Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 16-07-2016, 14:46   #49
Blaithinn
 
Blaithinn's Avatar
 
Reputacja: 1 Blaithinn ma z czego być dumnyBlaithinn ma z czego być dumnyBlaithinn ma z czego być dumnyBlaithinn ma z czego być dumnyBlaithinn ma z czego być dumnyBlaithinn ma z czego być dumnyBlaithinn ma z czego być dumnyBlaithinn ma z czego być dumnyBlaithinn ma z czego być dumnyBlaithinn ma z czego być dumnyBlaithinn ma z czego być dumny
Rozmowa z czarnowłosym

Elin zatrzymała się i ręcę rozłożyła pokazując, że złych zamiarów nie ma.
- Błagam! Ribe! Zatrzymaj tych co na Ribe, tam jeno zwykli ludzie ostali. Co Wam Ribe zrobiło?!
Mężczyzna odwrócił się ledwo co, prawie na volvę nie patrząc. Jak wódz przyglądał się polanie.
Za Elin bysior co ją ścigał dopadł i niemal na twarz na ziemi powalił.


Na gest mężczyzny jednak odpuścił nieco zębiska szczerząc tuż przy twarzy wampirzycy:
- Wyście odważyli się napaść na nas. Krwią zleje się osada… Krew za krew, oko za oko… - spojrzał na Elin ponownie przelotnie - Ale Ty to wiesz… - dłoń uniósł by wilkowi znak dać.
- Wy pierwsi ruszyliście! - Krzyknęła próbując prześcignąć nadchodzący atak. - Ribe Was nie ruszało!
- Siedlisko zła wszelkiego, spaczenia - warknął mąż i wilk nad volvą warujący - co mordercę synów naszych gości.
- A dziewka niewinna, co Wam zrobiła? Co ludzie co domy potracili uczynili? - W głosie Elin rozpacz dało się słyszeć. - Ale tych co ścigaliśmy tu nie ma….
- Jeden z waszych naszą dziewczynę zabrał, zbeszcześcił… Oko za oko, krew za krew.
Patrz na to coście na siebie ściągnęli.
- wskazał na Ødgera co padał właśnie na włócznie nadziany i cięty pazurami przez plecy, mężczyzn co z nim stali dobijał w szale jeden z wilkołaków. - Ty wiesz co to za miejsce.... Czujesz to… a mimo to, pozwoliłaś je zbeszcześcić… sama chciałaś udział w tym brać. - wilk kłapnął tuż przed nosem Elin.
Volva jęknęła cicho widząc padającego Rudowłosego i wargi zagryzła po słowach mężczyzny. Co to za miejsce zorientowała się dopiero idąc tutaj ale tłumaczenie czegokolwiek było pozbawione sensu.
- Zrobię co zechcesz… Błagam... Powstrzymajmy to… - Szepnęła pozbawiona nadziei.
Mężczyzna się uśmiechnął spolegliwie przez chwilę:
- Nie ma… - po czym uśmiech znikł - Ribe i Jelling nam oddacie we władanie, odejdziecie z tego kraju i nigdy nie wrócicie. - uśmiechnął się ponownie. Tym czasem Svena widziała walczącego z ludźmi co podpaliwszy końcówki włóczni, dokądś go zaczynali zabierać, gdy oszalały ze strachu cofał się przed zagrożeniem.
- A coś co mogę zrobić? - Spytała zamykając oko.
- Rzekłem. Nic od Ciebie nam nie trza… - odwrócił się do pola walki, skupiając się i zaczynając recytować pod nosem.
- Przekonać spróbuję, tylko proszę... niech w Ribe i Jelling nikt nie ucierpi… - Szepnęła spodziewając się, że zaraz wilk jej głowę odgryzie. Pierwszym co jednak nastąpiło był potężny odpływ energii jakby ktoś ją całą z okolicy wyciągnął. Niemal fizyczny ból poczuła, jakby serce z niej żywcem wyrwano. Wiatry i szepty wokół zawyły w rozpaczy i żalu. Przez mgnienie oka Elin czuła, że cała przyroda co na czas zimy zastygła, wszelki zwierz i ptak i gwiazdy na niebie zamarły z żalu, niedowierzania i bezkresnego, dławiącego poczucia straty. Coś bezpowrotnie się skończyło. Coś czystego i dobrego wbrew plotkom przez ludzi powtarzanym, wbrew dzikiej i pełnej nienawiści walki, tuż przed nią rozgrywającej się. Nim zdążyła westchnąć, moment minął.
A potem…
Lupin zaatakował…
Zdołała odchylić głowę zmniejszając obrażenia ale ból i tak silnie rozszedł się po jej ciele. W przypływie desperacji i pragnieniu by Agvindura ostrzec, Daru użyła na czarnowłosym, a w wilka kły wbiła. Lupin szarpnął się ale aftergangerka mocno wgryziona w jego szyję była. Dopiero, gdy formę zmieniać poczał rosnąc szybko, puściła go i przetoczyła na bok, by jej nie stratował jak pchłę. Bestia w niej, nakarmiona wilkołaczą krwią, znów oczy otworzyła, w porę akurat by ujrzeć jak lupin refleksem swym uskoczył w bok. Włócznia jak oszczep ciśnięta, z ciemności się wyłoniła smugę krwawą w barku a nie piersi wyrywając, strużka skapnęła krwawym wzorem na pobliskich gałęziach skraju lasu.
Nie minęło tchnienie, i gdyby wypatrywać uważnie, para szkarłatem bijących oczu zaciętych - w nich ukryta śmierć dla kogoś zapisana… i desperacja by żywot ocalić - zajarzyła od południowej strony, bliżej. Nim aftergangerka po podniesieniu się w furii na wilkołaka rzucić zdołała, nim ten sam swój ruch mający skrzywdzić ją uczynił, sylwetka, która musiała być Volundem zbliżyła się. Gdy bestia wieszczką władała, gdy wszystko co widziała jak onirycznym, wypełniony krwią snem było, w ciemności i w przemocy, nie widziała berserkera bardziej niż jako kształt jakowyś.
Nie miała tego pamiętać, lecz gdyby pamiętała, wydałby się większy, nieludzki, może niedźwiedziowi podobny, acz… zarazem bardziej plugawy i odrażający od lupina… ciężko rzec dlaczego.
Szkarłatne oczy jarzyły się tuż obok i słychać było przyjemny dla Bestii, wywołujący ciarki odgłos pękającego ciała jak świeża gałąź, z sokiem wytryskającym, i warkot ranionego potomka Lokiego.
Wilkołak krok do tyłu uczynił a pomiędzy nim a wieszczką ściana płomieni się pojawiła. Elin jakby nie dostrzegłszy w ogóle Volunda i nie pomna na przeszkodę pomiędzy nią na psim synem rzuciła się przez ogień, byle dopaść wroga i zniszczyć go w szale wściekłości. Nim jednak zdołała dotrzeć do lupina jej włosy i ubranie poczęły się palić.
Nie mogło to powstrzymać jej instynktu zabijania, i nie dostrzegłaby nawet własnej zagłady. Nie minęła jednak chwila jak z wielką siłą pociągnięta została do tyłu, przez krwawą mgiełkę dostrzegając ślepia ranionego, cofającego się krok po kroku wilkołaka, juchą broczącego i rękę pod bok trzymającego, aż pomarańcz jego oczu zlał się z pomarańczem koniuszków płomieni i potem padła twarzą na śnieg syczący, gdy ogień ostał zagaszony, a tlące się ogniki na jej ciele zduszone zostały tkaniną jakiegoś ubrania.
Ból oparzonego ciała zdołał w końcu wyrwać ją z szału, Bestia odpuściła pozostawiając ją z powracającą świadomością wszystkiego co się przed tym wydarzyło. Błękitno oko spojrzało przytomnie na Pogrobca, a w jego kąciku pojawiły się krwawe łzy. Elin uczepiła się ręki Volunda niczym tonący i przyciągnęła go niżej.
- Zawiedliśmy… - Wydukała przez łzy. - Zaatakują Ribe… Zawiedliśmy… - Puściła jego dłoń i objęła się ramionami jakby próbowała ochronić przed zimnem. A ona zawiodła o wiele, wiele bardziej. Już rozumiała czemu kara w Nilfheimie ją czeka, o tym jednak nie było komu powiedzieć.
Mężczyzna, który ostatnie ogniki na volvie dogasił własnym ubranie, klęczał teraz obok volvy na jednym kolanie, biały jak śnieg, jak naznaczony karmazynowymi bruzdami alabastrowy posąg, wpatrując się w kobietę z prawdziwą troską. Na jej słowa i jej spojrzenie… odwrócił wzrok.
Ze wstydem.
- Wiem. - powiedział tylko o zawodzie, coś jeszcze innego mając na myśli, po czym najdelikatniej jak umiał, Elin swoją poszarpaną w walce rubą otulił i okręcił, po czym ostrożnie na ręce jął, patrząc tylko, czy się nie opiera. Wieszczka się nie opierała, objęła nawet berserkera za szyję delikatnie, by pomóc mu ją unieść i ułożyła głowę na jego piersi.
Coś niezmiernie plugawego tkwiło w berserkerze jeszcze przed chwilą, lecz teraz odeszło, został tylko ktoś stroskany o rany, jakie odniosła niewinna kobieta… i o los innej, jeszcze bardziej niewinnej, której ocalić nie zdołali. Ostatni raz spojrzał na pólnoc, gdzie rozmówca Elin i drugi lupin odeszli, i wstał - zachybotał się, lecz spiął w oporze wobec trudu - z volvą w ramionach, chcąc zabrać ją ku pozostałym ocalałym.
- Sił zbyt wiele straciłeś… - Wieszczka dostrzegła trudność z jaką ją uniósł i delikatny ruch jakby z objęć Pogrobca wyjść chciała wykonała. - Dam radę iść. - Spojrzała z troską na niego.
- Dasz radę iść, a ja dam radę nieść. Ty... ważniejsza, by Sigrun odnaleźć. Dla niej zachowaj. Siły, troskę i... współczucie. Mnie one już nigdy nie należne. - rzekł z wyraźnym wysiłkiem - jako u afterganger się ten objawiał, nie dyszeniem czy zmęczeniem, a przerwami, gdy zwyczajnie umarłe ciało odmawiało posłuszeństwa od ran, i trudów, i darów krwi użytych. Nie patrzył na nią, mówił tylko tak samo grobowo jak gdy mówił coś jak prawdę brutalną. Poczynił pierwszy chybotliwy krok.
Chciała coś powiedzieć ale zmilczała nie mając energii na bezsensowne w tym momencie kłótnie. Spuściła tylko głowę zasmucona tonem jakim Volund się odezwał.
Zawahał się. Może po prostu iść przerwać zechciał.
- Jest nadzieja jeszcze… ją odnaleźć? - zapytał niepewnie.
- Nie wiem… - Odpowiedziała cicho pomna słów czarnowłosego. - Tam chaty były… Svena gdzieś zabrali. - Przypomniała sobie nagle.
- Za Svenem im... się udać. - przerwał na chwilę mowę, choć nieznacznie ulżyło Volundowi gdy przystanął - Ciebie na kolejny hazard nie narażę. - szepnął tylko, spoglądając szkarłatnymi oczyma na Elin wpierw, potem na południe, i dwa kroki poczynił do pozostałych widząc, że bitwa zaciekła dobiegła końca.
Wzrok spuściła pod wpływem Volundowego spojrzenia pomna nagle jak blisko siebie byli.
- Ale chaty sprawdźmy… Jeśli tam jej nie będzie to… - Zagryzła wargi nie kończąc.
Ponownie szkarłatny blask zwrócił się źrenicami jak noc ku twarzy volvy. Oprócz troski dziwnej i wstydu, dostrzegła w nich zmęczenie. Bezmiar zmęczenia. Przez chwilę się wahał.
Jednak skinął głową, i zwrócił się ku chatom, i ku nim ruszyli, miarowymi, ostrożnymi krokami berserkera, jak gdyby w każdym z nich mogły mu nogi odmówić posłuszeństwa, a zarazem bez wysiłku jaki mogli by czuć żywi, jak marionetka o naderwanych sznurkach.
Wieszczka zawstydzona wbijała wzrok w podłoże i z początku nie zorientowała się, że Gangrel niesie ją w stronę domostw. Głośno powietrze wciągnęła i wiercić się lekko poczęła, by w końcu w oczy mu spojrzeć.
- Ranny jesteś… - Przypomniała mu delikatnie a w jej błękitnym spojrzeniu rozpacz z troską się mieszały. - I sami lepiej tam nie idźmy… Gdyby tam kolejni się czaili… - Zadrżała.
- Nie są z rodzaju, który się czai. - stwierdził tylko Pogrobiec ze zmęczeniem w głosie, choć jak by pewniej, silniej - Za późno na rozsądek… teraz gdy przypomniałaś mi… Nie mniej niż Ty ją bezpieczną zobaczyć potrzebuję.
Pokiwała głową i z wdzięcznością na Volunda spojrzała.
- Postaw mnie zatem… Siły oszczędzaj… - Spróbowała ponownie.
- I na to za późno. Umarły jestem. Sił już nie ma, co by je szczędzić. - odparł jej wisielczym żartem, gdy kroczył tak, powoli bardzo, z bólem nie zmęczenia lub bólu, lecz własnych sił niepewności. Mimo to jasnym było, iż za niechęcią choćby puszczenia volvy kryję się lęk poznany pierwszy raz z tego, jak Sigrun właśnie uprowadzono… a wilka, którego wówczas widział, tej nocy w Caernie Pogrobiec pośród trupów nie uświadczył. - Przy reszcie brzemion tyś wytchnieniem. Jeśli zaś tam Sigrun odnajdziemy… - zamilkł na sekundę, zawieszając zdanie z rozwartymi ustami - Może cała ta bezsensowna śmierć dostać jeszcze jakiekolwiek znaczenie.
Spojrzała na niego zdziwiona, że ma podobne odczucia do niej ale nic nie rzekła słów właściwych nie znajdując. Pozwoliła się nieść dalej jeno okolicę obserwując, by nikt ich nie zaskoczył. Dziesiąty krok może berserker poczynił jak równowagę idąc raptem stracił i w tył o krok cofnąwszy zatoczył i na wznak upadł, tylko volvę chcąc jeszcze od miękkiej ziemi zasłonić. Po tem jak już impet upadku minął, dłonie mężczyzny opadły bardzo delikatnym ruchem na boki, a oczy jego, nie szkarłatne już i puste jakieś wpatrzone były w obojętną, bezkresną noc ponad nimi.

Elin cichy okrzyk z siebie wydała, gdy opadali na ziemię i na tyle szybko na ile zdołała z Volunda zeszła.
- Volundzie? - Nachyliła się przestraszona nad nim. - Volundzie?
Wampir jak gdyby przez chwilę twarzy jej nie widział. Wpatrzony w niebo ponad usta delikatnie uchylił.
- Jestem… - głosem dobył, po chwili jak gdyby niemego zająknięcia, jakoś miękkim, melodyjnym - ...tutaj… - dodał z bezmierną żałością w głosie, odpowiadając volvie, lecz mówiąc… Asowie i Vanowie wiedzieli o czym, a oczy jego wyglądały, że gdyby śmiertelne były, byłyby załzawiły.
Wieszczka wargi zagryzła.
- Wstań, pomogę Ci… - Próbowała pomóc mu podnieść się patrząc ze strachem na to co dzieje się z berserkerem.

Skupił się, dość nagle. Cokolwiek miało miejsce, minęło. Oczy bez wyrazu na bok ku volvie strzeliły, gdy twarz kamienna znowu się stała.
Afterganger delikatnie podniósł się do pozycji siedzącej, po czym zerknąwszy na swe rany, bardzo metodycznie, starannie podniósł się do pozycji stojącej. Jasnym było, że będzie kuśtykał, lecz sam może i mógł iść. Milczał jednak czas cały.
Szkarłatne oczy zwrócone były ku chacie, nim na volvę przeszły i Volund dłoń jej swoją zaoferował, by wzajem sobie pomagali i iść tam, gdzie szukana przez nich mogła być.
Próbowała się podnieść ale nogi nie potrafiły ją utrzymać. Westchnęła cicho i po moc krwi sięgnęła, by być w stanie się podnieść.
- Wracajmy do reszty… Nie damy rady w tym stanie. - Powiedziała ze smutkiem.
- Sam po nią pójdę. Wiesz o tym. - na nią zerknął, dłoń delikatnie trzymając, że mogłaby puścić własną i zabrać, gdyby zechciała.
Był to ostatek woli, na jaki tej nocy mógł się zdobyć berserker.
Zacisnęła dłoń mocniej na ręce Volunda i powoli ruszyła w stronę chatynek.
Po bitwie

Polana zalana krwią zamarła jakby bez ruchu.
Mięśnie jeszcze napięte, gotowe do odparcia kolejnego niespodziewanego ataku, paniczny wzrok wyglądający wroga, parujące ciała, krew, wyprute wnętrzności, odcięte członki.
Lepki dźwięk gdy Agvindur nogę przestawił…stopa ugrzęzła w błocie i śniegu wsiąkającym gorącą krew obrońców polany.
Cisza…
Uderzyła wszystkich na raz jednako.
Do tej pory najeźdźcy nie zdawali sobie sprawy jak wielki hałas trwał wokół nich.
Ich zmysły szok przeżyły gdy brak dźwięków zstąpił tak nagle.
Gudrunn pierwsza ocknęła się rozglądając wokół i ku Odgerowi ruszyła jak uosobienie zemsty...valkiria… naga, zlana posoką sklejającą jej jasne włosy. Upadła na kolana przejechawszy kawałek po śliskiej polanie. Mężów leżących obok bez pardonu odtrąciła, sprawdzać zaczęła co z Rudowłosym. Bez powodzenia. Agvindur rozglądać się zaczął po towarzyszach swoich. Bjarki placnął na ziemię bezwładnie. Sighvart zaś… ruszył na południe polany gdzie ostatni raz widział swego syna, krew z krwi swej.
Freyvind spojrzał ku chatom i tam gdzie ludzie Svena odciągali. Popatrzył też na rany Grima.
- Co z Odgerem? - rzucił do Gudrunn podchodząc do sługi. Sięgnął ku mocy krwi by wyleczyć swe rany, choć większość ich oparła się darowi. Zadane szponami wilków przeklętymi były.
- W stuporze - odkrzyknęła przez polanę. Głos się echem poniósł. Agvindur ruszył ku karlowi.
Bjarki siedział jak klapnął o miecz jedynie się oparłszy. Wzrok na Freya podniósł zaćmiony. Głębokie rany na plecach od pazurów wyraźnie się odznaczały. Ugryzienia na udzie sprawiły, ze skórzana nogawica przesiąkła krwią. Czarne niemal od krwi dłonie na mieczu wciąż zaciskał.
- Co myśmy zrobili - wyszeptał, a twarz jego w znajomym tiku się marszczyła. Zapatrzył się na zbeszczeszczone miejsce. Chaty wyglądały na opuszczone. Kątem oka zauważył Volunda z volvą z wolna ruszających ku pozostawionym domom, z których dym kominami jeszcze się dobywał.
- Zwyciężyliśmy. Tośmy zrobili - wampir wyciągnął dłon i rozciął sobie lekko przegub. - Pij, siły Twej nam trzeba będzie.
Bjarki zaparł się na mieczu, dłonią robiąc znak odmowy. Spróbował wstać o własnych siłach.
- Pij - przykazał ponownie skald. Był zdziwiony odmową. - Lada chwila przyjdzie nam wracać przed dniem. Daleko nie ujdziemy gdy będziesz w tym stanie.
- Dam radę… jeno chwilę spocznę… co .. co z jarlem? - Bjarki zaciął zęby i usta.
- Nie dasz rady - skald warknął patrząc na sługę i reki nie wycofał. - Ci co tu dziś padli z naszej strony jak bohaterowie stawali. Nie można zostawić ich ciał na pohańbienie. Pij i moc krwi mej na rany wykorzystaj, bo kto na nogach się trzyma, będzie musiał jednego z martwych towarzyszy stąd wynieść.
Bjarki po raz pierwszy spojrzał niechętnie na swego pana.
- Krew skalana… - mruknął lecz ostatecznie usta przyłożył do nadgarstka. Upił lecz niewiele, z wysiłkiem się odrywając. Nie patrząc na skalda więcej z wolna zebrał się z ziemi.
Freyvind potoczył wzrokiem szukając Sighvarta, lecz ku Agvindurowi sie skierował wstającemu znad ciał swych zbrojnych.
- Wyżyje któryś? - spytał podchodząc.
Jarl nie wyglądał na zbyt przekonanego:
- Anders… może i Einar. - wskazał na Sighvarta siedzącego bez ruchu nad zwłokami Heminga co na ziemi żywcem rozerwany leżał… tuż obok zielonookiego uciekiniera z Aros. Tego poznać ciężko było. Jego twarz rozdrapana, rozerwana niemal się zdawała … szczęka przeświecała na biało z jednej strony twarzy, reszta policzka zwisała na cienkim płacie skóry. Rany jednak nie wyglądały na zadane przez lupinów.
Nieutulony żal przebiegł przez twarz skalda. To o czym rozmawiał z Agvindurem przed wyruszeniem. Prowadzić do boju często równa się prowadzeniu na śmierć. Wygrali w bitwie epickiej, zginęli w boju, Odyn ich własnie przyjmował w Valhall… a jednak śmierć każdego z padłych wojów bolała bardziej niż wilkołacze razy.
- Zabierzemy ich ze sobą. Pochówek godny wojowników im się należy, a nie pohańbienie ciał gdy słudzy wilków powrócą.
- Gudrunn - zawołał wampirzycę wciąż patrząc na Agvindura. Słowa swe do obojga kierował. - Odyn dał zwycięstwo w walce szalonej. Jego w tym ręka inaczej być nie może. Obiecana miał ofiarę. Ogień w Jelling trawiący ich łby i serca. Dzielnie stawali w obronie swego domu… ale gniew Asów możemy wywołać nie spełniwszy tego.
- Złotousty… - zaczęła, gdy podeszła blado-krwista - ...czasu niewiele. - spojrzała na jarla. - Spieszyć się trzeba jeśli wszystkich zebrać tak chcesz.
- Sigrunn trzeba nam szukać. Bez niej ta rzeź sensu nie ma. Volund i Elin w chatach buszują, Wy dwoje dary dla Odyna zbierzcie. Sighvart niechaj ma spokój i swą strate opłacze. Ja… z Bjarkim ku chacie na północy pójdziem. Śpieszyć nam się trzeba.
Jarl z ciężkim i zasmuconym spojrzeniem kiwnął głową. W dwójkę z Gangrelką do sprawy się zabrali.
Bjarki zaś ruszył za skaldem jakby chcąc z tego przeklętego teraz miejsca odejść jak najszybciej.
Ruszyli we dwóch ku północy, lecz skald wstrzymał sie. Wilkołaki wszystkie wybite zostały, ale ludzie im służący w las pierzchli. Obserwować ich mogli i na ich poraniona dwójkę rzucić się grupą. Freyvind kiwnął głowa na Grima i zboczył wpierw ku chatom, volvie i Pogrobcowi sie kierując.

 

Ostatnio edytowane przez Blaithinn : 21-07-2016 o 17:28. Powód: Obrazek
Blaithinn jest offline