Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 20-07-2016, 19:07   #49
Micas
 
Micas's Avatar
 
Reputacja: 1 Micas ma wyłączoną reputację
Never fear death. Fear the consequences of your actions beforehand.

To był ten moment. Przesilenie. Chwila, kiedy zwycięstwo i porażka wspólnie tańczyły na ostrzu jednego noża.

Czy prawowierni wygrali tej nocy? Zależało od spojrzenia.
W końcu, czym jest zwycięstwo - i czy aby na pewno nie porażką?

Valeria Flavia i Sid Nitzkowski dalej kontynuowali morderczy taniec. Co chwila ich ostrza krzesały iskry bądź cięły powietrze. Wystrzały ze strikerowego pistoletu grzmiały i błyskały, rozpraszając półmrok zaułka. Na ciałach obydwojga pojawiało się co raz więcej zranień - wciąż jednak zbyt płytkich, by zakończyć sprawę.
Dopiero interwencja Astropaty zakończyła śmiercionośne tango. Smugi złotego ognia pomknęły z rąk Matuzalema i przemknęły w stronę Strikera, rozświetlając okolicę. Wymykając się z chmury gęstego, siwego dymu i błyszczących dipoli, wyglądały iście majestatycznie. I nie bez powodu. Cudownie ominęły stojącą im na drodze zabójczynię i natarły na szturmowca, gęsto i dokładnie oblepiając go w swej sieci. Raptem chwilę potem przepaliły pancerz i skórę, rażąc cel do żywego. Nawet tak doświadczony i twardy człowiek jak Nitzkowski zaczął wrzeszczeć z bólu... a potem potępieńczo wyć, kiedy psioniczne płomienie zaczęły smażyć jego ducha. Mimo iż owe płomienie wypalały jego poczerniałą duszę ze skazy i herezji, to skrytobójczyni nie odmówiła sobie ostatniego, gładkiego sztychu prosto w serce - kończąc tym samym jego cierpienia. Zwinnie odskoczyła, kiedy amunicja, granaty i baterie Strikera eksplodowały, kończąc karny stos heretyka.

Korzystając raz jeszcze z plecaka skokowego, Durran Morgenstern błyskawicznie skontrował uderzenie Teslohma swoim własnym. Potężnie naładowane dłonie elektrokapłana i energetyczna pięść apostaty uderzyły o siebie, podczas gdy ku mechanicznemu, nieosłoniętemu ciału elektro-mnicha mknęła już dłoń z odbezpieczonym granatem Krak.
Dwie nałożone na siebie w odstępach nanosekund eksplozje huknęły i błysnęły. Jebnęło tak mocno, że aż rozbłysło w całym hangarze, oślepiając wszystkich, którzy mieli fotowizjery. W smugach czarnego dymu, ścigani przez odłamki i resztki rozerwanych płyt podłogi, dwaj zmasakrowani tech-kapłani polecieli w dwóch przeciwnych kierunkach. Trzaskający wyładowaniami Teslohm przyjebał w prom... czy też raczej przebił go i dosłownie wjebał się do środka... przekrzywiając cały, wielotonowy pojazd prawie o metr. Morgenstern natomiast odleciał aż pod przeciwległą ścianę hangaru, wbijając się w nią z impetem - i zostając w niej, zaraz potem przysypany przez metalowe i żelbetowe śmieci.

Na podeście wciąż trwała zażarta walka. Ku skrytemu za rozdzielnikiem schodów gwardziście pomknęła siwa smuga - kontaktowy granat z podwieszanej wyrzutni Cotanta. Huknęło, zasypało odłamkami. Pełen pancerz Flak Istvanianina wytrzymał. Zaraz potem Kasrkin musiał się skryć, kiedy laserowe promienie wiznęły mu nad głową. To wystarczyło. Wróg skończył z paroma dziurami - od laserów Kelvara i od snajpery Jethro. Drugi, ten za beczkami, otrzymał prezent od Chrisa - i choć uniknął go, odturlawszy się, zaraz potem ugodziły go kaarelowe i chrisowe kule oraz lasery. Wystarczyło.

Mając niedużo celów, Uriel skupił ogień na parce ostatnich trepów, gęsto obsiewając ich pozycję boltami. Zaraz potem podchwycili to pozostali - Blackhole, Poświeć, Cotant, Abaroa. Hinner zmienił pozycję, dołączając do nich i znów wskazał Duchom Maszyny boltera ich cel. Nie trwało to długo - wkrótce, cała osłona zostałą podziurawiona i zrujnowana... tak samo jak ciała obydwu soldatów.

Gideon Leutze otrząsnął się z szoku i, wciąż leżąc na podłodze, po prostu walił ile fabryka dała ze swojego podwójnego stubbera. Wtem, do jego pozycji dopadł odłamkowy i kilka boltów ze strony Diesela. Nie uczyniły większej szkody, ale wystawiły go na intensywny ogień Sejana i co najmniej dwóch innych prawowiernych. Długo nie wytrzymał. Nawet jego ciężki pancerz nie wytrzymał takiej nawałnicy. Co raz to nowe, krwawiące dziury pojawiały się na jego sylwetce. Ten, mimo to, wstał... i szarpnął za coś przy pasie. Wciąż ostrzeliwany, stał tak, unosząc ręce do góry i wydając ochrypły okrzyk. Z otwartych dłoni na podłogę sypały się brzęczące zawleczki. Sekundę potem znikł w potężnej detonacji.
Wolał zakończyć to sam, niż dać komukolwiek satysfakcję.

Na polu bitwy pozostała tylko Amaros i trzech roboli. Ci ostatni nie wiedzieli, czy wiać czy nie. Bez przekonania próbowali ostrzelać Komisarza, który wskoczył na ich osłonę. Jednemu z wrogów urwał łeb boltem. Drugiego ciął piłomieczem przez bark, topornie odcinając połowę tułowia. Ostatni próbował się poddać - i poddał się, śmierci.
Zaraz potem Komisarz oberwał w plecy serią boltów ze strony Inkwizytor. Padł, ciężko ranny bądź nawet zabity.

Mordax powiedział ostatnie słowo, spuszczając na renegatkę i jej mechanizm istną ognistą hekatombę. Potężna eksplozja połączona z językami ognia wystarczyła, by posłać zadymioną, wrzeszczącą z niemożebnego bólu wariatkę w tył - a sam mechanizm uszkodzić. Ciężki psioniczny zew zamienił się w skrzeczący pisk, paraliżujący wszystkich w hangarze.

Wszystko jakby zamarło. Mechanizm znikł, zamieniając się w rozszerzającą strefę energii Osnowy. Wszelki dźwięk został pochłonięty. Pozostały jedynie basowy rumor i serie trzasków, kiedy sfera rozszerzała się jakby w zwolnionym tempie. Prawowierni już chcieli uciekać. Nie mogli. Ten, kto nie może się ruszać, nie może przecież uciekać.

Czego sfera dotknęła, to zostało rozbijane na mniej niż atomy. Było całkowicie dezintegrowane. Najpierw spotkało to przerażoną, wciąż żywą, kaleką i pokrytą straszliwymi oparzeniami Istvaniankę. Rozbiło ją w pył. Potem pomknęło dalej, omiatając cały hangar. Zgromadzone cogitatory, skrzynie, beczki, rakiety, amunicja, instalacja, silniki a nawet prom eksplodowały po zetknięciu ze sferą, dołączając do koncertu śmierci. Kiedy dotarła do wojowników Inkwizycji, nie zdezintegrowała ich... Czego żałowali, bo ból był wręcz nierealny.

Wciąż żywy, acz nieprzytomny Dieter Diesel. Christopher Blaine. Mordax Lestourgeon. Kaarel Cotant. Kelvar Lèzer. Jethro Sejan. Valeria Flavia. Sfera nie czyniła im krzywdy. Jedynie ich Bolała. Był to czysty Ból. Esencja słowa, wydestylowana przez anomalię Osnowy. Naznaczyła ich dusze i umysły, nie ciała. Ciała zostały poszatkowane, zgruchotane, usmażone i zmasakrowane przez eksplozje, potężne fale kinetycznej energii, upadki, uderzenia przedmiotów, chmury odłamków, wyładowania prądu elektrycznego i ich własny ekwipunek - pękającą amunicję i granaty, detonujące się baterie i akumulatory, topiące pancerze, ostrza i osprzęt.

Lepiej znieśli to Durran Morgenstern i jego cherubim. Ten drugi uratował się, upuszczając multilaser i wlatując z powrotem do korytarza. Nim jedynie majtnęło, nieco go osmażyło i wpieprzyło w jakiś szrot. Solidne uszkodzenia, ale do naprawienia w odpowiednim warsztacie. Z Durranem było podobnie, aczkolwiek on stracił praktycznie wszystkie resztki swego ciała, w tym sztuczną skórę, a także sporo ze swej bioniki. Został tylko trzaskający iskrami kadłubek, ledwo widzący na jedno, śnieżące bioniczne oko.

Najgorzej było z Natashą Romanovą. Dziewczyna dzielnie znosiła Ból, ale nie zniosła detonacji składów, za którymi się kryła. Na oczach Mordaxa, potężny wybuch w zwolnionym tempie zgruchotał ją, obdarł z pancerza, munduru, skóry i mięśni, aż wreszcie rozsypał spalone kości po całym hangarze. Jej śmierć przygwoździła psionika swoją nagłością i intensywnością, zalewając go doznaniami, których żaden śmiertelny nie powinien nigdy poczuć, sprowadzając go na skraj szaleństwa.

Podobny los spotkał Uriela Hinnera. Jego bolter, który wraz z pokaźną ilością amunicji zarekwirował w zbrojowni, okazał się dlań zgubą. Detonacje mikrorakietowych pocisków wystarczyły, by dopełnić dzieła zniszczenia i pozbawić Catachanina żywota.
A przynajmniej taka była oficjalna wersja z raportu... Prawda była bowiem gorsza.

Najlepiej znieśli to Cortez i Matuzalem. Wokół obydwu rozbłysła jasna poświata, która aktywnie odparła falę Osnowy - lecz nie poradziła nic na eksplozje. Ostatecznie obydwaj leżeli wśród gruzów, połamani jak szmaciane lalki, usmażeni jak grox na rożnie.

Ludzki umysł jest w stanie znieść tylko pewną ilość bólu. A oni przekroczyli granicę po wielokroć. Ich świadomość zgasła niczym płomień zdmuchniętej świecy.



To było wystarczająco dużo, by zniszczyć nawet bohatera Kosmicznych Marines. Hangar został całkowicie unicestwiony, a cała reszta poziomu gruntownie spalona. Poziomy wyżej i niżej nosiły ślady znacznych uszkodzeń. Wszyscy ludzie i wszystkie konstrukty odeszły w niebyt z powodu owej katastrofy.

Wszyscy, tylko nie oni.

Niektórzy mówili potem, że to zrządzenie losu. Inni mówili o cudze i łasce Boga-Imperatora. Jeszcze inni o Skazie Chaosu i naznaczeniu przez Mrocznych Bogów. Nieliczni zaś szeptali o dawnych przepowiedniach i niewidzialnej ręce przeznaczenia.
Tak naprawdę, nikt nie wiedział dlaczego.

Ich zniszczone ciała, w których wciąż tkliły się iskry dusz, zabrano i podtrzymano przy życiu. Użyto najbardziej zaawansowanych, archeotechnicznych sekretów. Najdroższych leków rejuvenat. Najsilniejszych pól stazy. Najprecyzyjniejszych narzędzi. Najcudowniejszych medykamentów. Sprowadzono całą kadrę Magosów Biologis i Cybernetica.

Rozpoczęła się Terapia, jakiej Calixis nie widziało od lat - a na pewno nie w tej skali.


[MEDIA]http://www.youtube.com/watch?v=CFeQMMdHmhY[/MEDIA]



Nie wiedzieli ile czasu to trwało. Czas dla nich nie istniał. Jedyne ból. Często sen. Czasem nagły, czasem leniwy, powolny. Pełen koszmarów bądź będący jak zamknięcie oczu. Dziwne uczucia. Fantomowe bóle. Impulsy energii. Momenty, kiedy powinni czuć ból, lecz nie czuli. Czasem jakby byli poza swymi ciałami, patrząc na nie z góry. Albo patrząc w gwiazdy. W przeszłość. Przyszłość?
W nic.

Ból zawsze wracał. Ten Ból. Umysły ogarniał lęk. Kiedy znowu będzie Bolało? Kiedy będą musieli wrzeszczeć, mimo iż nie potrafili wydać z siebie dźwięku?

Wreszcie, uspokajali się. Sędziwie starzy, chorobliwie wyniszczeni ludzie o jaśniejących oczach zabierali Ból i kładli ich do snu. Nie ruszali się. Nie mogli. Ale ich wzrok był kojący. Był jak ręka kochającej osoby, gładząca poszarpaną, Bolącą duszę. Były też one. Kobiety w białych szatach, z chustami i kapeluszami, z tatuażami lilii na policzkach. Zawsze ostrożne, delikatne i dbające. Byli też oni. Ludzie... czy też już dawno nie... w czerwonych, przepastnych szatach. Spod kapturów błyskały im oczy. Różne oczy, w różnych kolorach. Zieleń, czerwień, pomarańcz, błękit, biel. Patrzyły na nich surowo i zimnie, jak tylko maszyna może patrzeć na dzieło leżące w Manufactorum. Nie byli jednak straszni. Byli rzemieślnikami. Nie bać się należało grawera, jubilera, stolarza, metalurga. Należało ich podziwiać.

Praca tych ludzi przynosiła efekty. Ból znikał. Umysł przytomniał. Ciało na powrót uczyło się poruszać. Rozbite myśli były układane. Straszliwa pamięć i koszmary znikały, zostawiając za sobą ciemną mgłę niepamięci. Drażniącą, acz kojącą jednocześnie. Nic dobrego nie mogło pozostać po... tamtym. Po Bólu.

Pewnych rzeczy nie powinno się pamiętać. Nie powinno do nich dochodzić. Po cóż pamiętać Coś, Czego Nie Może Być?

Wreszcie, każde z nich usłyszało pytanie. Jedno, niezmiernie ważne pytanie. Dokładnie wtedy, kiedy widzieli jasno, klarownie. Kiedy białe światło raziło ich w oczy. Nie... nie ich oczy. Już nie. A może? W końcu patrzyli przez nie. A one automatycznie dostosowywały się do otoczenia, wciąż lekko wibrując w oczodołach, kiedy bioniczne mechanizmy wyostrzały i nastrajały się.

Pytanie. Bardzo ważne. A może nie, może jednak trywialne?
Miękki głos kobiety. Jednej z tych z lilią.

- Jak się czujesz?
 
__________________
Dorosłość to ściema dla dzieci.

Ostatnio edytowane przez Micas : 21-07-2016 o 22:19. Powód: Aktualizacja o śmierć BG.
Micas jest offline