| Słońce wspięło się po zenicie, przez jakiś czas utrzymując w swoim punkcie szczytowym, by ponad dobrą godzinę później zacząć się po nim zsuwać. Sławetny zegar w Chlupocicach wskazywał godzinę 13:24 - parę minut przed planowanym wyjazdem dyliżansu krasnoluda Boldervine z tejże mieściny. Wokół wozu kręciła się - czy raczej - latała skrzacica Petunia, a troll Yorgell pomagał ładować bagaże. Na miejscu była już wynalazczyni Laura oraz dziewczyna z Matrice, Chloe. Była też pozostała załoga wyprawy. Brakowało tylko kapłana, ostatniego z pasażerów.
Wtem z zabudowań, od strony, w której była usytuowana miejska świątynia, wyłoniła się postawna sylwetka w długim czarnym płaszczu, w ciężkich buciorach i z torbami przerzuconymi przez grzbiet. Gęsta broda zdawała się ukrywać oblicze przybysza, ale jego skupione spojrzenie dało się już dostrzec z daleka. Oto nadchodził Theseus.
Przystawszy przed dyliżansem, podniósł swe stalowe oczy i utkwiwszy je na postaci młodej dziewczyny, której tożsamości dotychczas nie znał, pogrążył się w chwilowym milczeniu.
Chloe akurat upychała swój kuferek starając się nie przewrócić okrytego kraciastą chustą koszyka, który stał przy jej nogach. Czując na sobie czyjś wzrok rozejrzała się i przyjrzała osobie, która przyszła. Spojrzała pytająco na Laurę, jakby szukając odpowiedzi na pytanie czy zna tego mężczyznę. Ta uniosła brwi i pokiwała twierdząco - człekiem był sam proboszcz.
Kapłan na chwilę oderwał wzrok od dziewczyny i spojrzał po zebranych, po czym skinął im głową. - Wbaczcie, moi drodzy, jeśli się spóźniłem. Widocznie gościna u ojca Nathanka mi służyła - odezwał się w końcu, choć ciężko było wyłapać w jego głosie szczerość. Zwłaszcza w kwestii dotyczącej Chlupocickiego Cicerone. - Chyba nie miałem okazji panienki poznać. Jestem ojciec Theseus Glaive, pokorny sługa i wysłannik z Matrice - zwrócił się do nieznajomej, ponownie skupiając na niej baczne spojrzenie. Wcale niemizerna sylwetka, ciemne ubrania, bujny zarost i wilcze spojrzenie raczej nie robiły dobrego wrażenia. Mimo wszystko prezentował sobą spokój i opanowanie.
Wspomnienie tutejszego duchownego wywołało zainteresowanie na twarzy dziewczyny. Natomiast bezpośrednie zwrócenie się do niej przez mężczyznę i przedstawienie jej sprawiło, że panna Vergest otworzyła szeroko oczy i w lekkim oniemieniu przyglądała ojcu Glaive. - Ja... Jestem Chloe Vergest, pana... ojca gosposia... - odparła jednym tchem dziewczyna rumieniąc się przy tym.
Theseus odchylił głowę i przyjrzał się Chloe z góry, chwilę nad czymś dumając. - Moja… gosposia? - zapytał neutralnie, szukając w reakcji dziewczyny potwierdzenia. Na co ona pokiwała twierdząco głową.
- I to bardzo *nieśmiała* gosposia - skomentowała, przyglądając się z boku Laura.
Batiseista zaplótł dłoń w brodzie, gładząc ją w zamyśleniu. - A to ci dopiero niespodzianka… - odparł, kiwając głową. W końcu odchrząknął i przybrał coś na miarę przyjaznego wyrazu twarzy. - Zatem miło mi ciebie poznać, córko. Czyżbyś się załapała na nasz dyliżans do Szuwarów? - zapytał, rzucając spojrzenie na jej bagaż i zatrzymując go na koszyku.
Panna Vergest wyglądała na zmieszaną. Odetchnęła. Otworzyła swój kuferek i wyciągnęła z niego dwa listy. Spojrzała pobieżnie na nie i jeden schowała od razu z powrotem.
Drugą kopertę podała duchownemu do ręki. - Katedra w Matrice uznała, że przyda się dodatkowa pomoc dla obecnej gosposi, która ma już swoje lata. To list z kościoła i moje referencje… - powiedziała niepewnym głosem zerkając onieśmielona na mężczyznę.
Glaive odebrał kopertę i ostrożnie wydobył z niej zawartość, szybko przebiegając ją wzrokiem. Uważniejszą lekturę postanowił odłożyć na potem. - Odebrałaś kompletne wychowanie oraz wykształcenie, panno Chloe. Cieszy mnie to niezmiernie, że będę miał przyjemność pracy z tak kompetentną osobą. Na pewno będzie miała panna okazję się wykazać - odparł, ostatni raz wpatrując się prosto w oczy gosposi. Potem schował list do kieszeni i dźwignąwszy swój bagaż, załadował go na wóz. - A pani jak się dzisiaj czuje? - zapytał, spoglądając na Laurę. - Żałuję, że nie nawiedziłaś świątyni na porannych modłach. Mają tu kunsztowne drewniane figury Patronów.
- Po śniadaniu i gorącej kąpieli zdecydowanie lepiej, proszę ojca. Muszę tylko zadbać, by nie zmarznąć w trakcie podróży i w jednym kawałku może uda się dotrwać - odpowiedziała pogodnym głosem. - Przepraszam najmocniej, ale powoli będziemy odjeżdżać - poinformował ochroniarz, który załadował ostatnią skrzynię z ładunkiem. - To ostatni moment, by kupić świeże kanapki ze smalcem i cebulą za jedyne $0,22 - wciął się gruby Jacuś.
- Chętnie się skuszę - odpowiedziała dzieciakowi Breguet, choć nie wiedzieć, czy dla samej kanapki, z grzeczności, czy w podzięce za poranną fatygę.
Chłopak bardzo się ucieszył. Jego dłoń zniknęła w niewielkiej, podręcznej torbie i za chwilę, kawał potężnej pajdy chleba zawiniętej w białe płótno z tłustymi plamami powędrowała do Laury.
Chloe pokręciła głową patrząc na swój koszyk. Schyliła się po niego, wzięła do ręki i wyprostowała. - Nie ma potrzeby, mam zapakowane dobroci dość nawet dla czwórki na całą drogę - stwierdziła z ciepłym uśmiechem.
Mina Jacusia jakby zrzedła.. Spojrzał na Laurę oczekując kanapki albo zapłaty. W oczach wdać było, że wolał to drugie… - Oj nie wypada tak objadać współpodróżnych. Bardzo chętnie spróbuję tutejszego smalcu - odparła, nie chcąc zmieniać zdania, które tylko by zasmuciło dzieciaka. - Chwileczkę - odpowiedziała mu, wdrapując się ostrożnie na wóz. Do jednej ze skrzyń wetknęła kluczyk wyciągnięty z gorsetu, pogmerała i otworzyła jedną z nich. Tam znowu pogrzebała i w końcu zamykając wszystko wróciła do dzieciaka przekazując odpowiednią walutę. - Mam nadzieję, że będzie dobry - dopowiedziała z uśmiechem.
W końcu po kilku minutach wymiany zdań i uprzejmości, kobiety w asyście poważnego kapłana zajęły swoje miejsca w dyliżansie. Boldervine nie zwlekał i słysząc trzask zamykanych drzwiczek, popędził konie, jakby nagle z Chlupocic zaczęły wybiegać diabły. Widać było, że krasnolud przejął się bardzo opóźnieniem w trasie.
W ciasnej kabinie zatrzęsło, coś stuknęło i podskoczyło. Pasażerowie siedzieli stłoczeni, co ostrzejszy zakręt wpadając na siebie. Sama zaś podróż mijała na krótkich rozmówkach, umilając całej trójce czas.
Tylko Theseus siedział mrukliwy, w skupieniu wyglądając przez okienko. Coś go trapiło. Coś, co zobaczył. Lub coś, co się miało dopiero wydarzyć.
__________________ "Pulvis et umbra sumus" |