Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 16-07-2016, 18:18   #39
MTM
 
MTM's Avatar
 
Reputacja: 1 MTM ma wspaniałą reputacjęMTM ma wspaniałą reputacjęMTM ma wspaniałą reputacjęMTM ma wspaniałą reputacjęMTM ma wspaniałą reputacjęMTM ma wspaniałą reputacjęMTM ma wspaniałą reputacjęMTM ma wspaniałą reputacjęMTM ma wspaniałą reputacjęMTM ma wspaniałą reputacjęMTM ma wspaniałą reputację
Słońce wspięło się po zenicie, przez jakiś czas utrzymując w swoim punkcie szczytowym, by ponad dobrą godzinę później zacząć się po nim zsuwać. Sławetny zegar w Chlupocicach wskazywał godzinę 13:24 - parę minut przed planowanym wyjazdem dyliżansu krasnoluda Boldervine z tejże mieściny. Wokół wozu kręciła się - czy raczej - latała skrzacica Petunia, a troll Yorgell pomagał ładować bagaże. Na miejscu była już wynalazczyni Laura oraz dziewczyna z Matrice, Chloe. Była też pozostała załoga wyprawy. Brakowało tylko kapłana, ostatniego z pasażerów.

Wtem z zabudowań, od strony, w której była usytuowana miejska świątynia, wyłoniła się postawna sylwetka w długim czarnym płaszczu, w ciężkich buciorach i z torbami przerzuconymi przez grzbiet. Gęsta broda zdawała się ukrywać oblicze przybysza, ale jego skupione spojrzenie dało się już dostrzec z daleka. Oto nadchodził Theseus.
Przystawszy przed dyliżansem, podniósł swe stalowe oczy i utkwiwszy je na postaci młodej dziewczyny, której tożsamości dotychczas nie znał, pogrążył się w chwilowym milczeniu.
Chloe akurat upychała swój kuferek starając się nie przewrócić okrytego kraciastą chustą koszyka, który stał przy jej nogach. Czując na sobie czyjś wzrok rozejrzała się i przyjrzała osobie, która przyszła. Spojrzała pytająco na Laurę, jakby szukając odpowiedzi na pytanie czy zna tego mężczyznę. Ta uniosła brwi i pokiwała twierdząco - człekiem był sam proboszcz.

Kapłan na chwilę oderwał wzrok od dziewczyny i spojrzał po zebranych, po czym skinął im głową.
- Wbaczcie, moi drodzy, jeśli się spóźniłem. Widocznie gościna u ojca Nathanka mi służyła - odezwał się w końcu, choć ciężko było wyłapać w jego głosie szczerość. Zwłaszcza w kwestii dotyczącej Chlupocickiego Cicerone.
- Chyba nie miałem okazji panienki poznać. Jestem ojciec Theseus Glaive, pokorny sługa i wysłannik z Matrice - zwrócił się do nieznajomej, ponownie skupiając na niej baczne spojrzenie. Wcale niemizerna sylwetka, ciemne ubrania, bujny zarost i wilcze spojrzenie raczej nie robiły dobrego wrażenia. Mimo wszystko prezentował sobą spokój i opanowanie.
Wspomnienie tutejszego duchownego wywołało zainteresowanie na twarzy dziewczyny. Natomiast bezpośrednie zwrócenie się do niej przez mężczyznę i przedstawienie jej sprawiło, że panna Vergest otworzyła szeroko oczy i w lekkim oniemieniu przyglądała ojcu Glaive.
- Ja... Jestem Chloe Vergest, pana... ojca gosposia... - odparła jednym tchem dziewczyna rumieniąc się przy tym.

Theseus odchylił głowę i przyjrzał się Chloe z góry, chwilę nad czymś dumając.
- Moja… gosposia? - zapytał neutralnie, szukając w reakcji dziewczyny potwierdzenia. Na co ona pokiwała twierdząco głową.
- I to bardzo *nieśmiała* gosposia - skomentowała, przyglądając się z boku Laura.
Batiseista zaplótł dłoń w brodzie, gładząc ją w zamyśleniu.
- A to ci dopiero niespodzianka… - odparł, kiwając głową. W końcu odchrząknął i przybrał coś na miarę przyjaznego wyrazu twarzy.
- Zatem miło mi ciebie poznać, córko. Czyżbyś się załapała na nasz dyliżans do Szuwarów? - zapytał, rzucając spojrzenie na jej bagaż i zatrzymując go na koszyku.
Panna Vergest wyglądała na zmieszaną. Odetchnęła. Otworzyła swój kuferek i wyciągnęła z niego dwa listy. Spojrzała pobieżnie na nie i jeden schowała od razu z powrotem.
Drugą kopertę podała duchownemu do ręki.
- Katedra w Matrice uznała, że przyda się dodatkowa pomoc dla obecnej gosposi, która ma już swoje lata. To list z kościoła i moje referencje… - powiedziała niepewnym głosem zerkając onieśmielona na mężczyznę.
Glaive odebrał kopertę i ostrożnie wydobył z niej zawartość, szybko przebiegając ją wzrokiem. Uważniejszą lekturę postanowił odłożyć na potem.
- Odebrałaś kompletne wychowanie oraz wykształcenie, panno Chloe. Cieszy mnie to niezmiernie, że będę miał przyjemność pracy z tak kompetentną osobą. Na pewno będzie miała panna okazję się wykazać - odparł, ostatni raz wpatrując się prosto w oczy gosposi. Potem schował list do kieszeni i dźwignąwszy swój bagaż, załadował go na wóz.
- A pani jak się dzisiaj czuje? - zapytał, spoglądając na Laurę. - Żałuję, że nie nawiedziłaś świątyni na porannych modłach. Mają tu kunsztowne drewniane figury Patronów.
- Po śniadaniu i gorącej kąpieli zdecydowanie lepiej, proszę ojca. Muszę tylko zadbać, by nie zmarznąć w trakcie podróży i w jednym kawałku może uda się dotrwać - odpowiedziała pogodnym głosem.

- Przepraszam najmocniej, ale powoli będziemy odjeżdżać - poinformował ochroniarz, który załadował ostatnią skrzynię z ładunkiem.
- To ostatni moment, by kupić świeże kanapki ze smalcem i cebulą za jedyne $0,22 - wciął się gruby Jacuś.
- Chętnie się skuszę - odpowiedziała dzieciakowi Breguet, choć nie wiedzieć, czy dla samej kanapki, z grzeczności, czy w podzięce za poranną fatygę.
Chłopak bardzo się ucieszył. Jego dłoń zniknęła w niewielkiej, podręcznej torbie i za chwilę, kawał potężnej pajdy chleba zawiniętej w białe płótno z tłustymi plamami powędrowała do Laury.
Chloe pokręciła głową patrząc na swój koszyk. Schyliła się po niego, wzięła do ręki i wyprostowała.
- Nie ma potrzeby, mam zapakowane dobroci dość nawet dla czwórki na całą drogę - stwierdziła z ciepłym uśmiechem.
Mina Jacusia jakby zrzedła.. Spojrzał na Laurę oczekując kanapki albo zapłaty. W oczach wdać było, że wolał to drugie…
- Oj nie wypada tak objadać współpodróżnych. Bardzo chętnie spróbuję tutejszego smalcu - odparła, nie chcąc zmieniać zdania, które tylko by zasmuciło dzieciaka. - Chwileczkę - odpowiedziała mu, wdrapując się ostrożnie na wóz. Do jednej ze skrzyń wetknęła kluczyk wyciągnięty z gorsetu, pogmerała i otworzyła jedną z nich. Tam znowu pogrzebała i w końcu zamykając wszystko wróciła do dzieciaka przekazując odpowiednią walutę. - Mam nadzieję, że będzie dobry - dopowiedziała z uśmiechem.

W końcu po kilku minutach wymiany zdań i uprzejmości, kobiety w asyście poważnego kapłana zajęły swoje miejsca w dyliżansie. Boldervine nie zwlekał i słysząc trzask zamykanych drzwiczek, popędził konie, jakby nagle z Chlupocic zaczęły wybiegać diabły. Widać było, że krasnolud przejął się bardzo opóźnieniem w trasie.
W ciasnej kabinie zatrzęsło, coś stuknęło i podskoczyło. Pasażerowie siedzieli stłoczeni, co ostrzejszy zakręt wpadając na siebie. Sama zaś podróż mijała na krótkich rozmówkach, umilając całej trójce czas.
Tylko Theseus siedział mrukliwy, w skupieniu wyglądając przez okienko. Coś go trapiło. Coś, co zobaczył. Lub coś, co się miało dopiero wydarzyć.
 
__________________
"Pulvis et umbra sumus"
MTM jest offline