny pomysł - Frey zoczył volve siedzącą na wozie i w jej stronę się udał.

Skald zblizył sie do pogrążonej w zadumie volvy.
- Elin, prośbę mam do Ciebie. Czy dar Twój od Odyna otrzymany mógłby zdradzić co z Gudrunn się teraz dzieje?
Wieszczka wzdrygnęła się lekko wyrwana ze swych myśli i spojrzała przytomniej na Freyvinda.
- Mogę spróbować, choć łatwiej by mi było gdybym miała jakiś przedmiot do niej należący.
Freyvind zdjął flakon z którego krew stara nad Engelsholm wypił, a który od Gudrunn otrzymał.
Elin kiwnęła głową.
- Powinno pomóc, daj mi chwilę. - Odrzekła biorąc flakonik i sięgając po runy. Przeniosła się na drugi koniec wozu, sztylet wyciągnęła i rękę sobie rozcięła. W drugiej flakon trzymała, a ranioną kości rzuciła szepcząc do siebie po cichu.


Freyvind tymczasem skinął na jednego z woźniców.
- Kopnij się do osady ku halli Pani na Jelling i pytaj co z nią, czy jej nie widziano.
Nie czekając na odpowiedź do Agvindura podszedł.
- Mówiłeś, że wiesz o jakim miejscu Elin mówiła. To które w wieszczbie widziała. Dalekoż to?
- Tu większość słyszała o tym miejscu, ale jak dotrzeć nie wiem. Elin może z podrózy będzie wiedzieć. Ale Gudrunn najpewniejsza w tym względzie.
Volva podeszła powoli do mężczyzn.
- Wiem, jeno tyle, że w lesie jest… Być może tym samym co i my. - Wyciągnęła rękę z flakonikiem, by oddać go Freyvindowi.
- Wyczułaś zali w pełni sił, czy w innej kondycji. W niewoli może krwi pozbawiona?
- Widok lasu był jakby z poziomu ziemi widziany… - Powiedziała z namysłem.
- Ale stanu jej nie wyczułaś? Prawdziwą śmiercią mogła zostać złożona?
- Żadnych odczuć ani emocji nie czułam… Ni dźwięków czy zapachów. Kości tym razem niechętne.
- Wiesz jak dojść do miejsca, które w wizji widziałaś gdyś Sigrunn chciała wypatrzeć?
Pokręciła głową.
- Niestety, tylko pogłoski słyszałam… - Zamyśliła się na moment. - Z wizji wiem jeszcze, że na drzewach znaki winny być wymalowane a może pazurami zrobione… - Palcem na śniegu obok nich narysowała.



Skald zaklął szpetnie.
- Który z Was był ostatnio w Halli Gudrunn, co by słżba was znała i wiedziała, że druhami jej jesteście? - spytał patrząc to na Agvindura to na Sighvarta.
- Obaj tam znani jesteśmy - rzekli prawie jednocześnie, a karl dodał: - Moi ludzie też.
- Wyślij zatem Sighvarcie syna swego Heminga do halli Flageaug. Niech sprowadzą ile sie da służby jaka Gudrunn na krew trzyma. Oraz przewodnika co zna dojscie ku miejscu jakie volva w wizji widziała. Hróðleifr, Halfdan, Gorm, Njal, Orm, Einar i Anders, przeszukajcie las jak najdalej od głazów czy czego nie znajdziecie. Ale czujnie i ostrożnie. Spodziewajcie się wroga. Elin, Ty zioła naszykuj, wodę przygotuj ale nie parz ich jeszcze nim nie dowiemy się jak daleko ta diabelska polana i czy czasu nam tej nocy starczy.
Służący Sighvarta jeno spojrzeniem potwierdzili u swego pana, co skinieniem głowy plan wodza wyprawy przypieczętował.
Kilka chwil później już ich nie było.
Elin lekko przestraszona przysłuchiwała się poleceniom brata jarla.
- Wiesz co to za znak? - Spytała?
- Nie, nie znam go.
Wieszczka na skalda pojrzała po czym ponownie na znak na śniegu. Widać było,że nad czymś się zastanawia.
- Wojowie dostali już zioła. Starczy im do świtu, one wolno działają. - Odezwała się w końcu jakby nigdy nic.
- Volundzie, potrafiłbyś Gudrunn wytropić? Oferowałes się wszak gdy Chlotchild w las pierzchła.
- To co innego całkiem. Nie odnajdę Gudrunn gdyby ta odnaleziona być nie chciała… albo gdyby kto od niej wprawniejszy w łowach ją pierwej odnalazł. - odparł Gangrel bez cienia wstydu czy wątpliwości, opierając się na włóczni.
- Czy jak ona w wilka przemianiać się umiesz?
Pogrobiec pokręcił przecząco głową.
- Ziemia mi schronieniem, lecz nigdy bestii tak nie uwolniłem.
Frey kiwnął głową na zrozumienie.
Czekał.

Sven kręcący się wokół swego stwórcy jak pszczoła wokół kwiatu, w pełnym momencie się wstrzymał w pół kroku. Syknął cicho i ruch zrobił ku skaldowi. Wskazywał na ciemność pomiędzy drzewami na wschód od ich miejsca postoju.
- Tam… - szepnął i skoczył między wozy, by wykorzystać je jako zasłonę.
Frey miecz wyciągnął i w dłoni go dzierżąc ostrożnie w kierunku z którego dźwieki go naszły, podążył.
Elin co Svena gdzieś w kącie oka cały czas miała, dostrzegła wpierw jego zachowanie i napięte zapatrzenie w ciemność lasu. Zmysły swoje wzmocniła i w las się wpatrzyła, tam gdzie Sven wskazywał. Agvindur obok niej stanął i powoli z drugiej strony ruszył znak dając Sighvartowi.
Pogrobiec cały czas oparty na swej włóczni, jak przyjrzeć się mu, był w kolejnym ze swych lunatycznych, podobnych transowi zgłębień własnych myśli. Z oczyma wpatrzonymi w nicość zdawał się nawet nie spostrzec działań Svena czy Freya, tylko jak gdyby machinalnie na znak Agvindura do wyruszenia jął włócznię w obie ręce, idąc równolegle jak Ci najważniejsi afterganger.
Ciche szuranie lekkie i przerywane.
Sven kilka kroków bliżej znów uczynił wykorzystując wszelkie bariery by skryć się za nimi. Sztylet w dłoni zacisnął i spiął do skoku czekając chwili odpowiedniej.
Wieszczka ręką dała znać, by się zatrzymali na chwilę. Oko zmrużyła i okolicę wokół widzianego kształtu omiotła. Frey nie zwolnił jednak do odgłosów się przybliżając. Choć wzrok miał czujny, to postawę śmiałą i zdecydowaną.
Pogrobiec zaś na ruch volvy, tak nieprzytonie jak na gest Agvindura wpierw wyruszył, teraz przystanął.

Sven w końcu napięcia nie wytrzymał. Gorączka rodu dała o sobie znać. Ruszył w głąb, gdy pomiędzy drzewami w krąg pełgającego światła pochodni ciemny kształ powoli wszedł. Czarny wilk z futrem mokrym i posklejanym ze złotymi ślepiami kuśtykał to czołgał się. Sven skoczył ze sztyletem wciąż w dłoni, lecz skald wpół skoku uderzył weń barkiemi i na ziemię obalił. Schował miecz i zblizył się do wilka. Ręce wyciągnął i podniósł zwierzę, co piśnięcie wydało, po czym niosąc je ku obozowi się z powrotem skierował.
- Cóże to czynisz? - Sven poirytowany Freya nie odstępował. - Można było na spytki wziąć! - zgrzytnął zębami.
Volva widząc, że skaldowi udało się potomka powstrzymać odetchnęła cicho z ulgą i ponownie zaczęła las obserwować czy nikt za Gudrunn nie przybył.
Grim stojący w pogotowiu przy Chlo do tej pory również w las spoglądał. Niedostatek oka zadania mu nie ułatwiał. Sighvart i Agvindur w las ruszyli sprawdzić i znaleźć ludzi wysłanych na zwiad. Pogrobiec zaś jak gdyby na to i widząc ich działanie, mimochodem do volvy znacząco podszedł, wspomnienie w pamięci mając nocy thingu i Słoneczka zgubę.
Elin głową kiwnęła słysząc podchodzącego Volunda ale wzrokiem las cały czas omiatała. Powoli ruszyła na obchód, by drugą stronę polany sprawdzić.
Wilczyca zaś miała głęboką ranę co zasklepić się nie zmogła. Ranę co jak ugryzienie wyglądała i plac sierści wyrwany gołe mieśnie poszarpane ukazujący na lewej łopatce.
Sven nie otrzymawszy odpowiedzi na przeciw Freya kroczącego wybiegł wstrzymując go.
- Jak to na spytki? - warknął skald.
- Na wilkiśmy tu przybyli. TO lupin! - wskazał na czarnego wilka w ramionach Lenartssona. - Gdzież go niesiesz? Ranny... szybko wyśpiewa co trzeba. Na cóż go w środek obozu taszczysz?
- To Gudrunn durniu - Lennartson znów warknął, ale już bez złości. Sven mógł wszak nie wiedziec. Skald przecież sam w Ribe ciął ją mieczem gdy dla krotochwili w tej formie do niego podbiegła. - Trzymaj ją mocno. Bardzo mocno. Bjarki! - zawołał gdy złożył wilczycę na ziemi.
- Rany twe widzę krwią uleczyć nie zdolnaś - Słowa skierował znów do Gudrunn. Wiedział coś o tym gdy wilkołak pod Viborgiem go ranił. - Wypiłem całość twego daru, krew we mnie stara, mocna, mnie uleczyła z ran jakich nie powinna. Ale wiesz z czym to sie wiąże… - powiedział do wilczycy głaszcząc łeb. - Musisz zdecydować. - Podstawił przegub pod jej pysk.
Volva doskonale Freya słysząca pojrzała w tamtym kierunku i uśmiechnęła się leciutko do siebie, by dalej okolicę sprawdzać.
Sven zamilkł wpatrując się to we Freya to w waderę.
- Tegom nie wiedział… - mruknął pod nosem - … że tu wszyscy się wzajem krwią swoją karmią.
Na te słowa Bjarki podszedł:
- Panie?
Wilczyca pysk od nadgarstka skalda odwróciła z parsknięciem, ułożyła go na ziemi, nos wolną łapą nakrywając.
- Ludzkiej krwi chcesz?
Ciche szczeknięcie potwierdziło intencje wampirzycy. Na Svena zaś zębiska ukazała bezłgośnie, nos marszcząć i dziąsła w dzikim “uśmiechu” ukazująć. Sierść na karku stanęła.
- Chodź tu! - skald krzyknął do jednego z woźnic wzrok na niego obracając.
Młodzik podbiegł żwawo:
- Tak, panie?
- Rękę daj - po czym chwycił go za przedramie i sztyletem przeciagnął po nim. - Trzymał go mocno by sie nie wyrwał. Młodzian przerażony przyglądał się z początku poczynaniom Freya, szarpnął się lecz w pół ruchu zastygł słysząc głos skalda:
- Einherjar się przysłużysz.
Miast przegub do pyska wadery przystawić, spływającą krew z rany wystraszonego chłopaka do flakonu łapał. Zamieszał to i wlał w wilczy pysk aftergangerki, a potem dopiero dał jej pić z człowieka uważając by nie za dużo go wypiła. Gudrunn zaś chłeptała ściekającą krew przez dłuższą chwilę. Bjarki wciąż stojący obok ponownie zwrócił uwagę skalda:
- Panie? Krwi trzeba?
Sven po reakcji gwałtownej Gudrunn na skalda spojrzał:
- Czego ona chce?
- Nie Bjarki, masz być silny do walki. A Ty Sven, lekcja Twoja pierwsza. Więź krwi. Kto wypije krew aftergangera zbliża się do słuzby jemu. Gudrunn dumna jest. I mądra. Tedy to odrzuca.

Z lasu zaś niedługo z różnych kierunków nadeszli zwiadowcy z minami różnymi. Agvindur zmartwiony nieco na Gudrunn spojrzał.
Wampirzyca po wychłeptaniu spadającej ciurkiem ciepłej juchy młodzieńca chwilę bez ruchu leżała, siły zbierając. Wkrótce do swej ludzkiej formy wróciła i z ziemi podnosić się zaczęła naga dziewczyna.
- Ubrania potrzebuje - wycharczała niespecjalnie jednak się swą nagością przejmując. Skalda w ramię walnęła:
- Rozum Ci odjęło by mi krew ofiarować swą? - lodowe oczy ciskały pioruny.
- O rany mi twe szło - prychnął zirytowany.
- Gudrunn… co się działo? Czegoś się dowiedziała? - dopytywał Agvindur, a Bjarki ruszył by wygrzebać jakieś skóry do okrycia wampirzycy.
Elin z wracającym jarlem podeszła. Widząc nagość kobiety płaszcz swój zdjęła i ją okryła.


 
__________________
Nikt nie traktuje mnie poważnie!

Ostatnio edytowane przez -2- : 06-07-2016 o 22:52.
-2- jest offline  
Stary 08-07-2016, 16:23   #44
Krucza
 
corax's Avatar
 
Reputacja: 1 corax ma wspaniałą reputacjęcorax ma wspaniałą reputacjęcorax ma wspaniałą reputacjęcorax ma wspaniałą reputacjęcorax ma wspaniałą reputacjęcorax ma wspaniałą reputacjęcorax ma wspaniałą reputacjęcorax ma wspaniałą reputacjęcorax ma wspaniałą reputacjęcorax ma wspaniałą reputacjęcorax ma wspaniałą reputację

Gudrunn, otulając się płaszczem volvy, wciąż miotała wzrokiem pioruny w stronę skalda. Freyvind miał wrażenie, że jeszcze porozmawiają o tym “o co mu szło” później.
Nim ku Agvindura się zwróciła, zbliżyła się do Freya obwąchując go niemal jak wilczyca.
- Całość wypił… - zdumienie wypełniało jej głos - … nic dziwnegoś nie postrzegł? - odsunęła się z niejakim przestrachem w lodowych ślepiach.

Do Agvindura zwróciła się wciąż Freya z oka nie spuszczając. Z niej z kolei wzroku nie spuszczała większość mężów zebranych. Bjarki wycofał się ku wozom by Chlo na oku mieć.

Gudrunn zaś zaczęła opowieść:
- Do miejsca, do polany całkiem niedaleko stąd. Bez wozów w kilka dłuższych chwil będziemy. Jeno podróż ta ni dla słabych serc ni umysłów. Las zagęszczać się będzie jakby bronił dostępu. Przed świtaniem jeszcze atak można przypuścić - Gudrunn na śniegu patykiem rysować zaczęła. - Polana otoczona lasem gęstym z każdej strony. Drzew całe morze, mrok panuje, więc z widnością trudno będzie. Szepty słychać od czasu do czasu co mamią i drogę mylić chcą obietnicami. Ze ścieżek lepiej nie schodzić, bo z głębi lasu grozą wieje i rozkładem. Groby pomiędzy nimi leżą, znaczone kamieniami...
Gudrunn w składaniu sag sprawna nie była jednak każde jej słowo padało na uważające uszy:
- Na środku głaz, co mocą wielką emanuje, siłą, wigorem…wiatr zapach krwi mocnej i ludzkiej nawiał... - Gangrelka wzrokiem potoczyła wokół - W cztery strony świata trakty wydeptane wiodą. Zbliżyć się ku polanie ciężko. Bo choć lupinów wielu nie widziałam kręcących się wokół niej po śladach, to miejsce zda się być strzeżone i z innego świata. Moc pełga po skórze i w nos, język kłuje. Strażników nie widziałam, wyczułam. Na wschód i południe chaty po lesie porozrzucane, na północ jakby mniejsza polana, a za nią większa chata. Łuna od niej światła bije bez końca. Wycofywałam się już gdy wilk spomiędzy drzew wyskoczył. Wywinąć mi się udało ledwo co…
Przez chwilę patykiem w ziemi grzebała by dodać:
- Walka łatwą nie będzie. Zaplanować dobrze trzeba...
 
corax jest offline  
Stary 11-07-2016, 18:57   #45
 
Blaithinn's Avatar
 
Reputacja: 1 Blaithinn ma z czego być dumnyBlaithinn ma z czego być dumnyBlaithinn ma z czego być dumnyBlaithinn ma z czego być dumnyBlaithinn ma z czego być dumnyBlaithinn ma z czego być dumnyBlaithinn ma z czego być dumnyBlaithinn ma z czego być dumnyBlaithinn ma z czego być dumnyBlaithinn ma z czego być dumnyBlaithinn ma z czego być dumny
Gdy Gudrunn mówiła skald chłonął jej słowa lecz nie patrzył na nią. Po jej reakcji wzrok jego stwardniał i chłodem czuć było z niego.
- Iluś ich widziała? - spytał głosem bez emocji patrząc w ciemność lasu skąd wyszła jako wilk.
Volva słuchała ze zmarszczonymi brwiami. Miejsce tak niesamowite wyjaśniałoby wizję niczym sen momentami będącą i mężczyznę, który ją ujrzał.
- Galdor… - Szepnęła. - Mają galdora…
- Mówiłam, że niewielu. Trzech na wschodzie, jednego na zachodzie. Ale chaty stoją ukryte. Nie wiem ilu w nich się chowa. Na północ się nie odważyłam sama iść.
- Galdora? - wampirzyca oczy zwróciła na Elin.
- Mąż zajmujący się magią, rzucający klątwy i wieszczący. - Odparła wieszczka.
- Czterech zatem, więcej to niż “niewielu” - Freyvind zamyślił się. - A po śladach miarkować zdolnaś czy może być ich więcej niż dziesiątka czy mniej?
- Wiele śladów tam było, Złotousty. Nie jeno ludzkich, ale i wilczych. Zmiarkować ciężko dokładną liczbę. Jak poznać czy lupin w wilku to ten samże jako człek? Ja nie wiem jak bo zapachy różne. - rzuciła nagle podejmując jego grę i brak emocji okazując.
- Z braku Sigrunn w Twej opowieści rozumiem, że jej ni wzrokiem ni węchem nie wyczułaś?
Gudrunn przecząco pokręciła jasną głową.
- Plan by przed świtem atakować dobry, jeno nie wiem czy tego ranka. Może czujki wystawić by poobserwować mogli dłużej okolicę polany?
Potoczyła wzrokiem po zebranych.
- Ja pójdę - zgłosił się Bjarki.
- I ja - syn Sighvarta skory do działania był.
- Gdzie? - zainteresował się skald.
- Jak Gudrunn mówi… - wzruszył ramionami młody Sighvartson.
- Tedy Gudrunn zadecydowała, tak? - Freyvind pokiwał głową, niby ze zrozumieniem. - Elin dwa wilki tu wyczuła. Nie za długo przed nami przy głazach były. Bywają tu, wokół Jelling chodzą. Dziś nie spodziewają się, że tak nas wielu się zebrało by ich utrupić. W dzień wywąchają. W najlepszym przypadku ostrzeżeni będą. W najgorszym przeciwuderzenie na miasto gotowi zrobić gdy w dzień spać będziemy. Jeżeli to w miarę blisko, a ćwierć nocy przed nami jeszcze… to mus nam dziś uderzyć. - Potoczył wzrokiem po zebranych.
- Jednakże ciągle mało wiemy… - Odezwała się cicho volva czując się częściowo odpowiedzialna za tą wyprawę, wszak jej to wizja ich tu sprowadziła. - O ich liczebności w zasadzie nic. - Patrzyła skaldowi w oczy. - Podejmiesz to ryzyko?
Lodowooka pokręciła głową:
- To nie jest zwykłe miejsce jako rzekłam. - spojrzała na skalda i Agvindura.
Sighvart się wtrącił:
- Obiecałem pomoc ale bez wiedzy atak to wysokie ryzyko.
- Zaskoczenie jednak przewagę dać może - rzucił Agvindur sam niecierpliwością przepełniony.
- A może… posłańca wysłać i ugodę dać? - mruknął z boku Rudowłosy.
- Ugodę? - Sven niemal się roześmiał sądząc, że to żart.
- Wiedzy nie mamy. I mieć nie będziemy. - Skald zmarszczył brwi. Wskazał na Gudrunn. - To Pani tych ziem, z rodu aftergangerów co przyrodzie najbliższy. Pod postacią wilka zwiad czyniąca. Bystra, chyża i spostrzegawcza. Kim chcecie przeszpiegi robić, gdy ona prawie prawdziwą śmierć spotkała nawet liczby ich nie zdoławszy ustalić? Nie ma skąd i jak wiedzy o nich wziąć. Mamy tylko zaskoczenie - popatrzył na Agvindura. - Przygotujcie się, ruszamy czym prędzej, gdy wszyscy gotowi będą.

Elin skinęła głową jeno i nic nie rzekła, nim odeszła na bok zatrzymała się jednak i na amulet na szyi pojrzała, po czym ściągnęła go i Gudrunn podała.
- Dla ochrony. - Rzekła.
- Dzięki Ci, volvo - Gudrunn wisiorek zawiesiła na szyi, opadł pomiędzy niewielkie piersi.
I uśmiechnęła lekko do nadchodzącego do volvy Ødgera.
- Elin, słowo można? - spytał uprzejmie wrokiem Gudrunn odprowadzając.
Skinęła głową.
- Oczywiście. - Odparła uśmiechając się delikatnie. - Wybacz, iż nie wisiorek… - Dodała wyciągając amulet z sakiewki przy pasie. - Alem nie sądziłam, że ruszasz z nami…
- Czemuż to? - zdziwił się Rudowłosy.
- Myślałam, że od razu do Hedeby ruszać będziesz.
- Tam i tak z Sighvartem i Gudrunn ruszę. Ale… Elin… - zawahał się - … nie sądzisz, że ugoda byłaby rozsądną? Tyś widząca… Co teraz widzisz?
Volva oko przymknęła odcinając się od odgłosów wokół niej i po Dar swój sięgając.
- Widzę… męża ciemnowłoswego w bliznach całego… - Zaczęła mówić powoli. - Stoi przed Freyvindem… wokół nich my i psie syny… Rzucają się na siebie…. - Błękitne ślepko się otworzyło i pojrzało ze smutkiem na Odgera. - Niestety… - Pokręciła głową, ramiona jej opadły niżej. - Nic z tego nie będzie… Przykro mi… Nienawiści zbyt wiele…
- Nic więcej nie widać? Kto wygrał? - naciskał wampir.
Elin zadrżała.
- Tak jasne wizje rzadko się zdarzają… ale spróbuję. - Przymknęła oczy ponownie lecz po wizje nie sięgnęła, choć bardzo pragnęła pomóc Rudowłosemu wiedziała, że takie pytania kosztują zbyt wiele. Po chwili pokręciła delikatnie głową. - Walczących jeno widzę… Nie wiadomo kto wygrywa, a kto nie… Norny zazdrosne o tą wiedzę. - Skłoniła głowę przed Odgerem. - Przepraszam…
- Szkoda… szkoda krwi rozlewu… - mruknął Ødger i skłoniwszy się Elin odszedł bez dłuższego pożegnania.

Do volvy zaś Volund krwią nieco pachnący podszedł:
- Gotowa na wyprawę?
Skinęła lekko głową patrząc ze smutkiem za oddalającym się Rudowłosym.
- Tak, bardziej już nie będę.
- Pamiętaj byś bestii swej w chwili potrzeby słuchała. - powtórzył ich wcześniejszą rozmowę.
- Spróbuję… - Pojrzała na Pogrobca. - Myślisz, że oddaliby nam Sigrunn po dobroci? - Zapytała nagle.
Spojrzał na nią ogniskując wolno wzrok:
- Zapewne coś w zamian chcąc. Duży wykup skoro sam jarl po nią ruszył.
- Jeśli w ogóle - dodał po chwili ciszy.
- Jeśli w ogóle. - Zgodziła się. - Sami ją znaleźć musim. Pomożesz?
Skinął jeno głową, słów więcej nie marnując.
Skłoniła głowę również i Freyvinda poszukać ruszyła.


Thrallów sześciu przybyło z synem Sighvarta, a wśród Aftergangerów czwórka największego głodu doświadczała. Freyvind i Volund co krwi się wiele pozbawili w czasie walki ze sobą jeszcze tego wieczora. Sven, ledwo przemieniony, w którego żyłach jedynie pośledniejsza zwierzęca krew krążyła i to tyle jedynie co z jednego wołu utoczył. Oraz Gudrunn przez wilkołaka dziko poszarpana.
Skald drżał z niecierpliwości, ale nim obrał śmiertelnika, który miał napoć go płynem życia wstrzymał się i do Svena podszedł.
- Nauczyć się pić musisz - powiedział. - Każden z nas wiedzieć musi kiedy przestać, aby nie wypić za dużo i człowieka do śmierci tym doprowadzić. Gdy połowę jego krwi wypijesz, to może i ducha wyzionąć, nawet bardzo prawdopodobne to. Wyczuć musisz kiedy przestać. Bo choć to thrall jeno, to lepiej żywcem trzymać aby krew w nim rosła, co jakiś czas spijać gdy potrzeba. Zamiast na raz wszystko wychłeptać i zakopać trupa. Rozumiesz?
Sven rwał się tak, że chłop przestraszył się i krok w tył zrobił.
- Rozumiem, rozumiem, rozumiem… - powtórzył szybko ruszając żwawo ku mężczyźnie.
Skald zagryzł szczęki. W tym stanie w jakim był nowoprzebudzony, mógł mu tłumaczyć i dwa dni. Głód był straszny. Zbliżył się do Svena gdy ten wpił się w szyję mężczyzny i uważnie kontrolował upływ płynu życia, zmieniający się odcień na twarzy, słabość…
Szarpnął za aftergangera by głowę jego i wbite kły oderwać od szyi thralla gdy uznał, że dość już i źle może z nim być gdyby dalej pito z niego.
Potomek szarpnął się z oczami zasuntymi śpiewem krwi:
- Więcej!!! - wycharczał dziko kły szczerząc.
- Spokój - huknął na niego skald przytrzymując. Na drugiego thralla wskazał kiwając nań palcem.
Młody, wysoki i chudy członek halli Gudrunn podszedł powoli z miną jakby obojętną. Ciemnoskóry był i drżący wciąż jakby. Nadgarstek podstawił bez nadziei w oczach. Nie wiadomo czy to pasywna postawa chłopca czy głód powodowały Svenem. Z taką pasją wgryzł się w wystawione ramię, że w pierwszej chwili rozdarł skórę, mięśnie do kości niemalże się dostając. Ciemnoskóry wrzasnął z bólu by zaraz głośno jęknąć z przyjemności. Jednak nawet dalsze chłeptanie wampira bólu z rozerwanej ręki nie usunęło z jego jęków. Brujah nie zwracał uwagi na to co wokół niego.
Niewiele upić zdążył bo skald zniecierpliwiony odgiął jego głowę.
- Starczy! Cierpliwości musisz się nauczyć - warknął.
Potomek oderwany od ciemnoskórego przełknął po to tylko by splunąć mu pod nogi.
- Zejdź mi z oczu, ergi! - wrzasnął do wciąż jęczącego z bólu chudzielca. Ten niemalże zgięty w pół posłusznie odwrócił się by odejść. Ramię swe poranione w dłoni trzymając.
Sven szarpnął się za nim przymierzając się do kopniaka w wypięty zadek czarnoskórego. Syk przy tym wydał głośny. Skald trzymał go mocno.
- Zawrzyj ryj- rozkazał mu twardym głosem z ledwo tłumioną wściekłością.
- Jakże to… tolerujesz strodhinn w swej obecności? - Sven też wściekły był i nie krył tego.
- Rzekłem coś. - Freyvind wysunął kły i wpatrując się w ‘potomka’ swą twarz do niego zbliżył. - Zawrzyj się i do walki sposób. Dość na dziś twej biesiady.

Volva widząc wściekłą postawę obu aftergangerów w bezpiecznej odległości czekała aż skończą, by do skalda podejść.
Sven mamrocząc pod nosem ruszył do wozów, gniewnie kopiąc po drodze kamień.
Skald popatrzył za nim czując się tak jakby miała eksplodować mu głowa. Zaklął pod nosem i popatrzył na posilających się Gudrunn i Volunda, którego sękate palce szponami wyrosły i teraz silnie obejmowały jak ofiarę jednego ze sług. Wolał nie ryzykować picia z thralli “gospodyni” Wśród niewolnych zdażali się czasem chrześcijanie, a na samą myśl, że mógłby pić ich posokę… Kły znów się wysunęły, przed oczyma przeleciały krwawe plamy. Ruszył ku woźnicom. Jeden oddał płyn życia Flageaug, było jeszcze dwóch. Do tego dwóch poganiaczy wołów. Oni nie byli thrallami, na drużynników Agvindura chowani. Podążył w ich kierunku choć rozglądając się volvę zoczył stojącą w pobliżu i patrząca na niego. Głód silny w nim był i chciał jak najszybciej zatopić kły w ciele ssąc ciepłą, ożywczą krew, lecz od posmakowania krwi volvy nader często wzrok sam mu uciekał w poszukiwaniu sylwetki jednookiej aftergangerki.
Pewnie dlatego zoczył ją choć w czasie jego scysji ze Svenem na uboczu stanęła.
- Elin? - spytał.
- Chciałam jeno, byś wiedział, by ludziom szczególną ostrożność nakazać. Jeśli galdor rzeczywiście tam jest, to on mamić może… - Skrzywiła się lekko. - Plugawa ich magia jak i oni sami plugawi. Takie miejsce pasuje do nich. Runy ochronić winny lecz ostrożności za wiele nigdy.
- Dziękuję. Wiem, że niełatwo będzie. Wiem, że zginąć możemy. Dawnom nie słyszał by kto wilki w ich lezu zaatakował. Ale… - pokręcił głową, spojrzał na volvę ze smutkiem. - Twe pragnienia, wciąż te same? Sama słyszałaś jak tu niebezpiecznie wokół. W trójke choćby iść w ten las, można nie wrócić. Każdy zbrojny einherjar odebrany głównej grupie naszej co uderzyć ma na pomiot Fenrira… jak cios jest przed walką zadany.
- Ja nas tu sprowadziłam. - Odparła spokojnie wieszczka. - Więc i ja za to co się wydarzy odpowiedzialność ponoszę. - Wzrok w las wbiła. - Być może przydam się bardziej niż myślałam… Ruszę z wszystkimi alem Sigrun wypatrywać na miejscu będę. - Spojrzeniem wróciła ku Freyvindowi.
- Oby Odyn nam pobłogosławił… - uniósł dłoń i ścisnął nią ramię Elin, tak jak zwykle między wojami to zwykle bywa. - Pewien jestem, że Twe poświęcenie - przelotnie zerknął na jej martwe oko - na marne nie poszło. Możeś ulubienicą Jednookiego. On rozdawca zwycięstw. Przemówisz ze mną do ludzi przed wyruszeniem? W powadze Cię wszyscy maja. A pokrzepić ich trzeba.
- Przemówię. - Skinęła lekko głową.
- Pożywić się muszę. Czasu mitrężyć nie możemy - skinął jej głową odchodząc.

Volva uznała, że jeśli któryś z niewolnych Gudrunn jeszcze będzie do użytku posili się troszkę, bo być może walka z innym wieszczem ją czekała.
Znalazła jednego jeszcze co nieco więcej sił miał. Lecz zanim się w niego wpiła z wozu Chlo się wychyliła i zamachała do niej.
- Elin… - wyszeptała - … Elin….
Wieszczka wzrok podniosła i zaciekawiona do dziewczyny podeszła.
- O co chodzi? - Zapytała przyglądając się jej uważnie.
- Elin, nie wiem …. - Chlo złapała volvę za dłoń - … nie wiem zupełnie ale śniłam o Tobie…
Objęła jej dłoń swymi.
- Co widziałaś? - Zapytała łagodniejszym tonem.
- Ciebie. Smutną i samotną chodzącą po łąkach - Franka spojrzenie wpiła w volvę.
Po czym mówić wprost w jej oczy mówić poczęła:


Wiedząca cofnęła się z przestrachem w oczach, gdy Franka skończyła mówić. Przerażenie na chwilę kompletnie nią owładnęło. Cóż takiego uczyniła? Gdzie błąd zrobiła? W końcu przemogła się jednak i odrzekła niemal szeptem Chlo.
- Rzeczywiście smutny sen… - Pogłaskała dziewczynę delikatnie po policzku. - Mam nadzieję, że kolejny będziesz miała weselszy. - Uśmiechnęła się do niej, choć w błękitnym oku ciągle strach się czaił.
Franka pokiwała głową i znowu pod skóry się zapadła. Gdyby kto nie wiedział, pomyślałaby, że volva przyszła niedomagającą zobaczyć mimo, że ta ciągle śpi.
 

Ostatnio edytowane przez Blaithinn : 11-07-2016 o 19:11. Powód: Literówki
Blaithinn jest offline  
Stary 11-07-2016, 19:31   #46
 
Leoncoeur's Avatar
 
Reputacja: 1 Leoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputację


Nadszedł czas.
Pohańbić tego, który życiem podniesienie ręki na domenę jarla Ribe przypłacił. Albowiem życie jego nie było dostateczną ceną.
Pogrobiec, słynny ze sztuki krwawych orłów czynienia, czym w służbie Szalonego Jarla, Ogniego, się wsławił. Do trupa, któremu w trakcie podróży uważnie się przyglądał - o którego upokorzenie jak gdyby z desperacji czy nałogu pohańbienie się dopraszał - teraz podchodził z obojętnością jaka charakteryzowała każdego, ktoś będącego dlań rutyną czynił.
Przyklęknął przy ciele, przez chwilę na oczy trupa patrząc. Minęła tak może minuta w ciszy, nim nachylił się doń i cicho do ucha szepnął:
- Nie moja ręka zadała ci koniec… lecz nie lękaj się. Wszyscy dostaniecie, na coście zasłużyli.
Cały czas klęcząc na jednym kolanie wyprostował się, składając dłonie luźno przed sobą, palce splatając i trupa oglądając jak gdyby w namyśle. Potem począł po okolicy rozglądać się najbliższej.
W końcu podniósł trupa na jedno ramię, z pewnym trudem z powodu jego masy, acz nie znaczącym, co przypominało tylko o sile Pogrobca. Wstał z klęczek i ścierwo na płaski fragment ośnieżonej, iglastej ściółki poniósł i zrzucił, brzuchem na większy, płaskawy kamień. Przykucnął. Szponem wieńczącym palec wskazujący lewej dłoni był wiódł po plecach, jak gdyby licząc kręgi, gdy skóra pod naciskiem precyzyjnym kogoś, kto nie raz martwe ciało otwierał, lecz nie z bezmyślną brutalnością a precyzją, jaką mnisi z odległych południowych klasztorów praktykowali ciał otwieranie i badanie by śmierć zrozumieć - takoż skóra delikatnie uginała się, gdzie jeno mięśnie raz sztywne, a teraz znowu miękkie były, to znów gładko rozcinana była, gdzie na żebrze się oparła.
Pogrobiec tak owal na plecach całą klatkę piersiową obejmujący powiódł, tak, że czerwone smugi z obydwu stron wyraźnie znakowały, gdzie pod spodem kości się kryją. Był to dziwaczny pokaz, tak różny od zwyczajowych krwawych orłów. Zarazem w tej delikatności, pozbawionej wszystkich emocji i żądz brutalnych ogarniających, gdy kto ciało ludzkie bezcześcił by do płuc się dostać, było na jakiś inny sposób ohydne, gdy spokojnie widać było każdy detal i łatwo siebie w tej pozycji wyobrazić.

Skończył jednak po minucie i wtedy widowisko prawdziwie krwawe się stało. Obydwie ręce trzymał tak, że palcach układały się jak pająk, i szponami tak ostrymi, że ciała nawet afterganger nie czyniły dlań dużej przeszkody, że rozdzierały metal i kość bez trudu, zagłębił po same szpony bez kciuków jeno w plecach. Z boku wyglądać by to mogło, jak gdyby tylko opuszkami palców dotykał pleców martwego lupina.
Bez odgłosu żadnego, płynnie, jak gdyby po tym samym owalu palcami wiodąc, jak gdyby glinianej masy brzegi garncarz znaczył, tak dłońmi, które jeno u szczytu i spodu owalu się zatrzymały gdy kręgosłup natrafiły, żebra wszystkie otworzył.
Wtem w powstałe otworzy, jak płaty skóry i mięśni i kości, dłonie całkiem wsunął, i patrząc w górę, nie na wzrok a na czucie się zdając, u góry dłońmi kręgosłup wymacał. Przez chwilę całkiem Pogrobiec się nie ruszał, coś jeszcze wewnątrz ciała wymacując…
Wszystkie mięśnie martwego, trupiobladego ciała się naprężyły gdy wielkiej siły afterganger chwyciwszy u szczytu krwawej elipsy na plecach złapał obiema dłoniami za kręgosłup i słychać było samotne, niezmiernie odrażające pęknięcie i chrzęst.
Sącząc krew z szyi jednego z poganiaczy Frey patrzył na to z błyszczącymi oczyma. Krwawego orła widział, ale nie czynionego z taką precyzją i skupieniem bliskim namaszczeniu. Było to jak podziwianie artysty po oglądaniu pracy rzemieślników.
Az zadrżał i poczuł mrowienie w ciele na myśl, że Pogrobiec mógłby tak poczynić nie z truchłem, a z żywym człowiekiem, rozlewając krew… Jakaś myśl, może wspomnienie niesławy Szalonego Jarla sprawiały, że prawie pewnym było iż coś takiego miało miejsce...
Przymknął oczy



Volund zaś dłonie zażółcone i zaczerwienione, spływające krwią i innymi płynami delikatnie wysunął, uchylając przy tym płaty cięte, i znowuż na wysokości lędźwi u podstawy wzoru zagłębił. Nie minęło wiele czasu nim Pogrobiec - którego wzrok znów się zamglił, gdy machinalnie działając zagłębił się znów we własnych myślach - ponownie naprężył się by uwolnić całą siłę i obrzydliwy z dala od walki i umierania dźwięk się powtórzył.
Afterganger spojrzał na swoje dzieło. Jedną ręką u góry, tuż poniżej karku, pod skórą i mięśniami za odcinek wyłamanego od reszty kręgosłupa chwycił, drugą na wysokości leźwiowego jego odcinka, i ciągnąć za to, całą część wraz z wchodzącymi zeń żebrami pod skórą i mięśniami i tłuszczem, ciągnącą się z rozerwanymi błonami i ściekającą krwią i limfą z pleców uniósł, otwierając je jak gdyby z garnca pokrywę za uchwyty podnosił.
Pod spodem widać było zalążki organów i dalsze błony i mięśnie i biel tłuszczu, lecz przede wszystkim dwa czerwone, rosłe płuca, które od spodu był Pogrobiec delikatnie ujął i podniósł, na zewnątrz i na boki trupa wyciągając i kładąc delikatnie, jak oklapłe czerwone skrzydła.
Zapach najohydniejszy od kilkudniowego truchła, z wnętrzności jego, tylko dzięki porze roku od robactwa wolnego pobiegł daleko.

- Lupinowie go wyczują - powiedział Volund do nikogo szczególnego. - Na razie skrzydła z powrotem do jamy pleców schowam i mięsem jego własnym nakryję. Teraz… każdy może hańbę jego światu pokazać.
Jak Pogrobiec rzekł, tak uczynił, potem na rękach z powrotem umarłego odnosząc. Gdy tylko zabitego wilkołaka odłożył, z tym samym zagubieniem w myślach własnych dłonie o skórę jakąś na wozie pobliskim wytarł i odszedł bez słowa, za włócznię jedną z dłoni wolnych już od szponów łapiąc.
- Bjarki - zawołał Freyvind odrywając kły od szyi młodzika na którym się właśnie pożywiał, a wzrok od fascynującego widowiska. - Oderwij jeden dyszel i jak pal zaostrz go, ale ze stron obu. Przywiąż ścierwo mocno, co by nieść je tak było można niby totem.

Po wypiciu krwi dwóch chłopców Agvindura wciąż nie czuł się pełny. Nie chciał jednak innym odbierać możliwości posilenia się, toteż przystąpił do jednego z wołów, na uboczu. Wstał dopiero sponad ciała zwierzęcia w którego żyłach ni kropla nie została. Wypijanie do cna niewłaściwym było i nieroztropnym gdy szło o ludzi, w tym przypadku ludzie z Jelling mięso mogli sprawić i nikt bydlęcia by nie pożałował.
Podchodząc ku centrum obozowiska skald jarla zoczył i podszedł do niego.
- Bój straszny nas czeka, masz rady jakimi podzielić byś się chciał nim ruszymy?
- Nie daj się Bestii. Myśl zawsze dwa kroki naprzód. Jeśli uznasz kogoś, nawet mnie, za najsłabsze ogniwo, nie wahaj się. Lecz bez pomyślunku ludzi nie poświęcaj. Ten kamień mocą bijący co Gudrunn wspomniała. Może to skarb ich jeśli wokół całą okolicę w pieczęci mają? To może być ich najsłabysz punkt. Może uda się zabrać lub zniszczyć lub choćby zagrozić zniszczeniem. -
Jarl spojrzał na brata w krwi.
- Spróbujemy. Albo siłą majestatu powalić bydlaki, mocą nieodpartą swej potęgi jak z mi znanych chyba tylko Ty potrafisz - rzucił półżartem. - Nauczyć się tego bym kiedy chciał, mocą uroku od Freyi daną jedynie czasem by na mnie lepiej spojrzeli potrafię czynić. A słyszałem, że niektórzy tak jak zachwyt to i przerażenie potrafią wzbudzać.
Agvidnur skinął głową.
- Przeżyjem, nauczę. Możemy spróbować. Wszystko co w zanadrzu skrywasz wykorzystuj. To nie zwykła walka. A tyś już z dwoma walczył wcześniej. - Klepnął skalda mocno po ramieniu. - Odyn wspomoże - rzekł z pewnością w głosie.
Freyvind uniósł głowę i spojrzał Agvindurowi w oczy.
- Śmierci się nie lękam. Niech przyjdzie jak tak Norny los utkały. Z mieczem zginę w ręku to Odyna spotkam. Bez miecza, to idąc tam gdzie nikt z nas trafić nie chce, Hel w dupę wychędożę. Boje się jednego. O los reszty. Że ludzi na śmierć poprowadzę. Więcej mi los wasz teraz waży niż mój własny. Ale może i dlatego z siebie dam ile tylko mogę. Niech Odyn da zwycięstwo.
- Niech Odyn da zwycięstwo -
powtórzył za nim jarl.



W czas niedługi wampiry, ghule i wojowie gotowi byli. Chwilowy zamęt, szczęk oręża, muczenie wołów powoli zastępowała cisza i skupienie.
Słowa Gudrunn wszystkim ciężarem zapadły i każdy gotował się na wielki bój. Sven wesół i pełen energii, Bjarki skupiony i poważny z twarzą ściągniętą, Volund również wpatrzony w skalda i tym razem widzący go tu i teraz. Obok niego stanął cicho Hróðleifr z włócznią i tarczą niewielką. Rudowłosy wyglądający jasnej główki Chlo lecz zmartwiony i zasmucony. Sighvart i Agvindur zdecydowani w raz podjętej decyzji, stali obok siebie, ramię przy ramieniu. Jarl jeno miał jednak coś w oczach czego brakowało karlowi. Nikły płomyk nadziei. Bersekerzy małomówni i ghule Sighvarta stali tuż za nimi. Elin przy bracie jarla stanęła.
Wszyscy spojrzeli na Freyvinda.
- Na grupy się podzielimy - skald zaczął tłumaczyć plan. - Agvindur za przybocznych mieć będzie Hróðleifra i Halfdana, Odger Gorma i Njala, Volund Orma i Bjarkiego, a Sighvart swoich ludzi przy boku. Śmiertelni w boju póki tarcz nie strzaskają mają wraże razy przejmować, by Einherjar nie musiał na obronie się skupiać, tylko pełnią swej mocy pomiot rżnąć póki bydle nie skona ze skowytem. W bój ja z truchłem sam środkiem pójdę, po lewej Odgera i Agvindura grupy mając, po prawicy Sighvarta i Volunda. Sven za nami, czujnie ma tyłów nam chronić, bo mendy z nicości od tyłu nas nie wzięły. Choćby ci samemu przeciw dwu stanąć przyszło, odpór dasz, póki kto cię nie wesprze. Zrozumiałeś? - Freyvind spojrzał stalowym wzrokiem na potomka.
- Zrozumiałem - potwierdził kiwając radośnie głową. Mieczem lekko walnął w tarczę.
- Gudrunn, Ty naszymi oczyma i uszami będziesz w czasie drogi. W walce, za odwód staniesz. Tam gdzie by kto najwięcej pomocy potrzebował, wesprzesz. Myślisz, że uda Ci się nas podprowadzić jak najbliżej bez zwrócenia uwagi ich straże (jak są) ominąwszy?
- Możemy spróbować od zachodu… tam najmniej wyczuwałam. Północy omijać by trza jeśli się uda. -
Pokiwała łbem jasnym.
- Naszym celem jest wybicie ich i odzyskanie Sigrunn, ale niechaj o tym nie wiedzą. Niech myślą, że ta jaśniejąca skałę chcemy im zniszczyć. Oczyścić teren wokół Jelling z ich plugastwa. Tedy nawet gdyby Sigrunn w zasięgu wzroku była, nie reagować, swoje czynić. Gdy ich wyrżniemy ocaleje. Gdy złamiemy szyk by ją ratować, widząc to mogą ją zabić tylko po to by ducha w nas zgnębić lub w szał wprowadzić. Wtedy jak dzieci nas wymordują. Czy jasne to? - Tym razem jego spojrzenie spoczęło na jarlu.
Agvindur nagle postawiony na świeczniku głową skinął powoli z rozwagą.
- Tak, jasne.
- Jak tylko można, to róbcie wszystko by we wściekłość ich wprawić. Wilkołak straszniejszy wtedy w boju, ale nie broni się w amoku tylko krwi chcąc i atakując. Z magii plugawej nie korzysta, ciężko ranion ku nicości nie odskakuje by cało żywot wynieść. Po to trupa niesiem, ale sami dołóżcie ile się da. Elin z nami stanie, zaraz za zbrojnymi. Heming z grupy Sighvarta niechaj na jej bezpieczeństwo baczy. Jeśli ochrona volvy, tej którą pobłogosławił Odyn w Ribe, czynem godnym nie jest podczas ataku na leże synów Valiego… to nie wiem co musiałbyś uczynić by znakiem to nie było. Niech jej obecność serca w nas wszystkich podniesie. Odyn rozdawcą zwycięstw. Od niego nie mniej niż od naszego męstwa zależy czy pozwoli nam wznieść miecze nad ich trupami. -
Skinął Elin głową i zamilkł.
- Bój ciężki przed nami - mówić zaczęła spokojnym i cichym tonem ale słyszalnym dla wszystkich. - Nie będę kłamać. Nie wiemy ile wrogów przed nami… Ale… To nie jest miejsce, w którym będziemy walczyć ostatni raz. - Ściągnęła opaskę z oka, pokazując ranę. - Odyn na thingu w Ribe przemówił i ku tamtemu celowi nasze siły będą się kierowały. Jednakże… dziś musimy stanąć tu do walki, gdyż pomiot Lokiego zaatakował nas podstępnie gwałcąc wszelkie prawa. Nie bił jeno Einhejahr, a zaatakował zwykłych ludzi, podpalił im domy i porwał niewinne dziewczę, za co każdy godi by ich na śmierć skazał. - Głos volvy wyostrzył się. - Naszym prawem jest teraz sprawiedliwość iść zadać, bo rozmowy z tymi, którzy za nic honor i zasady mają, nic nie przyniosą. Racja po naszej stronie i takoż Bogowie będą. - Skinęła lekko głową i zamilkła.

Freyvind znów postąpił krok naprzód.
- Jako volva rzekła. Trzeba nam, bo gdy kurwie syny śmieją na hallę najpotężniejszego einherjar w Danii się zasadzać, to takich trzeba wyrżnąć bez litości. Nim wolę Odyna wypełnimy przed nowym nadchodzącym z południa do walki stając, musimy zadbać by ciosu w plecy w tej walce nie dostać. Nie słyszałem jeszcze by ośmioro wybrańców w jednej walce stanęło ramię w ramię. Nie słyszałem by leże plugawe zaatakowano. Lecz to wola boska słuszność i nieśmiertelna sława. Komu zalec przyjdzie, ten w Valhalli stanie. Kto przeżyje, ten okryje się taką sławą i poważaniem, że choćby śmiertelnikiem był, to więcej jego imię znaczyć będzie od połowy duńskich aftergangerów. Jutro wieczorem w Jelling niech zapłonie stos, na który rzucimy ich łby i serca - skald wyciągnął miecz.
Zebrani i wampiry i śmiertelnicy zareagowali żywiołowo. Z ich gardeł popłynęło wezwanie “Odyn!” zaraz po tym z tłumku ktoś rzucił:
- Freyvind!
- Agvindur!

Powietrze wypełniło się znaną skaldowi energią, co żywym stawiała włoski na rękach, aftergangerom zaś dawała pewność o ludzi ich lojalności i przekonaniu.
Byli gotowi na cokolwiek zgotowali sobie sami.
Byli gotowi na spełnienie się przepowiedni Norn.
Tym, którzy po “uczcie aftergangerów” trzymali się na nogach, skald polecił wziąć ludzi z Jelling i wszystkich co nie mieli ruszyć z nimi, do halli Gudrun przenieść. Przykazał na wszelki wypadek Chlo związać, przewidując, że szalona głowa choć w takim stanie gdyby się przebudziła zechce choćby i czołgać się ich śladem.
W końcu ruszyli.


epicki opis krwawego orła by - 2 -
 
__________________
"Soft kitty, warm kitty, little ball of fur...
Happy kitty, creepy kitty, pur, pur, pur."

"za (...) działanie na szkodę forum, trzęsienie ziemi, gradobicie i koklusz!"
Leoncoeur jest offline  
Stary 13-07-2016, 11:00   #47
 
Blaithinn's Avatar
 
Reputacja: 1 Blaithinn ma z czego być dumnyBlaithinn ma z czego być dumnyBlaithinn ma z czego być dumnyBlaithinn ma z czego być dumnyBlaithinn ma z czego być dumnyBlaithinn ma z czego być dumnyBlaithinn ma z czego być dumnyBlaithinn ma z czego być dumnyBlaithinn ma z czego być dumnyBlaithinn ma z czego być dumnyBlaithinn ma z czego być dumny
Wszyscy

Gudrunn ruszyła by zgodnie z poleceniem wydanym przez skalda poprawadzić towarzyszące jej wampiry i drużynę wojów w głąb lasu. Im dalej od trzech kamieni granicznych, tym las zacieśniał się, roślinność choć pokonana przez zimę próbowała wychylać się spod śniegowej i błotnej pierzyny. Gołe krzaki, wiecznie zielone zarośla, bezlistne drzewa nie w pełni dopuszczały blade promienie księżyca.
Szli wąską, wydeptaną z rzadka ścieżką, którą jedynie w najpochlebniejszych pieśniach możnaby nazwać traktem. Pozostawienie wozów za nimi było jedynym wyjściem w tym miejscu.
Gudrunn co chwilę bez słów nakazywała ciszę wskazując przed siebie kolejne etapy drogi.
W pewnym momencie poczuli zmianę w otoczeniu. Jakby przeszli przez niewidzialną barierę.
Elin otoczenie szczególnie zaskoczyło. Wrażenie przeskoczenia energii na twarzy i dłoniach było wyraźne. Rozglądała się uważnie, szukając znaków ze swej wizji, a także czuwała, by tym razem nikt jej nie zaskoczył.
Gangrelka ponownie zatrzymała się przyhamowując wyprawę i wskazała dłonią przed siebie.
Gdzie niegdzie widać było w głebinie lasu niewielkie kamienie. Z rzadka obok takich kamieni wbity w ziemię były miecze. Teraz już oplecione roślinnością lub okryte kopczykami śniegu i lodu.
Volva trudów nie miała z zauważeniem znaków, co jak blizny na konarach drzew wysoko i nisko widoczne były. Rozglądała się za znakami, gdy czy to błysk czy to ruch niezbyt typowy dla roślin uwagę jej zwrócił.
Wieszczka syknęła cicho i ręką machnęła, by uwagę przyciągnąć najbliżej siebie stojących i kierunek wskazała na prawą stronę ku południu.
Frey przyczaił się i zerknął w te strone, gestem samym przykazał i innym to uczynic.
Wszyscy przypadli do ziemi by przez chwil kilka bez ruchu przyczaić się. Gudrunn i Elin powoli rozglądały się. Gangrelka lekko volvę traciła i wskazała krótko zagajnik krzewów.
Bezgłośnie na oczy wskazała.
Gdy Elin spojrzała uważniej, zauważyła poblask odbicia światła co ślepia objawił.
Póki co strażnik nie zdawał się ich zauważyć.
Volva głową skinęła na znak, że widzi i ostrożnie ku Freyvindowi się zwróciła powtarzając gest Gudrunn i pokazując jeden palec dodatkowo.
Skald zaciął usta w kreskę i miał ochotę złożeczyć. Atak na sukinsyna, mógł zaowocowac tym, że ten ucieknie i zaalarmuje resztę, a dalsze podążanie ku lezu zauwazenie ich i to samo. W najlepszym wypadku mieliby jednego na plecach…
Po chwili oczekiwania Freyvind z bólem serca podjął decyzję. Połozył palec na ustach i gestem polecił aby inni przekazali to dalej. Wskazał Gudrunn drogę przed siebie aby skradając się kolumna ruszyła dalej. Sam spięty patrzył w kierunku strażnika. Gotów puścic sie w dzika pogoń skradał sie sięgając ku mocy krwi aby jego ruchy stały sie bardziej płynne i zwinne.
Wieszczka coraz gorsze przeczucia miała ale skradała się ze wszystkimi spokoju na twarzy nie tracąc. Czujność wzmocniła śladów zagrożeń wypatrując.
Krok za krokiem, mąż za mężem ruszyli dalej. Faktycznie, Gudrunn daleko zajść musiała w swych poszukiwaniach, bo sami zaczęli dostrzegać jak las gęstnieje, a powietrze wokół zaczyna przenikać… moc. Nie było innego określenia na to. Ludzie niepokój odczuwać zaczeli co dało się raczej poznać po ich ruchach co znacznie ostrożniejsze się stały. Jeden Sven co pochód zamykał humoru i tryskającej z niego energii nie tracił.
Ponownie uwagę volvy i Gudrunn zwróciły tym razem odgłosy wiatru lecz niósł on szepty jakby i przenikał do szpiku kości.
Sven z tyłu też nagle kroku wstrzymał.

Elin niepewnie rozglądać się poczęła czując wzrok zmarłych na sobie. Hell gniew wzbudziła, a teraz umarłym spokój zakłócała… Nie było dobrze. Dreszcz ją przeszedł przy kolejnym podmuchu, który odczuła niczym dotyk martwych dłoni na swej skórze. Wciągnęła cicho powietrze i recytować bezgłośnie modlitwę za zmarłych zaczęła.



Skald choć czuł się niepewnie znać po sobie tego nie dał. Nie mógł. Gdyby i on zaczął się wahać i okazywać zdenerwowanie inni tym bardziej mogli zwątpić. Czuł się niepewnie, ale przezwyciężył to. Jedynie z tyłu głowy czując moc tego miejsca. Uniósł głowę tocząc twardym spojrzeniem po innych i wysforował się naprzód by przykład dać.

Volund również odczuwając nienawistne muśnięcia lodowatych powiewów rozgladać się zaczął z chwilowym niepokojem. Spojrzenie skalda jednak pomogło mu. Mocniej włócznię schwycił by gotowić się do dalszej drogi gdy…
… przez las przetoczyło się wycie…
Drugie…
….odpowiedziało mu trzecie….
A napór powiewów nasilił się i chłostać ich zaczął po twarzach…
Gudrunn nadal nie mówiąc ni słowa miejsca wskazała: ku południowemu skraju widniejącej niedaleko przed nimi polany.
Wieszczka w tamtym kierunku pojrzała przypatrując się uważnie.
Elin co jako jedyna z nich wyglądała na najmniej młoceniem wiatru dotkniętą oko zmrużyła. W południowym krańcu dostrzegła większą zasiekę drzew co niejaką osłonę być dać mogły gdyby atak pojawić się miał teraz.
Tymczasem polana zaczynała powoli ożywać…
Volva gest Gudrunn powtórzyła starając się na pewną siebie wyglądać i w kierunku wskazanym ostrożnie ruszyła chcąc pokazać co reszta robić ma, rozglądała się cały czas nie chcą zostać zaskoczoną. Patrząc gdzie wskazywały skald kiwnął głowa i sam wskazał reszcie gestem tym polecając ku osłonie sie ruszyć. Leże wilków było tuż, afterganger znów siegnął ku mocy krwi dodając swym martwym mieśniom siły godnej łamać okręty drakkarów. Gdy reszta przemykała we wskazanym kierunku. Od Grima przejął dyszel wozu z przywiązanym doń trupem wilkołaka. Sam jako jeden z ostatnich pobiezył w miejsce które wskazały wpierw Gudrunn i Elin.
Agvindur i Sighvart ruszyli po bokach, Volund tuż koło volvy, ghoule po zewnętrznych, Sven zaś nieco się ociągał jakby nie chcąc skalda zostawiać.
Przed nimi odgłosy warkotów dzikich bestii słychać poczęło być, pokrzykiwania co w charkoty gardłowe się przemieniały i krzyki … ludzi dać się poczęły. Z obrzeży lasu wycie co na intensywności nabierać zaczęło jak wezwanie do boju.
Szczególnie jeden głos, który swym niskim, gardłowym brzmieniem jakby wyzywał wywołując przerażenie wśród ludzi towarzyszącym im. Ci, co zioła Elin pili wcześniej jednak otrząsnęli się z przerażającego wrażenia.
Wieszczka włosy potargała i jakby chcąc zagłuszyć wycie poczęła zaklęcia i klątwy rzucać ku wilkom.
Wokół rozpętało się piekło. Pieprzony Ragnarok. Skald jednak nie panikował i stalowym spojrzeniem po ludziach potoczył. Zaczynającą szeptać volvę wzrokiem zmierzył do granic duszy docierąjacym kręcąc krótko głową. Wciąż widział szanse w tym, że to strażnik wyczuł ich trop i zaalarmował resztę jaka odpowiadała mu i wyciem i bieżeniem w jego stronę. Nie na nich. Przyparł głowę Gorma będącego obok. Bliżej ziemi i uspokajającym gestem potoczył do wszystkich. Bezgłośnie modląc się do Odyna.


Elin czuła rosnące przerażenie, jak powoli, powolutku zaczynało brać ją w swoje objęcia. Rozzłościła Hell, nie uczyniła nic by dopomóc swemu Panu i jeszcze teraz wywiodła wszystkich prosto do leża lupinów. Jeśli przegrają będzie to jej wina. Spojrzenie skalda zatrzymało szept, którym próbowała dodać sobie i innym odwagi. Zamarła słuchając wycia i kontynuując w myślach modlitwy za zmarłych, by przynajmniej oni nie przeszkadzali.
Wnet poczuła volva dłoń cudzą na własnej, lecz gdy instynktownie spojrzeć, prepiękne oblicze Volunda zobaczyła, kroczącego blisko cały czas, i pamiętać mogła, jak był sprzysiągł pomóc Słoneczko za wszelką cenę ocalić.
Twarz jednak teraz mniej kamienna była, łagodna jakoś, nieomylnie i wiezią jaką i z Freyvindem dzielili uczyniona bardziej życzliwą. Od razu gdy szli wciąż naprzód uczynił krok jeszcze do volvy Pogrobiec, tak że niekomfortowo blisko byli bardziej nawet niż dłoni jej trzymania by wynikło by szeptem z nią móc mówić.
- Szzzz… - patrzył kobiecie prosto w oczy, a ton jego był bardziej uspokajający, niż kiedykolwiek - Nie istnieje w najmroczniejszych krańcach ziem potworność, która strachem dobroć i troskę byłaby w stanie zgasić.
Elin zapatrzona w niego uspokoiła się na tyle, iż jej bardziej opanowana i chłodna część osobowości wychynęła na wierzch. Myśli ponownie wróciły do głównego celu jakim był ratunek Sigrun i analizowania sytuacji, w której się znaleźli. Musiała panować nad sobą, gdyż ludzie patrzyli. Musiała, choć ciągle strach czuła. Skinęła głową berserkerowi w podzięce i szła dalej.

Zarośla tworzące niewielkie zakole na południowym krańcu polany zobaczyli przed sobą, pomiędzy dwoma z czterech dębów co volva w wizji swej ujrzała. Wiatr przybierał na sile z nienawiścią wprost rzucając się na Volunda, Agvindura i Sighvarta. Zwiewał włosy, gałęzie, wył potępieńczo i zdało się, że na wietrze głosy słychać jakoweś. I choć wszyscy wystawieni na jego działanie było, Elin jako jedyna najmniej powiewami szturchana była.
Volva dostrzegając różnice w zachowaniu wiatru zastanawiać się poczęła nad przyczyną i jak mogła tą niewielką przewagę wykorzystać najlepiej. W skryciu zarośli rozejrzała się ponownie wypatrując miejsca ukrycia się lupinów.
Gudrunn z prawej strony się wychyliła i szeptem relację zdawała:
- Ze wschodu sześciu chłopa biegnie. Trzech w stronę kamienia, trzech… na północ - schowała się ponownie. - Jak z lewa? - rzuciła do Sighvarta lecz Rudowłosy szybszy był.
- Z północnego-zachodu dwa wilki wypadły. Coś z kamieniem… się...dzie….- nie dokończył wpatrując się przed siebie bez ruchu. Gudrunn Ormowi gestem nakazała by go walnął. Zdziwiony mężczyzna posłuchał wypłacając wampirowi solidną sójkę w bok.
Volva zaś za plecami pośród gałęzi dwie rzeczy dostrzegła:
Pierwsze to czarnego kruka co raz i drugi okiem pacirowkowym spoglądał na nich. Widząca z szacunkiem głową skinęła, by dalej patrzeć. Drugie to rosnącą sylwetkę pomiędzy drzewami. Wielkie cielsko prostowało się właśnie by z rykiem okropnym, kłapnięciem potężnymi szczękami ruszyć na nich. W wielkiej łapie błysnął wielki, zakrzywiony nóż.
- Za nami, idzie na nas w formie bestii… - Szybko szepnęła Elin wskazując kierunek i po moc krwi sięgając.
Volund słysząc to odwrócił się oczyma wiodąc za wskazanym kierunkiem i włócznię wprawnie obniżając, wychodząc kilkanaście kroków naprzeciw nowemu zagrożeniu, tyle tylko by pewność mieć, że ominąć go w drodze do volvy nie zdoła, a w nagłej żwawości jego moc krwi dało się dostrzec - oczy jego własne zaś szkarłatem zajaśniały.
- Szyk czynić jak rzekłem! - rzucił twardym głosem skald zdejmując tarcze z pleców i mocniej chwytając dyszel przerobiony na pal z e zwłokami wilkołaka. - Frontem do tego sukinsyna, po ubiciu do kamienia szyku nie gubiąc. - Uniósł pal z ciałem w stronę nadbiegającej bestii, kły obnażył i splunął w twarz trupa.
Heming szybko ruszył ku volvie by wedle wcześniejszych rozkazów skalda Elin chronić. Gudrunn syknęła cicho i płaszcz narzucony odrzuciła. Z jej dłoni poczęły wyrastać pazury co nagość jej nagle dziką niezwykle uczyniły. Sven za Elin i Hemingiem się ustawił plecami by od ataku z polany możliwego chronić.

Wilkołak zaś susami przemierzał odległość między aftergangerami i ludźmi. Im bliżej był tym bardziej kły ukazywał i widać wpatrzony był w wystawione pokaleczone truchło. Kruk zaś zleciał ostrym lotem wyprzedzając szarżującą bestię i lecąc w głąb polany.
Jeszcze trzy metry, jeden - dwa susy…
Jak gdyby rozmowę ze śmiertelnym co z Rusi wspominając, Volund mierzył zmrużonymi, szkarłatnymi oczyma ruchy przerażającego lupina kalkulując, jakie ruchy ten wykonać może. Grot jego włóczni delikatnie w każdej sekundzie się przesuwał, by celować coraz lepiej w tors bestii, spokój aftergangera zdawał się przeciwieństwem szału… Wtem, gdy nadszedł moment by się zetrzeć, berserker w chwili obranej doświadczeniem raptownie oręż skierował i naparł, ruszył, całą siłą rąk i ciała, by jeśli zdoła, przeciwnika uderzyć pierwej.
Obok niego zdumiony obecnością Volunda i trochę przez to wściekły, Freyvind wyczekawszy najlepszy moment gdy wilkołak się rzucał już na nich, pochylił pal i uderzył by nabić nań pędzącą bestię swym pędem tym mocniej na drzewce się nabijającą.
Afterganger pędzący do skalda i berserkera by formację całą odwrócić akurat się z nimi zrównywali gdy Freyvind z łatwością wynikłą z nadludzkiej siły długi palik z nadzianym wynędzniałym truchłęm w ludzkiej postaci skorygował w chwili ostatniej na trasę opętańczej szarży lupina, który z chyżością przeczącą ogromowi swej postaci obrócił futrem obrośnięy tors bokiem i o milimetry zaostrzony szpic minął. Grot włóczni Volundowej na ramieniu mu pas futra wyciął gdy i Pogrobiec prawie równie prędki trafił wilkołaka lecz nierówno, bruzdę raptem wyrywając że stal karmazynową wstęgę wzbrygnęła.
Obrońca caernu między drzewcowym orężem zdążył oszponione łapy sięgnąć ku dwóm afterganger. Sam rosły jarl Ribe w biegu ku bratu swemu miecz tylko w jednym ręku uniósł sztychem ku bestii i z okrzykiem na nią wpadł, ostrze w tors nawet głęboko zagłębiając, lecz bez wyraźnej bestii reakcji. Jak gdyby niczym to było.
W tych ułamkach sekund gdy między trzema wampirami się znajdował, nawet garou Agvindura spostrzec nie zdążył mimo rany jak cień Gudrunn wściekej, z blond włosami rozwianymi na wietrze jak bicze z przeciwko jak jarl wyskoczyłą swymi pazurami na odlew ramię wilkołaka przeorała gestem zamaszystym.
Rozpętało się piekło.

Rosłe cielsko garou okręcało się łapami zamachując by roztrącić afterganger, tak że Agvindur raz po raz razy mieczem czyniący uskoczył w tył i zatoczył się by jak tylko lupin ku reszcie zwróci podbiec. W chwili tej krótkiej Gudrunn sama od szponów się chcąc opędzić jak wilczyca prawdziwa na plecy pad uczyniła, nie ulegle jednak lecz własnymi pazurami jeszcze rozcinając ścięgna i mięśnie wielkich łap czyniącego sobie miejsce, zasypywanego gradem ciosów wroga.
Freyvind końcem piki wbitym glebę przeorał by ją cofnąć i sam o krok odsąpił by ledwie zaostrzonym palem obojczyk zajętego lupina zahaczyć z taką siłą, że ciało i kość zostały przebite i wyrwane tak łatwo jak gleba u drugiego końca makabrycnej, zdobionej trupem broni aż skalda źrenice w ciemności nocy niewidoczne rozszerzyły się w osłupieniu jego z własnej mocy. Volund sam był się cofnął i przypatrywał włócznię prawie do chrzęstu potężnych dłoni ściskając, szkarłatne ślepia patrzyły miejsca pomiędzy afterganger by uderzyć i jak gdyby zdradzały zamysł jak uderzyć by cokolwiek znaczącego uczynić.
Albowiem wilkołak pomimo wszystkich razów i faktu, że bronił się jeno, wciąż nie był znacząco raniony, razy Freya i Agvindura prawie na oczach bólu nie zadawały i tyle znaczyły równo prawie co szponów Gudrunn, przedłużenia Bestii z jej duszy.
I nim Agvindur powrócił o krok, nim Gudrunn w sekundy ułamek na nogach była, nim Freyvind w myśl się nawrócił błyszczące od gwiazd zwierzęce ślepia skrzyżowały się z oceniającymi je Volundowymi i na Pogrobca wilk się rzucił z taką prędkością jak gdyby nogi jego w miejscu zaprzeć się nie musiały, a szpony były burzą. Tak był prędki, że Pogrobiec ślepiami jak zahipnotyzowany nie miał szans zorientować się nawet, że jest atakowany. Pięciocalowe pazury pierś jego przeorały skrząc skry i zahaczone oczka z kolczugi wyrywając gdy Volund został potęgą ciosu obalony tak prędko, że nie zdążył jeszcze przestać myśleć jak zaatakować ciosem, który mógłby go wobec ran dotychczasowych z miejsca zabić na zawsze.
Agvindur chyżej nawet niż na początku, jak gdyby chcąc zdążyć berserkera ocalić zamachnął się przecinając tylko powietrze gdzie wilk był przed chwilą, prawie potykając by nadążyć za prędkością walki. Freyvind prędki, lecz nie aż tak na bok oskoczył i chcąc wilkołaka co towarzysza miejsce tuż obok zajął, z zaskoczenia mocą swoją do zaskoczenia lupinem prędkim jak wiatr przypadkiem palik w udo Gudrunn wbił, martwe ciało biegnącej ku potworowi wyrywając wraz jej skrzekiem drobnego bólu i większej furii.

Nim go opadła, volva co za plecami afterganger walkę obserwowała z bezsilnością własną się mierząc, w skupieniu oczy na chwilę przymknęła, a gdy je rozwarła, teraz ona patrzyła prosto w ślepia lupina, akurat w sekundzie, gdy Pogrobiec jej w swym mniemaniu strzegący przed nią padł. Nawet nań nie spojrzała gdy bezgłośnie, w ciemności, widząc ślepia wilkołaka, który i oczy jej widział zapragnęła by strach nad nim zapanował, jednakże nie panowała w pełni nad skutkami swego Daru i garou ogarnął szał taki, że wydał z siebie ryk jak tryumf i śmierć dla afterganger gdy nienawiść zawładnęła samotnym obrońcą. Dla reszty to wyglądać mogło jedynie jak radość z Pogrobca ubicia. Wtem Gudrunn ryk w skowyt przemieniła, szponami na krzyż i miną jak Vóðarr, i gdy nogi się pod lupinem ugięły i padał na dokładkę gardłu jego swe zakończone śmiercią nadstawiła by sam upadek żywot jego zakończył.

I to było tyle. Agvindur dyszałby, gdyby żył i spojrzenie z Gudrunn wymienił, nim ta przestrzegające skaldowi posłała. Ku zdziwieniu niektórych Pogrobiec włócznią podpierając się podniósł, jak gdyby nic mu wilk poza dumą nie uszkodził. Wszyscy - również Ci zbyt z boku, teraz ich widać było po krótkiej a dramatycznej walce, afterganger i śmiertelni, gdy potęgę raptem jednego lupina ujrzeli...czekali na Freyvinda rozkazy.

Skald niewiele czekając po polanie rozejrzał się, wychodząc z powrotem na czoło i bez słowa ciągnąc za sobą korowód wojowników.
 

Ostatnio edytowane przez Blaithinn : 13-07-2016 o 11:15.
Blaithinn jest offline  
Stary 16-07-2016, 14:32   #48
-2-
 
-2-'s Avatar
 
Reputacja: 1 -2- jest jak niezastąpione światło przewodnie-2- jest jak niezastąpione światło przewodnie-2- jest jak niezastąpione światło przewodnie-2- jest jak niezastąpione światło przewodnie-2- jest jak niezastąpione światło przewodnie-2- jest jak niezastąpione światło przewodnie-2- jest jak niezastąpione światło przewodnie-2- jest jak niezastąpione światło przewodnie-2- jest jak niezastąpione światło przewodnie-2- jest jak niezastąpione światło przewodnie-2- jest jak niezastąpione światło przewodnie
Kamień

Wypadli z lasu całą grupą w szyku ustalonym przez Freyvinda. Naprzeciw nim przy migoczącym blaskiem głazie stało trzech wilkołaków jakby chronić kamień za wszelką cenę chcieli. Ze wschodu od strony chat, oraz z zachodu po dwie kolejne bestie bieżyły, a z samych zabudowań ludzie jakowyś wyglądali, rozbudzając się widno dopiero.
- Sven, bierz dwóch z grupy Agvindura i wstrzymajcie ich ile zdołacie. - Skald wskazał na dwie wielkie maszkary biegnące z prawej, od zabudowań.
- Odger, ty ze swoimi przybocznymi tych z zachodu. Reszta, za mną!
Nie dobywając jeszcze miecza i z tarczą na plecach, Freyvind pochylił się i trzymając przed sobą makabryczne trofeum zawieszone na dyszlu puścił się szalonym biegiem na trzy wilkołaki odgradzające ich od kamienia. Wszyscy prócz Svena i Odgera, oraz towarzyszących im przybocznych ruszyli za nim.

Straszny skowyt wilkołaka stojącego przy kamieniu wstrząsnął wszystkimi, wzbudził furię w biegnących ku centrum polany, ku największej świętości wilkołaków. Pierwotny ryk, jak gdyby odziedziczone wspomnienie wraz z krwią Canarla i o wiele dawniejszych mu wampirów przemówił do samej Bestii, tak że każdy z najeźdźców przez sekundę stanął oko w oko ze swym darem… Elin poczuła jak w najgłębszych zakamarkach jej jestestwa zbudziła się Bestia. Ostatnią świadomą myślą nim czerwień kompletnie ją pochłonęła był nakaz ucieczki, by nikogo nie skrzywdzić. Agvindur i Gudrunn z dzikim ogniem w oczach przeciw sobie zwrócili się, jako i pozostali na siebie się rzucili. Einherjar i śmiertelnicy wpadłszy w furię miast na wroga, na siebie broń podnieśli. Jedynie Volund i Freyvind oparli się dzikiemu zawołaniu budzącemu krwawy szał. Obaj wciąż biegli naprzeciw trzem “synom Lokiego” ochraniającym jarzący się poblaskiem głaz.
Skald cisnął zaostrzonym z obu stron dyszlem z przymocowanym doń trupem. Raczej w akcie desperacji i wściekłości, gdyż nie była to broń wyważona do rzutu.
Chybił.
W pełnej krasie okazał się za to Krwawy orzeł…
Dzieło Volunda rozwinęło w czasie lotu jak latawiec, płuca wyszły na wierzch jakby zwłoki wypuściły skrzydła. Choć było to tylko złudzenie to kunszt Pogrobca podziwiać przez tę krótką chwilę można było w pełnej krasie. Nim zwłoki pieprznęły o grunt obijając się o serce caernu. Frey w gniewie tak mocno się zatracił, że szerokim zamachem swej improwizowanej broni przeszkodził towarzyszowi. Volund mimo to w biegu uniósł włócznię i rzucił w tę bestię jaka wysforowała się do przodu.
Wilkołak zwinnie uskoczył, broń całą długością obok niego świsnęła nim grot płasko o ziemię zaorawszy odbił się i wirujący pocisk niegroźnie upadł na ośnieżoną ściółkę.
Aftergangerzy biegnąc na lupina dobyli mieczy, skald z pleców ściągnął tarczę.
Starli się w śmiertelnym boju.

Z pasją rzucili się na wilkołaka, który zaskoczony lekko cofnął się. Rzadko zdarzało się by dwóch einherjar w kontrolowanym gniewie rzucało się, jak tu, na trzy bestie. Monstrum szybko potoczyło wzrokiem na lewo i prawo… jego towarzysze skoczyli mu na pomoc.
Rozpętało się piekło. Dwa wampiry i trzy wilkołaki szczepiły się w boju śmiertelnym. Ni jedna ni druga strona jeńców tu brać nie chciała i (szczególnie ze strony wampirów) nie mogła. Miecz Freyvinda świsnął ku boku zwierzoludzia, a ten zasłonił się szponami godnymi wyrywać z piersi serca. Łapa w pazury zbrojna odskoczyła pod siłą ciosu jaką zdumiony był nawet ten, który go zadawał, Freyvind wszakże sięgnął ku mocy krwi tchnąc w swe martwe mięśnie potęgę, lecz coś takiego przeżył po raz pierwszy. Ostrze wbiło się w bok wilkołaka, a afterganger poczuł swą moc jakby mógł przenosić góry. Zaskoczony aż wstrzymał cios i zamiast łamać żebra i przepoławiać wroga czystym ciosem zranił go jedynie wyzwalając głośny skowyt bólu z wilczej mordy trafionego wroga.
Pogrobiec nie zwlekał i tuż po skaldzie mieczem pchnął z przeciwnej strony. Ostrze i sylwetka berserkera cios wprawnie całym ciałem prowadzącego przesunęły jak żywy cień obok nieoświetlonych konturów skalda i zarysów olbrzymich, wilkołaczych postaci. Rana była to ciężka, choć nie śmiertelna. Zaowocowała kolejnym spazmem wycia.
Wilkołak uderzył jednak desperacko o życie walcząc. Jego szpony pomknęły ku Freyowi, który odchylił się czując podmuch powietrza na swej twarzy. Zanim Lennartson mógł w myślach podziękować Asom i Vanom, kolejny cios leciał ku niemu. To jeden z towarzyszy wilkołaka uderzył ostrymi szponami od dołu chcąc rozerwać aftergangera od biodra po szyję. Pazury trafiły na miecz, a z drugiej strony skald uniósł rękę osłaniając Volunda, przed morderczym ciosem trzeciej z bestii, gdy berserker cofnął się tylko o krok by pazurzy zakrzesały skry z głuchym łomotem na tarczy Freya.
Wilkołąki były szybsze niż ktokolwiek śmiertelny i aniżeli sam berserker, lecz na każdy ruch każdego z nich Freyvind jak burza odpowiadał parowaniem, unikiem, zmianą pozycji lub atakiem krzyżując ich plany.
Ruchem szybszym niż myśl i nie przewidzianym przez żadnego z przeciwników, Freyvind zakręcił mieczem obracając go sztychem ku bestii na którą zaszarżowali.
Pchnął.
Miecz zagłębił się w cielsko kreując kolejne tony nieokiełznanego bólu w skowycie jaki jeszcze nie ucichł.
Nikt.
Ni człowiek, ni afterganger…
Ni wilkołak nawet, po takich ranach stać na nogach nie powinien.
Ten zaś wyjąc z bólu i wściekłości głowę uniósł stojąc twardo w boju.

Tymczasem w szale volva zbiec próbowała lecz na drodze jej również pieśnią lupina omotani stanęli Heming i Orm. Aftergangerka sięgnęła po moc swej krwi, by zadać im odpór. Po wielokroć silniejsza i szybsza dzięki wampirzej mocy wpadła pomiędzy dwóch mężów niczym furia kąsając, drapiąc i miażdżąc. Syn Sighvarta i sługa krwi Einara bez szans byli. Gdy wieszczka bieg podjęła, ich martwe ciała na szlaku jej ucieczki pozostały. Dwaj padli ludzie nie jedynymi stratami byli. Gudrunn szponami szarpała ciało Agvindura, któren za to chlastał ją mieczem bez litości. Sighvart miotał się w szale, a Anders, Bjarki i Einar dysząc żądzą mordu na siebie się rzucili. Po prawej Sven z Hróðleifrem, Halfdanem, w desperackim nierównym boju z dwoma bestiami się starli, po lewej zaś Odger z Gormem i Njalem. Plan skalda się nie ziścił, wilkołaki nie wpadły w szał sięgając po plugawą magię Lokiego. Pośród nocy blask dnia nagle rozbłysł porażając Rudowłosego aftergangera, z drugiej strony zaś jeden z wilkołaków dosłownie buchnął Svenowi płomieniem prosto w twarz. Obaj wrzeszcząc z bólu i przerażenia ogniem i światłem dołączyli do wypełniającą polanę kakafonię ryków, wrzasków, wyć i szczęku broni. Volva przystanęła dopiero na granicy lasu, gdy Bestia ponownie przysnęła czekając kolejnego momentu, by zaatakować. Elin czuła posmak krwi w ustach, jej ręce lepiły się od posoki, która brudziła też przód całą jej szyję, tunikę, ręce po łokcie i dłonie. Nim zupełnie doszła do siebie wzrok jej się zamglił i pięć wilków biegnących nocą ujrzała. Rozpoznała okolice Ribe... Gdy wizja zgasła, dosłyszała warkot i przed sobą basiora leniwie podchodzącego dostrzegła, wykorzystującego dosłownie chwilę jej z dala stąd. Myśląc niewiele szaleństwem swym się podzieliła z lupinem i do biegu rzuciła, by znaleźć czarnowłosego. Musiała ich powstrzymać, by Ribe ocalało…
Pędziła szybka niczym wiatr przez polanę, która polem walki się stała, nie patrząc na nic i nikogo, by w końcu stanąć przed czarnowłosym, pobliźnionym mężem, którego w swej wcześniejszej wizji widziała.

Przy głazie w sercu caernu walka wciąz trwała.
Frey ze swej strony szerokim zamachem chciał dobić tego ciężko rannego, wyjącego z bólu i wściekłości wilkołaka. Cios jego, niby na odlew, był prędki i precyzyjny jak niewielu żyjących byłoby w stanie zadać i z całą siłą swą koniueszek miecza zagłębił się na cali kilka. Bruzdę w poprzek szyi wilka uczynił, że rozcięte ścięna na wskroś ściągnęły się spazmem, a posoka wartko opryskała obydwa aftergangery. Pomimo to… Przeciwnik jego, bez ryku, bez szału, bez bólu śladów poza zwięrzęcym spojrzeniem gotów był wciąż walczyć, nie umrzeć… Rozłoży łapy szeroko, lecz… nic nie uczynił.
W tej sekundzie jedynie zamiar tajemny w oczach inteligencją wciąż się jarzących dostrzec można by było - gdyby w mrokach nocy ciemnych wieków można je było dostrzec...
Dwaj potworni towarzysze bestii wysforsowali się do przodu. Od prawej strony smuklejszy z potworów rzucił się by odgrodzić od skalda ciężko rannego kompana. Freyvind sylwetkę mniejszą i o większej gracji widząc ocenił że to samica. Wspomniał walkę z szarooką i zmarszczył brwi, jednak zanim zdołał cokolwiek uczynić, wilkołaczyca w zapalczywym, pędzie do ochrony członka stada poleciała wprost na niego. Na jego miecz gotowany do kolejnego ciosu..
Nie wrzask, nie ryk, nie skowyt, a jedynie pełne bólu i żalu westchnienie z jej wilczych warg się wydało gdy zimne ostrze przeszyło bestię na wskroś, a skald ze swą nowo poznaną niezmierną siłą bez trudu zatrzymał przejętą bólem, lecz wciąż żywą przeciwniczkę.

Trzeci z wilkołaków z furią szponami na Pogrobca się zamierzył. Długie jak sztylety, wyskoczyły ku wolniejszemu aftergangerowi i Freyvind prędko jak błyskawica wyrwał broń z cielska samicy, co zaskamlała. Skoczył ku Pogrobcowi co dlań jak mucha w smole się poruszał raz jeszcze ramię z rozoraną, wielokątną bardziej niż krągłą tarczą towarzysza zasłonić, lecz nie mógł zdążyć. Łapa zawadziła o kand tarczy, obracając ją wraz z ramieniem skalda i mimo mniejszego impetu sięgła Volunda, chlastając go od szyi coraz głębiej i ku torsowi. Cios mógłby rozpłatać aftergangera, z pewnością unicestwić wobec niedawnych ran… ten jednak zmrużył brwi i z jakimś zacięciem i pogardą wychylił naprzeciw ciosowi, gdy pazury zawadzając wyrywały oczka kolczugi, i czubkami zagłebiły się w jego ciele…
Lecz krzywdy wielkiej dzięki łasce Odyna, i jakiejś niezabijalnej determinacji, nie uczyniły.
Gdy paznokcie samego Pogrobca wyłużały się i twardniały w mniej spektakularną, ale równie groźną broń co wilcze szpony, posłużył się raz ostatni mieczem - łuk zatoczył ramieniem, sztych chcąc zagłebić wypadem w ciało dogorywającego wilka co rytuał począł odprawiać, lecz ten sam wróg co go ranił z prędkością nadludzką klingę szponami jak obcęgami chwycił i prawie Pogrobcowi z dłoni wyrwał. Freyvind bardziej czując okazję niż widząc ją, siejąc kroplami krwi z ostrza, uderzył raz jeszcze tam, gdzie Pogrobiec zawiódł. Szybko koniuszkiem miecza chlastnął przez ramiona wilczycy co zebrała się po poprzednich, po czym wkroczył w lukę poczynioną gdy od siły jego cofnęła się, miarkując by czyniącego rytuał uśmiercić. Przed tym ciosem już nikt nie mógł go ochronić. Ni zgięta wpół ranna towarzyszka, ni ten z potworów co własnie osłonił kompana przed ciosem berserkera.
Skald rąbnął z zamachu.
I zabił…
Miecz rozorał pierś wilkołaka odsłaniając kości żeber, serce cięte w poprzek i krwią toczące wokół. Wilkołak padł w agonii już na dobre, porąbany bardziej niż ktokolwiek mógłby te rany strzymać.
Wszystko to było raptem kilka sekund.
- Odyn! Odyn! - krzyknął Frey triumfalnie, na co odpowiedziało mu kilka okrzyków za plecami. Agvindur, Gudrunn, Sighvart, Bjarki, Einar i Anders otrząsali się z furii wywołanej skowytem zabitego właśnie potwora.
- Svena i Odgera wspomóżcie! - rozkazał mocnym głosem nie obracając się, gdy nordyckim mieczem ponownie raził samicę prawie po nasadę, z całą swoją nadludzką siłą. Tu wiedział, że wraz z Pogrobcem zakończy sprawę bez pomocy ze strony reszty.

Gdy w tańcu śmierci aftergangerzy i wilki miejsca zmieniali, teraz akurat mimochodem niby spojrzenie skalda skrzyżowało się z karmazynem oczu berserkera. Nie mogło być inaczej niż więź łącząca oba wampiry po wzajemnym piciu krwi. Od kiedy poczuli swój płyn życia wzajem w sobie, szukali się wzrokiem zawsze, tak jak i z Elin. Volund zerknął ku Freyovi, który również ku niemu lekko głowę zwrócił na ułamek sekundy pozwalając spojrzeć martwym oczom w martwe oczy.
Zrozumieli się poprzez jedno spojrzenie jak tylko ci, co żywot cały walce poświęcili. Jakby jedna dusza w nich była w dwóch ciałach - dusza wojownika… dusza zabójcy. Skald odchylił się i zamachem uderzył w wilkołaka walczącego do tej pory z Pogrobcem tarczę również unosząc, a Volund zanurkował pod tym ciosem i miecz odrzucając szpony z dłoni wyrosłę wpił z jakąś pogardą w ciężko ranną wilkołaczycę. Zaskoczyło to obie bestie. Miecz Freya zaznaczył krwawą pręge na ciele wilkołaka, a pazury Volunda rozerwały brzuch i rozstrząsnęły wokół wnętrzności córki Lokiego.
Opadła na ziemię z cichym, bulgoczącym charkotem. Agonia ta prawie zahipnotyzowała skalda. Gdy ostatni z lupinów wyprowadził cios, rozkojarzony Freyvind za wolno uniósł tarczę aby znów ochronić nią plecy Volunda. W ciemności nocy aż iskry poszły, gdy szpony w morderczym ciosie przesunęły się po kolczudze Pogrobca, prawie go obalając, lecz krzywdy nie czyniąc. Lennartson wykorzystał to aby pchnięciem wrazić ostrze w wilczy żywot, ale wilkołak drugą łapą zasłonił się, zbijając cios i ratując swe życie. Stal niczym wąż jeszcze raz ku niemu wystrzeliła, i choć wilkołak prawie dorównywał skaldowi szybkością, nie był gotów walczyć sam i rąbnięty został od góry w obojczyk, który pękł z trzaskiem, mięśnie zostały rozdarte i posoka spłynęła w mroku na futro, mieszając swój zapach z zapachem sierści, gniewu i lęku.



Zza głazu aż błyszczącego mocą wypadły kolejne trzy bestie. Ogromne, większe jeszcze niźli trójka monstrów jaka pierwej kamienia broniła, potwory o szponach mogących wyrywać ściany langhusów. Jak przeklęte dusze nie do końca materialne, nie zasłaniające ciałem widoku...choć jakby z każdą chwilą coraz bardziej skupiajace swe jestestwo w tym swiecie. Świecie krwi, zniszczenia, bólu i wsciekłości.
Bo takim był ten swiat na tej polanie, gdy einherjar starli sie z pomiotem Fenrira.

Freyvind jedynie krótkim spojrzeniem zoczył nowych wrogów. Jego gniew dawał mu siłę i werwę, ostrze opadło na bark ostatniego z trójki pierwotnych przeciwników. Kolejny wściekły cios został ledwo uniknięty przez całkowicie zdominoiwanego już w walce wilkołaka… lecz następny sztych po prostu przebił na wylot potwora. Nie było żadnego ryku, jęku, skomlenia… tylko westchnięcie… ciężkie jak szum gałęzi przy silnym jesiennym wietrze. Wilkołak opadł na kolano. Chciał jeszcze walczyć, chciał dorwać się ostrymi szponami do znienawidzonego aftergangera, choć tak poranionego śmiertelnego ciała nie dało się oszukać...
To jednak nie był śmiertelnik.
Mimo zabójczych obrażeń jego wielka łapa zbrojna w szpony poleciała w kierunku nogi skalda. Choć śmiertelnie ranny, wilkołak miał wciąż taką siłę, że mógł ję wręcz wyrwać….
Nie uczynił tego bo skald cofnął się i uniósł tarczę. W ostatniej chwili, bo jeden z półmaterialnych potworów trafił szponiastą łapą w szybko uniesiona osłonę. Pazury drugiego mające rozerwać szyję aftergangera spięły się z wystawionym ku parowaniu ciosu mieczem. Żyły skalda płonęły mocą krwi zapewniającą mu prędkość wiatru, gdy kolejny raz parował i bronił się i uskakiwał, lecz trwało to długo… Niewiele z wypitej ze śmiertelnych krwi wciąż w nim pozostało, i jasnym było, że dłużej nie zdoła utrzymać tempa walki. Oprócz odcinającej się na tle nocy sylwetki uklękłego z ran wilkołaka - zapach jego krwi wypełniał nozdrza i myśli walczącego Freya - był też doświadczeniem półświadom ludzkiego cienia Volunda i jeszcze jednego, wolniejszego od pobratymców oponenta, który miał wnet uderzyć na jednego z wampirów i zacząć początek końca.
W ułamku sekundy nim podjął decyzję by ryzykowąć i wpić się w śmiertelnego wroga na skraju śmierci, na skraju oka zobaczył nieoświetloną postać - wielką jak niedźwiedź - wyrosłą tuż obok i myślał sekundę, że to kolejny wilkołak, nim rozpoznał w wyrosłym kształcie ruchy Pogrobca, a potęga krwi wapira i dzikość aż plugawie wyczuwalna była dla stojących obok. Cała ręka einherjar, mieczem trzymanym, przeszyła w bezkresnie precyzyjnym pchnięciu samo serce wilkołaka i wyszła drugą stroną, nim ten rozpłynął się w powietrzu.
Freyvind puścił tarczę, ujrzawszy w ciemności dar berserkera i szyderczo uśmiechając się ku dwóm kolejnym wrogom, zawieszonym między tu, a gdzie indziej, uniósł sponiewieranego wilkołaka jaki przed nim klęczał. Kły wpiły się w skórę pokrytą futrem, a krew umierającego potwora zaczęła krążyć w martwych żyłach. Skald poczuł po raz kolejny narastająca furię w reakcji na sam smak płynu życia wysysanego z potwora. Opanował się jednak. Nad jego ciałem wciąż sprawował kontrolę on.
Nie bestia…

Choć w ułamku sekundy picia nie sposób było namyślić się, czy Volunda zmiana mu się nie przywidziała, podobnie jak Elin mijająca o kroki walczących, biegnąc na północny skraj polany...

Choć lupinowie byli bardziej chyży aniżeli jakikolwiek żyjący człowiek, Freyvind był jeszcze szybszy.
Dwa pozostałe półmaterialne wilkołaki rzuciły się na aftergangerów ze ściekłością. Freyvind odbił tarczą cios wielkiej zbrojnej w szpony łapy i puścił wielkie nieruchawe zwłoki.
A potem...
Obaj z Volundem synów Lokiego po prostu zamordowali.
Brutalnie.
Bez litości.
Frey swego oponenta mieczem raził by pozbyć ła mocnym i celnym cięciem miecza. Pogrobiec z tyłu się trzymający by wilkł naprzeciw mu wyszedł swego również po prostu rozpruł i gdy ten od koszmarnej rany się zatoczył, Frey z lewej bijąc na prawą swą stronę się zwrócił i uderzył raz niewiele czyniąci wtóry aż bestie rozpłynęly sie w powietrzu. Odwrócił się ku Pogrobcowi i mógł jak gdyby zamrugać oczyma, albowiem ten stał we własnej osobie z obnażonymi pazurami, a miecz jego wciąż leżał upuszczony obok ofiary, której krwią sam Lenartsson się nakarmił przed trzy, czterema sekundami. Lecz w obliczu wszystkiego, co tej nocy widzieli...

Skald i berserker zerknęli na siebie przelotnie stojąc nad trzema ciałami wilkołaków, choć po prawdzie ubili ich tu dwakroć więcej.

Volund spojrzał ku północy, Frey ku południu…
Obaj zobaczyli coś co ich zmierziło.
Wielkie zwycięstwo i wyrżnięcie sześciu potworów przez dwóch aftergangerów mogło być tematem sag krążących od krajów Anglow i Sasów, po ziemie Rusinów. Od bezludnych fiordów w kraju północnej drogi po może i nawet święte miasto sług słabego boga co ludziom dał się zabić.
Ale jeszcze nie teraz…
Tuż obok, na polanie bestii wciąż było kilka… więcej, aniżeli einherjar. O wiele dalej na północy, Volund o karmazynowych oczach widział zaś jedną co w formie wilka, kłapawszy paszczą wypełnianą niby brzytwami, przyciskała łapą do ziemi Elin…
Pogrobiec mimo widocznych w oczach emocji, kalkulując ukląkł przy zabitej lupinie, nie odrywając wzroku od sceny na północy, i prędko łeb jej do ust podnosząc wgryzł się raptem na chwilę, lecz dosłownie łyki posoki syciły go prawie tak, jak gdyby śmiertelnemu miał do cna krwi upuścić. Tymczasem...
- OOOODYN!!!! - wrzasnął skald rzucając się na głaz. Wielki kamień był mocno osadzony w ziemi ale siła jego wzmocniona była przez krew i dar jaki Freyvind otrzymał po wypiciu podarunku Gudrunn… Wzmocniona krwią wilkołaków jaką pił tego wieczora już dwa razy.
Głaz poruszył się… oderwał od ziemi przechylił…
Frey chwycił go obiema rękoma, stęknął z wysiłku i odrzucił.
Na bok.
Pogrobiec kły ze zwierzęcego karku wyrwał, sycząc gdy obraz Elin śmiercią ostateczną zagrożonej duszę jego rażący walczył z Bestią domagającą się szału, furii.
Pozwolił na to, lecz nie jej, a własnej jaźni, prędko wstając do biegu i po drodze tylko w przelocie chwytając za włócznię, co pierwotnie chybiła celu.

Freyvind potoczył wzrokiem po polanie, gdzie wciąż bili się między sobą wampiry, wilkołaki i ludzie.
Odger leżał z szeroko rozrzuconymi rekami przebity włócznią, a obok niego w skulonych pozach leżeli Gorm i Njal znacząc ziemię krwią z poszarpanych ciał. Dwa wilkołaki jakie uczyniły tę rzeź ścierały się właśnie z Gudrun i Agvindurem. Z drugiej strony, bliżej chat zgodnie leżeli obok siebie poszarpani Hróðleifr i Halfdan, Einar z Andersem zaciskawszy tarcze szykowali się na atak dwóch kolejnych bestii. Sven poraniony i prawie nieprzytomny ze strachu przed otaczającymi go pochodniami odciągany był od poszarpanych ciał przez grupkę zbrojnych pozostających w służbie bestii. Wielkie czarne psy z jakimi skald walczył w Ribe skakały w tańcu śmierci wokół Sighvarta i Bjarkiego.
- OOOODYN!!!! - skald ponownie krzyknął unosząc dyszel z przywiązanym doń trupem.
- FREYA!!!! - jego głos był niczym drakkar pełny żądnych krwi wojów spotykających fryzki knar.
Wbił splugawiony totem w święte miejsce wilkołaków i wyprostował się z zadowoleniem i szyderstwem wypisanym na twarzy.
- THOOOOOOOR!!!! - ryknął raz jeszcze głosem potrafiącym zaklinać zarówno przyjaciół jak i wrogów.
Dar Freyi albo Bragiego. Wilkołaki widząc wyprostowaną dumnie postać z twarzą wykrzywioną szyderstwem i pogardą w splugawionym sercu ich świetości… przestali walczyć. Moc Odyna dawała aftergangerowi uwagę śmiertelnych. Patrzyli na niego wtedy jak w obraz.
Skupiał uwagę.
Jak teraz.

Rzucili się na niego. Wszystkie cztery wilkołaki, oraz psy czarne błyskające bielą zębisk.
Skald stał pod makabrycznym palem ze zwłokami, wbitym w miejsce po głazie. W sercu Caernu. Pochylił się i osłonił tarczą, stopami mocniej zaparł w zlaną krwią ziemię, mieczem młynka zakręcił aby wraże ciosy parować i hojnie przeciwników pocałunkami zimnego ostrza obdarzać. Po raz kolejny ku darowi krwi sięgnął szybkość swych ruchów z wiatrem jedynie przyrównując.
Opadli go szarpiąc, prawie rozdzierając tarczę. Miecz ścierał się ze szponami. Zębiska kłapały siejąc wkoło ślinę ze wściekłością. Raz i drugi pazury rozdarły i tak poszarpaną już kolczą wierzchnię. Rozrywały jego ciało gdy nie nadążał się osłaniać. Skald właściwie zniknął pod otaczająca go góra mięśni i futra ryczących z furią ciał.
Byłby to koniec sagi Freyvinda, lecz pogrążeni we wściekłości synowie Valiego tak zatracili się w żądzy mordu… że zapomnieli iż nie jeden skald wkroczył na tę polanę i nie tylko z nim przyszło im tu dzisiejszej nocy walczyć.
Gudrun, Agvindur, Sighvart, Bjarki, Einar i Anders skoczyli na nich od tyłu siekąc, rżnąc, kłując, łamiąc wszystko na co trafili. W rykach wilkołaków prócz żalu i wściekłości dało się słyszeć coraz to nowe nuty bólu. Krew tryskała na wszystkie strony, kawały sierści i ciała fruwały w powietrzu. Miecz Agvindura opadał raz za razem miażdżąc i rozrąbując cielska, Gudrunn wskoczyła jednej z bestii na plecy i krzycząc przeraźliwie szarpała pazurami jak w amoku. Sighvart i Bjarki nie ustepowali im pola, a widząc wsparcie sam skald miast jedynie osłaniac się przed ciosami spadającymi na niego wczesniej z każdej strony… zaczął odgryzać się szerokimi zamachami ostrza.
Wilkołaki nie uciekały, jakby do końca mając nadzieję zabrac choć tego jednego co zniszczył ich świętość. Ginęły razem ze swym Caernem.
Księżyc nabrał jakby krwawego poblasku patrząc na ostatni rozdział tej bitwy stający się rzezią.
Ze smutkiem…
Nie minęło dużo czasu nim pazury Flageaug zatapiając się w gardle ostatniej z bestii zakończyły tę dziką orgię zniszczenia.


 
__________________
Nikt nie traktuje mnie poważnie!
-2- jest offline  
Stary 16-07-2016, 14:46   #49
 
Blaithinn's Avatar
 
Reputacja: 1 Blaithinn ma z czego być dumnyBlaithinn ma z czego być dumnyBlaithinn ma z czego być dumnyBlaithinn ma z czego być dumnyBlaithinn ma z czego być dumnyBlaithinn ma z czego być dumnyBlaithinn ma z czego być dumnyBlaithinn ma z czego być dumnyBlaithinn ma z czego być dumnyBlaithinn ma z czego być dumnyBlaithinn ma z czego być dumny
Rozmowa z czarnowłosym

Elin zatrzymała się i ręcę rozłożyła pokazując, że złych zamiarów nie ma.
- Błagam! Ribe! Zatrzymaj tych co na Ribe, tam jeno zwykli ludzie ostali. Co Wam Ribe zrobiło?!
Mężczyzna odwrócił się ledwo co, prawie na volvę nie patrząc. Jak wódz przyglądał się polanie.
Za Elin bysior co ją ścigał dopadł i niemal na twarz na ziemi powalił.


Na gest mężczyzny jednak odpuścił nieco zębiska szczerząc tuż przy twarzy wampirzycy:
- Wyście odważyli się napaść na nas. Krwią zleje się osada… Krew za krew, oko za oko… - spojrzał na Elin ponownie przelotnie - Ale Ty to wiesz… - dłoń uniósł by wilkowi znak dać.
- Wy pierwsi ruszyliście! - Krzyknęła próbując prześcignąć nadchodzący atak. - Ribe Was nie ruszało!
- Siedlisko zła wszelkiego, spaczenia - warknął mąż i wilk nad volvą warujący - co mordercę synów naszych gości.
- A dziewka niewinna, co Wam zrobiła? Co ludzie co domy potracili uczynili? - W głosie Elin rozpacz dało się słyszeć. - Ale tych co ścigaliśmy tu nie ma….
- Jeden z waszych naszą dziewczynę zabrał, zbeszcześcił… Oko za oko, krew za krew.
Patrz na to coście na siebie ściągnęli.
- wskazał na Ødgera co padał właśnie na włócznie nadziany i cięty pazurami przez plecy, mężczyzn co z nim stali dobijał w szale jeden z wilkołaków. - Ty wiesz co to za miejsce.... Czujesz to… a mimo to, pozwoliłaś je zbeszcześcić… sama chciałaś udział w tym brać. - wilk kłapnął tuż przed nosem Elin.
Volva jęknęła cicho widząc padającego Rudowłosego i wargi zagryzła po słowach mężczyzny. Co to za miejsce zorientowała się dopiero idąc tutaj ale tłumaczenie czegokolwiek było pozbawione sensu.
- Zrobię co zechcesz… Błagam... Powstrzymajmy to… - Szepnęła pozbawiona nadziei.
Mężczyzna się uśmiechnął spolegliwie przez chwilę:
- Nie ma… - po czym uśmiech znikł - Ribe i Jelling nam oddacie we władanie, odejdziecie z tego kraju i nigdy nie wrócicie. - uśmiechnął się ponownie. Tym czasem Svena widziała walczącego z ludźmi co podpaliwszy końcówki włóczni, dokądś go zaczynali zabierać, gdy oszalały ze strachu cofał się przed zagrożeniem.
- A coś co mogę zrobić? - Spytała zamykając oko.
- Rzekłem. Nic od Ciebie nam nie trza… - odwrócił się do pola walki, skupiając się i zaczynając recytować pod nosem.
- Przekonać spróbuję, tylko proszę... niech w Ribe i Jelling nikt nie ucierpi… - Szepnęła spodziewając się, że zaraz wilk jej głowę odgryzie. Pierwszym co jednak nastąpiło był potężny odpływ energii jakby ktoś ją całą z okolicy wyciągnął. Niemal fizyczny ból poczuła, jakby serce z niej żywcem wyrwano. Wiatry i szepty wokół zawyły w rozpaczy i żalu. Przez mgnienie oka Elin czuła, że cała przyroda co na czas zimy zastygła, wszelki zwierz i ptak i gwiazdy na niebie zamarły z żalu, niedowierzania i bezkresnego, dławiącego poczucia straty. Coś bezpowrotnie się skończyło. Coś czystego i dobrego wbrew plotkom przez ludzi powtarzanym, wbrew dzikiej i pełnej nienawiści walki, tuż przed nią rozgrywającej się. Nim zdążyła westchnąć, moment minął.
A potem…
Lupin zaatakował…
Zdołała odchylić głowę zmniejszając obrażenia ale ból i tak silnie rozszedł się po jej ciele. W przypływie desperacji i pragnieniu by Agvindura ostrzec, Daru użyła na czarnowłosym, a w wilka kły wbiła. Lupin szarpnął się ale aftergangerka mocno wgryziona w jego szyję była. Dopiero, gdy formę zmieniać poczał rosnąc szybko, puściła go i przetoczyła na bok, by jej nie stratował jak pchłę. Bestia w niej, nakarmiona wilkołaczą krwią, znów oczy otworzyła, w porę akurat by ujrzeć jak lupin refleksem swym uskoczył w bok. Włócznia jak oszczep ciśnięta, z ciemności się wyłoniła smugę krwawą w barku a nie piersi wyrywając, strużka skapnęła krwawym wzorem na pobliskich gałęziach skraju lasu.
Nie minęło tchnienie, i gdyby wypatrywać uważnie, para szkarłatem bijących oczu zaciętych - w nich ukryta śmierć dla kogoś zapisana… i desperacja by żywot ocalić - zajarzyła od południowej strony, bliżej. Nim aftergangerka po podniesieniu się w furii na wilkołaka rzucić zdołała, nim ten sam swój ruch mający skrzywdzić ją uczynił, sylwetka, która musiała być Volundem zbliżyła się. Gdy bestia wieszczką władała, gdy wszystko co widziała jak onirycznym, wypełniony krwią snem było, w ciemności i w przemocy, nie widziała berserkera bardziej niż jako kształt jakowyś.
Nie miała tego pamiętać, lecz gdyby pamiętała, wydałby się większy, nieludzki, może niedźwiedziowi podobny, acz… zarazem bardziej plugawy i odrażający od lupina… ciężko rzec dlaczego.
Szkarłatne oczy jarzyły się tuż obok i słychać było przyjemny dla Bestii, wywołujący ciarki odgłos pękającego ciała jak świeża gałąź, z sokiem wytryskającym, i warkot ranionego potomka Lokiego.
Wilkołak krok do tyłu uczynił a pomiędzy nim a wieszczką ściana płomieni się pojawiła. Elin jakby nie dostrzegłszy w ogóle Volunda i nie pomna na przeszkodę pomiędzy nią na psim synem rzuciła się przez ogień, byle dopaść wroga i zniszczyć go w szale wściekłości. Nim jednak zdołała dotrzeć do lupina jej włosy i ubranie poczęły się palić.
Nie mogło to powstrzymać jej instynktu zabijania, i nie dostrzegłaby nawet własnej zagłady. Nie minęła jednak chwila jak z wielką siłą pociągnięta została do tyłu, przez krwawą mgiełkę dostrzegając ślepia ranionego, cofającego się krok po kroku wilkołaka, juchą broczącego i rękę pod bok trzymającego, aż pomarańcz jego oczu zlał się z pomarańczem koniuszków płomieni i potem padła twarzą na śnieg syczący, gdy ogień ostał zagaszony, a tlące się ogniki na jej ciele zduszone zostały tkaniną jakiegoś ubrania.
Ból oparzonego ciała zdołał w końcu wyrwać ją z szału, Bestia odpuściła pozostawiając ją z powracającą świadomością wszystkiego co się przed tym wydarzyło. Błękitno oko spojrzało przytomnie na Pogrobca, a w jego kąciku pojawiły się krwawe łzy. Elin uczepiła się ręki Volunda niczym tonący i przyciągnęła go niżej.
- Zawiedliśmy… - Wydukała przez łzy. - Zaatakują Ribe… Zawiedliśmy… - Puściła jego dłoń i objęła się ramionami jakby próbowała ochronić przed zimnem. A ona zawiodła o wiele, wiele bardziej. Już rozumiała czemu kara w Nilfheimie ją czeka, o tym jednak nie było komu powiedzieć.
Mężczyzna, który ostatnie ogniki na volvie dogasił własnym ubranie, klęczał teraz obok volvy na jednym kolanie, biały jak śnieg, jak naznaczony karmazynowymi bruzdami alabastrowy posąg, wpatrując się w kobietę z prawdziwą troską. Na jej słowa i jej spojrzenie… odwrócił wzrok.
Ze wstydem.
- Wiem. - powiedział tylko o zawodzie, coś jeszcze innego mając na myśli, po czym najdelikatniej jak umiał, Elin swoją poszarpaną w walce rubą otulił i okręcił, po czym ostrożnie na ręce jął, patrząc tylko, czy się nie opiera. Wieszczka się nie opierała, objęła nawet berserkera za szyję delikatnie, by pomóc mu ją unieść i ułożyła głowę na jego piersi.
Coś niezmiernie plugawego tkwiło w berserkerze jeszcze przed chwilą, lecz teraz odeszło, został tylko ktoś stroskany o rany, jakie odniosła niewinna kobieta… i o los innej, jeszcze bardziej niewinnej, której ocalić nie zdołali. Ostatni raz spojrzał na pólnoc, gdzie rozmówca Elin i drugi lupin odeszli, i wstał - zachybotał się, lecz spiął w oporze wobec trudu - z volvą w ramionach, chcąc zabrać ją ku pozostałym ocalałym.
- Sił zbyt wiele straciłeś… - Wieszczka dostrzegła trudność z jaką ją uniósł i delikatny ruch jakby z objęć Pogrobca wyjść chciała wykonała. - Dam radę iść. - Spojrzała z troską na niego.
- Dasz radę iść, a ja dam radę nieść. Ty... ważniejsza, by Sigrun odnaleźć. Dla niej zachowaj. Siły, troskę i... współczucie. Mnie one już nigdy nie należne. - rzekł z wyraźnym wysiłkiem - jako u afterganger się ten objawiał, nie dyszeniem czy zmęczeniem, a przerwami, gdy zwyczajnie umarłe ciało odmawiało posłuszeństwa od ran, i trudów, i darów krwi użytych. Nie patrzył na nią, mówił tylko tak samo grobowo jak gdy mówił coś jak prawdę brutalną. Poczynił pierwszy chybotliwy krok.
Chciała coś powiedzieć ale zmilczała nie mając energii na bezsensowne w tym momencie kłótnie. Spuściła tylko głowę zasmucona tonem jakim Volund się odezwał.
Zawahał się. Może po prostu iść przerwać zechciał.
- Jest nadzieja jeszcze… ją odnaleźć? - zapytał niepewnie.
- Nie wiem… - Odpowiedziała cicho pomna słów czarnowłosego. - Tam chaty były… Svena gdzieś zabrali. - Przypomniała sobie nagle.
- Za Svenem im... się udać. - przerwał na chwilę mowę, choć nieznacznie ulżyło Volundowi gdy przystanął - Ciebie na kolejny hazard nie narażę. - szepnął tylko, spoglądając szkarłatnymi oczyma na Elin wpierw, potem na południe, i dwa kroki poczynił do pozostałych widząc, że bitwa zaciekła dobiegła końca.
Wzrok spuściła pod wpływem Volundowego spojrzenia pomna nagle jak blisko siebie byli.
- Ale chaty sprawdźmy… Jeśli tam jej nie będzie to… - Zagryzła wargi nie kończąc.
Ponownie szkarłatny blask zwrócił się źrenicami jak noc ku twarzy volvy. Oprócz troski dziwnej i wstydu, dostrzegła w nich zmęczenie. Bezmiar zmęczenia. Przez chwilę się wahał.
Jednak skinął głową, i zwrócił się ku chatom, i ku nim ruszyli, miarowymi, ostrożnymi krokami berserkera, jak gdyby w każdym z nich mogły mu nogi odmówić posłuszeństwa, a zarazem bez wysiłku jaki mogli by czuć żywi, jak marionetka o naderwanych sznurkach.
Wieszczka zawstydzona wbijała wzrok w podłoże i z początku nie zorientowała się, że Gangrel niesie ją w stronę domostw. Głośno powietrze wciągnęła i wiercić się lekko poczęła, by w końcu w oczy mu spojrzeć.
- Ranny jesteś… - Przypomniała mu delikatnie a w jej błękitnym spojrzeniu rozpacz z troską się mieszały. - I sami lepiej tam nie idźmy… Gdyby tam kolejni się czaili… - Zadrżała.
- Nie są z rodzaju, który się czai. - stwierdził tylko Pogrobiec ze zmęczeniem w głosie, choć jak by pewniej, silniej - Za późno na rozsądek… teraz gdy przypomniałaś mi… Nie mniej niż Ty ją bezpieczną zobaczyć potrzebuję.
Pokiwała głową i z wdzięcznością na Volunda spojrzała.
- Postaw mnie zatem… Siły oszczędzaj… - Spróbowała ponownie.
- I na to za późno. Umarły jestem. Sił już nie ma, co by je szczędzić. - odparł jej wisielczym żartem, gdy kroczył tak, powoli bardzo, z bólem nie zmęczenia lub bólu, lecz własnych sił niepewności. Mimo to jasnym było, iż za niechęcią choćby puszczenia volvy kryję się lęk poznany pierwszy raz z tego, jak Sigrun właśnie uprowadzono… a wilka, którego wówczas widział, tej nocy w Caernie Pogrobiec pośród trupów nie uświadczył. - Przy reszcie brzemion tyś wytchnieniem. Jeśli zaś tam Sigrun odnajdziemy… - zamilkł na sekundę, zawieszając zdanie z rozwartymi ustami - Może cała ta bezsensowna śmierć dostać jeszcze jakiekolwiek znaczenie.
Spojrzała na niego zdziwiona, że ma podobne odczucia do niej ale nic nie rzekła słów właściwych nie znajdując. Pozwoliła się nieść dalej jeno okolicę obserwując, by nikt ich nie zaskoczył. Dziesiąty krok może berserker poczynił jak równowagę idąc raptem stracił i w tył o krok cofnąwszy zatoczył i na wznak upadł, tylko volvę chcąc jeszcze od miękkiej ziemi zasłonić. Po tem jak już impet upadku minął, dłonie mężczyzny opadły bardzo delikatnym ruchem na boki, a oczy jego, nie szkarłatne już i puste jakieś wpatrzone były w obojętną, bezkresną noc ponad nimi.

Elin cichy okrzyk z siebie wydała, gdy opadali na ziemię i na tyle szybko na ile zdołała z Volunda zeszła.
- Volundzie? - Nachyliła się przestraszona nad nim. - Volundzie?
Wampir jak gdyby przez chwilę twarzy jej nie widział. Wpatrzony w niebo ponad usta delikatnie uchylił.
- Jestem… - głosem dobył, po chwili jak gdyby niemego zająknięcia, jakoś miękkim, melodyjnym - ...tutaj… - dodał z bezmierną żałością w głosie, odpowiadając volvie, lecz mówiąc… Asowie i Vanowie wiedzieli o czym, a oczy jego wyglądały, że gdyby śmiertelne były, byłyby załzawiły.
Wieszczka wargi zagryzła.
- Wstań, pomogę Ci… - Próbowała pomóc mu podnieść się patrząc ze strachem na to co dzieje się z berserkerem.

Skupił się, dość nagle. Cokolwiek miało miejsce, minęło. Oczy bez wyrazu na bok ku volvie strzeliły, gdy twarz kamienna znowu się stała.
Afterganger delikatnie podniósł się do pozycji siedzącej, po czym zerknąwszy na swe rany, bardzo metodycznie, starannie podniósł się do pozycji stojącej. Jasnym było, że będzie kuśtykał, lecz sam może i mógł iść. Milczał jednak czas cały.
Szkarłatne oczy zwrócone były ku chacie, nim na volvę przeszły i Volund dłoń jej swoją zaoferował, by wzajem sobie pomagali i iść tam, gdzie szukana przez nich mogła być.
Próbowała się podnieść ale nogi nie potrafiły ją utrzymać. Westchnęła cicho i po moc krwi sięgnęła, by być w stanie się podnieść.
- Wracajmy do reszty… Nie damy rady w tym stanie. - Powiedziała ze smutkiem.
- Sam po nią pójdę. Wiesz o tym. - na nią zerknął, dłoń delikatnie trzymając, że mogłaby puścić własną i zabrać, gdyby zechciała.
Był to ostatek woli, na jaki tej nocy mógł się zdobyć berserker.
Zacisnęła dłoń mocniej na ręce Volunda i powoli ruszyła w stronę chatynek.
Po bitwie

Polana zalana krwią zamarła jakby bez ruchu.
Mięśnie jeszcze napięte, gotowe do odparcia kolejnego niespodziewanego ataku, paniczny wzrok wyglądający wroga, parujące ciała, krew, wyprute wnętrzności, odcięte członki.
Lepki dźwięk gdy Agvindur nogę przestawił…stopa ugrzęzła w błocie i śniegu wsiąkającym gorącą krew obrońców polany.
Cisza…
Uderzyła wszystkich na raz jednako.
Do tej pory najeźdźcy nie zdawali sobie sprawy jak wielki hałas trwał wokół nich.
Ich zmysły szok przeżyły gdy brak dźwięków zstąpił tak nagle.
Gudrunn pierwsza ocknęła się rozglądając wokół i ku Odgerowi ruszyła jak uosobienie zemsty...valkiria… naga, zlana posoką sklejającą jej jasne włosy. Upadła na kolana przejechawszy kawałek po śliskiej polanie. Mężów leżących obok bez pardonu odtrąciła, sprawdzać zaczęła co z Rudowłosym. Bez powodzenia. Agvindur rozglądać się zaczął po towarzyszach swoich. Bjarki placnął na ziemię bezwładnie. Sighvart zaś… ruszył na południe polany gdzie ostatni raz widział swego syna, krew z krwi swej.
Freyvind spojrzał ku chatom i tam gdzie ludzie Svena odciągali. Popatrzył też na rany Grima.
- Co z Odgerem? - rzucił do Gudrunn podchodząc do sługi. Sięgnął ku mocy krwi by wyleczyć swe rany, choć większość ich oparła się darowi. Zadane szponami wilków przeklętymi były.
- W stuporze - odkrzyknęła przez polanę. Głos się echem poniósł. Agvindur ruszył ku karlowi.
Bjarki siedział jak klapnął o miecz jedynie się oparłszy. Wzrok na Freya podniósł zaćmiony. Głębokie rany na plecach od pazurów wyraźnie się odznaczały. Ugryzienia na udzie sprawiły, ze skórzana nogawica przesiąkła krwią. Czarne niemal od krwi dłonie na mieczu wciąż zaciskał.
- Co myśmy zrobili - wyszeptał, a twarz jego w znajomym tiku się marszczyła. Zapatrzył się na zbeszczeszczone miejsce. Chaty wyglądały na opuszczone. Kątem oka zauważył Volunda z volvą z wolna ruszających ku pozostawionym domom, z których dym kominami jeszcze się dobywał.
- Zwyciężyliśmy. Tośmy zrobili - wampir wyciągnął dłon i rozciął sobie lekko przegub. - Pij, siły Twej nam trzeba będzie.
Bjarki zaparł się na mieczu, dłonią robiąc znak odmowy. Spróbował wstać o własnych siłach.
- Pij - przykazał ponownie skald. Był zdziwiony odmową. - Lada chwila przyjdzie nam wracać przed dniem. Daleko nie ujdziemy gdy będziesz w tym stanie.
- Dam radę… jeno chwilę spocznę… co .. co z jarlem? - Bjarki zaciął zęby i usta.
- Nie dasz rady - skald warknął patrząc na sługę i reki nie wycofał. - Ci co tu dziś padli z naszej strony jak bohaterowie stawali. Nie można zostawić ich ciał na pohańbienie. Pij i moc krwi mej na rany wykorzystaj, bo kto na nogach się trzyma, będzie musiał jednego z martwych towarzyszy stąd wynieść.
Bjarki po raz pierwszy spojrzał niechętnie na swego pana.
- Krew skalana… - mruknął lecz ostatecznie usta przyłożył do nadgarstka. Upił lecz niewiele, z wysiłkiem się odrywając. Nie patrząc na skalda więcej z wolna zebrał się z ziemi.
Freyvind potoczył wzrokiem szukając Sighvarta, lecz ku Agvindurowi sie skierował wstającemu znad ciał swych zbrojnych.
- Wyżyje któryś? - spytał podchodząc.
Jarl nie wyglądał na zbyt przekonanego:
- Anders… może i Einar. - wskazał na Sighvarta siedzącego bez ruchu nad zwłokami Heminga co na ziemi żywcem rozerwany leżał… tuż obok zielonookiego uciekiniera z Aros. Tego poznać ciężko było. Jego twarz rozdrapana, rozerwana niemal się zdawała … szczęka przeświecała na biało z jednej strony twarzy, reszta policzka zwisała na cienkim płacie skóry. Rany jednak nie wyglądały na zadane przez lupinów.
Nieutulony żal przebiegł przez twarz skalda. To o czym rozmawiał z Agvindurem przed wyruszeniem. Prowadzić do boju często równa się prowadzeniu na śmierć. Wygrali w bitwie epickiej, zginęli w boju, Odyn ich własnie przyjmował w Valhall… a jednak śmierć każdego z padłych wojów bolała bardziej niż wilkołacze razy.
- Zabierzemy ich ze sobą. Pochówek godny wojowników im się należy, a nie pohańbienie ciał gdy słudzy wilków powrócą.
- Gudrunn - zawołał wampirzycę wciąż patrząc na Agvindura. Słowa swe do obojga kierował. - Odyn dał zwycięstwo w walce szalonej. Jego w tym ręka inaczej być nie może. Obiecana miał ofiarę. Ogień w Jelling trawiący ich łby i serca. Dzielnie stawali w obronie swego domu… ale gniew Asów możemy wywołać nie spełniwszy tego.
- Złotousty… - zaczęła, gdy podeszła blado-krwista - ...czasu niewiele. - spojrzała na jarla. - Spieszyć się trzeba jeśli wszystkich zebrać tak chcesz.
- Sigrunn trzeba nam szukać. Bez niej ta rzeź sensu nie ma. Volund i Elin w chatach buszują, Wy dwoje dary dla Odyna zbierzcie. Sighvart niechaj ma spokój i swą strate opłacze. Ja… z Bjarkim ku chacie na północy pójdziem. Śpieszyć nam się trzeba.
Jarl z ciężkim i zasmuconym spojrzeniem kiwnął głową. W dwójkę z Gangrelką do sprawy się zabrali.
Bjarki zaś ruszył za skaldem jakby chcąc z tego przeklętego teraz miejsca odejść jak najszybciej.
Ruszyli we dwóch ku północy, lecz skald wstrzymał sie. Wilkołaki wszystkie wybite zostały, ale ludzie im służący w las pierzchli. Obserwować ich mogli i na ich poraniona dwójkę rzucić się grupą. Freyvind kiwnął głowa na Grima i zboczył wpierw ku chatom, volvie i Pogrobcowi sie kierując.

 

Ostatnio edytowane przez Blaithinn : 21-07-2016 o 17:28. Powód: Obrazek
Blaithinn jest offline  
Stary 16-07-2016, 15:03   #50
-2-
 
-2-'s Avatar
 
Reputacja: 1 -2- jest jak niezastąpione światło przewodnie-2- jest jak niezastąpione światło przewodnie-2- jest jak niezastąpione światło przewodnie-2- jest jak niezastąpione światło przewodnie-2- jest jak niezastąpione światło przewodnie-2- jest jak niezastąpione światło przewodnie-2- jest jak niezastąpione światło przewodnie-2- jest jak niezastąpione światło przewodnie-2- jest jak niezastąpione światło przewodnie-2- jest jak niezastąpione światło przewodnie-2- jest jak niezastąpione światło przewodnie
Ziemianki

Ruszyli powoli, krok po kroku.
Z pola bitwy słychać było jedynie głosy Freya i Gudrunn.
Przed nimi… pięć chat. Niewielkich, bez większego zapatrzenia się zbitych, byle od zimna chroniły. Dachy zrobione z traw, mchu, drewna, smołą jakowąś połączonych, spadały dość nisko, niemalże ziemi sięgając.
Im bliżej byli, tym więcej szczegółów wyłaniało się z nieco szarzejącego mroku.
Garnce rzucone, narzędzia kopniete w pośpiechu, ziemia ubita niemalże na kamień od licznych kroków jeszcze liczniejszych stóp i łap.
Dym pachniał domem, ciepłem, bezpieczeństwem…
Volva zagryzła wargi. Zrobili dokładnie to samo co lupini… Napadli na ich domostwa. Nie byli o wiele lepsi, a może i gorsi gdyż zniszczyli źródło mocy chroniącej tą ziemię… Stawiała jednak krok za krokiem z iracjonalną nadzieją, że jeśli odnajdą Sigrunn, to nie wszystko będzie stracone.
Pogrobiec obok niej idący zdawał się tak samo na Słoneczku skupiony. Wyglądał swoimi nieludzkimi oczyma by zajrzeć do chaty najbliższej. Twarz ku volvie zwrócił, w niemym pytaniu, czy którakolwiek bardziej jej się zda od innych ważną.
W milczącej odpowiedzi ruszyła volva do chałupki na wprost nich.
Pogrobiec delikatnie za dłoń jej pociągnął. Spojrzał jej tylko porozumiewawszo w oczy, samemu z marsową miną ruszając przodem.
Wejście do chatynki, skóry jeleni zasłaniały. Miękko musnęły sękate dłonie berserkera, delikatnie i niemal pieszczotliwie. Ze środka ni dźwięk nie dobiegał… U boku wejścia stojąc, skóry odsłonił by wejrzeć do lepianki, obaczyć, czy ślad jakikolwiek po tej, której szukają zdoła dostrzec, gotów wszystko inne zignorować i ku następnej ruszyć.
Nikogo nie ujrzał… jeno wokół ognia jakieś resztki jedzenia. Rozrzucone codzienne rzeczy. Nieco broni i skorzany bucik dziecięcy….
Słowem się nie odezwawszy, widok volvie odsłonił… jak gdyby zapraszał ją do obejrzenia pomieszczenia. Gdy już to uczyniła i nie zamierzała patrzeć dalej, ruszył pozostałe chaty tak samo sprawdzić. Widok bucika sprawił, że wieszczce wargi zadrżały ale rozejrzała się, po czym wycofała robiąc miejsce Pogrobcowi, by ruszył dalej.
Odwróciwszy się, prawie wpadła na Pogrobca mierzącego ją spojrzeniem.
- Przynajmniej tym razem zbiegli. - powiedział, patrząc przez chwilę intensywnie na volvę, nim odwrócił się poprowadzić do kolejnej chatynki.
Sposób, w jaki to powiedział, osąd w kamiennym obliczu sugerował, wraz ze słowy “tym razem”, że mówił nie jeno o tych wilkołakach… lecz coś więcej, o obyczaju dającym siłę, chwałę i bogactwo całej Skandynawii.
Elin nic nie rzekła bojąc się głosu użyć, by nie zdradził coraz większej rozpaczy jaką czuła. Pokiwała tylko głową czekając aż Volund ruszy.
Kolejna chatka zdawała się nieco bardziej surowa, jakby sami mężowie tu mieszkali. Rzeczy tu niewiele było. Następne z domostw należeć musiało do jakiegoś artysty co w sztuce zabijania się lubował. Wiele różnych rodzajów broni, wiele brzeszczotów luzem, łuków bez cięciw lub też takich co jeszcze odpowiedniego napięcia nie miały, przygotowane do formowania. Krótkie sztylety, ze dwa powyginane miecze, z czego jeden niemalże zaśniedziały.
Volva nie wiedziała co przykuło jej uwagę. Może to jego głownia starta od użytku, a może dziwne to, że miecz snadzią pokryty leżał na dość widocznym miejscu, jakby używany był dość często… nie wiedziała.
Volund zaś nie uchylił się dość szybko ni dość zgrabnie i głową uderzył w nisko zwisającą tarczę...aż echo głuche poszło. Jak gdyby bardziej tym poirytowany, rozeźlony, nie patrząc nawet i nie czekając by volva się na wnętrze chaty obejrzała ruszył szukać dalej.
Wieszczka natomiast do chatynki weszła rozglądając się uważnie i ostrożnie miecza dotykając.
Nie wiadomo, czy to dzieło tego miejsca czy zmysły wyczulone sprawiły, że zobaczyła smukłą, ciemnowłosą kobietę ubraną dziwacznie, w suknię na ramionach jedynie spiętą, co miecz do szerokiej, leniwie płynącej rzeki wrzuciła. Wokół rzeki roślinność była co volvie żadną siłą nie przypominała żadnej znajomej. Czy to bogini jakowaś? Koło niej znalazł się zwierz, co kota przypominał jeno żółty był w czarne kropki nakrapiany i wielkości cielęcia… Czy to wcielenie Freyi?
Zamrugała i po chwili namysłu miecz ze sobą postanowiła zabrać. Odda go Bogom. Wyszła z chatki by za Volundem ruszyć.
Freyvind ku niej nadciągał kierując się ku chacie do jakiej zdążała.
- Sigrunn? - spytał jednym słowem.
Głową jedynie pokręciła ciągle głosowi swojemu nie ufając.
Niepojetym to wszystko było.
Najwieksze zwyciestwo nad wilkołakami byc może w całej historii Danów, kilku hirdmanów połączyło sie z Odynem, osiem bestii piach gryzło, a gdzie nie spojrzec Frey widział jeno smutek. Sam go czuł zresztą. Wraz z Volvą weszli do chaty gdzie wcześniej zniknął Volund.
I tam też nikogo nie znaleźli. Puste domostwo świadectwo jak szybko decyzją bogów życie się zmienić może. Ślady z tej i innych chatek w las prowadziły.Ostatnia chatka była ich ostatnią nadzieją chociaż z każdym krokiem nabierali coraz większej pewności, że Słoneczka tu nie znajdą. Jedynie coraz bledsza Luna na niebie się powoli wycofywała do swych domowych pieleszy…
Volund co przed nimi nieco chaty sprawdził i przybycia Freya i Bjarkiego świadom jeszcze nie był odsunął skóry wejście przesłaniające gdy akurat przybywali.
- Freyvind. - zauważył skalda - Cóż za potyczka. Zapamiętam ją do końca moich dni. - powiedział z pewnym odcieniem swego bladoskórego oblicza, który mimo obojętnej maski twarzy zdradzał… nie zadowolenie, lecz… tak, pewne zaspokojenie.
Volva wyczulona pod nimi, jak nieraz widziała różne emocje na raz, widziała też ogniki gniewu z niemożności losu Sigrun ustalenia.
- Śpieszyć nam się trzeba, albo dziś ostatni z dni w jakim pamiętać to będziesz - odpowiedział skald, choć z uznaniem Pogrobcowi głową kiwnął.
Rozejrzał sie po chacie.
Elin miecz niemal ściskając spojrzała do wnętrza z pustką w oczach.
Tak i pustkę znalazła i tam…
- A więc wywiedli ją. - powiedział po prostu Volund. Do Freya, na pośpiech tego się zwrócił.
- Proszę, dołączymy wnet do was. Mi dzień nie straszny, ale jest jeszcze jedno co volva… Widzieć mogła, co może później być warte…
- Jest jeszcze jedna chata, na północy. Sprawdzić nam trzeba… - Feyvind mówił twardym, lecz zgorzkniałym głosem. Odnosząc zwycięstwo doznali klęski. - czasu winno starczyć. Nie zwlekajmy.
- Tam ich dowódca z jeszcze jednym lupinem podążyli… - spojrzała na wszystkich Elin ze wzrokiem pozbawionym już wszelkiej nadziei… - Nie damy dwóm rady…
- To zginiemy. Zasiadając do uczty z największymi wojami Danów, Gotów, Swedów i ludzi z północnej drogi. - Frey popatrzył twardo na volvę i berserkera. - Albo Odyn raz jeszcze da nam zwycięstwo. W pół drogi zawrócić nie wolno. Sam tam ruszę, jeśli taka Wasza wola.
Pogrobiec spojrzał pusto, jego oczy krwiste, w stronę północną.
- Tam ich nie ma. Widziałem ich obydwu gdyśmy walczyli. Jednego prawie Elin życia pozbawiła… - wyjaśnił swoją niechęć i zrezygnowanie berserker, a volva jęknęła cicho słysząc te słowa. - Drugi odszedł rychło. Ich tam nie uświadczymy… ni Sigrun żywej. - dokończył, wzdychając. Miał jednak jeszcze pytanie.
- Czy Gudrunn żyje…? - zagaił mimochodem - Cieszyć się musi, że taka siła lupinów spod jej miasta przepędzona… a żaden ze sług jej żywota w boju nie postradał…
- Nie czas na rozmowy. Ja idę. Gudrunn żyje. A decyzja o tym by iść na nich powstała zanim wiadomym było, że przy Jelling leże mają. - Frey nie zamierzał wdawać się w dysputy, czasu mieli zaiste niewiele. Ciężko ranny powlókł się ku wyjściu z chaty, zerkając na Bjarkiego. Obrał za cel północ.
Pogrobiec wyszedł z chaty powoli, odprowadzając skalda wzrokiem, jak gdyby wahając się, czy było po czemu z nim iść. Zerknął na volvę przelotnie w namyśle.
- Winnaś do Agvindura wrócić.
- Nie zostawię Was teraz… - Odpowiedziała zmęczonym tonem.
Volund spojrzał na Elin z… gniewem i zawodem? Oczy jego powędrowały ku mieczowi, który ze sobą niosła, jakby teraz dopiero zdobycz spostrzegł.
- Piękny. Nie zapomnij bucika. - odwrócił się od Widzącej, ruszając ku odległemu już, o wiele raźniej maszerującemu skaldowi - Powieś go na ścianie halli Agvindura, pośród trofeów co mi pokazywałaś. - rzucił do niej, odchodząc, by po może kilkunastu sekundach przyspieszyć. Mimo ran własnych próbował dogonić skalda, z którym dzielił krew, bój, gorzkie zwycięstwo.

Elin spojrzenie Pogrobca zabolało niczym kolejne uderzenie. Wpatrzyła się w odchodzących, po czym wzrok ku miejscu gdzie Agvindur stał skierowała. Ruszyła jednak za tymi, z którym krew ją związała.

Szli na północ mimo ran szybkim krokiem, aby czas oszukiwać. Skald z okrwawionym mieczem zaczął deklamować sagę o Sigurdzie idącym na smoka. By sobie, Bjarkiemu, Elin i Volundowi odwagi dodać. Był wściekły ale i zrozpaczony. Wyglądało na to, że wszystko poszło na marne. Jak usta pełne popiołu z wsi spalonej podczas wikingu. Szedł prosząc Frigg o miłosierdzie. W myślach, ustami wciąż sagę wygłaszał.

Doszli do chatki nieco okazalszej od tych, które już zwiedzili.
Wokół chatki kamienie poukładane były w wielkim kręgu domostwo zamykając. Pachniało stąd mocno ziołami lecz ogień zagaszony musiał zostać bo dymu żadnego widać nie było.
Środek zaś pozbawił Elin tchu.
Runy ciosane w kościach, drewnie, kamieniach rozrzucone na skórze niedźwiedzia były.
Widać legowisko to ulubione było pana tego domu. Zioła, plecionki przeróżne, zaschnięte ptaszki, wydmuchane czaszeczki kun i łasic, poroża leżące jako część nakrycia głowy… i
rzucony byle jak i byle gdzie.
Pustka w środku świadczyła o tym, że mieszkaniec porzucił to miejsce i ruszył przed siebie, zostawiając cały dobytek za sobą.
- Sigrunn? - Zawołała cicho Elin jakby dziewczyna mogła się gdzieś po kątach chować. Na podłogę spojrzała skórę niedźwiedzią odgarniając, by sprawdzić czy dołu jakiegoś nie ma.
Nie było...

Freyvin w tym czasie na kolana opadł i krzyk żalu, frustracji, rozpaczy i wściekłości z siebie wydał. Niewiele ustępowało to rykom wilkołaków gdy rzucały się na niego po splugawieniu ich świętości.

Pogrobiec nie miał nadziei zbliżając się do domostwa i nie miał nadziei również zaglądając do środka. Odczekał chwilę w stoickim milczeniu, aby obydwoje dzielących z nim krew znalazło chwilę, by wrócić do siebie wobec tego faktu… lub go po prostu zaakceptować…
- Czas nam do Jelling… - rzekł w końcu, połykając inne jakieś jeszcze słowa.

Wyszli z opuszczonego domostwa.
Niebo nad nimi zaczynało coraz bardziej się rozjaśniać znacząc dla niektórych szybko zbliżający się czas spoczynku.
Jednak to nie pole bitwy ściągnęło ich uwagę lecz bujający się na gałęzi świadek ich klęski:
Z dala kręcił łebkiem to na lewo to na prawo, odcinając się ostro na tle szarzejącej nocy.
- Wybacz nam… - Szepnęła Elin do kruka. - Niegodną walkę podjęliśmy… - skłoniła głowę i ruszyła powoli w stronę środka polany.

Krew wilkołaków krążąca w skaldzie trzymała go bez przerwy na granicy furii. Czy był to Hugin, czy Munin, czy zwykły ptak czekający tylko aż odejdą by zacząć ucztę… we Freyu coś pękło. Żal za tym, że dobrych ludzi na smierć poprowadził. Żal jaki czuł, widząc Sighvarta siedzącego nad zmasakrowanym ciałem syna. Nawet żal wilkołaków, jacy ginęli z wyciem rozpaczy gdy splugawił ich dom.
- Czegóż jeszcze od nas żądasz! - ryknął, a w krzyku tym uwielbienie dla najwyższego mieszało się ze wściekłością. - Czego chcesz?! Dla ciebie to czynim, a ty napawasz się klęska naszą?! - wrzeszczał wciąż z rozpaczą wymalowana na twarzy.
Pogrobiec zaś na to stał tylko nieco z tyłu, nie patrząc nawet na kruka ze szczególnym zainteresowaniem, milcząc, z oczyma lunatycznie wpatrzonymi w odległą dal… lub inne czasy…

Bjarki do pana swego podszedł i stanąwszy na przeciw jednym okiem swym spoglądając na skalda z góry.

Ojcze nasz najwyższy, Odynie o świętym imieniu!
Przyjdzie Ragnarok, spełni się słowo Urd
Jako w Asgardzie tako i w Midgard.
Daj nam miodu powszedniego,
I odpuść nam nasze tchórzostwo,
Jako i my wybaczamy tym, co zawiedli nas w boju.
Nie wódź nas ku strachowi i zbaw od porażek
Bo Twoja jest Valhalla, runy i mądrość
Na wieki wieków.
Cześć i chwała bogu jaki nam panuje!

Słowa godiego recytowane powoli wymuszały znany rytm na skaldzie. Zmuszały go podążania za jego tubalnym głosem. Gdy Frey się ociągał, poczuł mocarny uścisk na ramieniu.
Grim nie przerywał siłą woli nakazując skaldowi dołączenie do niego.
Skald poddał się dzikiej rezygnacji. Zwątpieniu. Nie walczył. Był jak kukła, gdyby prowadzono go do Utgardu tak samo by reagował. Wyglądał jakby wyłączył się, jedynie tępo patrząc przed siebie i ciężko posuwając noga za nogą. Krok za krokiem.
Pogrobiec objął spojrzeniem całe pole bitwy. Oblicze ku volvie zwrócił, w spojrzeniu bez wyrazu, jak gdyby chcąc ponaglić ją do drogi.
W oczach afterganger mężczyzny zatroskanego już nie było; jedynie potwór co satysfakcję z rzezi odczuwał i orła mimochodem czynił.
Obejrzała się zdziwiona jakby szukając czegoś wzrokiem.
- Jak? - Zapytała.
- Jak? - uniósł w odpowiedzi brew, patrząc w jej stronę, lecz nie patrząc na nią, nie zrozumiawszy lakonicznego pytania, być może nie do niego skierowanego.
Volva rozglądała się nieprzytomnym wzrokiem wokół, by w końcu spojrzenie na kruku zawiesić. Podeszła ostrożnie do niego.
- Jak odwrócić? - zapytała błagalnie.
Kruk jedynie zakrakał dwukrotnie i bijąc skrzydłami powietrze uleciał. Z resztą nie trzeba długo było czekać by jego bracia i siostry zaczęły do niego dołączać i krążyć z wolna nad pełną trupów polaną.
Nie usłyszawszy odpowiedzi stanęła przodem do chatki i przymknęła oczy. Gdzie jesteś Sigrun? Gdzie?

 
__________________
Nikt nie traktuje mnie poważnie!

Ostatnio edytowane przez -2- : 16-07-2016 o 17:40.
-2- jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 06:25.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172