Jelling - noc bitwy w caernie
Helleven przyglądała się uważnie ludziom zgromadzonym w halli w pośpiechu szykujący im bezpieczne miejsca do snu, słuchała przyciszonych rozmów, by zorientować się w plotkach. Żałowała, że jest tak poszarpana, iż wszelka próba usłyszenia co sługa mówi do Gudrunn skończyłaby się pewnie jej wyciem. W końcu podeszła do skrzyni, w której przesypiała dzień podczas podróży, by schować miecz, który zabrała z polany. Nie wiedziała zupełnie po co ale skoro go wzięła mógł się przydać. Odkładając broń dostrzegła zawiniątko w rogu skrzyni. Zdziwiona podniosła i odpakowała, by ujrzeć obciętą dłoń z wytatuowanym Algiz na niej.
Dłoń drobna, krucha, obciągnięta zasuszoną skórą była jakże znajoma. Ta dłoń pomagała jej wiele razy, wskazywała zioła i pomagała je właściwie zbierać. Ta dłoń uczyła jak rozpisywać runy i jak je rzucać… jak ciosach i tworzyć.
Dłoń… tatuaż… ogniste włosy… zielone oczy.... dłoń zamykającą się na jej ramieniu i machająca na pożegnanie. Dłoń ukradkiem ocierająca łzę wyciśniętą rozstaniem.
Volva owinęła szybko “prezent” w materiał i rozejrzała się uważnie.
Skąd? Kto? Przypomniała sobie wyjaśnienia Freya, czemu ze Svenem walczył. Zmrużyła oczy. Przypomniałeś sobie… Po tylu latach… W tym chaosie, który właśnie spowodowali może łatwiej będzie się skryć. Ponownie podziękowała Lokiemu za więzy krwi z Pogrobcem i skaldem. Przydadzą się i to bardzo… Schowała paczuszkę do skrzyni i poszła jeszcze pokręcić wśród ludzi. Musiała wiedzieć jak najwięcej nim pójdzie spać.
Nim jednak odeszła pomiędzy chaty, jeden z jej braci krwi dał o sobie znać. Skoro volva się odwróciła, ujrzała spojrzenie Pogrobce na niej skupione. Prawie od razu przeniósł je na Freyvinda, lecz podszedł do niej.
-
Udam się poza miasto. Wiesz dobrze, dlaczego. - mówił zwykłym swym, nieobecnym tonem, tak że i wszyscy, którzy usłyszeć go chcieli byli słyszeli. Oczy prawie czarne w błękitne się wwierciły, gdy piękne lico ku volvie się zwróciło.
-
Rzeknij o tym Freyvindowi… gdy odzyska rezon. - pozwolił słowom swoim zawisnąć w powietrzu między Elin a sobą, jak gdyby czekając na znak potwierdzenia, zrozumienia… ale też na brak sprzeciwu.
Przyzwolenie.
W spojrzeniu wieszczki dostrzegł spokój, którego niedawno jeszcze próżno tam było szukać. Skinęła lekko głową.
-
Rzeknę… - Zerknęła na skalda. -
Choć pewnie czasu trochę potrzebuje… - Ponownie zwróciła wzrok na Volunda. -
Dziękuję za pomoc. - Dodała.
W jakiś sposób podziękowanie to rozbroiło całkowicie berserkera, przebijając się przez paletę dawno widzianych kolorów. Na kamiennym obliczu raptem powieka drgnęła niekontrolowanie, usta ścięły się w kreskę. Zapewne tylko volva to widziała, też tyle do czynienia z Pogrobcem mając.
-
Wybacz moje słowa. - powiedział tylko, z jednej strony z trudem, z drugiej chcąc powiedzieć coś więcej. Nie powiedział, odwrócił się od kobiety, na chwilę do Agvindura podeszwszy, na kolano przed nim przyklęknął.
-
Powrócę jak tylko noc mię zbudzi. - i jakby jarl nie miał sprzeciwu, wstał, i prędko - za sprawą dnia, ale nie tylko - odszedł z wioski, w stronę kniei, pozwalając sobie raz tylko spojrzeć na Freyvinda załamanego.
W oku Helleven na chwilę zdziwienie błysnęło, gdy berserker ją przepraszał ale zniknęło tak szybko, iż odwracający się Pogrobiec mógł go nawet nie dostrzec. Ponownie spojrzała na skalda i ruszyła w jego kierunku.
Skaldem i Bjarkim troskliwie zajmowała się Chlotchild. Sama nadzór miała nad zaspanymi chłopami co skrzynie przenieśli i teraz wraz z brzydakiem układała Freya do snu w wymoszczonej wygodnie drewnianej pace.
Całus złożyła czuły na policzku Lenartssona, lecz ten nie reagował. Powieki mu zamknęła i powoli wieko zawarła, by Bjarkim się zaopiekować.
-
Co z nim? - Zapytała zerkając na skrzynię.
Blondynka ramionami wzruszyła w niewiedzy:
-
Pierwszy raz takim go widzę. Co tam się stało? - wydęła usteczka co jak Helleven zaobserwowała, nadawało jej wyraz niewinności - Z
wiązać mnie kazał - poskarżyła się -
i nie mogłam być tam z wami…
-
Ciesz się… - Odparła spokojnie. -
Widzisz jak to się dla mnie skończyło. - Odchyliła lekko materiał, którym szyję skrywała, by pokazać rany po kłach wilkołaczych. -
I sama do końca nie jestem pewna… - Zerknęła na Bjarkiego. -
Opowiesz nam? - Zapytała łagodnie.
Ghoul spojrzał ciężko na volvę. Popłynęły słowa proste, nieubrane w zdobienia, tak różne od opowieści Złotoustego.
-
Lupini bronili kamienia, stając na przeciw naszego pana i pięknolicego Gangrela. Trzech ich było. Śpiew jednego wielką trwogę i wściekłość wzbudził w wielu lecz nie w tych dwóch. Gdy się ocknąłem, Tyś pani z pola uciekała. Orm i Heming Ci drogi zastąpili. Na nas ruszyły poczwary z niebytu się pojawiające co wilki wielkie przypominały. Ja, jarl, Gudrunn, Anders i Einar czoła im stawialiśmy. Podobne upiory z kamienia wyszły i dwójkę zaatakowali. Walka straszna była bo nie… - zatrzymał opowieść na chwilę - … potem pan nasz kamień odrzucił… w miejsce jego truchło na palu zatknął… - Bjarki zatchnął się jakby i zamilkł.
Pokiwała powoli głową i milczała przez chwilę.
-
Po takim zwycięstwie tak się zachowuje… Musi świadom być, choć po niewczasie, czego się dopuścił. - Rzekła w końcu słowa ku Grimowi głównie kierując. -
Niewielu by się przejęło. Doceń to. - Stwierdziła i odeszła.