Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 17-07-2016, 22:43   #101
Earendil
 
Earendil's Avatar
 
Reputacja: 1 Earendil to imię znane każdemuEarendil to imię znane każdemuEarendil to imię znane każdemuEarendil to imię znane każdemuEarendil to imię znane każdemuEarendil to imię znane każdemuEarendil to imię znane każdemuEarendil to imię znane każdemuEarendil to imię znane każdemuEarendil to imię znane każdemuEarendil to imię znane każdemu
Tura 20 - Panowanie Yanikaina

 TENOKINRA-HOI-INKA-KAI-KILLA


Cytat:
Lament nad Tenokillą

Tam, gdzie jest pępek położony świata,
Z przemożnej woli i mądrości Przodków,
Tam duch mój teraz z daleka ulata,
By sycić umysł bogactwem widoków.
O szczęsna kraino, ciebie srogie fata,
Dotknęły boskich zrządzeniem wyroków:
Chociaż wydałaś syny ciebie godne,
Władają tobą bękarty wyrodne.

Pożal się mądry Huhuekuimie,
Na tych, co dzierżą teraz stery władzy.
O Kiliquimso, twój naród zaginie!
Zostaną po nich jeno ślady sadzy,
Gdy skończą swoje nędzne panowanie.
Ratujcie Przodki, od takiej dwuwładzy:
Ten, co jest dzieckiem się królem mianuje,
Radzi mu ten, komu rozum szwankuje.

Choć ciało męża, umysł jak niewiasty,
Które w haremie swoim dzielnie trzyma
Za suknie uczepion; Wzrok wyłupiasty,
Z zazdrością pochłania swymi oczyma
Co inni mają; łeb czworograniasty
Od złości przewrotnej mu się rozdyma.
Lecz byłby może wyrósł na mocarza,
Gdyby nie rady starca – arcyłgarza.

„Patrzaj, mój drogi – tak królowi gadał –
Abyś mądrości nie spełniał przykazań,
Bo jeszcze byłbyś jak twe przodki władał
Z rozwagą i mocą. Kapłańskich wskazań
Nie słuchaj, lepiej bym ja skarb rozkradał,
I słuchaj się swoich rządzy nakazań.
Ja jestem głupi, gnuśny oraz podły,
Chcę, by cię moje doradztwa zawiodły!”

O królu mierny, czemuś jego słuchał,
Miast opiekuna swojego iść śladem?
On ci mądrości był odrzwia otwierał,
Jaśniał przed tobą zacności przykładem.
Z jego rąk władzę żeś niegotów zabrał,
Tron ojca swego obsadziłeś dziadem.
Szaleńca i głupca tak wywyższyłeś,
Jak świątobliwego męża zniżyłeś.

Drżyj piękna kraino, ojczyzno miła!
Czasy okrutne dla ciebie nastały.
Niegodność twych rządców ciebie zraniła,
Nad losem twym płacze pisząc annały
Twój wierny sługa, za którego szklniła
Się chwała Przodków, jako płomień stały.
Tak więc ambitni mędrcy pokutują,
A na ich miejscach głupcy tryjumfują.
***


Gdy młody król upomniał się o swoje prawa i doprowadził do publicznej konfrontacji ze swoim regentem, Ai’ahal zrezygnował. Publicznie oznajmił, że „miłość i troska o syna najświętszego ze świętych Przodków” sprawiła iż zbyt długo chciał „chronić króla przed trudami władzy”. W ten sposób w atmosferze niby-przyjaźni nastąpiło przekazanie władzy i bezkrwawe porzucenie wpływów na dworze przez palatyna. Yanikain wziął sobie za żonę bratanicę Ai’ahala, Aiamete, znaną ze swej opiewanej przez poetów piękności oraz dwie inne, nieznanego miana żony z dwóch rodów najbardziej się liczących w polityce, w ten sposób asekurując się od możliwych podstępów byłego regenta. Taiotlani przejmując władzę zachował też w ważności postanowienia sojusznicze zawarte z władcą Altenis, Idrysem, wysyłając do boju resztkę floty królewskiej. Wyprawie przewodziła trirema o symbolicznej nazwie „Zguba Rybaka”, jednak statki zostały obsadzone w minimalnym stopniu.

Z drugiej strony, zrzekając się swoich wpływów i władzy arcykapłańskiej, Ai’ahal otrzymał stanowisko ambasadora tenokinryjskiego przy Idrysie, które było praktycznie rzecz biorąc wygnaniem. Ambitny kapłan ciężko przeżył ten przewrót polityczny, jak ławo wyczytać ze słynnego „Lamentu nad Tenokillą”. Wiersz ów nie był jednak znany szerszym gronom za życia patriarchy Kurukatarich, który do końca swych dni przystrajał się w piórka poplecznika króla, być może licząc na powrót do ojczyzny.

Pobyt w Republice Altenis wydał jednak niespodziewane dla kultury tai’atalai owoce. Eks-palatyn poświęcił się mecenatowi artystycznemu oraz wierszopisarstwu. Choć pojawiają się głosy, że tak naprawdę wszystkie jego dzieła były tworzone przez utrzymywanych przez niego skrybów, co było zjawiskiem powszechnym wśród elit tenokinryjskich, nie mamy dziś wielu dowodów na poparcie tej tezy. Wiemy, że jego ród należał początkowo do pośledniejszych familii kapłańskich, więc za rządów Amali’inki to jego energia, spryt i zdolności musiały zadecydować o zdobyciu naczelnej pozycji. Przypisuje się mu także autorstwo wielu hymnów pochwalnych dla Przodków, wprowadzenie pełnego rytu kultu Amali’inki i tekstu zwanego „katechizmem dobrego atala". Możliwe zatem, że będąc z dala od dworu Quetz-hoi-atalai Ai’ahal znajdował w poezji ujście dla swojej energii i ambicji.

- wykład poświęcony historii Tenokinry.

***

YANIKAIN Atalani Amali’inka Tenotitlan-hoi-tlakalukai
  • Pyszny
  • Zazdrosny
  • Honorowy
  • Samowolny
  • Złośliwy
Taiotlani, Władca wszystkich atalów, Pogromca tygrysów, potomek Przodków, Pan Świata.
Niech żyje w szczęściu i zdrowiu!


***


Yanikain rozejrzał się po lochach. Miejsce to rządzone było głównie przez kapłanów, lubujących się w zadawaniu cierpienia heretykom, opracowujących swoje mikstury, które podawano maltretowanym gekatzai. Za czasów panowania jego tchórzliwego regenta to miejsce zapełniało się nieustannie rezydentami horimtulskimi, tak że cele zawsze miały swoich mieszkańców. Taiotlani nie zszedł tu jednak, by doglądać losu pomniejszych ateuszy. Na początku swego panowania musiał uregulować sprawę, którą zostawił mu jeszcze jego boski ojciec, zatem bez zwłoki skierował swoje kroki do celi, w której siedział skuty starzec. „Jak na arcy-heretyka nie prezentuje się groźnie”, pomyślał Yanikain, taksując wzrokiem horimtula. Nie chciał jednak oglądać tej postaci dłużej, niż to konieczne, zatem od razu zawołał do niego.

- Jestem Yanikain, taiotlani tai’atalai, starcze. Nie miałem nigdy styczności z gekatzai, urodziłem się już po zgonie mojego ojca, który z nimi walczył i pozbyłem się regenta, który też ich zwalczał. Nie przyszedłem tu aby mówić o Przodkach, Kat’zai ani bawić się w teologiczny bełkot, jakim mnie karmiono na spotkaniach Rady Teologicznej. Jestem tu, bo zależy mi na tym, aby moi poddani nie byli wybijani i pożerani przez demony – w tym momencie król skinął na jednego z przybocznych gwardzistów, który rzucił przed oczy starca truchło Nahake. - Ponoć to ty ich sprowadziłeś. Wciąż wyłażą ich kolejne zastępy, aby mordować ludzi. Jeśli jest w tobie choć trochę honoru, jeśli żal ci pomordowanych niewinnych kobiet, dzieci, czy starców, takich jak ty, jeśli nie pragniesz całkowitej zagłady własnej rasy, to powiedz, jak się ich pozbyć. Jak zamknąć wrota do Pustki i jak pozbyć się Nahakai.

- Będę z tobą szczery - nie ofiarowuję ci złota, czy zaszczytów. Oferuję ci, że jeśli zrobisz to, czego od ciebie wymagam pozwolę tobie i wszystkim zniewolonym gekatzai odejść stąd w pokoju. A jeśli okaże się, że nie masz sił na tak długą podróż, zagwarantuję ci pustelnię, w której możesz dożyć końca swoich dni nie będąc nękanym przez nikogo. Przysięgnę to na własne imię, jakom taiotlani Yanikain.

Starzec podniósł swe zmęczone oczy na Yanikaina. Nie wyglądał na szczególnie zainteresowanego przemową taiotlaniego, lecz w końcu na jego ustach wykwitnął złośliwy uśmieszek.

- Mądrość Kat’zai nie zna granic, młody taiotlani. Nigdy w to nie wątpiłem, a to, co spotyka twoje ziemie jest tej mądrości najwyższym przejawem. Lękasz się Nahakai? A kim oni są, jeśli nie twoim ojcem i dziadem i innymi im współczesnymi, którzy z zimną krwią mordowali niewinnych gekatzai? Teraz powstali, potępieńcy, aby odnaleźć i wybić do nogi twój odszczepieńczy lud. Mówię ci, taiotlani, zostanie odebrany dług krwi, jak pisze prorok. Za każdego zabitego gekatzai umrze dziesięciu oprawców. Kara wymierzana jest tu i teraz, a jej czas jeszcze się nei zakończył. Chwalmy proroka!

Zakasłał głośno.

- Skłamałbym jednak, gdybym powiedział, że to nie ja sprowadzałem na twój lud karę i to nie ja jeden na całym dzisiejszym świecie wiem, jak ją odwrócić. Jednak warunki, jakie mi stawiasz, są zwyczajnie niepoważne. Żądasz, bym odsunął karę od tych, którzy na nią w pełni zasłużyli swą krnąbrnością w zamian li za me życie? To o wiele za mało, taiotlani. Nie ode mnie zależy, czy wasza kara zostanie wykonana, bo i tak jej nie unikniecie, nawet z moją pomocą. Jedynym, co mogę wam zaoferować, to możliwość pokuty. A wtedy może Nahakai powrócą ponownie do swych podziemnych, straszliwych sadyb, a przynajmniej nie będą przybywać na nowo. Lecz jeśli chcesz, bym uratował twój lud, z którym nie mam i mieć nie chcę nic wspólnego, musisz zgodzić się na moje warunki. Oto, co rzeczę: przestaniesz prześladować gekatzai, jak to czynili twoi przodkowie i pozwolisz nam na powrót działać na tej ziemi. Nadto odbudujesz klasztor i nie będziesz ingerował w jego działania. My zaś wszyscy będziemy potulnie nawracać ten lud na jedyną prawdziwą ścieżkę. Nie będziemy ci wierni i podatku nie zapłacimy, orszaków wojskowych nie wystawimy. Ale nie będziemy też dążyć do tego, by twą władzę bluźnierczą obalić. Co powiesz na to, taiotlani tai’atalai?

- Dziękuję - odparł Yanikain patrząc surowo na niego. Takiej zuchwałości nie spodziewał się nawet od heretyka. - Dziękuję ci za prawdę, do której się przyznałeś. Że nie masz z moim ludem nic wspólnego. A skoro nie jesteś atalem, to jesteś zwierzęciem i tak potraktuję ciebie oraz twoich towarzyszy, których pojmano z tobą, oraz wszystkich gekatzai, jacy wciąż gniją w lochach tego miasta, a których miałeś szansę uratować. Będziecie moją zwierzyną ofiarną. Powiem ci co się stanie. Każę pourywać wszystkim oprócz ciebie języki, bo zwierzęta nie powinny udawać mowy ludzi. Odrąbię im parę rąk, bo nie są ludźmi. A potem udamy się do ruin twojego klasztoru, gdzie znajduje się czeluść, z której przybywają demony. I tam wrzucę wszystkie zwierzęta ofiarne do dołu, aby przebłagać Przodków. Będę podrzynał jedno zwierzę za drugim, a ty będziesz na to spoglądał, bowiem będziesz ostatni. I tobie nie utoczę krwi, ale żywcem wrzucę cię do ojczyzny demonów, do twojego Kat’zai. I wiedz, że na tym nie skończę. Rybi Król nie ochroni was, bo możesz być pewien, że każde zwierzę, które okaże czelność przemawiać w ludzkim języku dołączy do ciebie. I wiedz, że właśnie dziś odebrałeś życie wszystkim gekatzai.

Yanikain przed opuszczeniem podziemi jeszcze raz spojrzał na przeora horimtulai. Zabawne, jak jeszcze chwilę temu ten szaleniec ośmielił się urągać taiotlaniemu, a już w chwilę później na jego twarzy pojawił się cień strachu.

***

Jak taiotlani powiedział, tak też uczynił. Z miasta wyruszył zastęp zbrojny pod wodzą samego króla, ciągnący za sobą na smyczach okaleczonych gekatzai. Nieszczęśni więźniowie nie mogli jednak liczyć na współczucie tłumu. Wokół ulicy zbierali się tai’atalai, którzy głośno urągali horimtulom, przeklinając ich za plagę demonów i za wszelkie zła, jakie wyrządzili, bądź najróżniejsze zbrodnie urojone. Przeor znajdował się w lepszej pozycji, bo umieszczono go skutego w lektyce, aby się upewnić, że starzec nie padnie po drodze z wycieńczenia, jednak nie mógł nazwać swego położenia szczęśliwym. Kolor zupełnie odpłynął mu z twarzy, gdy armia dotarła na miejsce.

Wojownicy ustawili się szerokim kordonem wokół jamy demonów, trzymając w pieczy powiązanych horimtulów. Wewnątrz kręgu kapłani ustawili z kamieni i ściętych drzew ołtarze polowe, dokonali wszystkich świętych obmyć, odśpiewali hymny i wykonali namaszczenia ołtarzy oraz krzemiennego noża ofiarnego. Zazwyczaj w tym rytuale poświęcano przodkom kozy, ptaki, owoce, nawet podpłomyki. Tym razem król, na którego twarzy, rękach i nagim torsie wymalowano magiczne symbole, zamierzał powrócić do najdawniejszych rytuałów, ukrytych w pomroce dziejów tai’atalai, gdy przed wiekami lud czterorękich przemierzał mroczną dżunglę. Ofiara z człowieka.

Taitlani zaczął ceremonię od zabicia na ołtarzu pierwszego gekatzai, ale kolejnych zabójstw dokonywali głównie pozostali kapłani. Niektórych horimtulów nawet bez utoczenia krwi, jeszcze żywych, przy chórze wielbiącym Przodków wojownicy wrzucali do czeluści, nie zważając na ich płacz i wycia. Kolejne egzekucje wydawały się coraz bardziej męczyć Przeora. Zrobił się blady, kilkukrotnie wymiotował. Mimo to dzielnie trzymał się swojego stanowiska, do czasu. aż na niego przyszła pora. Wtedy to wpadł w histerię:

- Na Przodków! Zaklinam cię, taoitlani, okaż litość! Nie ujrzysz mnie więcej na swych ziemiach, stopa moja nigdy nie stanie na tej świętej ziemi. Ale błagam, racz zachować moje kruche życie!

- Jestem taiotlanim. Nie rzucam słów na wiatr. Powiedziałem ci, że skończę twoje życie w czeluści demonów i tak się stanie – rzekł Yanikain, patrząc z pogardą na zapłakanego nędznika. - Chyba, że wspomniana jama Nahakai nagle zniknie. Wtedy nie miałbym jak spełnić tej obietnicy i okazałbym ci łaskę. A ja, jak widzisz, dotrzymuję danego słowa.

- Ty niczego nie pojmujesz! Ja nie mogę… - charczał z przerażeniem w oczach, gdy strażnicy wzięli go za ręce i poczęli wlec ku demonicznej jamie.

I wtedy wszyscy obecni to usłyszeli. Szepty. Nerwowe, szybkie słowa, wypowiadane na przemian niskimi i wysokimi głosy zaczęły wydobywać się z czeluści Nahakai. Taiotlani nie mógł pojąć, co oznacza dziwna mowa do czasu, gdy dwa, dwa krótkie słowa przebiły się do niego spośród szumu rozochoconych szeptów i rozjaśniły wszystko, co było do rozjaśnienia.
- Krwi! Jego!
- Nie! - zaryczał Przeor, który najwyraźniej też zrozumiał i zaczął rzucać się szaleńczo, gryźć, kopać, ślinić się. Reagować, jak tylko potrafił najrozpaczliwiej.

Strażnicy ruszyli niepewnie naprzód.

- Tak! - Głosy połączyły się w jeden, upiorny i przenikliwy ton. - Daj nam go! Całego! Niech wróci!
- Błagam! Litości, mój panie! - wrzeszczał Przeor. - Na wszystkie świętości, na twoich Przodków, na całą Świętą Krainę Słońca i Księżyca, zaklinam cię!

Lecz twarz taiotlaniego, choć wyraźnie skonfundowana, była stanowcza. A Przeor coraz bliższy był swego przeznaczenia.

- Przeklinam cię! - zmienił nagle ton. - Przeklinam cię, Yanikainie, synu Amali’inki! Ciebie i cały twój ród! Nie zaznacie pokoju na tej ziemi, póty głowy twych dzieci nie utworzą stosu przed twoim tronem! Przeklinam ciebie i twego pierworodnego, oby nigdy nie przejrzał na oczy! Mocą mi daną to czynię! Krew moja na ciebie i na twoje dzieci!

Zapłakał rzewnie. Ochrypł, jedynym, co był w stanie jeszcze wykrzesać ze swej krtani było:

- Królu Rybaku, panie mój, dlaczego mnie porzuciłeś?

Przeor przestał wydawać się z siebie normalne dźwięki. Nie stać go już było na krzyk, kwilił tylko i płakał; wydawał się postradać zmysły. Strażnicy, coraz bardziej zlęknieni, brnęli jednak dalej i gdy brakowało już ledwie kilku kroków do krawędzi portalu, bez chwili zawahania wrzucili tam przerażonego Starca i odbiegli co sił w nogach w kierunku przeciwnym.

Starzec wpadł do dziury i przez chwilę zdawać się mogło, że to już koniec tego dramatu, ale takie wrażenie trwać mogło najdłużej kilka uderzeń serca. Wtedy to dwie, wielkie niczym rosły katulla, głęboko fioletowe łapska chwyciły brzeg portalu i zaczęły podciągać cielsko. Cielsko barwy równie nienaturalnej, równie zdeformowane jak i ręce. Po chwili oczom zebranych ukazała się zdeformowana, po dziesięćkroć powiększona i opuchnięta twarz Przeora.

- Nie przyjmę wielkiej ciszy!

Serce Yanikaina, choć nie znało tchórzostwa, przeniknęło teraz trwogą. Cofnął się mimowolnie, tak jak wszyscy jego ludzie. Przeor zawył, a ryk jego słyszano wtenczas we wszystkich miasta Tenokinry.

- Panie, musimy uciekać - wyrzekł ktoś za plecami władcy.

Wtedy to stało się coś niezrozumiałego. Z czeluści Nahakai, ku światu Tai’atalai, poczęły wydostawać się dłonie. Przezroczyste, jasne niczym blask księżyca dłonie, dziesiątki dłoni. Jedna za drugą chwytały fioletową skórę potwora i ciągnęły go w dół. Z każdą sekundą coraz silniej i silniej. Po chwili stwór zawył i po raz ostatni spojrzał na świat, który przez tyle lat nękał swoim istnieniem.

A kiedy tylko zniknął, rozległ się ogłuszający huk.

***


Obudził się z szybkim, gwałtownym wdechem. Otworzył oczy. Niebo było takie jak zawsze. Usiadł. I teraz dostrzegł dopiero, że jedynie niebo wciąż było niebieskie. Pobliskie drzewa, jak i on sam oraz jego nieprzytomni lub martwi poddani, pokryci byli obficie białym, drobnym niczym piasek pyłem. Drzew powyginały się w fantazyjne kształty. Taiotlani wstał. Wciąż miał problem z płynnym oddychaniem, najpewniej nawdychał się sporo tego świństwa. Dopiero wtedy jego oczy spotkały portal.

Portal, który nie zniknął. O nie, wciąż tam był i świecił jak zawsze. Z tym że świecił inaczej. Jaśniej. Zdecydowanie bardziej intensywnie, nadto jego powierzchnia podblaskiwała błękitem takim jak ten, który wznosił się nad głową władcy. Taiotlani postąpił niepewnie i ciężko, czuł ból we wszystkich mięśniach, z jakich zdawał sobie sprawę.

A gdy zbliżył się do krawędzi krainy Nahakai, spostrzegł, że z błękitnej tafli przybywają powoli do niego jakieś niewyraźne światła. A gdy światła zmieniły się w kształty odskoczył momentalnie i przewrócił się z wycieńczenia. Światła go otoczyły. Utworzyły krąg. Teraz nie miał już ucieczki.

- Yanikain, taiotlani Tai’atalai - rozległ się głos. Yanikain znał ten głos. To mówił nie byle kto, lecz najwybitniejszy taiotlani, jakiego nosiła ziemia. Boski Amali’inka.

Yanikain przez krótką chwilę nie był pewien co robić. To, co się zdarzyło było tak nagłe i niespodziewane, że taiotlani osłupiał. Ale tylko na moment. Yanikain zebrał się w sobie i ułożył w pozycji Ukłonu Pająka*. Jedyny pokłon, jaki taiotlani mógł wykonać bez ponoszenia szwanku na swojej godności królewskiej. W ten sposób oddawano cześć Przodkom.

- Amali’inka, taiotlani taiotlanich - odezwał się w końcu, wznosząc głowę. - Oto jestem. Ojcze.

- Wielkie dobro uczyniłeś swemu ludowi, synu. Zabiłeś nahaka dręczącego nasz lud przez czas rządów moich i ojca mego, a twego dziada, Taltuka. Zakończyłeś uciemiężenie naszego narodu, wyrwałeś go z rąk przebrzydłych demonów, dla których nie ma miejsca w krainie Przodków. Bluźnierca, od lat kalający swą spaczoną obecnością świat Przodków, powrócił do krainy Nahakai, skąd przybył. To wielkie dzieło. Uwalniając lud od udręki, sprawiłeś że oczy twych Przodków zwróciły się ku tobie i uznały czyny twoje za godne taiotlaniego. Teraz spójrz przed siebie. Zobaczysz portal, który niegdyś kończył się w świecie straszliwych Nahakai. Teraz my, Przodkowie, za twą dzielność i mądrość w walce z wrogiem wszystkich Tai’atalai, mocą naszą odmienimy to miejsce. Niech będzie wiadome wszystkim istotom i narodom - oto kładę w tym miejscu ducha mego. Jam jest wyrocznia Przodków. Kiedy twój lud będzie wzywał pomocy od ciebie, a ty nie będziesz mógł mu jej udzielić, przybądź tutaj, a ja cię pokrzepię. Oto są słowa Przodków.

Zamilkł na chwilę, a przed twarzą Yanikaina ukazały się nagle trzy błyszczące przedmioty.

- Weź to, synu mój. Oto jest przed tobą dar twych poprzedników, którzy do bóstwa są wyniesieni. Oto jest Anarisiheino, berło Anaru’ahala, w którym tkwi jego roztropność i mądrość. Miej je zawsze przy sobie, byś rządził zgodnie z wolą Przodków. Oto jest Taltiwahti, włócznia Taltuka, w której tkwi jego bitność i odwaga. Miej ją zawsze przy sobie, byś miał jego siłę i nie znał lęku w obliczu wroga. Ostatni dar jest moim darem. Oto Inkimaina, tiara Amali’inki, w której tkwi moja przebiegłość i spryt. Miej ją zawsze przy sobie, abyś nigdy nie zaznał zdrady i zawsze potrafił mieć przed oczyma dusze twych poddanych. Te dary daruję tobie, młody taiotlani. One to są świadectwem Przodków wobec ciebie i wszystkich Tai’atalai na wieki. Miej je przy sobie, by twój lud nie zaginął.

- Ojcze, wielkie są twe dary, wielka jest potęga Przodków. Jednak do naszej ziemi zbliża się horda o jakiej mówią, że jest liczniejsza niż wszyscy tai’atalai jacy żyją i jacy kiedykolwiek przemierzali świat. Powiedz mi, jak mam ją pokonać? Sama wojna z demonami ukruszyła liczbę moich wojowników.

- Czy nie słuchałeś tego, co mówiłem do ciebie? Daję ci siłę, mądrość i przebiegłość największych naszych władców, nadto samego siebie, by ci służyć radą w razie, gdyby na twój kark ostrzono topór. Nie lękaj się, młody taiotlani, czas Khattruka i jego hordy przeminął. To, co zmierza do Świętej Krainy Słońca i Księżyca, jest tylko cieniem dawnej chwały zielonego ludu. Quetz-hoi-atalai będzie skałą, o którą rozbije się ten sztorm.

- Zatem ku chwale Przodków pokonam komulai i przywrócę świetność królestwu - to rzekłszy, Yanikain przyjął dary Amali’inki. Włożył na swe skronie dar swego ojca, w talcie ujął włócznię Taltuka, a talkiem chwycił berło Anaru’ahala. Skoro tak się stało, głos króla królów ucichł, a wszyscy obecni, którzy powrócili do zmysłów oddali cześć swemu panu.

W tej właśnie godzinie, wszystkie demony w królestwie zawyły z boleści i w proch się obróciły.

***

Cytat:
...W onym czasie, gdy gwiazdy układały swe wróżby synom stepu, do plemion naszych przybyli wysłańcy cesarza południa, w liczbie większej niż dotychczas widziano i z włóczniami w swych mnogich rękach. I stanęli oni przed mężnymi synami stepu i pokazali im trzy niebieskie niewolnice z nieznanego ludu, które jednak swym wdziękiem wzbudzały pragnienia synów wodza. Obok nich rzucono kopiec kamieni wielobarwnych, błyszczących tajemniczo, dzbanów misternie wykonanych i grotów włóczni. Po nich zaś usypano stos czaszek, które raz to wyglądały ludzko, raz nosiły znamiona straszliwych potworności. I wyrzekli tak do synów stepu: „Oto są dary, jakie śle Mroczne Słowo, wódz najwyższy czterech stron świata. Jeśli wybierzecie, by z naszym panem udać się na wojnę, to on da wam należną zapłatę i dary szczodre, chwałę w bitwie i udział w łupach. Jeśli jego łaską wzgardzicie i dalej będziecie nękać poddanych jego, to darem dla was będzie ów stos czaszek jego wrogów, byście poznali, że wielkim jest on wojownikiem i nie ścierpi by jego własność inni dręczyli. Do was wybór.”

Słowa te i dary uradowały synów stepu, a wódz, poradziwszy się szamanów, którzy fortunę dla mężnych wojowników wywróżyli, zwołał więcej jeszcze swoich ziomków, wysławszy posłańców na stepy. Tak więc sojusz z czterorękimi został ustalony, a synowie stepu udali się ochoczo do obozu Mrocznego Słowa, który ponownie zadziwił dzielnych mężów, nie tylko widokiem wielości jego wojowników, jak również tym, że na sznurach, niby psy, wodzili szare kolosy ze sobą na wojnę.
***


Sesmitet obrócił się na bok, odkładając tabliczkę, której się przez dłuższy czas przyglądał. Młoda służka podeszła do niego, aby podać następną swemu panu, ten jednak pokręcił przecząco głową.

- Chciałbym się zdrzemnąć, drogie dziecko. W moim wieku takie czytanie staje się już bardzo nużące dla oka – rzekł z miłym uśmiechem i odprawił ją. Zamknął oczy, zagłębiając się we własne myśli i wspomnienia.

A miał ich wiele, choć nie wszystkie napawały go radością. Był dumny na pewno ze swoich pism, które zawierają wiedzę, jaką posiadł w trakcie swojego życia, głównie historyczną, taką, której kapłani pozwalają popaść w zapomnienie, jak na przykład pełne imiona królów. Inne sprawy, jak pobyt na dworze królewskim, stanowią dla niego przykre wspomnienie. Był lekceważony i znieważany przez innych kapłanów, a głównie za cel zakulisowych spisków upodobał go sobie Ai’ahal, którego rządy pełne były intryg dworskich, od których Sesmitet dostawał bólów głowy.

Kwestia edukacji Yanikaina miała zaś naturę słodko-gorzką. Nauczył go wiele, jednak nie tak wiele, jak pragnął. Wpoił mu niechęć do sekretnych spisków i pewną dozę poczucia honoru, ale opowiadając o czasach minionych, o rządach jego przodków, o wojnach Taltuka, o sile Amali’inki, usadzającego zbyt ambitnych kapłanów, nieletni król wyciągnął inne wnioski, niż on marzył. Yanikain przejął typową dla Atalanich dumę i przekonanie o własnej nieomylności, przejawiając roszczeniowe podejście do świata. Teraz też nie potrzebował już rad swego starego nauczyciela, który był co prawda głównym zaczynem konfrontacji króla z regentem, jednak stanowił tak naprawdę wymówkę. Taiotlani nie uważał, by potrzebne mu były rady Sesmiteta, ale nie porzucił swego guwernera, dając mu dom i służbę, by o niego dbała, odsuwając go przy okazji od dworskiej polityki.

Głośne chrapanie starca przerwała jego służka, która potrząsając nim lekko, wybudziła go.
- Mój panie, jest już pora na kolację. Zaraz gospodyni przyrządzi ją, jednak teraz przyszedł do ciebie posłaniec z darem, czy mam go wpuścić? – zapytała. Sesmitet skinął głową i poprawił się na leżance. Co jakiś czas przedstawiciele różnych rodów przynosili mu podarunki, by go sobie zjednać, mimo iż za Ai’ahala byli pierwszymi, co z niego kpili. Być może myśleli, że w ten sposób wkupią się w łaski Yanikaina, jednak starzec wiedział, że taiotlaniego jego osoba przestała już obchodzić. Mimo to, dary mógł przyjąć, zwłaszcza że czasem, oprócz owoców i błyskotek dostawał także ciekawe teksty.

Dzień miał się już ku końcowi i wielkie pomarańczowe słońce zachodziło za ciemną dżunglą, barwiąc niebo w różowe barwy. Skrzek papug i odgłosy cykad dopełniały wrażenia pięknego zachodu słońca, którym Sesmitet przez chwilę się napawał, aż na taras, na którym spoczywał przyszedł pewien młodzian. W rękach miał wazę o misternych wzorach, wykonaną co prawda wedle norm tai’atalskich, jednak zapewne przez ręce nesjan, jeszcze gdzieś w Kratei, czy jak się teraz nazywał kraj birukai.

- Piękna waza – powiedział starzec. – Od kogo zostałeś posłany, młodzieńcze? – spytał, przyjmując dar na ręce. Ku jego zdziwieniu, naczynie było ciężkie, tak jakby czymś jeszcze w środku było wypełnione. Ciekaw, jaki kolejny podarek kryje się wewnątrz, Sesmitet zdjął pokrywę i przechylił wazę w swoją stronę.

- Ród Kurukatarich śle ci pozdrowienia, starcze – powiedział młodzian miękkim głosem. – Ai’ahal nigdy nie zapomina.

Serce starego guwernera podskoczyło mu do gardła. Z misternie zdobionego naczynia wyglądał na niego lśniący się łuskami łeb białej żmii**, rozwierającej swoją paszczę, prezentując przy tym długie kły. Nim Sesmitet zdążył wydobyć ze swego gardła krzyk, wąż skoczył na niego.



*postawa rytualna ustanowiona przez taiotlaniego Anaru’ahala.
** Jest to symboliczne zwierzę, bowiem właśnie w taiotli jego nazwa brzmi "kuru-katari", tak jak nazwa rodu Ai'ahala.
 
__________________
"- Panie, jak odróżnić buntowników od naszych?
- Zabijcie wszystkich. Będzie zabawniej." - Taltuk

Ostatnio edytowane przez Earendil : 17-07-2016 o 23:13.
Earendil jest offline