Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 17-07-2016, 10:22   #261
Armiel
 
Armiel's Avatar
 
Reputacja: 1 Armiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputację
Wszyscy

Korzystając z okazji, że morderca zajął się Connorem, Bear chwycił na ręce Agnie i ruszył w las, w stronę – jak mu się wydawało – gdzie leżała jaskinia. Angie coś mówiła, zdławionym przez ból głosem, ale Bear nie odpowiadał. Oszczędzał oddech i obolałą krtań.

Frank szedł ostatkiem sił, ale nagle coś sobie przypomniał. Łapacz snów znaleziony przy ciele Calgaryego wisiał na gałęzi drzewa, tam gdzie zawiesiła go Angie. Tymczasem Bera z Angie znikał w lesie, kierując się w dół górskiej rzeki, która mieli spływać razem rano. Connor odciągał mordercę w las, trzymając się na dystans i próbując przeżyć. A on, nieopatrzony, stracił zbyt wiele krwi, aby zrobić cokolwiek, a już na pewno zdjąć amulet z drzewa.

Nogi ugięły się pod Frankiem i usiadł na ziemi opierając plecami o jakiś zimny głaz. Musiał chwilę odpocząć. Tylko chwilę. Zamknął oczy i ujrzał przed sobą stojącego Indianina.


CONNOR


Odciągnął demona! Dał czas reszcie. Teraz musiał zatroszczyć się o siebie samego. Bear i Angie zniknęli w lesie kierując się gdzieś w dół Gorskiej rzeki przy której rozbili obozowisko. Franka nagle stracił z oczu. Innych widział leżących przed namiotami, poza drugą dziewczyną, Arisą. Tej nie widział już od jakiegoś czasu i nie maił pojęcia gdzie była.

Teraz jednak Connor miał inne zmartwienie. Bruce kroczył za nim, skracał dystans. Cokolwiek siedziało w poparzonym ciele chłopaka było… ostrożne. Obawiało się chyba rakietnicy. Bólu? Ognia? Nie wiedział, ale wiedział że nie będzie w stanie utrzymywać mordercy w nieskończoność na dystans. Że w końcu bestia znajdzie sposób, by się do niego dobrać.

FRANK

Indianin wyciągnął do niego dłoń. Utkaną z cieni. Z dymu. Z czarnych, rozmazanych smug.

Stojący przed nim wyglądał trochę jak indiańska wersja Króla Nazguli z ekranizacji Władcy Pierścienia. Z tym, ze zamiast korony miał pióra we włosach.

Widmo nic nie mówiło, lecz wyciągnięta dłoń obiecywała pomoc. Frank czuł, że kiedy ujmie ją w swoją dłoń otrzyma nowe siły, ból zniknie a on będzie w stanie chodzić. Alternatywą było czekanie na śmierć lub pomoc, która zapewne nie nadejdzie.

Nagle jakby znalazł się obok swojego ciała i ujrzał siebie, Franka Jacksona, opartego o kamień, kilkanaście kroków od namiotów. Bladego, jak trup, w kałuży krwi, która opuszczała jego ciało.

Indianin okazał zniecierpliwienie. Dłoń zaczęła się cofać, jakby oferujący ją upiór rozmyślił się lub zmienił zdanie.

Decyzja musiała być szybka i zdecydowana, jeżeli Frank chciał pomocy „indiańskiego Nazgula”.

ANGIE i BEAR

Bear szedł wybierając drogę niemal po omacku. Przetaczająca się obok z hukiem rzeka zagłuszała wszystkie inne odgłosy: szum zbliżającej się burzy, hałas z obozowiska, stukot kamieni pod jego butami.

Angie trzymała się kurczowo Beara. Oczy płonęły jej żywym ogniem ale… widziała. Widziała go! Widziała zarys jego brody, bladość twarzy. Był w tej chwili najpiękniejszym facetem, którego widziała w życiu. Chociaż obraz był rozmazany i bardzo, bardzo niewyraźny to jednak nie straciła wzroku. Nie była ślepa!

Bear poczuł lekkie osłabienie, kiedy znaleźli się dobre dwieście, może trzysta metrów od obozu. Zatrzymał się. Postawił dziewczynę na ziemi. Musiał złapać chwilę oddechu.

Nagle poczuł, ze się dławi. Że niewidzialne paluchy zaciskają się na jego szyi, jak wtedy gdy walczył w parterze z wrogiem. Jednak tym razem nie było przy nim nikogo, chociaż wyraźnie czuł zacisk na szyi. Trwało to może kilka, może kilkanaście sekund i niewidzialne paluchy, silne jak kleszcze imadła, puściły. Bear mógł znów oddychać. Znów mówić, chociaż nadal z trudem.

I wtedy Bear usłyszał szept tuż przy uchu:

- Widzę cię, gdziekolwiek jesteś. Znajdę cię, gdziekolwiek się ukrywasz. I wypatroszę, jak białą świnię, którą jesteś. A potem zerżnę tę białą sukę. Zerżnę i zarżnę. Niekoniecznie w tej kolejności!

Angie nie słyszała słów, które słyszał Bear. Wyraźnie jednak czuła, że coś wibruje w jej kieszeni. Odruchowo włożyła do niej rękę wyczuwając pod palcami amulet z pająkiem. Ten sam, który znalazła we śnie. I wtedy uświadomiła sobie, ze tak jakby zatoczyła koło. Znów była z Bearem i szukała wraz z nim jaskini. Tym razem jednak deszcz był realny, wiatr był realny, las wokół niej był realny i śmierć…. Śmierć też będzie realna.
Jej serce zaczęło bić szybciej.

- Znajdzie was. – Angie usłyszała kobiecy głos w swojej głowie. - Znajdzie was dokądkolwiek się udacie.


ARISA


Arisa ukryła się pod śpiworami. Czekała. W końcu ratownicy powiedzieli, nie opuszczać lokacji. Przyleci śmigłowiec. Uratuje ją. Uratuje innych. Ale najważniejsze, że przyleci śmigłowiec.

Zafiksowała się na tej myśli, ściskając w ręku komórkę.
 
Armiel jest offline