Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 16-07-2016, 23:00   #240
Warlock
Konto usunięte
 
Warlock's Avatar
 
Reputacja: 1 Warlock ma wspaniałą reputacjęWarlock ma wspaniałą reputacjęWarlock ma wspaniałą reputacjęWarlock ma wspaniałą reputacjęWarlock ma wspaniałą reputacjęWarlock ma wspaniałą reputacjęWarlock ma wspaniałą reputacjęWarlock ma wspaniałą reputacjęWarlock ma wspaniałą reputacjęWarlock ma wspaniałą reputacjęWarlock ma wspaniałą reputację
Górska grań, Góry Środkowe
11 Kaldezeit, 2526 K.I.
Świt

Wraz z nadejściem świtu, promienie wschodzącego słońca odsłoniły kolejne trupy. Trzech ludzi Riemera zamarzło na śmierć, o czym szybko przekonali się pozostali członkowie wyprawy, gdy wraz z nastaniem nowego dnia próbowali wybudzić utkwionych w kompletnym bezruchu towarzyszy. Zaszklone, szeroko otwarte oczy, które pokrywała cieniutka warstwa lodu, spoglądały z przestrachem w stronę górującego nad okolicą Nordbergu - największego spośród wszystkich szczytów Gór Środkowych, który tamtego dnia skryty był w gęstych, nieprzeniknionych oparach formujących się chmur.
Dla bardziej zabobonnych uczestników wyprawy był to zły omen; zapowiedź ponurej zguby, która niechybnie czeka wszystkich śmiałków, na tyle nierozważnych, aby zapuścić się w samo serce zdradzieckich gór. Śmierć mieszkańców Mühlendorfu była ciosem dla każdego, bowiem z każdym zgonem ich szanse na zwycięstwo topniały, lecz w szczególności był to bolesny cios dla Riemera, który obiecał wielu rodzinom sprowadzić ojców i synów w jednym kawałku. Byli to ludzie tacy jak znaczna większość mieszkańców wiosek; prości, uczynni i gorliwie oddani pracy na polu. Ich ciężka harówka pozwalała przetrwać zimę najbliższym i teraz, po ich śmierci, los wielu rodzin stanął pod znakiem zapytania. Sołtys Mühlendorfu wiedział już, że dla niego najtrudniejszym etapem wyprawy wcale nie będzie walka, lecz powrót do domu i spojrzenie owdowiałym kobietom prosto w oczy, aby w następstwie przekazać ponure wieści. Poniekąd, zaczął pragnąć chwalebnej śmierci, aby uniknąć tego osobistego upokorzenia.

Ta niepowetowana strata zdruzgotała i tak chwiejne już morale. W obozie panował przenikliwy chłód, przed którym nie chroniły nawet grube płaszcze i ocieplane mundury. Nadejście świtu przywitano rozpaleniem ogniska, wokół którego wędrowcy zbili się w ciasnś gromadkę, aby posilić się po raz ostatni przed ostateczną konfrontacją z hordą zwierzoludzi. Zdaniem wielu, była to również ostatnia ciepła strawa przed śmiercią, która czekała ich u kresu tej wyprawy… Ta i podobne myśli krążyły nieprzerwanie w ich umysłach, nie pozwalając o sobie ani na chwilę zapomnieć.
- To nasz koniec. Zamarzniemy tu lub zginiemy od toporów i włóczni zwierzoludzi - odezwał się przy ognisku jeden z młodszych mieszkańców Mühlendorfu, którego już wcześniej dało się poznać jako strachliwego i buntowniczego chłopa. Na swojej podróżniczej patelni trzymał chudy kawałek wieprzowiny, lecz czekał tak długo na swoją kolej, że mięso zdążyło zamarznąć zanim zdążył włożyć patelnię w płomienie. Spojrzał wtedy z przekąsem na swą lichą porcję, a później powiódł przygnębionym wzrokiem po twarzach pozostałych uczestników wyprawy. Podobnie jak on, mieli oni nietęgie miny, których zły nastrój potęgowała obecność martwych truposzy, wciąż utkwionych w takiej samej pozie, którą przybrali jeszcze za życia. Nikt mu jednak nie odpowiedział, nikt nie zaprzeczył, tak jakby każdy podzielał jego myśli, a przynajmniej nie potrafił znaleźć odpowiedniego kontrargumentu ku własnemu i pozostałych rozczarowaniu.
- To już ostatni etap podróży. Od naszego celu oddziela nas tylko górska grań - zachrypnięty głos Schulza przerwał powstałą ciszę, skupiając spojrzenia wszystkich obecnych na jego pomarszczonej twarzy.
- To bardzo niebezpieczny odcinek, dlatego weźmiemy ze sobą liny i obwiążemy się nimi. Podzielimy się na cztery grupy, wśród których znajdą się osoby znane z krzepy oraz te bardziej wycieńczone podróżą. Miejmy nadzieję, że to rozwiązanie okaże się wystarczające - weteran dokończył swój wywód, po czym dostał ataku rzężącego kaszlu, który wstrząsnął całym ciałem starca. Schulz cieszył się poszanowaniem wśród mieszkańców obu wiosek, toteż nikt nie zaprzeczył, choć w umysłach wielu już dawno zasiane zostało ziarno wątpliwości. Zdali się na chłodną kalkulację byłego żołnierza Armii Imperialnej, bowiem był najbardziej doświadczony spośród wszystkich i znał te góry, choć nie na tyle dobrze, by móc nawigować bez pomocy artefaktu znalezionego w komnacie arcymaga Kolegium Niebios. Nie mieli też innego wyjścia, choć mogli wracać, lecz wtedy zaprzepaściliby wszystko co dotychczas osiągnęli, a śmierć ich towarzyszy poszłaby na marne. Wiedzieli, że na odwrót jest już za późno.


Opuszczając obozowisko i osłaniające je ściany skalne, wędrowcy zostali na przywitanie smagnięci lodowato zimnym wiatrem, który odbierał dech w płucach i wywoływał uczucie szoku termicznego. O świcie warunki atmosferyczne wyraźnie się pogorszyły; w wysokich partiach gór panowała burza śnieżna, a w niżej położonych obszarach istniało spore ryzyko wywołania lawiny. Wszystko wskazywało na to, że pogoda nie ulegnie poprawie w najbliższym czasie, a z czasem może być jeszcze gorzej, gdy śniegi przykryją wytyczoną ścieżkę, toteż Albert Schulz wraz z towarzyszącym mu Bratem Lambertem nawoływali resztę uczestników wyprawy do podwojenia wysiłków. Chcieli jak najszybciej przedostać się przez górską grań, zanim ta zostanie kompletnie zasypana.

Po pokonaniu kilkuset kroków, chłostani lodowatym wichrem bohaterowie dotarli na skraj wspomnianej grani. Był to długi na ponad trzysta metrów odcinek, prowadzący wąskim grzbietem rozległej góry, po obu stronach której znajdowała się olbrzymia przepaść licząca sobie więcej niż tysiąc stóp, a na widok której wszystkich mimowolnie ogarnął lęk przed wysokością.
Mimo dłuższej chwili wahania, która ogarnęła nawet przewodnika wyprawy, wędrowcy zdołali przełknąć kłujące uczucie strachu i zastosowali się do planu Schulza. Podzielono się na mniejsze grupy, wewnątrz których poszczególne osoby związane były ze sobą linami. Pierwszej grupie przewodził Schulz, następnej Lambert, na przodzie trzeciej szedł Riemer, zaś ostatnią prowadził Klaus.
Po ofiarowaniu krótkiej modlitwy bogom, chłopi, jeden po drugim, zanurzali się w opary gęstej chmury, która oplatała swym szerokim ramieniem górską grań, kompletnie przesłaniając widoczność przed nimi. Tuż po pokonaniu pierwszych kilku kroków, wędrowcy zrozumieli jak bardzo zdradziecki jest to teren, lecz niezrażeni tym parli dalej, myślami będąc u boku swych rodzin. Gruba płachta śniegu, która pokrywała każdy metr kwadratowy wysokich gór, była wyzwaniem samym w sobie, bowiem pokonujący wąską grań śmiałkowie nie wiedzieli gdzie kończy się skała, a zaczyna przepaść. Bohaterowie ostrożnie stawiali każdy swój krok, modląc się w duchu, aby nie wpaść w jakąś ukrytą szczelinę lub co gorsza; poślizgnąć się, lecz na szczęście dla nich, podłoże okazało się być w miarę stabilne.
Tuż po tym jak pierwsza grupa przedostała się na drugą stronę, towarzyszący Schulzowi chłopi rozbiegli się po okolicy na rozkaz weterana, aby zabezpieczyć teren przed nadejściem kolejnych osób, zaś Albert wraz z Katariną stali na krawędzi przepaści, pomagając pozostałym pokonać ostatnie kilka metrów grani. W ten właśnie sposób bezpiecznie przeszła druga oraz trzecia grupa, których członkowie rozstawili się z bronią palną u podnóża skalistego wzniesienia, czekając na nadejście pozostałych.

Ostatnia grupa, której przewodził Klaus, również zdołała przedostać się przez grań, lecz gdy tylko dotarli na drugą stronę gór, łowca ku własnemu przerażeniu spostrzegł, iż drugi koniec liny był przez cały ten czas swobodnie ciągnięty po śniegu, a przecież miał być nim obwiązany Dziadek Rybak. Młody myśliwy spoglądał z niedowierzaniem w trzymany przez siebie skrawek sznura, nie potrafiąc zrozumieć dlaczego nikt nie zauważył tajemniczego zniknięcia starca. W przypływie gniewu odrzucił linę na bok i chciał już ruszyć w drogę powrotną, lecz reszta chłopów siłą powstrzymała go przed tą zgubną decyzją.
- Nie pomożesz mu - wyszeptał Schulz z malującym się na twarzy wyrazem bólu, po czym położył dłoń na barku Klausa w przyjacielskim geście. Weteran próbował znaleźć słowa pocieszenia, lecz przez dłuższą chwilę nie był w stanie nic z siebie wykrztusić. Wtedy właśnie ich spojrzenia spotkały się ze sobą i choć w oczach łowcy czaiła się nienawiść, młodzieniec szybko pogodził się z rzeczywistością. Klaus zbył uścisk Schulza gwałtownym ruchem ramion, po czym minął go bez słowa i ruszył w stronę wznoszącego się przed nimi płaskowyżu, gdzie oczekiwała ich ostateczna walka. Podobnie jak reszta, był gotów pomścić śmierć wioskowego znachora.


Nordberg, Góry Środkowe
11 Kaldezeit, 2526 K.I.
Świt

Słońce wznosiło się za ich plecami, kiedy chłopi zajmowali dogodne pozycje na kamienistym podwyższeniu, które górowało nad płaskowyżem otaczającym najwyższy ze szczytów Gór Środkowych. Stąd mieli doskonały widok na roztaczającą się przed nimi skalną równinę, na końcu której zgromadziły się dziesiątki uzbrojonych we włócznie, tarcze i topory zwierzoludzi, wśród których znajdowali się dotknięci zaawansowanymi mutacjami ludzie, w sięgających ziemi czarnych szatach, przywodzący na myśl kapłanów Morra, lecz baczny obserwator byłby w stanie spostrzec symbole Khorne’a, które zostały wytatuowane na ich szpetnych twarzach.
W ciasnych, drewnianych klatkach trzymano boleśnie związanych ze sobą więźniów, wśród których znajdowały się przerażone rodziny mieszkańców Krausnick. Wtedy jeszcze nikogo nie złożono w ofierze, lecz kilkanaście metrów dalej, na samym końcu płaskowyżu, tuż u podnóża górskiej ściany skalnej, znajdował się potężnych rozmiarów, starożytny ołtarz, którego kamienie na przestrzeni ostatnich kilku tysiącleci przybrały barwę szkarłatu w wyniku hektolitrów przelanej tam krwi.
Na jego zbrukanych posoką schodkach zebrali się odprawiający modły kultyści oraz towarzyszący im zakuty w czarną zbroję rycerz. W swym mrocznym triumfie dostarczył im nie tylko licznych ofiar, niezbędnych do odprawienia plugawego rytuału, ale także Kielich Sigmara, który teraz połyskiwał w blasku wschodzącego słońca, trzymany w ręku jednego z tych przerażających kapłanów.

Wrogowie nie byli świadomi obecności chłopów, od których dzieliło ich ponad dwieście metrów, a którzy usadowili się na kamienistym wale, skąd mogli bez większych przeszkód obserwować ruchy przeciwnika. Pomiędzy nimi znajdował się płaski teren bez żadnych walorów strategicznych, które mogliby wykorzystać na swoją korzyść.
Czempion Khorne’a oraz jego ogarnięte pobożną żądzą krwi oddziały siepaczy, stali pomiędzy wysoką ścianą skalną, będącą podnóżem Nordberga, a wzniesieniem, na którym zgromadzili się bohaterowie. Płaskowyż był jednak dość szeroki na całej swej długości, a liczebność chłopów zbyt mała, aby zamknąć w kleszcze tak spory oddział przeciwników, więc nie mogli wykorzystać przewagi terenu, ani też zaatakować bez wcześniejszego zwrócenia na siebie uwagi. Bohaterowie musieli więc szybko przemyśleć swoją taktykę, zanim ich rodziny zostaną złożone w ofierze, a starożytny artefakt bezpowrotnie splugawiony.
 
__________________
[URL="www.lastinn.info/sesje-rpg-dnd/18553-pfrpg-legacy-of-fire-i.html"][B]Legacy of Fire:[/B][/URL] 26.10.2019

Ostatnio edytowane przez Warlock : 17-07-2016 o 14:55.
Warlock jest offline