Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Horror i Świat Mroku > Archiwum sesji RPG z działu Horror i Świat Mroku
Zarejestruj się Użytkownicy


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 17-07-2016, 10:22   #261
 
Armiel's Avatar
 
Reputacja: 1 Armiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputację
Wszyscy

Korzystając z okazji, że morderca zajął się Connorem, Bear chwycił na ręce Agnie i ruszył w las, w stronę – jak mu się wydawało – gdzie leżała jaskinia. Angie coś mówiła, zdławionym przez ból głosem, ale Bear nie odpowiadał. Oszczędzał oddech i obolałą krtań.

Frank szedł ostatkiem sił, ale nagle coś sobie przypomniał. Łapacz snów znaleziony przy ciele Calgaryego wisiał na gałęzi drzewa, tam gdzie zawiesiła go Angie. Tymczasem Bera z Angie znikał w lesie, kierując się w dół górskiej rzeki, która mieli spływać razem rano. Connor odciągał mordercę w las, trzymając się na dystans i próbując przeżyć. A on, nieopatrzony, stracił zbyt wiele krwi, aby zrobić cokolwiek, a już na pewno zdjąć amulet z drzewa.

Nogi ugięły się pod Frankiem i usiadł na ziemi opierając plecami o jakiś zimny głaz. Musiał chwilę odpocząć. Tylko chwilę. Zamknął oczy i ujrzał przed sobą stojącego Indianina.


CONNOR


Odciągnął demona! Dał czas reszcie. Teraz musiał zatroszczyć się o siebie samego. Bear i Angie zniknęli w lesie kierując się gdzieś w dół Gorskiej rzeki przy której rozbili obozowisko. Franka nagle stracił z oczu. Innych widział leżących przed namiotami, poza drugą dziewczyną, Arisą. Tej nie widział już od jakiegoś czasu i nie maił pojęcia gdzie była.

Teraz jednak Connor miał inne zmartwienie. Bruce kroczył za nim, skracał dystans. Cokolwiek siedziało w poparzonym ciele chłopaka było… ostrożne. Obawiało się chyba rakietnicy. Bólu? Ognia? Nie wiedział, ale wiedział że nie będzie w stanie utrzymywać mordercy w nieskończoność na dystans. Że w końcu bestia znajdzie sposób, by się do niego dobrać.

FRANK

Indianin wyciągnął do niego dłoń. Utkaną z cieni. Z dymu. Z czarnych, rozmazanych smug.

Stojący przed nim wyglądał trochę jak indiańska wersja Króla Nazguli z ekranizacji Władcy Pierścienia. Z tym, ze zamiast korony miał pióra we włosach.

Widmo nic nie mówiło, lecz wyciągnięta dłoń obiecywała pomoc. Frank czuł, że kiedy ujmie ją w swoją dłoń otrzyma nowe siły, ból zniknie a on będzie w stanie chodzić. Alternatywą było czekanie na śmierć lub pomoc, która zapewne nie nadejdzie.

Nagle jakby znalazł się obok swojego ciała i ujrzał siebie, Franka Jacksona, opartego o kamień, kilkanaście kroków od namiotów. Bladego, jak trup, w kałuży krwi, która opuszczała jego ciało.

Indianin okazał zniecierpliwienie. Dłoń zaczęła się cofać, jakby oferujący ją upiór rozmyślił się lub zmienił zdanie.

Decyzja musiała być szybka i zdecydowana, jeżeli Frank chciał pomocy „indiańskiego Nazgula”.

ANGIE i BEAR

Bear szedł wybierając drogę niemal po omacku. Przetaczająca się obok z hukiem rzeka zagłuszała wszystkie inne odgłosy: szum zbliżającej się burzy, hałas z obozowiska, stukot kamieni pod jego butami.

Angie trzymała się kurczowo Beara. Oczy płonęły jej żywym ogniem ale… widziała. Widziała go! Widziała zarys jego brody, bladość twarzy. Był w tej chwili najpiękniejszym facetem, którego widziała w życiu. Chociaż obraz był rozmazany i bardzo, bardzo niewyraźny to jednak nie straciła wzroku. Nie była ślepa!

Bear poczuł lekkie osłabienie, kiedy znaleźli się dobre dwieście, może trzysta metrów od obozu. Zatrzymał się. Postawił dziewczynę na ziemi. Musiał złapać chwilę oddechu.

Nagle poczuł, ze się dławi. Że niewidzialne paluchy zaciskają się na jego szyi, jak wtedy gdy walczył w parterze z wrogiem. Jednak tym razem nie było przy nim nikogo, chociaż wyraźnie czuł zacisk na szyi. Trwało to może kilka, może kilkanaście sekund i niewidzialne paluchy, silne jak kleszcze imadła, puściły. Bear mógł znów oddychać. Znów mówić, chociaż nadal z trudem.

I wtedy Bear usłyszał szept tuż przy uchu:

- Widzę cię, gdziekolwiek jesteś. Znajdę cię, gdziekolwiek się ukrywasz. I wypatroszę, jak białą świnię, którą jesteś. A potem zerżnę tę białą sukę. Zerżnę i zarżnę. Niekoniecznie w tej kolejności!

Angie nie słyszała słów, które słyszał Bear. Wyraźnie jednak czuła, że coś wibruje w jej kieszeni. Odruchowo włożyła do niej rękę wyczuwając pod palcami amulet z pająkiem. Ten sam, który znalazła we śnie. I wtedy uświadomiła sobie, ze tak jakby zatoczyła koło. Znów była z Bearem i szukała wraz z nim jaskini. Tym razem jednak deszcz był realny, wiatr był realny, las wokół niej był realny i śmierć…. Śmierć też będzie realna.
Jej serce zaczęło bić szybciej.

- Znajdzie was. – Angie usłyszała kobiecy głos w swojej głowie. - Znajdzie was dokądkolwiek się udacie.


ARISA


Arisa ukryła się pod śpiworami. Czekała. W końcu ratownicy powiedzieli, nie opuszczać lokacji. Przyleci śmigłowiec. Uratuje ją. Uratuje innych. Ale najważniejsze, że przyleci śmigłowiec.

Zafiksowała się na tej myśli, ściskając w ręku komórkę.
 
Armiel jest offline  
Stary 17-07-2016, 11:58   #262
Konto usunięte
 
Kenshi's Avatar
 
Reputacja: 1 Kenshi ma wspaniałą reputacjęKenshi ma wspaniałą reputacjęKenshi ma wspaniałą reputacjęKenshi ma wspaniałą reputacjęKenshi ma wspaniałą reputacjęKenshi ma wspaniałą reputacjęKenshi ma wspaniałą reputacjęKenshi ma wspaniałą reputacjęKenshi ma wspaniałą reputacjęKenshi ma wspaniałą reputacjęKenshi ma wspaniałą reputację
Bruce skupił się na nim, co dało czas reszcie, by się ogarnąć. Super, o to chodziło. Teraz jednak przyszedł czas, żeby Conn pomyślał trochę o sobie. Z mordercą na karku i tak nie był w stanie pomóc Frankowi, którego stracił gdzieś z oczu, a nie zamierzał biec tam, gdzie zniknęli Ange i Bear, żeby ściągać napastnika blisko nich, zwłaszcza, że dziewczyna też cierpiała po oślepieniu racą. To nie byłoby rozsądne, ale co w tych warunkach było? Przez moment zastanowił się, co się stało z Arisą - czyżby zginęła już wcześniej? Gdzie indziej? Nie miał teraz czasu się nad tym głowić; jeśli żyła, będzie musiała radzić sobie sama. Tak jak wszyscy w obecnej sytuacji.

Demon z każdą kolejną chwilą był coraz bliżej, więc jasnym było, że Mayfield już długo go tak nie utrzyma, ganiając się z nim wokół obozu. Mając wciąż "Paqueta" na muszce, rozejrzał się błyskawicznie po okolicy, określając swoje położenie względem rzeki, a potem ruszył między drzewa, w drogę powrotną do Echo Base.
- Jeśli mnie słyszysz, Frank... sprowadzę pomoc! Trzymaj się! - Krzyknął jeszcze w powietrze, nie licząc nawet na odpowiedź.

Moment później był już w lesie, wyciągając za sobą "Bruce'a". Biegł w górę rzeki, uważając jak tylko mógł pod nogi, bo w ciemnościach łatwo było się wywalić o jakiś korzeń, czy inny krzaczor. Mając na uwadze początek ich podróży, gdy w pewnym momencie mieli tylko niespokojne sny, zamierzał wywabić tego demona jak najdalej od obozu. Wierzył, że im dalej od tego przeklętego miejsca, tym to, co opętało Bruce'a, będzie słabło.

Wciąż miał jeszcze dwie race, których zamierzał użyć, gdyby morderca znalazł się zbyt blisko. Jednocześnie miał nadzieję, że Bear i Ange odwieszą ten wisior na miejsce i zakończą to wszystko. O ranie na piersi już zapomniał - adrenalina była bardzo skutecznym środkiem przeciwbólowym.
 
__________________
[i]Don't take life too seriously, nobody gets out alive anyway.[/i]
Kenshi jest offline  
Stary 19-07-2016, 21:05   #263
 
abishai's Avatar
 
Reputacja: 1 abishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputację
Powinien się bać. Powinien się zesrać ze strachu. A jednak... zamiast tego tylko się zawadiacko uśmiechnął choć uczynił to z trudem. Gardło go wszak bolało od tego uścisku.
Bobby był jąkałą od urodzenia. Był więc wybierany często na ofiarę gnębienia przez lokalnych łobuzów. Gnębienia z daleka, bo Barker może i urodził się jąkałą, ale też i z parą w pięściach. Więc co najwyżej mogli go przezywać lub robić to co ten potwór... rzucać pogróżkami.

Owszem może i bestia była zdolna go zabić i zrobić krzywdę Ange. Może i była... ale najwyraźniej teraz była bezradna. Skoro mogła go udusić, skoro groziła mu śmiercią, to czemu żył? Bobby zaś nasłuchał się w swym życiu wystarczająco wiele pogróżek rzucanych na wiatr, by wyczuć nosem blef.
To dało mu więc odrobinę nadziei, która nieco wcześniej podupadła, gdy zgubili Connora i Franka. Wszak mieli się trzymać razem do cholery!

Uśmiechnął się ciepło do Angie podając jej swą zdrową dłoń i wskazując skinieniem głowy kierunek w którym podążali dotąd. Musieli dotrzeć do jaskini i to jak najszybciej. Może obecnie potwór jedynie co był w stanie robić to straszyć ich słowami, ale Bear nie miał złudzeń że taki stan potrwa długo. Musieli dotrzeć do jaskini i zakończyć ten horror. Jakoś... Adrenalina powoli opadała i czuł ból wywołany ranami oraz zmęczenie.
 
__________________
I don't really care what you're going to do. I'm GM not your nanny.

Ostatnio edytowane przez abishai : 21-07-2016 o 20:15. Powód: poprawki
abishai jest offline  
Stary 19-07-2016, 23:36   #264
Majster Cziter
 
Pipboy79's Avatar
 
Reputacja: 1 Pipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputację
Frank Jackson - małomówny optymista.



~ No i wszyscy umrzemy... Wszystko na marne... ~ Baltimorczyk opadł bezwładnie na kolana gdy to do niego dotarło. Szedł. Człapał. Chwiał się. Wpadał na jedne drzewo. Potem się odpychał o niego. Łapał oddech. I krok. Znów. Kolejny. Taki ciężki. Taki daleki. Każde następne drzewo zdawało mu się dalej i dalej. Sam nie wierzył, że tu dojdzie. Że mu się uda. Sądził, że gdzieś tam upadnie i już nie wstanie. Albo dobije go ten awatarowy rzeźnik. A mimo to. Dotarł. Przeczłapał cały kawałek od totemu do obozu. I dotarł. Zobaczył obóz i walkę. Kajakarzy. W sumie prawie ich nie znał. Nie mieli zbytnio okazji się poznać. A jednak czuł się z nimi jakoś związany. Nie chciał ich zostawić. Nie chciał by ginęli. Nie chciał by umierali. Nie chciał by ktokolwiek już tu umarł. Zginął. Przemienił się. Został opętany. Jak Bruce. Ich Bruce. No nie. Nie chciał. Dlatego się nie poddał. Dlatego pokonał odmęty czasu i przestrzeni w tej ciemności, burzy i lesie. Od tego cholernego totemu. I przez chwilę myślał, że się udało. Że zrobił swoje. Że to coś zmieni. Że pomoże. Uratować kogoś. Że ktoś z nich przeżyje. Mimo tego co wszyscy przeszli. Że jeszcze jest szansa. I właśnie wtedy. Jak już pobiegli. Jak znikli mu z oczu. Do Franka to jakoś przebiło się. Że ten cholerny talizman który trzeba zawiesić w jaskini... Został na drzewie... I to go złamało. Bez talizmanu nie mieli szans. Tylko zwieszenie talizmanu mogło coś realnie zmienić. Bez tego byli tylko ruchomymi worami krwi do rozprucia dla nieśmiertelnego i niezniszczalnego rzeźnika którego mogli co najwyżej chwilowo zatrzymać. Bez tego talizmanu... Który został na drzewie...

Wiara która dotąd pozwalała robić mu kolejne kroki właśnie wyczerpała swoje baterie. Zostało same wykrwawiające się ciało i otępiały bólem umysł. Upał więc i oparł się ciężko o jakiś kamień. - Idźcie... A ja... Ja wrócę po ten talizman... I potem was dogonię...Zawiesimy go... Razem... Ibędzie dobrze... Uratujemy się... Już nikt nie zginie... Tylko... Odsapnę chwilę... I zaraz was dogonię... - właściwie wiedział, że chrypi szeptem sam do siebie. Tamtych już przecież tu nie było. Ale musiał chociaż próbować oszukać własne sumienie. Stał pod drzewem. I zapomniał. Zgapił. Że Angie nie zabrała łapacza ze sobą. A mógł jej zwrócić uwagę. Co mu szkodziło? Ale zgapił. I teraz... Ehh... No trzeba było naprawiać swoje błędy. Jeśli ponoć miało się na czym szelki nosić. Tak. Naprawi to. Spróbuje. Tylko... Tylko chwilkę odpocznie. Wszystko go tak bolało. Ale czuł, że przestaje. Właściwie co raz mniej czuł. Wiedział, że to niedobrze i powinno go to martwić. Ale nie martwiło. Jeszcze mógł to rozegrać przecież na własną korzyść. Tylko wybrać odpowieni moment. Jak już nie będzie boleć ale zanim... Noo... Zaśnie... Jeszcze tylko chwila...

Pierś mu się unosiła. Ciężko. Płuca pompowały powietrze. W obie strony. Jeszcze. Oczy jeszcze zahaczały po otoczeniu obozu. Jeszcze przytomnie. Umysł też jeszcze rozpoznawał namioty, wygasłe ognisko, drzewa, porozrzucany sprzęt. I tą sylwetkę nad sobą. Duch? Awatar? Zmora? A może tak właśnie wygląda Śmierć? W końcu nigdy dotąd nie umierał to nie miał wprawy. Nie wiedział czego się spodziewać właściwie.

Wiedział już, że nie zostało mu wiele czasu. Może by już był w szpitalnym korytarzu w drodze na OIOM no to i by była jakaś szansa. Ale tu? W tej dziczy? Na Szlaku Pojebańców? Jak nikomu nie udało się zadzwonić a nie będą ich szukać pewnie przez następne parę dni? Jak kurwa miał przeżyć w takich warunkach? No nie mógł. Więc zginie. Więc właściwie nie miał czego się bać.Nawet facet z pistoletem by nie był mu teraz straszny. Jak się żyje i chce się żyć to takie rzeczy są straszne. Ale teraz? A jednak...

A jednak obawiał się. Tego. Nie miał pojęcia co to jest. Ale sądząc po geście mogło... No coś mogło. Ale zapewne jeśli się zgodzi. Jakiś deal. Pakt. Czy coś takiego. I tego się obawiał. Tu cały czas były siły o jakich nie miał pojęcia. Obce środowisko. Niezrozumiałe zasady które zabijały. Co teraz? Co ten duch mu proponuje? Pomoc? Ratunek? Za jaką cenę? Musiała jakas być. Co jeśli się przemieni tak jak Bruce? Pozabija resztę kajakarzy zamiast im pomóc? Zmieni się w przegniłe zombi tak jak Calgary? Zmieni się w kolejny awatar tego rzeźnika? Czy Calgary albo Bruce też mieli taki wybór? Co wybrali? Nie wiedział. Nie miał odpowiedzi na żadne z tych pytań.

- No dobra... Zróbmy to... - wyszeptał w końcu unosząc dłoń do wyciągniętej dłoni eteryka. Kalkulował. Szacował. Zgadywał. Jeśli ten pierdolony "zły maniotu" opętał Bruce'a i mógł na raz opętać tylko jedną osobę a reszta go nie zabiła właśnie no to to nie mógł być ten typek co stał przed nim. Tylko jakiś inny. Może ten co mu podpowiadał pod drzewem? Tak. Rozpaczliwie się złapał tej ostatniej, desperackiej nadziei. I miał nadzieję, że nie przypieczętował właśnie losu ich wszystkich. W końcu facet powinien naprawiać swoje błędy no a ten cholerny łapacz został na tym pierdolonym drzewie...
 
__________________
MG pomaga chętniej tym Graczom którzy radzą sobie sami

Jeśli czytasz jakąś moją sesję i uważasz, że to coś dla Ciebie to daj znać na pw, zobaczymy co da się zrobić
Pipboy79 jest offline  
Stary 20-07-2016, 18:37   #265
INNA
 
Nami's Avatar
 
Reputacja: 1 Nami ma wspaniałą reputacjęNami ma wspaniałą reputacjęNami ma wspaniałą reputacjęNami ma wspaniałą reputacjęNami ma wspaniałą reputacjęNami ma wspaniałą reputacjęNami ma wspaniałą reputacjęNami ma wspaniałą reputacjęNami ma wspaniałą reputacjęNami ma wspaniałą reputacjęNami ma wspaniałą reputację
Kobieta wciąż próbowała sprawdzać, czy jej oczy, aby na pewno pozostaną bezużyteczne. Co jakiś czas, mimo mijającego już bólu, zmuszona była do uchylania powiek i tych przykrych prób, w trakcie których towarzyszył jej niepokój. Ten jednak szybko odpuścił, kiedy to Ange zrozumiała, że cokolwiek dostrzega! Zamazany obraz, pełen kolorów i kształtów rysował się przed jej oczami. Widziała brodę Bobbyego, tak bardzo niewyraźną, a jednak mogła mieć pewność, że to była ona. Ucieszyła się. Kamień, który spadł z jej serca nie pozwolił zastąpić ulgi i westchnienia nadziei strachem. Co prawda istota śmierci stała się dla niej aż nadto realna, jednakże póki uciekli wystarczająco daleko, nie czuła się zagrożona, a jaskinia zdawała się być jakby schronieniem.Tylko czy aby na pewno?
Chciała już nawet zaproponować, że może iść sama, jednak zmartwiła się, że w stanie niedowidzenia mogłaby jeszcze być zbyt bezużyteczna. Czując wybracje w kieszeni sięgnęła do niej z myślą, że to telefon, jednak palcami dłoni wyczuła po prostu amulet. Chyba byli już blisko. Na szepty w głowie odpowiedziała jedynie do samej siebie
- Wiem
Po czym jej myśli pogrążyły się w ustalaniu jakiejkolwiek strategii i zastanawianiu się, co mogłaby uczynić, aby dać sobie i innym, jeszcze trochę czasu lub może nawet zakończyć to wszystko. Była stosunkowo spokojna, zdeterminowana, z nadzieją i wiarą w swoje możliwości. Tylko czy tą wojowniczką od amuletu, była też w świecie realnym?
 
__________________
Discord podany w profilu
Nami jest offline  
Stary 20-07-2016, 21:09   #266
 
Proxy's Avatar
 
Reputacja: 1 Proxy ma wspaniałą reputacjęProxy ma wspaniałą reputacjęProxy ma wspaniałą reputacjęProxy ma wspaniałą reputacjęProxy ma wspaniałą reputacjęProxy ma wspaniałą reputacjęProxy ma wspaniałą reputacjęProxy ma wspaniałą reputacjęProxy ma wspaniałą reputacjęProxy ma wspaniałą reputacjęProxy ma wspaniałą reputację
Trzymała się wszystkiego z daleka na tyle na ile mogła, aż w końcu zebrała wszystkie myśli i zasłyszane słowa do kupy. Pomoc będzie. Jakoś doleci. Kiedyś doleci. Będzie wtedy, gdy albo rozwiążą sytuację, albo skończą wykrwawieni w lesie.
Bear był ranny, Ange była ranna, ten koleś, co do którego Arisa miała nieokreślone uprzedzenia, był ranny. Został tylko jeden jedyny strażak, który mógł wszystkich połatać. Na końcu była też ona sama.
Wtedy doszły do niej słowa, jakby w deja vu.

I tak wszyscy zginiemy.

Ulga przyszła tuż po wybrzemieniu w ich w głowie. Emocje spłynęły pozbywając Arisę strachu, czy obaw. Pozostała adrenalina, choć tą plany były wykorzystać. Kalkulacja była dość prosta. Zadanie mniej więcej klarowne. Wróg był jeden, fizyczny, z mniej fizyczną bronią. Ona była już ubrana i gotowa. Sięgnęła do telefonu i odszukała obszar, który zgadzał się z opisem przedstawionym przez uczestników spływu: przy rzece, gdzie strumyk łączył się ze skałą. Podłączyła słuchawki, które wcisnęła w uszy. Bieg wspomagany nawigacją był pewniejszy. Wystartowała więc z namiotu w celu pozyskania konkretnie wskazanego łapacza snów. Pod drzewem jednak był ten gość. Małomówny optymista, któremu później nie zamykała się jadaczka. Z jego rany lała się krew, strażaka nie było w okolicy a dziewczyna miała tylko powertape'a. Poszedł w akcję na szybkie cztery obrony ranę ścisnęła i skleiła taśmą. Natychmiast po tym ruszyła jak grom w wyznaczonym kierunku z latarkami na głowie i w ręce. Łapacz Calgarego ściskała w ręce.
 
Proxy jest offline  
Stary 22-07-2016, 11:37   #267
 
Armiel's Avatar
 
Reputacja: 1 Armiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputację
FRANK

Frank podał dłoń rozmazanej sylwetce Indianina. Zimne palce zacisnęły się na jego palcach niczym obcęgi. Dłoń zapłonęła ogniem, mimo że otoczyła ją ta paskudna, czarna niby-mgła.

Frank jęknął z bólu, ale poczuł, że ten dotyk niesie z sobą nowe siły. Nowy zastrzyk energii. Poczuł, że krew zaczyna szybciej krążyć w jego ciele, a rana pokrywa się strupem, zarasta. To było bolesne lecz przyjemne doznanie. Dawało siłę.

Frank odpłynął. Pozwolił, aby Indianin przelewał się w niego, przelewał swoją moc i siłę, jak duchowa transfuzja krwi.

ARISA

Arisa opuściła namiot i podbiegła do Franka, który siedział nieprzytomny, oparty pod drzewem. Szybko zlokalizował jego ranę po krwi zlepiającej plecy. Ułożyła, nie bez trudu, rannego w pozycji umożliwiającej założenie prowizorycznego opatrunku za pomocą taśmy. Potem zostawiła Franka i podbiegła pod drzewo. Kilka chwil później, jakimś cudownym zrządzeniem losu, była już na dole z łapaczem snów.

Zaczął padać deszcz.

CONNOR

Zgubił mordercę między drzewami. Sam nie wiedział, jakim cudem. To wyglądało tak, że opętany Bruce szedł za nim, a potem już nie szedł. Jakby rozpłynął się w powietrzu.

Connor nie miał zamiaru narzekać na to, że morderca mu odpuścił. Szybko lecz ostrożnie odnalazł obwieszoną łapaczami snów ścieżkę prowadzącą do Echo Base i ruszył nią oglądając się za siebie, jakby gonił go sam diabeł, co wszak nie odbiegało od prawdy.

Jakieś dziesięć minut później, kiedy schodził po niewielkim uskoku terenu, jakiś złośliwy kamień usunął mu się spod stóp. Connor przysiągłby nawet, że zrobiła to jakaś niewidzialna siła, jakby widmowa ręka wyszarpnęła kawałek podłoża spod jego stopy.

Poleciał w dół spadając z niezbyt stromej pochyłości. I wtedy wyraźnie poczuł, że coś chwyta go za stopę, ciągnąć i wyginając tak, że usłyszał trzask wyłamywanych kości.

Prawą nogę przeszył spazm bólu i Connor upadł zaciskając zęby, by nie wrzeszczeć z bólu.

Faktycznie, jakieś ciemne siły najwyraźniej nie zamierzały dać im uciec.
Strażak czuł, ze ma paskudne złamanie kostki, co sprowadzało jego mobilność do minimum. Bez pomocy z zewnątrz miał niewielkie szanse na dotarcie do jeziora, chociaż – przypłacając to niewyobrażalnym bólem dałby i może radę. Gdyby miał kogoś lub coś , na czym mógł się podeprzeć. I gdyby w lesie nie czyhał demoniczny zabójca.

Zaczął padać deszcz.

ANGIE, BEAR

Łoskot przewalającej się wody zasygnalizował im, że zbliżają się do katarakty. Od brzegu odbijała ścieżka, obwieszona łapaczami snów. Medalion pająka drżał i wibrował w kieszeni Angie coraz wyraźniej, coraz gwałtowniej.
Ścieżka, podobnie jak ta we śnie, poprowadziła ich w las, z tym że zaraz zakończyła się osuwiskiem, a nie szczeliną w skale. Osuwiskiem, które mimo że wyglądało groźnie dla sprawnych, młodych ludzi nie powinno stanowić problemu. Gdyby nie noc. Gdyby nie deszcz, który zaczął padać jakiś czas temu i gdyby nie stan zdrowia Angie. Nakładając na siebie wszystkie te utrudnienia, zejście w dół, w ciemność, gdzie zapewne kryło się rozwiązanie tajemnicy, mogło być dość ryzykowne.

Musieli podjąć decyzję czy schodzą razem, czy może jedno z nich zostaje i pozwala działać sprawniejszej osobie. Jak do tej pory uzupełniali się bardzo dobrze, ale czy karkołomne zejście po osuwisku nie okaże się dla nich zbyt niebezpieczne? Czy było sens ryzykować zdrowie czy nawet życie nie mając tak naprawdę pewności, co czai się w ciemnościach na dole? Ciemnościach, których nie rozświetlały ich latarki.

FRANK

Frank poczuł, że może wstać. Że rana już mu nie dokuczała. Czuł się jak nowo narodzony.

I wtedy zorientował się, że nie kontroluje już swojego ciała. Że jest tylko obserwatorem, pasażerem, widzem tego, co dzieje się wokół.
Chwiejnym krokiem ruszył, czy też raczej powinien powiedzieć coś w jego ciele ruszyło, w stronę Arisy, która właśnie zeszła z drzewa trzymając łapacz snów zawieszony przez Angie. Frank poznawał talizman. Amulet roztaczał wokół siebie wyraźnie widoczną aurę światłocienia.

- Jest mój… - słyszał, jak jego usta wypowiadają te słowa.

Chciał krzyczeć, lecz nie mógł. Widz. Obserwator. Ofiara.

ARISA, FRANK

Kiedy Frank wyrósł przy Arisie, niczym widmo, dziewczyna podskoczyła. Chciała się uśmiechnąć, przeprosić za to, jak potraktowała go we śnie, lecz nie otworzyła ust.

- Jest mój…

Głos Franka był obcy, mechaniczny, pozbawiony uczuć. Zaatakował.
Szybko, niczym demon. Zbyt szybko, by zdążyła zareagować.
Nóż – długie myśliwskie ostrze wbiło się w brzuch Arisy.

Skąd on miał nóż! Przecież nie miał żadnej broni!

Ostrze poszło wyżej, pchnięte bezlitosną ręką. Prując miękkie ciało. Zatrzymało się na mostku. Frank, czy raczej to, co siedziało w jego ciele szarpnął z siłą, która przekroiła kości.

Z ust przerażonej Arisy popłynęła struga krwi. Spieniona.
Z rozciętego ciała wylała się rzeka życiodajnej cieczy, wypłynęły wnętrzności. Życie w oczach dziewczyny zgasło.

Frank pochylił się. Podniósł z bezwładnych rąk amulet. Potem umazał krwią swoja twarz. Krew rozlała się po policzkach, rozpłynęła po czole, zastygła w maskę, z której wyrosły rogi. W rękach Franka pojawił się tomahawk.
Morderca ruszył w stronę Mikołaja. Przystanął na chwilę roztrzaskując czaszkę Polaka ciosem siekiery.

Przez chwilę stał spokojnie wsłuchując się w szepty duchów, które wskazywały mu, gdzie są pozostałe ofiary i w końcu ruszył zwinnie w zalewany deszczem las pozostawiając wokół namiotów zmasakrowane ciała uczestników spływu.

Zawsze lubił polować, a teraz zapowiadały się ciekawe łowy.
 
Armiel jest offline  
Stary 22-07-2016, 15:15   #268
Konto usunięte
 
Kenshi's Avatar
 
Reputacja: 1 Kenshi ma wspaniałą reputacjęKenshi ma wspaniałą reputacjęKenshi ma wspaniałą reputacjęKenshi ma wspaniałą reputacjęKenshi ma wspaniałą reputacjęKenshi ma wspaniałą reputacjęKenshi ma wspaniałą reputacjęKenshi ma wspaniałą reputacjęKenshi ma wspaniałą reputacjęKenshi ma wspaniałą reputacjęKenshi ma wspaniałą reputację
Mimo pierwszej chwili zupełnego szoku odnośnie tego, co się stało, z ust Mayfielda wydobył się rozrywający ciszę nocy krzyk, gdy złamanie zalało go falą nieopisanego bólu. Padł w wilgotne, leśne poszycie, odruchowo próbując złapać się za ranną nogę. Warczał przez zaciśnięte zęby, przetaczając się po mchu i liściach, a paskudny ból, jakiego nie zaznał właściwie od dzieciaka, kiedy to w wieku dwunastu lat skręcił sobie lewą nogę w kostce, sprawił, że przez dłuższą chwilę myślał tylko o tym, żeby przestało boleć. Oddychał ciężko i szybko, wypuszczając powietrze to nosem, to przez zęby.

Gdy umysł przyjął w końcu do wiadomości, że będzie boleć, a wręcz napierdalać, dotarło do niego, że nie może tu sobie tak zostać i leżeć, bo chociaż 'Bruce' gdzieś mu zniknął z oczu, to pewnie wciąż czaił się gdzieś między drzewami. Inna rzecz, że te złowieszcze siły chyba nie zamierzały odpuścić i pozwolić im się stąd wyrwać. Nie miał zamiaru się jednak poddawać. Podźwignął się na kolana, rozglądając po najbliższej okolicy za jakąś sporą gałęzią lub konarem, które mógłby zastosować jako prowizoryczne kule ortopedyczne. Jeśli coś takiego znajdzie - świetnie, z pewnością trochę mu to ułatwi dalszą podróż w stronę Echo Base. Jeśli nie - trudno, będzie musiał pokusztykać dalej na zdrowej nodze, próbując wykorzystywać do podpórki napotkane drzewa.

Wciąż miał jeszcze dwie race, więc mógł się obronić, gdyby 'Bruce' czaił się gdzieś w ciemnościach. Powtarzał sobie w myślach, że da radę. Dla siebie i dla Shelby, która w zupełnej nieświadomości tego, co się obecnie dzieje z Connorem, oczekiwała jego przyjazdu w ich wspólnym mieszkaniu w Stillwater. Pomimo paskudnego bólu w nodze, który doprowadzał go do szału, Conn starał skupić się na pozytywach; odciągnąć umysł od nieprzyjemnej kontuzji i po prostu dać radę. Dotrzeć do Echo Base i zawiadomić kogo trzeba o tym, co się wydarzyło w lesie.

'Maszeruj, albo giń' - nagle przypomniała mu się sentencja z jakiegoś filmu, który kiedyś oglądał. W istocie oddawała całą powagę sytuacji w której znalazł się strażak.
 
__________________
[i]Don't take life too seriously, nobody gets out alive anyway.[/i]
Kenshi jest offline  
Stary 25-07-2016, 20:17   #269
INNA
 
Nami's Avatar
 
Reputacja: 1 Nami ma wspaniałą reputacjęNami ma wspaniałą reputacjęNami ma wspaniałą reputacjęNami ma wspaniałą reputacjęNami ma wspaniałą reputacjęNami ma wspaniałą reputacjęNami ma wspaniałą reputacjęNami ma wspaniałą reputacjęNami ma wspaniałą reputacjęNami ma wspaniałą reputacjęNami ma wspaniałą reputację
Ange pomyślała od razu, że być może kiedyś była tutaj jakaś jaskinia - albo po prostu prowadziła do niej inna droga. Czasy zamieszkujących tutaj Indian zdawaly się jej być odległe, choć nie znała aż tak dobrze historii, aby móc stwierdzić to z całą pewnością.
Baterie w latarce były naładowane i pełne mocy. Nie powinni fiksować jak przy ostatnim użyciu, gdyż tamto było nierealne, w sennym koszmarze. Teraz, jako że są cholernie żywi technologia nie powinna stawiać im oporu i mącić umysłu. Jedyną dziwną rzeczą łączącą obydwa światy, była zjawa potrafiąca pozbawić ich życia; niebezpieczny duch, przed którym musieli uciec, choć zdawało się to być niemożliwe.
Ange rozejrzała się nerwowo i przetarła oczy. Na niewiele się to zdała, więc obmyła twarz wodą. Obraz może nie był wyraźny, ale to co widziała wystarczyło jej w zupełności.
- Przywiąż mi latarkę do barku, bandażem - poprosiła Bobbyego podając mu potrzebne przedmioty. Poradziła też, w jakiś miejscach powinien obwiązywać, aby latarka się nie obślizgnęła. Przejechał bandażem po ujściu światła, gdyż to bez problemu przez niego przenikało - w końcu nie był to grubszy, elastyczny bandaż. Obwiązał go wokół pachy, dla dokładnego trzymania nawet i szyi. Kobieta bez problemu manewrując ramieniem mogła podświetlić sobie to, co przed oczami.
- Mogłam niby trzymać go w ustach, ale wtedy nie mogłabym do ciebie mówić - powiedziała uśmiechając się słabo i patrząc na jego zamazany obraz.
- Nie mogłabym też zrobić tego - dodała po czym przybliżyła się, składając na szorstkim od zarostu policzku, delikatny pocałunek. Pogładziła go po nim jeszcze ręką i czekała, kiedy Bear będzie gotowy, aby asekurować ją z góry liną. Sama planowała zejść po skale, być może znaleźć w niej jakiś wlot, a jeśli nie, to będzie musiała zejść na sam dół. Nie pokładała całej swej nadziei w linie i silnej ręce Bobbyego. Schodząc starała się trzymać nierówności skalnych, z obawy przed tym, że mężczyzna na zostając na górze może zostać zaatakowany. Przygotowana na to, starała się nie liczyć wyłącznie na niego, ale także dać trochę wysiłku od samej siebie.
Nie potrafiła określić do końca swoich uczuć, prócz tlącej się nadziei na to, że przeżyją. Chciałaby, żeby i Bear wyszedł żywy z tej wyprawy, chciała móc wyobrazić sobie, jak potem spotkają się czasami, aby porozmawiać lub może wybrać się gdzieś na urlop? Byle nie na żaden spływ...
 
__________________
Discord podany w profilu
Nami jest offline  
Stary 25-07-2016, 22:47   #270
 
abishai's Avatar
 
Reputacja: 1 abishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputację
Przeszkoda nie była tak ciężka jak Bobby ją zapamiętał. Ale była. I Barker zdawał sobie sprawę z wagi sytuacji. Do tej pory to on był podporą Ange, ale tu kończyła się jego rola. Z ranną i niesprawną ręką nie mógł wesprzeć towarzyszki niedoli przy schodzeniu. Tu był obciążeniem. Bobby kucnął i przyglądał osuwisku. Może byłby w stanie pokonać je sam. Może… ale na pewno nie był w stanie przenieść na dół Ange musiała poradzić sobie sama.
- Przywiąż mi latarkę do barku, bandażem - słowa dziewczyny wyrwały go z zamyślenia. Skinął głową i zaczął jej pomagać z mocowaniem jej nieporadnie pomagając sobie zranioną kończyną. Pocałunek zaskoczył na moment Barkera, który zamarł w miejscu z naprawdę głupią miną. Dobrze że Ange nie mogła tego zobaczyć. Zresztą nie był to czas na czerwienie się i pogrążanie w marzeniach. Musieli to zakończyć jak najszybciej… zanim łowca który pognał za Connorem zdoła go wykończyć, albo Franka.
Bobby owinął linę wokół swego ciała by móc lepiej asekurować schodzącą w dół Angelique. Nie było to łatwe zadanie. Stracił trochę krwi i dużo sił. Ale zamierzał wykorzystać ich resztki by upewnić się że jej się uda dostać na dół. Nie mógł jej życzyć powodzenia. Nie był w stanie mówić.
Więc jedynie uśmiechnął się lekko, gdy zaczęła schodzić w dół. I rozglądał dookoła obserwując okolicę. Był jej strażnikiem w tej chwili i opoką. Był też narażony na atak. Ale nie zamierzał puszczać liny.
-Zd…- wymruczał z trudem do siebie. Zdecydowanie będzie musiał wypocząć gdzieś po tej wycieczce. Najlepiej na plażach Florydy. Żadnych ekstremalnych atrakcji. Co najwyżej polowanie na aligatory dla zabicia czasu pomiędzy kolejnymi sesjami opalania się.
Rozmyślanie o tym nieco poprawiło humor Barkerowi. Wiedział, że po tym jak Ange zejdzie na dół, przyjdzie kolej na niego. Jego nie miał kto asekurować, ale Bobby liczył na swe doświadczenie w materii. To w końcu było osuwisko, co mogło pójść nie tak?
Wiele rzeczy, ale Barker wolał o tym nie myśleć.
 
__________________
I don't really care what you're going to do. I'm GM not your nanny.
abishai jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 18:05.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172