Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 16-07-2016, 15:03   #50
-2-
 
Reputacja: 1 -2- jest jak niezastąpione światło przewodnie-2- jest jak niezastąpione światło przewodnie-2- jest jak niezastąpione światło przewodnie-2- jest jak niezastąpione światło przewodnie-2- jest jak niezastąpione światło przewodnie-2- jest jak niezastąpione światło przewodnie-2- jest jak niezastąpione światło przewodnie-2- jest jak niezastąpione światło przewodnie-2- jest jak niezastąpione światło przewodnie-2- jest jak niezastąpione światło przewodnie-2- jest jak niezastąpione światło przewodnie
Ziemianki

Ruszyli powoli, krok po kroku.
Z pola bitwy słychać było jedynie głosy Freya i Gudrunn.
Przed nimi… pięć chat. Niewielkich, bez większego zapatrzenia się zbitych, byle od zimna chroniły. Dachy zrobione z traw, mchu, drewna, smołą jakowąś połączonych, spadały dość nisko, niemalże ziemi sięgając.
Im bliżej byli, tym więcej szczegółów wyłaniało się z nieco szarzejącego mroku.
Garnce rzucone, narzędzia kopniete w pośpiechu, ziemia ubita niemalże na kamień od licznych kroków jeszcze liczniejszych stóp i łap.
Dym pachniał domem, ciepłem, bezpieczeństwem…
Volva zagryzła wargi. Zrobili dokładnie to samo co lupini… Napadli na ich domostwa. Nie byli o wiele lepsi, a może i gorsi gdyż zniszczyli źródło mocy chroniącej tą ziemię… Stawiała jednak krok za krokiem z iracjonalną nadzieją, że jeśli odnajdą Sigrunn, to nie wszystko będzie stracone.
Pogrobiec obok niej idący zdawał się tak samo na Słoneczku skupiony. Wyglądał swoimi nieludzkimi oczyma by zajrzeć do chaty najbliższej. Twarz ku volvie zwrócił, w niemym pytaniu, czy którakolwiek bardziej jej się zda od innych ważną.
W milczącej odpowiedzi ruszyła volva do chałupki na wprost nich.
Pogrobiec delikatnie za dłoń jej pociągnął. Spojrzał jej tylko porozumiewawszo w oczy, samemu z marsową miną ruszając przodem.
Wejście do chatynki, skóry jeleni zasłaniały. Miękko musnęły sękate dłonie berserkera, delikatnie i niemal pieszczotliwie. Ze środka ni dźwięk nie dobiegał… U boku wejścia stojąc, skóry odsłonił by wejrzeć do lepianki, obaczyć, czy ślad jakikolwiek po tej, której szukają zdoła dostrzec, gotów wszystko inne zignorować i ku następnej ruszyć.
Nikogo nie ujrzał… jeno wokół ognia jakieś resztki jedzenia. Rozrzucone codzienne rzeczy. Nieco broni i skorzany bucik dziecięcy….
Słowem się nie odezwawszy, widok volvie odsłonił… jak gdyby zapraszał ją do obejrzenia pomieszczenia. Gdy już to uczyniła i nie zamierzała patrzeć dalej, ruszył pozostałe chaty tak samo sprawdzić. Widok bucika sprawił, że wieszczce wargi zadrżały ale rozejrzała się, po czym wycofała robiąc miejsce Pogrobcowi, by ruszył dalej.
Odwróciwszy się, prawie wpadła na Pogrobca mierzącego ją spojrzeniem.
- Przynajmniej tym razem zbiegli. - powiedział, patrząc przez chwilę intensywnie na volvę, nim odwrócił się poprowadzić do kolejnej chatynki.
Sposób, w jaki to powiedział, osąd w kamiennym obliczu sugerował, wraz ze słowy “tym razem”, że mówił nie jeno o tych wilkołakach… lecz coś więcej, o obyczaju dającym siłę, chwałę i bogactwo całej Skandynawii.
Elin nic nie rzekła bojąc się głosu użyć, by nie zdradził coraz większej rozpaczy jaką czuła. Pokiwała tylko głową czekając aż Volund ruszy.
Kolejna chatka zdawała się nieco bardziej surowa, jakby sami mężowie tu mieszkali. Rzeczy tu niewiele było. Następne z domostw należeć musiało do jakiegoś artysty co w sztuce zabijania się lubował. Wiele różnych rodzajów broni, wiele brzeszczotów luzem, łuków bez cięciw lub też takich co jeszcze odpowiedniego napięcia nie miały, przygotowane do formowania. Krótkie sztylety, ze dwa powyginane miecze, z czego jeden niemalże zaśniedziały.
Volva nie wiedziała co przykuło jej uwagę. Może to jego głownia starta od użytku, a może dziwne to, że miecz snadzią pokryty leżał na dość widocznym miejscu, jakby używany był dość często… nie wiedziała.
Volund zaś nie uchylił się dość szybko ni dość zgrabnie i głową uderzył w nisko zwisającą tarczę...aż echo głuche poszło. Jak gdyby bardziej tym poirytowany, rozeźlony, nie patrząc nawet i nie czekając by volva się na wnętrze chaty obejrzała ruszył szukać dalej.
Wieszczka natomiast do chatynki weszła rozglądając się uważnie i ostrożnie miecza dotykając.
Nie wiadomo, czy to dzieło tego miejsca czy zmysły wyczulone sprawiły, że zobaczyła smukłą, ciemnowłosą kobietę ubraną dziwacznie, w suknię na ramionach jedynie spiętą, co miecz do szerokiej, leniwie płynącej rzeki wrzuciła. Wokół rzeki roślinność była co volvie żadną siłą nie przypominała żadnej znajomej. Czy to bogini jakowaś? Koło niej znalazł się zwierz, co kota przypominał jeno żółty był w czarne kropki nakrapiany i wielkości cielęcia… Czy to wcielenie Freyi?
Zamrugała i po chwili namysłu miecz ze sobą postanowiła zabrać. Odda go Bogom. Wyszła z chatki by za Volundem ruszyć.
Freyvind ku niej nadciągał kierując się ku chacie do jakiej zdążała.
- Sigrunn? - spytał jednym słowem.
Głową jedynie pokręciła ciągle głosowi swojemu nie ufając.
Niepojetym to wszystko było.
Najwieksze zwyciestwo nad wilkołakami byc może w całej historii Danów, kilku hirdmanów połączyło sie z Odynem, osiem bestii piach gryzło, a gdzie nie spojrzec Frey widział jeno smutek. Sam go czuł zresztą. Wraz z Volvą weszli do chaty gdzie wcześniej zniknął Volund.
I tam też nikogo nie znaleźli. Puste domostwo świadectwo jak szybko decyzją bogów życie się zmienić może. Ślady z tej i innych chatek w las prowadziły.Ostatnia chatka była ich ostatnią nadzieją chociaż z każdym krokiem nabierali coraz większej pewności, że Słoneczka tu nie znajdą. Jedynie coraz bledsza Luna na niebie się powoli wycofywała do swych domowych pieleszy…
Volund co przed nimi nieco chaty sprawdził i przybycia Freya i Bjarkiego świadom jeszcze nie był odsunął skóry wejście przesłaniające gdy akurat przybywali.
- Freyvind. - zauważył skalda - Cóż za potyczka. Zapamiętam ją do końca moich dni. - powiedział z pewnym odcieniem swego bladoskórego oblicza, który mimo obojętnej maski twarzy zdradzał… nie zadowolenie, lecz… tak, pewne zaspokojenie.
Volva wyczulona pod nimi, jak nieraz widziała różne emocje na raz, widziała też ogniki gniewu z niemożności losu Sigrun ustalenia.
- Śpieszyć nam się trzeba, albo dziś ostatni z dni w jakim pamiętać to będziesz - odpowiedział skald, choć z uznaniem Pogrobcowi głową kiwnął.
Rozejrzał sie po chacie.
Elin miecz niemal ściskając spojrzała do wnętrza z pustką w oczach.
Tak i pustkę znalazła i tam…
- A więc wywiedli ją. - powiedział po prostu Volund. Do Freya, na pośpiech tego się zwrócił.
- Proszę, dołączymy wnet do was. Mi dzień nie straszny, ale jest jeszcze jedno co volva… Widzieć mogła, co może później być warte…
- Jest jeszcze jedna chata, na północy. Sprawdzić nam trzeba… - Feyvind mówił twardym, lecz zgorzkniałym głosem. Odnosząc zwycięstwo doznali klęski. - czasu winno starczyć. Nie zwlekajmy.
- Tam ich dowódca z jeszcze jednym lupinem podążyli… - spojrzała na wszystkich Elin ze wzrokiem pozbawionym już wszelkiej nadziei… - Nie damy dwóm rady…
- To zginiemy. Zasiadając do uczty z największymi wojami Danów, Gotów, Swedów i ludzi z północnej drogi. - Frey popatrzył twardo na volvę i berserkera. - Albo Odyn raz jeszcze da nam zwycięstwo. W pół drogi zawrócić nie wolno. Sam tam ruszę, jeśli taka Wasza wola.
Pogrobiec spojrzał pusto, jego oczy krwiste, w stronę północną.
- Tam ich nie ma. Widziałem ich obydwu gdyśmy walczyli. Jednego prawie Elin życia pozbawiła… - wyjaśnił swoją niechęć i zrezygnowanie berserker, a volva jęknęła cicho słysząc te słowa. - Drugi odszedł rychło. Ich tam nie uświadczymy… ni Sigrun żywej. - dokończył, wzdychając. Miał jednak jeszcze pytanie.
- Czy Gudrunn żyje…? - zagaił mimochodem - Cieszyć się musi, że taka siła lupinów spod jej miasta przepędzona… a żaden ze sług jej żywota w boju nie postradał…
- Nie czas na rozmowy. Ja idę. Gudrunn żyje. A decyzja o tym by iść na nich powstała zanim wiadomym było, że przy Jelling leże mają. - Frey nie zamierzał wdawać się w dysputy, czasu mieli zaiste niewiele. Ciężko ranny powlókł się ku wyjściu z chaty, zerkając na Bjarkiego. Obrał za cel północ.
Pogrobiec wyszedł z chaty powoli, odprowadzając skalda wzrokiem, jak gdyby wahając się, czy było po czemu z nim iść. Zerknął na volvę przelotnie w namyśle.
- Winnaś do Agvindura wrócić.
- Nie zostawię Was teraz… - Odpowiedziała zmęczonym tonem.
Volund spojrzał na Elin z… gniewem i zawodem? Oczy jego powędrowały ku mieczowi, który ze sobą niosła, jakby teraz dopiero zdobycz spostrzegł.
- Piękny. Nie zapomnij bucika. - odwrócił się od Widzącej, ruszając ku odległemu już, o wiele raźniej maszerującemu skaldowi - Powieś go na ścianie halli Agvindura, pośród trofeów co mi pokazywałaś. - rzucił do niej, odchodząc, by po może kilkunastu sekundach przyspieszyć. Mimo ran własnych próbował dogonić skalda, z którym dzielił krew, bój, gorzkie zwycięstwo.

Elin spojrzenie Pogrobca zabolało niczym kolejne uderzenie. Wpatrzyła się w odchodzących, po czym wzrok ku miejscu gdzie Agvindur stał skierowała. Ruszyła jednak za tymi, z którym krew ją związała.

Szli na północ mimo ran szybkim krokiem, aby czas oszukiwać. Skald z okrwawionym mieczem zaczął deklamować sagę o Sigurdzie idącym na smoka. By sobie, Bjarkiemu, Elin i Volundowi odwagi dodać. Był wściekły ale i zrozpaczony. Wyglądało na to, że wszystko poszło na marne. Jak usta pełne popiołu z wsi spalonej podczas wikingu. Szedł prosząc Frigg o miłosierdzie. W myślach, ustami wciąż sagę wygłaszał.

Doszli do chatki nieco okazalszej od tych, które już zwiedzili.
Wokół chatki kamienie poukładane były w wielkim kręgu domostwo zamykając. Pachniało stąd mocno ziołami lecz ogień zagaszony musiał zostać bo dymu żadnego widać nie było.
Środek zaś pozbawił Elin tchu.
Runy ciosane w kościach, drewnie, kamieniach rozrzucone na skórze niedźwiedzia były.
Widać legowisko to ulubione było pana tego domu. Zioła, plecionki przeróżne, zaschnięte ptaszki, wydmuchane czaszeczki kun i łasic, poroża leżące jako część nakrycia głowy… i
rzucony byle jak i byle gdzie.
Pustka w środku świadczyła o tym, że mieszkaniec porzucił to miejsce i ruszył przed siebie, zostawiając cały dobytek za sobą.
- Sigrunn? - Zawołała cicho Elin jakby dziewczyna mogła się gdzieś po kątach chować. Na podłogę spojrzała skórę niedźwiedzią odgarniając, by sprawdzić czy dołu jakiegoś nie ma.
Nie było...

Freyvin w tym czasie na kolana opadł i krzyk żalu, frustracji, rozpaczy i wściekłości z siebie wydał. Niewiele ustępowało to rykom wilkołaków gdy rzucały się na niego po splugawieniu ich świętości.

Pogrobiec nie miał nadziei zbliżając się do domostwa i nie miał nadziei również zaglądając do środka. Odczekał chwilę w stoickim milczeniu, aby obydwoje dzielących z nim krew znalazło chwilę, by wrócić do siebie wobec tego faktu… lub go po prostu zaakceptować…
- Czas nam do Jelling… - rzekł w końcu, połykając inne jakieś jeszcze słowa.

Wyszli z opuszczonego domostwa.
Niebo nad nimi zaczynało coraz bardziej się rozjaśniać znacząc dla niektórych szybko zbliżający się czas spoczynku.
Jednak to nie pole bitwy ściągnęło ich uwagę lecz bujający się na gałęzi świadek ich klęski:
Z dala kręcił łebkiem to na lewo to na prawo, odcinając się ostro na tle szarzejącej nocy.
- Wybacz nam… - Szepnęła Elin do kruka. - Niegodną walkę podjęliśmy… - skłoniła głowę i ruszyła powoli w stronę środka polany.

Krew wilkołaków krążąca w skaldzie trzymała go bez przerwy na granicy furii. Czy był to Hugin, czy Munin, czy zwykły ptak czekający tylko aż odejdą by zacząć ucztę… we Freyu coś pękło. Żal za tym, że dobrych ludzi na smierć poprowadził. Żal jaki czuł, widząc Sighvarta siedzącego nad zmasakrowanym ciałem syna. Nawet żal wilkołaków, jacy ginęli z wyciem rozpaczy gdy splugawił ich dom.
- Czegóż jeszcze od nas żądasz! - ryknął, a w krzyku tym uwielbienie dla najwyższego mieszało się ze wściekłością. - Czego chcesz?! Dla ciebie to czynim, a ty napawasz się klęska naszą?! - wrzeszczał wciąż z rozpaczą wymalowana na twarzy.
Pogrobiec zaś na to stał tylko nieco z tyłu, nie patrząc nawet na kruka ze szczególnym zainteresowaniem, milcząc, z oczyma lunatycznie wpatrzonymi w odległą dal… lub inne czasy…

Bjarki do pana swego podszedł i stanąwszy na przeciw jednym okiem swym spoglądając na skalda z góry.

Ojcze nasz najwyższy, Odynie o świętym imieniu!
Przyjdzie Ragnarok, spełni się słowo Urd
Jako w Asgardzie tako i w Midgard.
Daj nam miodu powszedniego,
I odpuść nam nasze tchórzostwo,
Jako i my wybaczamy tym, co zawiedli nas w boju.
Nie wódź nas ku strachowi i zbaw od porażek
Bo Twoja jest Valhalla, runy i mądrość
Na wieki wieków.
Cześć i chwała bogu jaki nam panuje!

Słowa godiego recytowane powoli wymuszały znany rytm na skaldzie. Zmuszały go podążania za jego tubalnym głosem. Gdy Frey się ociągał, poczuł mocarny uścisk na ramieniu.
Grim nie przerywał siłą woli nakazując skaldowi dołączenie do niego.
Skald poddał się dzikiej rezygnacji. Zwątpieniu. Nie walczył. Był jak kukła, gdyby prowadzono go do Utgardu tak samo by reagował. Wyglądał jakby wyłączył się, jedynie tępo patrząc przed siebie i ciężko posuwając noga za nogą. Krok za krokiem.
Pogrobiec objął spojrzeniem całe pole bitwy. Oblicze ku volvie zwrócił, w spojrzeniu bez wyrazu, jak gdyby chcąc ponaglić ją do drogi.
W oczach afterganger mężczyzny zatroskanego już nie było; jedynie potwór co satysfakcję z rzezi odczuwał i orła mimochodem czynił.
Obejrzała się zdziwiona jakby szukając czegoś wzrokiem.
- Jak? - Zapytała.
- Jak? - uniósł w odpowiedzi brew, patrząc w jej stronę, lecz nie patrząc na nią, nie zrozumiawszy lakonicznego pytania, być może nie do niego skierowanego.
Volva rozglądała się nieprzytomnym wzrokiem wokół, by w końcu spojrzenie na kruku zawiesić. Podeszła ostrożnie do niego.
- Jak odwrócić? - zapytała błagalnie.
Kruk jedynie zakrakał dwukrotnie i bijąc skrzydłami powietrze uleciał. Z resztą nie trzeba długo było czekać by jego bracia i siostry zaczęły do niego dołączać i krążyć z wolna nad pełną trupów polaną.
Nie usłyszawszy odpowiedzi stanęła przodem do chatki i przymknęła oczy. Gdzie jesteś Sigrun? Gdzie?

 
__________________
Nikt nie traktuje mnie poważnie!

Ostatnio edytowane przez -2- : 16-07-2016 o 17:40.
-2- jest offline