Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 19-07-2016, 23:36   #264
Pipboy79
Majster Cziter
 
Pipboy79's Avatar
 
Reputacja: 1 Pipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputację
Frank Jackson - małomówny optymista.



~ No i wszyscy umrzemy... Wszystko na marne... ~ Baltimorczyk opadł bezwładnie na kolana gdy to do niego dotarło. Szedł. Człapał. Chwiał się. Wpadał na jedne drzewo. Potem się odpychał o niego. Łapał oddech. I krok. Znów. Kolejny. Taki ciężki. Taki daleki. Każde następne drzewo zdawało mu się dalej i dalej. Sam nie wierzył, że tu dojdzie. Że mu się uda. Sądził, że gdzieś tam upadnie i już nie wstanie. Albo dobije go ten awatarowy rzeźnik. A mimo to. Dotarł. Przeczłapał cały kawałek od totemu do obozu. I dotarł. Zobaczył obóz i walkę. Kajakarzy. W sumie prawie ich nie znał. Nie mieli zbytnio okazji się poznać. A jednak czuł się z nimi jakoś związany. Nie chciał ich zostawić. Nie chciał by ginęli. Nie chciał by umierali. Nie chciał by ktokolwiek już tu umarł. Zginął. Przemienił się. Został opętany. Jak Bruce. Ich Bruce. No nie. Nie chciał. Dlatego się nie poddał. Dlatego pokonał odmęty czasu i przestrzeni w tej ciemności, burzy i lesie. Od tego cholernego totemu. I przez chwilę myślał, że się udało. Że zrobił swoje. Że to coś zmieni. Że pomoże. Uratować kogoś. Że ktoś z nich przeżyje. Mimo tego co wszyscy przeszli. Że jeszcze jest szansa. I właśnie wtedy. Jak już pobiegli. Jak znikli mu z oczu. Do Franka to jakoś przebiło się. Że ten cholerny talizman który trzeba zawiesić w jaskini... Został na drzewie... I to go złamało. Bez talizmanu nie mieli szans. Tylko zwieszenie talizmanu mogło coś realnie zmienić. Bez tego byli tylko ruchomymi worami krwi do rozprucia dla nieśmiertelnego i niezniszczalnego rzeźnika którego mogli co najwyżej chwilowo zatrzymać. Bez tego talizmanu... Który został na drzewie...

Wiara która dotąd pozwalała robić mu kolejne kroki właśnie wyczerpała swoje baterie. Zostało same wykrwawiające się ciało i otępiały bólem umysł. Upał więc i oparł się ciężko o jakiś kamień. - Idźcie... A ja... Ja wrócę po ten talizman... I potem was dogonię...Zawiesimy go... Razem... Ibędzie dobrze... Uratujemy się... Już nikt nie zginie... Tylko... Odsapnę chwilę... I zaraz was dogonię... - właściwie wiedział, że chrypi szeptem sam do siebie. Tamtych już przecież tu nie było. Ale musiał chociaż próbować oszukać własne sumienie. Stał pod drzewem. I zapomniał. Zgapił. Że Angie nie zabrała łapacza ze sobą. A mógł jej zwrócić uwagę. Co mu szkodziło? Ale zgapił. I teraz... Ehh... No trzeba było naprawiać swoje błędy. Jeśli ponoć miało się na czym szelki nosić. Tak. Naprawi to. Spróbuje. Tylko... Tylko chwilkę odpocznie. Wszystko go tak bolało. Ale czuł, że przestaje. Właściwie co raz mniej czuł. Wiedział, że to niedobrze i powinno go to martwić. Ale nie martwiło. Jeszcze mógł to rozegrać przecież na własną korzyść. Tylko wybrać odpowieni moment. Jak już nie będzie boleć ale zanim... Noo... Zaśnie... Jeszcze tylko chwila...

Pierś mu się unosiła. Ciężko. Płuca pompowały powietrze. W obie strony. Jeszcze. Oczy jeszcze zahaczały po otoczeniu obozu. Jeszcze przytomnie. Umysł też jeszcze rozpoznawał namioty, wygasłe ognisko, drzewa, porozrzucany sprzęt. I tą sylwetkę nad sobą. Duch? Awatar? Zmora? A może tak właśnie wygląda Śmierć? W końcu nigdy dotąd nie umierał to nie miał wprawy. Nie wiedział czego się spodziewać właściwie.

Wiedział już, że nie zostało mu wiele czasu. Może by już był w szpitalnym korytarzu w drodze na OIOM no to i by była jakaś szansa. Ale tu? W tej dziczy? Na Szlaku Pojebańców? Jak nikomu nie udało się zadzwonić a nie będą ich szukać pewnie przez następne parę dni? Jak kurwa miał przeżyć w takich warunkach? No nie mógł. Więc zginie. Więc właściwie nie miał czego się bać.Nawet facet z pistoletem by nie był mu teraz straszny. Jak się żyje i chce się żyć to takie rzeczy są straszne. Ale teraz? A jednak...

A jednak obawiał się. Tego. Nie miał pojęcia co to jest. Ale sądząc po geście mogło... No coś mogło. Ale zapewne jeśli się zgodzi. Jakiś deal. Pakt. Czy coś takiego. I tego się obawiał. Tu cały czas były siły o jakich nie miał pojęcia. Obce środowisko. Niezrozumiałe zasady które zabijały. Co teraz? Co ten duch mu proponuje? Pomoc? Ratunek? Za jaką cenę? Musiała jakas być. Co jeśli się przemieni tak jak Bruce? Pozabija resztę kajakarzy zamiast im pomóc? Zmieni się w przegniłe zombi tak jak Calgary? Zmieni się w kolejny awatar tego rzeźnika? Czy Calgary albo Bruce też mieli taki wybór? Co wybrali? Nie wiedział. Nie miał odpowiedzi na żadne z tych pytań.

- No dobra... Zróbmy to... - wyszeptał w końcu unosząc dłoń do wyciągniętej dłoni eteryka. Kalkulował. Szacował. Zgadywał. Jeśli ten pierdolony "zły maniotu" opętał Bruce'a i mógł na raz opętać tylko jedną osobę a reszta go nie zabiła właśnie no to to nie mógł być ten typek co stał przed nim. Tylko jakiś inny. Może ten co mu podpowiadał pod drzewem? Tak. Rozpaczliwie się złapał tej ostatniej, desperackiej nadziei. I miał nadzieję, że nie przypieczętował właśnie losu ich wszystkich. W końcu facet powinien naprawiać swoje błędy no a ten cholerny łapacz został na tym pierdolonym drzewie...
 
__________________
MG pomaga chętniej tym Graczom którzy radzą sobie sami

Jeśli czytasz jakąś moją sesję i uważasz, że to coś dla Ciebie to daj znać na pw, zobaczymy co da się zrobić
Pipboy79 jest offline