Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 20-07-2016, 18:09   #58
-2-
 
Reputacja: 1 -2- jest jak niezastąpione światło przewodnie-2- jest jak niezastąpione światło przewodnie-2- jest jak niezastąpione światło przewodnie-2- jest jak niezastąpione światło przewodnie-2- jest jak niezastąpione światło przewodnie-2- jest jak niezastąpione światło przewodnie-2- jest jak niezastąpione światło przewodnie-2- jest jak niezastąpione światło przewodnie-2- jest jak niezastąpione światło przewodnie-2- jest jak niezastąpione światło przewodnie-2- jest jak niezastąpione światło przewodnie
Volund

Ziemia rozprysła się, gdy sękate palce wynurzyły się z niewielkiego kopca i uczepiwszy skraju naturalnego grobu, wyciągnęły piękne, nagie ciało Pogrobca po pas z ziemi. Oczy wampira były zabielone w tej chwili pomiędzy przebudzeniem a letargiem śmierci. W końcu zamknął powieki, a gdy otworzył je znowu, szkarłatne ślepia skierowane były wprost na pas z mieczem, stertę ubrań i kolczugę. Chwilę tak tkwił, nieruchomo - jak co noc. Po chwili dopiero w pełni wygramolił się ze ściółki, gleby, ziemi, robactwa. Gdy stanął pod nocnym niebem, uniósł głowę, kołysząc nią nieco na szyi ku akompaniamencie chrzęstu zastałych kości. Zrazu, bez myśli i bez przebudzenia całkiem nawet skierował się do widzianego jeszcze prawie o brzasku drobnego strumyka, coby obmyć swoje ciało.
Niedaleko za sobą posłyszał szelest i chrupnięcie pękającej, uschniętej gałęzi.
Pogrobiec przystanął lekko. Kamienne oblicze zamarzło nieruchomo, gdy przez chwilę do połowy głowę obrócił, jak gdyby jednym okiem leniwie zerkając, nie spodziewając się niczego nader faunę spostrzec. Nie usłyszawszy niczego więcej, wzrok ku celowi swej wędrówki zwrócił i marsz podjął.
Dźwięk tym razem powtórzył się po jego prawej pomiędzy drzewami.
I znowu po prawej tym razem z przodu.
Zza drzew pojawiła się blond główka uniżenie pochylona. Dziewka jednak uparcie na przeciw Volunda posuwała się niby to tańcząc, niby swój szacunek wyrażając.
- Niebezpiecznie po lesie wędrować, panie - rzekła wesoło.
Pogrobiec, nagi, zwrócił się całkiem ku dziewczynie niedostrzeżonej, oczy jedynie mrużąc. W miejscu przystanął.
- Jedynie, gdy na czyjąś ziemię wtargnąć. - odparł po prostu, tajemniczo, lecz dla kogoś kto znał żywych takich jak Volund jasne było, że z niepokojem kogoś, kto nie jest pewien, co się dzieje.
Dłonią odgoniła jego frasowanie:
- Ziemia tu pana nie ma… za to ja coś Ci, panie, obiecałam…- uśmiechnęła się uroczo, kroków kilka znowu w kierunku wampira czyniąc - Pamiętasz? - twarzyczkę swą uniosła i w Volunda się wpatrzyła.
Ruszyła się zwinnie, niemal w powietrzu się rozmazując z jakąś furią co twarz jej wykrzywiła w pokraczną maskę.
Pogrobiec ani drgnął.
- Ave Maria, gratia plena… Dominus tecum… - zaczął recytować, gdy jedno słowo sprawiło, że umysł jego przeszyło zrozumienie.
Franka, jeśli to wciąż Franka była roześmiała się jeno… gdzieś z tyłu Volunda.
- Myślisz, żeś lepszy od nich wszystkich? Ode mnie? I żeś sposób znalazł i odpowiedzi na wszystko? - głos szeptał i rozlewał się w ciemnościach.
Tym razem Volund zmrużył brwi.
- Skąd takie przypuszczenie… - odwrócił się ku źródłu głosu, lecz po chwili obracał się i rozglądał cały czas - ...daemonie...? Wiem czym jesteś. Może i znam odpowiedzi. - odparł, choć w istocie, chociaż wiele słyszał jak na jego kontakt z chrześcijany, wiedział tyle, co nic.
Może to krew skalda w nim śpiewająca, a może to to, że widział jak szybki Frey być potrafi… Volund poczuł pęd wiatru tuż po lewej gdy Chlo zbliżała się wprost na niego z dłońmi schowanymi lekko za siebie, płonącymi oczami i obrzydliwym, gniewnym wyrazem słodkiej zazwyczaj twarzyczki.
Dotychczas nieruchomy, Volund nie zdradził dziewczynie, daemonowi, czymkolwiek w tej chwili była swoich zamiarów i jedynie gdy dość już blisko była, gdy pęd jej musiał ku niemu pokierować wysforsował się z oczyma również płonącymi, lecz czym innym... Większy od drobnej dziewczyny, sękatymi palcami sięgnął ku jej nadgarstkom, prawie na nią wpadając, by ją całkiem unieruchomić gdy już masą swą się zderzył z drobną sylwetką.
Dziewczyna jednak szybka jak smuga światła wywinęła się spomiędzy jego dłoni, by w bok uskoczyć i ponownie do ciosu się nastawić. W bladym świetle księżyca krótki zakrzywiony sztylet błysnął. Brak wprawy, czy też zbyt wielka desperacja a może też jakaś walka wewnętrzna Franki sprawiły, że ostrze ledwo koło ramienia przeszło, nawet skóry Gangrela nie naruszając. Wrzask wściekłości za to się odbił echem po lesie. W gniewnej desperacji zaczęła ręką ciąć powietrze nieomal na oślep, byle tylko zagłębić puginał w bladym pięknolicym. Ten złapał wreszcie za jej wolną rękę, twarz tylko pogardliwie cofając przed ostrzem nim i drugi nadgarstek dziewczyny znalazł się w węźle sękatych palców umarłego. Ten wtem ręce Franki za jej plecami własnemi skrzyżował i gdy sztylet wypuściła - wraz z nią się obalił tuż obok miejsca, z którego wypełzł dosłownie minutę wcześniej.
- Doprawdy, coś myślała, ze sztyletem na afterganger się zamierzając. - wysyczał, teraz już bardziej poirytowany niż zalękniony. Nogą zahaczył i przyciągnął do siebie swe własne bukłaki - puste - i zaczął linami je łączącemi nadgarstki napastniczki krępować.
Chlo miotała się wierzgając pod nim i w jego uścisku, nawet kłapnęła ząbkami drobnymi tuż pod nosem Volundowym. Mimo, że czuł jej siłę, nie miała ona możności wyrwać się z uścisku wampira. Lecz jednocześnie w jej oczach… ciekawość spostrzegł.
- To by saga była, że wielki Volund od zwykłego sztyleciku padł - zaśmiała się mu w twarz.
- Za małoś skalda słuchała, wiedziałabyś, ile w sagach prawd. - kąciki ust Pogrobca uniosły się w delikatnym uśmiechu, jakim obdarza się wrogów.
...których niekoniecznie chce się uśmiercić.
- Czego chcesz? - zapytał, znów z kamiennym obliczem, wyraźnie obserwując oczy i twarz dziewczyny-demona.
Minkę niewinną zrobiła, usteczka wydęła i tym razem wiercąc się, ocierała raczej niż wierzgała. Rzęsy źrenice zasłoniły.
- To raczej ja winnam pytać, czego chcieć może wielki Pogrobiec? - głos jednakże nieco inny się odezwał niż słodki zwykle głosik branki. - Chcesz … pogromu, chaosu, zemsty, czyż nie tak?
- błękitne spojrzenie w końcu uniosło się by spojrzeć w twarz wampira.
Oblicze Pogrobca było kamienne jak zawsze, lecz ktoś dość wprawny, w oczach, w sekundzie milczenia, w nieswoim poruszeniu poznałby prawdę. Na sekundę czoło się zmarszczyło, jak gdyby by odegnać pewne myśli.
Chwilę prawie czarne oczy w błękit wpatrzone były, gdy przyglądał się spojrzeniu uważnie. Dłoń do twarzy jej uniósł, delikatnie zmierzwione włosy z czoła odgarniając.
- Jest coś… jeszcze... - zaczął z prawie szklanymi oczyma, wpatrzony w nią, sam zadziwiony, ile, sądził, dostrzegł ludzkich emocji w… Chlo? - Pod tą maską wściekłości, i pozy. Coś z dawna niewypowiedzianego… lepszego niż gniew…? - na w pół zapytał, na wpół stwierdził.
- Coś jeszcze? - zapytała nieco kpiąco, nieco ciekawie - Żądza krwi… wiem śmierdzisz i nią… - szept dziewczyny wypełniał niemal okolicę - Chcesz skosztować mojej? - uśmiechnęła się zachęcająco i ponownie poruszyła niemal wężowym ruchem.
Pogrobiec przyglądał jej się przez chwilę jeszcze, lecz porzucił to. Wstał, przerzucając sobie starannie skrępowaną dziewczynę… lub demona… przez ramię. W drugą rękę jął sztylet, na chwilę przykucnąwszy i bez kolejnego słowa miarowo ruszył ku pobliskiemu Jelling.
Dziewczyna spięła się po kilku krokach a skórzane rzemienie i liny trzaskać poczęły:
- Postaw mnie! - rozkazała dumnym głosikiem nawykłym do wydawania rozkazów w stylu aż zbyt znajomym wampirowi.
Pogrobiec w drodze przyglądał się sztyletowi dziewczyny. Ujrzawszy, iż nie ma wartości, odrzucił go po prostu. Wampir zdawało się, przez chwilę faktycznie chciał ją postawić, ale po prostu mając obie ręce wolne z ramienia przeniósł dziewczynę na ramiona.
- Nie. - powiedział zerknąwszy na nią tak kamiennie, że aż kpiąco - Ale może tak mniej będzie urągać twojej dumie.
Nim skończył mówić Franka szarpnęła nogą próbując kopnąć go w głowę. Z drugiej strony również szarpnęła i dłonią by rozorać policzek…
Afterganger pozbawiony był zarówno reflesu, jak i odruchu by przed dłonią się uchylić. Nie brakło mu jednak zdecydowania. Na pierwszy gest kłopotów… Upadł na niesioną kobietę.
Stęknęła głucho lecz raz jeszcze spróbowała się wyrwać...
- Sszzzzz… - przez czas pewien, ciałem przygniatając drobniejszą kobietę szukał jej rąk, aż z siłą swą nadprzyrodzoną pochwycił za nadgarstki i powyżej jej głowy przytrzymał.
- Nie wiem, czemuś jako demon tak Freyvinda uwiązana, tyle okazji mając zbiec lub cokolwiek innego uczynić, lecz zaprowadzę cię do niego. - jedną ręką puścił chwyt, palec do jej policzka przykładając - A jeśli nie będzie mi dane… zrobię ci takie rzeczy, że po obliczu cię on nie pozna. Że bardziej truchło wieloletnie, lecz żywe, przypominać będziesz. I może nawet zostawię na ścierwo wilkom. - afterganger mówił cicho i spokojnie, lecz wszystkie jego słowa, i o do Freyvinda zaprowadzeniu… i to drugie, było nie nawet groźbą. Było obietnicą.
Kogoś, kto już raz conajmniej tak opisaną rzecz uczynił…
Oczy Chlo rozszerzyły się w zaskoczeniu i ...strachu?
By zaraz potem kolor ich ściemniał a z ust płynąć zaczęły słowa:
- Nie zrobisz nic… zawiedziesz jak zawsze, ni duma ni pycha Ci nie pozwolą na mnie dłoni podnieść… bom niegodna dotyku Twego. Innych sądzisz z łatwością? - oczy wampira rozszerzyły się w zaskoczeniu, źrenice zaś zwężyły gdy podniósł się nieco, nie puszczając jej.
- Czeluście piekielne pełne takich jak i Ty i wśród piekielnych płomieni to Ty sądzon będziesz.
- Nie ma piekła! Nie ma bogów! - twarz jego ściągnęła się w gniewnym, a lękliwym grymasie.
- Za butę, pychę, brak działania i za niewinne życia coś pohańbił samą swą obecnością… - piana na ustach zaczęła się pojawiać i Franka w ostatnich słowach drobinkami śliny powietrze znaczyła spoglądając czarnymi jak noc oczami na Gangrela.
- Są tylko LUDZIE I BESTIE! - wrzasnął, wstając jak oparzony, jak gdyby chcąc oddalić się od demona, jak gdyby chcąc ją przekrzyczeć.
- Smażyć się będziesz po wsze czasy, osądzany z każdego czynu!!!

Szkarłat.
Plaża kamienista, obmywana drobnymi falami. Stos ciał, po bitwie. Ciągnięcie przez ocalałych, zdawałoby się umarłego. Twarz mnicha, twarz biskupa. Twarz kobiety, twarze zabitych. Uśmiech aktorki o cerze orzecha. Truchło brata krwi, oderwana głowa opodal.
Hagia Sophia. Zapomniany las z posągami sprzed pierwszych miast. Krew.
Szkarłat jak całun nałożony, nie na umarłego, lecz na oczy umarłego w którym Bestia z lęku wolę przejęła.




Głeboka, karmazynowa czerwień opadała z wolna.
Zmysły zaczynały na nowo przekazywać mu się we władanie, jego ciało ponownie zaczęło być jego. Jego?
Cisza wokół przerywana cichym nuceniem bez słów melodii.
Korony nagich drzew, chłód śniegu, lepiego pod dłońmi, zapach krwi, zapach śmierci. Przekręcił głowę by ujrzeć ciało bezgłowe z bebechami rozwłóczonymi na zewnątrz. I drugie po drugiej jego stronie, twarz wykrzywiona w zaskoczeniu i bólu.

Bestia odeszła… na teraz.
Nie pamiętał już, kiedy ostatnio przegrał z nią walkę. Lata temu. Kiedyś o wiele lepiej panował nad własnym temperamentem; pomimo postępujące odczłowieczenia, zawsze choćby resztką determinacji był w stanie ujarzmić instynkty odziedziczone wraz z darami nocy.
Jak za każdym z tych, bardzo, bardzo nielicznych na afterganger razów opłynęła go fala zrezygnowania i bezsilnego gniewu i wstydu. Prędko jednak ustąpiły cichej ostrożności, gdy oczy ujrzały obraz śmierci… który już raz widział?

Afterganger dosłownie minuty stał całkowicie nieruchomo, pozwalając, by wraz z powracającą świadomością wróciła mu świadomość miejsca, do którego powiódł go instynkt, lub może moc demona… Wówczas podszedł spokojnie do ciała wciąż posiadającego oblicze, przyklękając tuż obok i lustrując je wprawnym, nawykłym do trucheł okiem.

- I czegóż tam szukasz, Pogrobcu? - głosik znajomy odezwał się nagle. - Nie tam patrzeć winieneś, lecz bliżej…- głośny śmiech rozszedł się echem - ...serca.

Volund wzrok skierował, w odruchu prawie, na serce zamordowanego, nim powstał. Odwrócił się ku stronie, z której rozbrzmiały pierwsze zasłyszane słowa - bez gwałtownych ruchów, jak gdyby doznawszy sam mocy demona rozumiał swoją niekorzystną sytuację i nie działał pochopnie, jak również… jak gdyby nie chciał pohańbiać się czczą próbą walki wobec ewidentnej chęci do konwersacji bytu, który ciało Chlo we władzę objął. Zachowywał się, jak gdyby chcąc zachować ile się da godności po jego porażce z ciemnością na zawsze zaszytą w martwym ciele wraz z jego duszą.

- Widzę w ich twarzach, co tu uczyniliśmy. Zaduma jednak, iż na martwe, niebijące serce wskazujesz, czego miałbym tam szukać? - zapytał, nie lakonicznie, nie wymijająco jak zazwyczaj.
- Nie tego serca, nieumarły - szepnęła ochryple Chlo. Pochyliła się nad ramieniem wampira zaglądając na trupa jak i on. Znienacka wysunęła ubrudzoną drobną dłoń i odwróciła bez pytania piękne lico Volunda ku sercu… caernu.
W miejscu gdzie wczoraj Frey wbił truchło nabite na naostrzony drzewiec tkwiła miotająca się, zamknięta w jakowejś barierze poczwara. Ni to człek, nie to lupin, wypaczona, zbrukana i ...przerażona w szale.
- Tam, nieumarły, tam… - wskazała paluszkiem drugiej, równie umazanej dłoni.
Wzrok umarłego bacznie powędrował za wskazaniem dziewczyny-demona, aż spoczął na kreaturze.
- Widziałem wiele istot zrodzonych w miejscu takim jak to… gdy serce zostało… wykręcone. - powiedział cicho, z pewnym namysłem… i wspomnieniem - My… to uczyniliśmy? - zapytał, a w głosie jego było równocześnie przerażenie, nie istotą, ale owocem własnych czynów, i zarazem… fascynacja.
- Taktaktak taaaaaak - pokiwała Franka jasną główką - … piękny, prawda? - rzekła niemal z czułym uśmiechem by wzrok zaraz mroczny na Volund zwrócić. - W zamian za darowanie Ci Twego istnienia, pomożesz mi go wyrwać z okowów… - dorzuciła radośnie się uśmiechając.

Wampir przyglądał się bestii, lecz słysząc słowa demona zmrużył oczy. Było w nim coś, ulotnie, co sam w sobie ukrył zmianą tematu, pewną prawdę własnych emocji - tego jak na groźbę, tę i każdą reagował - kryjąc w innej prawdzie, którą na głos wypowiedział.
- Zaszkodzić może, w dłuższej mierze Freyvindowi. - uczynił pauzę na tyle tylko długą, by uwagę do słów swoich przykuć, lico nieco tylko ku France zwracając, lecz wzroku od maszkary nie oderwawszy.
- Przyrzekłaś, że ja pierwszy umrę... czyli nie ostatni. Planujesz Jarla Bezdroży skrzywdzić? - zapytał, delikatnie brwi unosząc, jak gdyby było to nie do pomyślenia.
- To on planuje skrzywdzić mnie - Chlo podeszła parę kroków bliżej ku miotającej się bestii, pozornie jakoby nie zwracając uwagi na nic innego. Im bliżej była tym bardziej inna sie zdawała. Wpatrywała się niemal jak zahipnotyzowana.
- Przydać mi się możesz. Nie jedynie do tego - w końcu czarne oczy odwróciła na Volunda - do innych spraw. Język giętki masz, obrotny. Mieczem dobrze robisz. I czuję, że i Ty miabyś chęć do współpracy. Co rzekniesz zatem na… pakt? - uśmiech niewinny upiornie wyglądał przy wypaczonym wilkołaczym bycie.
Pogrobiec uśmiechnął się krzywo.
- Widziałem majestat Konstantynopola, gdzie poznawałem mowy ludzi i widziałem potęgę tych wyznawców jedynego, od których zstępnymi raptem są Frankowie. A jednak… - podszedł spokojnie o krok i drugi, uprzejmy dystans zachowując, nie idąc dalej - Wyznawać go nie począłem. Sądzisz, że wobec tego, w lesie, miałbym na służbę iść u wroga Krystusa?
Pytanie nie było w pełni retoryczne, jednak Volund na bestię spojrzawszy - ze smutkiem, z tym samym niepokojem i strachem z własnych czynów, z głębokim żalem, ale i z fascynacją, determinacją i zdecydowaniem podjął inne słowa.
- Nie wiem, czy on planuje skrzywdzić cię, czy cię przyjął; czy go w sposób nieludzki miłujesz jako Chlo i jako ty, jakkolwiek brzmi twe imię… - pochylił nieco głowę, zerkając w czarne oczy, jak gdyby zagaiwszy demona by imię usłyszeć, nim dokończy zdanie.
- Óvinurinn eini guð dokonał niemożliwego i własnymi oczy to widziałem. Rośnie jego poważanie, i do Hedeby on również zajdzie. Nadzieją całej Danii… i w nim również wszystkie moje nadzieje… - skwitował Pogrobiec, dziwnie głos ściszając - Nie wiem, czemu nie twe również, a nie skrzywdzić cię on pragnie… jak miałby, o tobie nie wiedząc? To chronić swoją oblubienicę chce. Gdybyś jeno ją porzuciła dla kogo innego… lub porzucił, skald byłby jedynie wrogiem twojego wroga.
Chlo ramiona złożyła na piersi.
- Przyznaję, że i rozumu Ci nie brak. - uśmiechnęła się uroczo - Ale rady przyjmować będę jeśli paktu dobijesz. Nie… cóż… nie Tyś jeden. - ponownie odwróciła się do bestii co po omacku obracała się za nią. - Nadal sędzią się mniemasz… - wyjrzała zza uwięzionego potwora.
- Sędzią...? - zagaił, z jednej strony nie rozumiejąc, z drugiej mając jakiś motyw w tym, by usłyszeć więcej.
- Nudny jesteś - westchnęła w końcu śliczna branka. - I przewidywalny.
Z krzykiem ogromnego bólu i wysiłku wsunęła ramiona w pułapkę, w której tkwiła bestia. Powietrze zaskwierczało w zetknięciu z jej ciałem.
Ucapiła potworę i pociągnęła ku sobie. Ryk okrutny wstrząsnął okolicą.
- Wiesz, ile możesz zyskać! - zawołał, o sojuszu, i o skaldzie, by ryk przekrzyknąć prędko, nim diabeł-dziewczę faktycznie będzie wyglądało jak by miało pokonać niewidoczną barierę.
- Lecz jak serca widzisz…! - podniósł głos, ściągając brwi, by dopowiedzieć o Pakcie jak go postrzegał - Wiesz, że przed Tobą SIĘ NIE UKORZĘ!
- Pycha to taka … zabawna… cecha!!! - wystękała przez zaciśnięte zęby by ostatnie słowo wykrzyczeć w wielkim bólu, głosem zupełnie innym niźli dotąd. Dziewczęcy, czysty głosik krzyczał przeraźliwie, dziewczyna odpadła od bestii co o barierę się rzuciła.

Przerażenie, ból nieopisany. Dłonie niemalże ze skóry odarte do mięsa.

Franka padła na ziemię bez czucia.

I stał sam oko w oko z bestią, jednak jak demon udowodnił, mógł zaglądać w serca, lecz nie myśli.
Gdy ryk zagłuszył wszystko w zbeszczeszczonym Caernie, na umarłej polanie, usta Pogrobca poruszyły się tylko, niemo wypowiadając:
- Jam straszniejszy.
...gdy postać jego rozwarła się prawie, gdy mięśnie się rozwijały i urósł do rozmiaru niedźwiedzia i szczęka się rozszerzyła i ruszył, jak berserker, jako bestia - na bestię, a krwi tyle w tym czynie spożytkował, że wiedziony był Bestią.

Jedna potworna postać, wilcza i wykrzywiona i nieforemna wystała w miejscu gdy przeistoczona postać - pomimo dzikości i nieludzkiego kształtu jakoś wciąż jak Volund symetryczna nienaturalnie - runęła nań. Gdyby ktokolwiek widział wilkołaka i aftergangera, dojrzałby większą siłę tego drugiego.
Istniała ironia w tym, jak będący wypaczeniem natury a tak jej bliski umarły przeisotczył się w bezgłośny prawie, a olbrzymi kształt. Obrońca natury, przeobrażony ze swej ludzkiej postaci i wówczas splugawiony zaczął miotać się i prawie wyrwał przy akompaniamencie swojego upiornego ryku, jak gdyby desperacko chciał zaznać wolności podarowanej mu przez demona.
Uwolniony, spaczony stwór wciąż zajadle ryczał. Sama jego obecność wydawała się splugawiona, gdy zaś Volund zamknął go w uścisku swych przemocnych ramion, poczuł, że to wrażenie przenika i jego samego. Dzikość i siła bestii nie przekładała się na jej zdolność myślenia. Nieskordynowane ruchy nie pozwalały potworności na wysmyknięcię się z uścisku Gangrela. Bezoczne jamy na twarzy wpatrywały się w Pogrobca ściskającego maszkarę. Szczęki kłapały tuż przed jego twarzą pozostawiając ciemną, ciągnąca się ciecz tak gdzie spadły krople przeklętej śliny. Volund jednak odmienion nie wypuścił bestii, nie uległ przerażającemu jej wyglądowi.
Zupełnie jak w ludzkiej postaci, Volund rozszerzył szczęki, obnażając wampirze kły, o milimetry od kłapiącej szczęki tego, co kiedyś było wilkołąkiem, jednak w niemym ezruchu, z wielką siłą trzymając teraz nie mogącego prawie się poruszyć oponenta jak gdyby szukał miejsca, w które mógłby się wgryźć by skosztować plugawej posoki…
Nie znalazł jednak żadnego, nim bestia wykorzystała chwilę, by uczynić swój ruch.
Szarpnęła się, silniej niż poprzednio, jednak Pogrobiec…
To, co było teraz Pogrobcem zwarło potężne ramiona, aż prawie było słychać chrupnięcie kości wilka. Nie mogło go to skrzywdzić, słychać było tylko ciche jęknięcie w miejsce ryku, gdzie powietrze zostało wytłoczone z powykręcanych płuc jak z miecha. Potępiony lupin wiezgnął całą masą ciała, jak w klatce - lecz trzymający go berserker, jak klatka żelazna, nie drgnął w ani jednej chwili.
Pierwszy łyk, drugi łyk krwi co krwią już nie była.
Choć moc w niej śpiewała, wypełniała martwe, głodne, zasuszone i poranione ciało Volunda nową mocą, nowym gorącem. Lecz umęczone ciało spaczonego wilkołaka więcej sił się w sobie mieć zdawało. Pocałunek Volunda nie zdał się go otumanić i woli wampira podatnym uczynić.
Twarz wampira oblepiła futrzasta skóra, jak gdyby żyła sprężyście z paszczy wilka się zerwała - powoli opadając, zamykając się na pięknym licu Volunda, pozostawiając przerażające uczucie pustki, jak gdyby sam jej dotyk zabić mógł. Tuż zaraz po tym Gangrel poczuł jak gdyby ktoś jego lico powoli lecz nieustępliwie zrywać począł, lecz cudem jakimś potworna odporność Pogrobca martwe ciało jego bezwieczne w jedności utrzymała i na twarzy nieludzkiej w tym momencie prawie ślad nie pozostał.
Sam wampir uścisku nie rozluźnił żelaznego. Pił krew skalaną, cicho, cierpliwie, w niezwykły swój sposób wbrew sagom o berserkerach, wbrew postaci potwornej w ciszy i skupieniu, aż posoka po futrze wilka co był w potrzasku pociekła. Bestia przez Chlo oswobodzona raz jeszcze szarpnęła się i raz jeszcze Pogrobiec ją utrzymał. Pił i pił, pełen mocy, pełen pustki.
Pełen śmierci.
W piciu całkiem się zatracił.
Bestia całą siłą swego szału, niepomna na rozoraną szyję, niepomna na to, że krwi w niej prawie nie ostało sama wystrzeliła, a Volund na jedną tylko chwilę się zdekoncentrował. Był o krok, o jedną pewną, nie mogący się nie powieść chwilę, gdy w żwawym wykrzywionym ciele nie zostałaby ani kropla krwi.

Lupin spaczony wyrwał się pyskiem swym naprzód i afterganger poczuł kły w sekundzie jak skórę jego na boku twarzy otwarły i w tymże momencie cała krew wypełniająca jego żyły - cała krew z wilkołaka spita - zabulgotała, zagotowała się jak rtęć, jak płynne greckie ognie.

I wówczas była już tylko pustka, i tylko śmierć.

 
__________________
Nikt nie traktuje mnie poważnie!
-2- jest offline